0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Yuri KADOBNOV / AFPYuri KADOBNOV / AFP

Według spisu powszechnego z 2021 roku w Federacji Rosyjskiej mieszka ponad 190 różnych narodowości i grup etnicznych. Najbardziej alarmistyczne opinie głoszą, że „szwy spajające rosyjskie ziemie nie są zbyt silne”, ponieważ „poczucie odrębności narodowej stale rośnie”, a wśród rosyjskich narodów panuje proniepodległościowa i niemal przedrewolucyjna atmosfera.

O mniejszości narodowe w Rosji i możliwość rozpadu Federacji zapytałem Miłosza Bartosiewicza, analityka ds. rosyjskiej polityki regionalnej, starszego specjalistę w Zespole Rosyjskim Ośrodka Studiów Wschodnich. Wbrew rozpowszechnionym opiniom ekspert twierdzi, że w rosyjskim tyglu narodów aktualnie nie wrze, a ostrzeganie przed rozpadem Rosji na tle narodowościowym obnaża brak zrozumienia relacji między federalnym centrum a prowincją.

Przeczytaj także:

Rosja to fikcyjna federacja

Damian Nowicki: Federacja Rosyjska nie rozpadła się tylko dzięki państwowemu aparatowi represji wobec mniejszości etnicznych i republik na dalekiej prowincji. To trzeźwa ocena sytuacji czy raczej wishful thinking?

Miłosz Bartosiewicz: Przede wszystkim zacznijmy od tego, że Rosja jest fikcyjną federacją, bo prawdziwa zakłada rozproszenie władzy i daje duży zakres uprawnień władzom regionalnym. W rzeczywistości Rosja to bardzo silnie scentralizowany twór i w tym sensie „rosyjski federalizm” nie jest zagrożony, bo nie istnieje jako system.

Osłabienie czy upadek reżimu putinowskiego moim zdaniem mogłoby stanowić zaczyn nie rozpadu Rosji, ale paradoksalnie prawdziwej jej federalizacji, czyli urządzenia stosunków między regionami a centrum. Nie widzę też przesłanek, dla których mniejszości etniczne czy narodowe, a nawet Rosjanie, którzy mieszkają w regionach oddalonych od centrum, mieliby domagać się niepodległości.

Dlaczego?

Przepowiednie, że w Rosji może dojść do ruchów separatystycznych czy w ogóle rozpadu kraju na tle narodowościowym i/lub etnicznym, moim zdaniem opierają się na fetyszyzacji mapy. Mylimy rzeczywiste granice społeczno-kulturowe z granicami administracyjnymi rosyjskich republik narodowych, które w dużej mierze są abstrakcyjne, bo zostały nakreślone przez radzieckich biurokratów w pierwszej połowie XX wieku.

Celowo wytyczono je w ten sposób, zwłaszcza na Kaukazie Północnym, żeby utrudnić samostanowienie narodowe i wykreować spory terytorialne, w których głównym arbitrem będzie Moskwa. Np. konflikt między Czeczenią i Inguszetią trwa do dzisiaj.

Jeżeli spojrzymy na skład etniczny rosyjskich regionów, to w tylko 10 z 21 republik narodowych większości populacji nie stanowią Rosjanie.

Mapa regionów, które cechuje duża dywersyfikacja narodowa i językowa, przypomina patchworkowe kołdry zszyte z różnych materiałów. Na przykład w Baszkortostanie mieszka mniej więcej tyle samo Baszkirów, Rosjan i Tatarów, a w Dagestanie kilkanaście dużych grup. Z kolei w żydowskim obwodzie autonomicznym na Dalekim Wschodzie ludność żydowska stanowi mniej niż 1 proc. populacji. Są jeszcze okręgi autonomiczne, ale w żadnym z nich udział ludności rdzennej nie przekracza jednej trzeciej. To odziera z atrakcyjności hipotezę o rychłym rozpadzie Rosji.

A co z systemowym uciskiem tych mniejszości, o którym się czyta i słyszy?

Faktycznie mamy do czynienia z pewnym ograniczaniem praw mniejszości, ale dotyczą one określonych sfer np. języka. Republiki narodowe mają prawo do wyboru własnych języków, które będą używane równolegle z rosyjskim. Nie przekłada się to jednak na ich realny status, ponieważ od 2009 roku jednolity egzamin państwowy – odpowiednik polskiej matury – przeprowadza się tylko po rosyjsku. Z kolei w 2018 roku przyjęto ustawę zezwalającą uczniom, by nie uczyli się języków narodowych republiki, w której mieszkają, ale języka rosyjskiego już muszą.

Istnieją organizacje i ruchy separatystyczne, które podkreślają potrzebę dekolonizacji Rosji czy nawet jej rozpadu, ale mają marginalne znaczenie. Najczęściej działają na emigracji i nie mają przełożenia na życie wewnątrz regionów. Nie widzę nawet przesłanek do mówienia o istnieniu realnych tendencji separatystycznych czy choćby o dążeniu do większej autonomii. Jednocześnie jednak Kreml w autorytarnym odruchu podskórnie obawia się takiego scenariusza, co przejawia się w prześladowaniu wspomnianych organizacji i ich działaczy.

Czy inne elementy narodotwórcze, np. religia nie są już na tyle istotne, aby stanowić zarzewie konfliktów?

Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że identyfikacja etniczno-kulturowa całkowicie przestaje mieć znaczenie. Chodzi o to, że granie na zasadach reżimu i wtapianie się w rosyjski świat kulturowo-językowy jest najprostszą drogą kariery. Z kolei rola czynnika religijnego zależy od miejsca. Na Kaukazie Północnym muzułmanie nie mają poczucia stłamszenia przez Rosjan, wręcz przeciwnie. Mimo że rasizm faktycznie jest w Rosji widoczny, to moim zdaniem narody w miarę pokojowo koegzystują. Zwłaszcza teraz, gdy wojna stworzyła świetne okazje do zarobku i awansu społecznego. Tego wątku również nie powinniśmy rozpatrywać tylko w kluczu etnicznym, ponieważ Buriat, Jakut czy Tatar na froncie w Ukrainie są równi.

Problemy mogą się pojawić, kiedy żołnierze wrócą z frontu.

To z resztą już się dzieje, obserwujemy duży wzrost brutalizacji życia publicznego oraz przestępstw popełnianych przez weteranów. Musimy mieć na uwadze, że w ujęciu procentowym największe straty w rosyjskiej armii dotyczą regionów najbiedniejszych i etnicznych, których mieszkańcy najchętniej poszli na wojnę. Wyobraźmy sobie sytuację, że z wojny wróciły setki tysięcy osób – okaleczonych, z traumami, przyzwyczajonych do brutalnych realiów frontowych. Do tego w życiu cywilnym będą zarabiać ułamek tego, co w wojsku.

Te zjawiska będą zyskiwać na znaczeniu, ale nie sądzę, żeby mogło doprowadzić do zwiększonych nastrojów separatystycznych. Narodowi aktywiści za granicą próbują przedstawić narrację, jakoby Rosja w zasadzie prowadziła wojnę kolonialną, wykorzystując mniejszości narodowe jako mięso armatnie. Po części mają rację, ale jednocześnie większość ludzi z tych republik podpisała kontrakt dobrowolnie.

Wszystko zależy od tego, jak Kreml będzie się wywiązywał ze zobowiązań socjalnych względem nie tylko weteranów i ich rodzin, ale też regionów uzależnionych od produkcji zbrojeniowej. A na razie ministerstwo obrony płaci na czas. Rosja wprowadziła budżet wojenny i na najbliższe lata wydatki wojenne uczyniła priorytetem. Już dziś istnieją programy zarówno regionalne, jak i federalne, które mają się zajmować weteranami. Na przykład siostrzenica Putina stoi na czele federalnej fundacji „Obrońcy Ojczyzny”. Pytanie, jak efektywny będzie ten system pomocy, w jakim stopniu upośledzony przez korupcję itp.

Starcia na tle etniczno-narodowym również mają marginalne znaczenie?

To, że wśród mniejszości w Rosji nie ma tendencji irredentystycznych, nie oznacza, że nie dochodzi do tarć etnicznych. W Dagestanie w 2023 roku doszło do pogromów antysemickich po ataku Hamasu na Izrael. Z kolei w obwodzie czelabińskim w zeszłym roku miały miejsce zamieszki antyromskie. Te punktowe wybuchy nie wyrażają wściekłości na władze federalne, ale odnoszą się głównie do spraw bytowych, infrastrukturalnych, ekologicznych itp. Są też skierowane raczej na zewnątrz, ale nie na swoich sąsiadów, a „obcych”.

W Dagestanie podpalono synagogę i zaatakowano lotnisko, na które rzekomo miał przylecieć samolot z uchodźcami z Izraela. W przypadku obwodu czelabińskiego to było typowe przerzucenie gniewu i frustracji, bo w odpowiedzi na zamordowanie taksówkarki ludność zaatakowała miejscowych Romów.

W Tuwie, skąd pochodzi były minister obrony Szojgu (na zdjęciu u góry obok Władimira Putina), rozniosła się z kolei wieść, że jakiś imigrant zaatakował i zaraził wirusem HIV 15-letnią dziewczynę. Tuwińcy rzucili się więc na każdego, kto wygląda inaczej. Niestety migrantami zarobkowymi z Azji Środkowej pogardza się nie tylko w białych, etnicznie rosyjskich regionach.

Jednak ten konglomerat narodów, potocznie zwany etniczną zupą, mimo wszystko koegzystuje ze sobą pod rosyjskim „parasolem”. W ostatnim spisie narodowym 99 proc. zadeklarowało znajomość rosyjskiego. Następnym językiem pod względem popularności był angielski i dopiero trzeci tatarski. Jest to do pewnego stopnia dowód, że istnieje coś takiego jak rosyjski naród polityczny. Spajają go nie tylko siły ekonomiczne, ale też opresyjna kultura polityczna.

Mówiliśmy już o języku, religii, tożsamości etnicznej, a historia i kultura? Czy są jakieś ich elementy, które nie wpasowują się w oficjalnie ustaloną, ogólnorosyjską narrację i trzeba je wygumkować?

Tak i dzieje się to cały czas, choć nie wiem, w jakim stopniu to są odgórne wysiłki Moskwy, a w jakim to siła inercji. Ludy Kaukazu Północnego spotykają się z pewnymi przeszkodami, jeżeli chodzi o obchodzenie rocznic stalinowskich deportacji. Jednak nacjonalizm w putinowskim wydaniu jest bardziej polityczny, a miejscami nawet subtelny, więc częściowo pozwala na ich celebrowanie. Jednocześnie władze cały czas mówią o wielonarodowości Rosji, podkreślają, że ich ojczyzna jest konglomeratem narodów i chwalą się sukcesami tej pokojowej koegzystencji.

Krystalizuje się zasada matrioszki

Miały jednak miejsce głośne aresztowania regionalnych polityków czy działaczy, którzy przynajmniej deklaratywnie sprzeciwiali się Moskwie Jak choćby Siergiej Furgał, którego skazano na 22 lata kolonii karnej. Czy nie miało to posłużyć jako straszak wobec autonomicznych ruchów względem Kremla?

Dopatrywałbym się tutaj raczej przyczyn politycznych, bo Kreml nie był zadowolony z tego, jak Furgał realizował jego agendę w Kraju Chabarowskim. Rzeczywiście został brutalnie potraktowany i zastąpiony kolegą z partii (LDPR), który sprawniej kooperował z Kremlem. Wszystko jednak rozbija się o system relacji między władzami regionalnymi a federalnym centrum i nawet gdyby istniał tu pewien potencjał separatystyczny, to na razie do niczego to nie doprowadzi.

Marazm, strach, odległość?

Pieniądze. Np. wszystkie republiki narodowe, oprócz Tatarstanu, są dotowane z centrum federalnego. Można się spierać, w jakim stopniu jest to wina słabszego rozwoju tych republik, a w jakim systemu redystrybucji zasobów, w ramach którego centrum odziera te republiki z zasobów, żeby później przyznać im środki w formie dotacji, subwencji itp.

Ogólnie rzecz biorąc, wady były wpisane w „federalną” architekturę współczesnej Rosji od samego początku, bo układ federacyjny z 1992 roku nie został podpisany między regionami jako równorzędnymi stronami a między regionami i centrum, natomiast poszczególne jednostki miały różne statusy i prawa.

Wraz z objęciem władzy Putin niemal natychmiast zaczął wdrażać działania na rzecz centralizacji życia politycznego. Na przestrzeni lat podjęto wiele środków na rzecz zwiększenia kontroli centrum federalnego w Moskwie nad regionami. Oprócz kontroli budżetowej Kreml uruchomił programy kadrowe, które zakładały standaryzację korpusu gubernatorskiego, czytaj – ograniczenie suwerenności regionów, jeśli chodzi o wybór gubernatorów. Zaczęli się pojawiać szefowie regionów o mniej więcej podobnych biografiach, kompetencjach, a przede wszystkim sposobie myślenia. Oczywiście tych ludzi trzeba jeszcze wybrać w bezpośrednich wyborach na gubernatora, ale to raczej plebiscyt, iluzja demokracji.

Czy stracili wobec tego na znaczeniu lokalni przywódcy, którzy dublując struktury klanowe z tymi administracyjnymi, przewodzili republikami od pokoleń?

Tak, ta standaryzacja sprawiła, że w zdecydowanej większości podmiotów, nawet silnych republikach narodowych jak Tatarstan czy Baszkortostan, lokalne klany straciły wpływy. W zdecydowanej większości szefami regionów są figuranci Kremla, którzy mają małą samodzielność. W dodatku często są związani z regionami, którymi zarządzają, w niewielkim stopniu bądź wcale. Takich ludzi nazywa się „Waregami” (skandynawskimi wikingami, którzy założyli Ruś Kijowską), czyli kimś obcym, przysłanym. Najczęściej są przedstawicielami putinowskiej partii Jedna Rosja i opierają swoją karierę na lojalności wobec władz federalnych.

Przywódcy republik narodowych, którzy faktycznie wywodzą się z tych regionów, np. w Tatarstanie, również są zblatowani ze strukturami władzy federalnej.

Sedno relacji między gubernatorami a Kremlem polega na tym, że w zamian za lojalność i skuteczną realizację politycznych celów federalnego centrum mogą liczyć na osobiste bezpieczeństwo i stabilność kariery. Za przykład może posłużyć sytuacja z początku zeszłego roku, gdy w odpowiedzi na surowy wyrok dla działacza narodowego doszło do protestów w Baszkortostanie. Największą gorliwość w ich tłumieniu wykazał szef republiki Radij Chabirow, który jest etnicznym Baszkirem.

Czyli wszyscy – Rosjanie i nie-Rosjanie pogodzili się z życiem pod moskiewskim butem?

Rosyjskie społeczeństwo jest zatomizowane, a praktyczna anihilacja zaczątków struktur społeczeństwa obywatelskiego, która się dokonała po inwazji na Ukrainę, sprawiła, że ruch protestu jest jeszcze drobniejszy i bardziej rozproszony. Faktycznie frustracje narastają, a ich przejawem, między innymi, jest wzrost napięć etnicznych, ale nie widzę tutaj politycznego zagrożenia dla Kremla. Słynna opowieść o dobrym carze i złych bojarach cały czas jest skutecznym instrumentem w rękach władzy oraz propagandy. Kreml to rozgrywa, odgrywając rolę dobrego wujka, który beszta złych urzędników i domaga się skutecznego rozwiązania sytuacji.

O Kaukazie Północnym mawia się niekiedy, że dobrowolnie nie wszedł do Rosji i dobrowolnie z niej nie wyjdzie.

Na tożsamość etniczną musimy też nałożyć poczucie bycia narodem politycznym. Wcale nie jest sprzeczne, że ktoś czuje się Baszkirem i Rosjaninem jednocześnie.

Jednak to, że republiki narodowe są zależne od Kremla w niemal każdym wymiarze, nie oznacza, że nikt nie stawia oporu. Na przykład pod koniec 2021 roku po bardzo wątpliwym referendum konstytucyjnym Putin przyznał sobie możliwość wyzerowania swoich kadencji i wzmocnił rolę systemową prezydenta wobec szefów regionów.

Tatarstan musiał w rezultacie zmienić swoją konstytucję w kilku kwestiach, m.in, znieść tytuł prezydenta, którym posługiwał się jego przywódca. Prezydent Rustam Minnichanow, mimo że był lojalnym szefem działaczem Jednej Rosji, czyli putinowskiej partii władzy, to jednak się opierał, podobnie jak republikańskie elity. W ciągu ostatnich 30 lat Tatarstan został w zasadzie zupełnie obdarty z autonomii, więc Minnichanow chciał zachować chociaż jej pozory w sferze symbolicznej. Ostatecznie Kreml zmusił go jednak do rezygnacji z tytułu.

Z kolei w 2021 roku Moskwa chciała przeprowadzić reformę samorządową, która w ramach centralizacji zmieni strukturę organizacyjną samorządu lokalnego. Opór stawiły właśnie elity z Tatarstanu i Baszkortostanu, doprowadzając do tego, że procedowanie tej ustawy zostało odłożone w czasie, a jej zapisy zmodyfikowano.

Paradoks dzisiejszej sytuacji polega na tym, że elity regionalne, zwłaszcza silniejszych republik narodowych, choć lojalnie realizują politykę Kremla, potrafią jednocześnie upomnieć się o swoje i walczyć, ale nie z pobudek patriotycznych, raczej mając na uwadze własny interes. Pozostaje opór oddolny.

Pytanie, jak długo ten sztywny system kontroli Kremla i ścisłe podporządkowanie sobie władz regionalnych i lokalnych będą efektywne. Im więcej władzy zagarnia Moskwa, w tym większym stopniu musi też się angażować w mikrozarządzanie. Mówiąc wprost: jestem ciekawy, kiedy zabraknie jej rąk.

Czekając na prikaz z Moskwy

Nakreślił pan bardzo dystopijny obraz współczesnej Rosji. Jak tamtejsze społeczeństwo może funkcjonować na takich zasadach?

Obecna umowa społeczna w Rosji polega na tym, że władza jest coraz bardziej neototalitarna, coraz bardziej ingeruje już nawet w prywatne sfery życia i domaga się partycypacji w działaniach dla państwa. Jednocześnie musi jednak spełniać pewne minimum, stąd transfery socjalne na czas oraz propaganda dumy.

Z drugiej strony mamy społeczeństwo, które jest bardzo bierne, zorientowane na przetrwanie i “cwaniackie” wykorzystywanie wszystkiego, co da władza. W dużej mierze jest to sztuka udawania lojalności , wywiązywania się ze zobowiązań możliwie najmniejszym kosztem. Ludzie najchętniej chcieliby od władzy świętego spokoju. Musimy też pamiętać, że w DNA kultury politycznej ludności rosyjskiej wpisana jest nieufność wobec władzy. Najlepiej zobrazował to wszystko pucz Prigożyna. Na ulicach Rostowa mało kto był wtedy skłonny powstrzymywać Wagnerowskie kolumny.

W przypadku Rosji, pozbawionej struktur społeczeństwa obywatelskiego, moim zdaniem powinniśmy mówić raczej o szkielecie społeczeństwa.

To jest raczej lud. W wielu przypadkach, również w oficjalnych rosyjskich komunikatach, bardzo często używa się wręcz słowa „nasielenije”, czyli ludność zamiast „obszczestwo”, czyli społeczeństwo. Wynika to z kultury politycznej, która jest absolutnie sprzeczna z naszym zachodnioeuropejskim pojmowaniem demokracji. Kolejnym, nie zawsze uchwytnym dla obcokrajowców lingwistycznym niuansem są funkcjonujące obok siebie przymiotniki „ruski” i „rosyjski”. Pierwszy oznacza etnicznie ruski komponent, a drugi to naród polityczny złożony z ponad 100 etnosów.

Powiedział Pan, że Kreml stworzył system „produkcji” gubernatorów i regionalnych przywódców. Co by się jednak stało, gdyby putinowski reżim implodował, ale zamiast płynnego transferu władzy mielibyśmy grę o tron między kremlowskimi notablami. Wyobrażam sobie sytuację, w której centrum jest pochłonięte wewnętrzną walką, a kremlowski przedstawiciel w Baszkortostanie siedzi w swoim gabinecie wpatrzony w telefon i czeka na prikazy z Moskwy, które nie przychodzą. Naprawdę nikt nie pomyśli wtedy, aby „wziąć sprawy w swoje ręce”?

O ile gubernator pełni rolę namiestnika Kremla, to jednocześnie zarządza „nieswoimi” ludźmi, ponieważ jego zespoły często składają się z innych figurantów Moskwy. Chodzi w tym o to, żeby nie mógł poczuć się zbyt pewnie, zapuścić korzeni i zdobyć się na jakąś podmiotowość.

Scenariusz, o którym pan mówi, zaobserwowaliśmy podczas puczu Prigożyna. Faktycznie było widać po reakcjach szefów regionów, że nie wiedzieli, co robić i czekali na polecenia. Dopóki Putin nie wystąpił publicznie, nie nazwał tego zdradą i nie wezwał do oporu, to większość czekała. Podobnie wyczekującą postawę widać było podczas puczu Janajewa w sierpniu w 1991 roku w Moskwie. Tylko część republik związkowych opowiedziała się po stronie puczystów, którzy przejęli władzę i uwięzili Gorbaczowa, a większość czekała i obserwowała, co się stanie.

To dobre pytanie, jak responsywni będą podwykonawcy tego systemu, ale wydaje mi się, że na pewno nastąpi jakiś paraliż.

Podsumujmy: Rosyjskie społeczeństwo jest zatomizowane i nieobywatelskie, mniejszościom etnicznym niepodległość tak naprawdę się nie opłaca, a w ogóle to

Rosjanie nie są społeczeństwem, tylko ludem. Czy ta prawdziwa federalizacja, o której Pan wspomniał na początku naszej rozmowy, w ogóle byłaby w Rosji możliwa?

Różnorodność etniczna, kulturowa czy religijna właśnie sprzyja federalizacji. Przestańmy fetyszyzować mapę i miejmy na względzie, że w wielu przypadkach kryterium narodowe nie jest decydujące dla tego, jak wyglądają regiony. Wydaje mi się, że prawdziwa federalizacja jest możliwa, chociaż nie umiem sobie wyobrazić wszystkich parametrów tego procesu. O wiele mniej prawdopodobne jest to, że Rosja stanie się liberalną demokracją. Na razie możemy jedynie obserwować i analizować, a obecnie ma miejsce zupełnie odwrotny proces. Na przykład Kreml kończy proces likwidacji bezpośrednich wyborów szefów stolic regionalnych. Zostało już tylko kilka miast, które bezpośrednio wybierają mera. Moskwa dąży do coraz większej autorytarnej kontroli nad resztą w kraju. Krystalizuje się projekt pionu władzy na zasadzie matrioszki. Prezydent czuwa nad władzą federalną, władza federalna czuwa nad regionalną, a regionalna nad lokalną.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

;
Na zdjęciu Damian Nowicki
Damian Nowicki

Dziennikarz i reportażysta freelancer, najściślej związany z "Gazetą Wyborczą" oraz "Tygodnikiem Powszechnym". Absolwent filozofii i filmoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu w Warszawie. Nominowany do nagrody Grand Press 2022 w kategorii wywiad. Najbardziej poruszają go systemowe problemy, które krzywdzą bezbronnych ludzi. Pracuje nad debiutancką książką o nadużyciach w polskim środowisku akademickim, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Komentarze