0:00
0:00

0:00

Trudno dokładnie określić realną wartość rosyjskiego ezo-biznesu. W 2019 roku jego dochody szacowano na pomiędzy półtora do dwóch miliardów dolarów, ale wiele usług pozostaje w szarej strefie. W czasie niepewnego okresu pandemii ten rynek przeżył boom. Eskalacja wojny przeciw Ukrainie, tysiące poległych, wiszący nad Rosją krach gospodarczy, wzrost bezrobocia i strach przed represjami prawdopodobnie nakręcą go jeszcze bardziej.

Niezmienną popularnością cieszą się wróżbiarstwo, obrzędy ochronne, bioenergoterapia, ludowe kręgarstwo i egzotyczne masaże. Dla bardziej wymagającej klienteli dostępne są rytuały ayahuaski, ceremonie przywracania mocy życiowych czy przywoływania sił natury i inne usługi wiedźm, jasnowidzów, uzdrowicieli, samozwańczych guru, szamanów czy świętych starców. Oferta jest dostosowana do potrzeb i kieszeni klientów.

Zwykły człowiek może uzyskać radę wróżki czy jasnowidza za nie więcej niż kilka tysięcy rubli. Najbardziej wzięci szamani, ekstrasensi i uzdrowiciele potrafią zarobić nawet do kilku milionów dolarów za seans. Z ich usług korzystają bardzo bogaci i wpływowi ludzie. Internet i moskiewska ulica huczą więc od niezwykłych plotek na temat ezoterycznych upodobań polityków i oligarchów.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Amazońskie moce Saszy Pindiurina

Na początku maja 2022 roku światowe media obiegły sensacyjne, śmieszno-straszne nagłówki z Rosji. Rzecz dotyczyła okoliczności śmierci członka kierownictwa koncernu wydobywczego „Łukoil” Aleksandra Subbotina. Rosyjski nafciarz przeżywał kryzys życiowy – rozstał się z żoną i wpadł w ciężki alkoholowy trans. Usiłując wytrzeźwieć i stanąć na nogi udał się do podmoskiewskiej miejscowości Mytiszcze, gdzie duchowe potrzeby ekskluzywnej klienteli obsługiwał znany w stołecznym światku szaman Magua.

Charyzmatyczny uzdrowiciel przeprowadził psychodeliczną ceremonię kambo. Delikatnie ponacinał skórę na ciele Subbotina i zapuścił w ranę halucynogenną wydzielinę amazońskiej żaby drzewnej. Przeżarty wódką i kokainą organizm nie zareagował jednak dobrze. Subbotin po przyjęciu świętej „vacina de floresta” (szczepionki z lasu) stracił przytomność, a szaman zamiast wezwać pogotowie, zniósł go do piwnicy. Subbotin zaległ tam w błogosławionym stanie i już się nie obudził.

Subbotin, jak głosiła plotka, wkrótce miał zostać nowym prezesem Łukoila. Miał, ale nie dożył. Może komuś przeszkadzał? Był nielojalny wobec Kremla ? Kto wie, co jeszcze mogło się za tym kryć? Kiedy w internecie dywagowano na temat tajemniczego zgonu, a tak zwani dobrze zorientowani prześcigali się w fantastycznych interpretacjach śmierci niedoszłego prezesa Łukoila, szamani zatrudnili adwokata. Wygadany prawnik rozpoczął tournée po plotkarskich programach telewizyjnych głosząc, że Subbotin sam jest sobie winny. Wiedział, że ma problemy z sercem, a mimo to nadużywał alkoholu i narkotyków.

Rosyjska publika, zamiast stresować się zbrodniami swojej armii i tysiącami trumien transportowanych z Ukrainy, mogła oglądać wzajemnie obrzucających się błotem zwolenników szamanistycznych obrzędów i demistyfikatorów współczesnego zabobonu.

W międzyczasie okazało się, że amazoński szaman, który odprawił Subbotina w zaświaty, faktycznie nazywa się Sasza Pindiurin.

Przy okazji wyszło na jaw, że szaman Sasza cieszy się opinią osoby kontrowersyjnej i niestabilnej emocjonalnie. Odprawiane przez niego ceremonie przeradzają się w narkotykowe imprezy dla bogaczy. W magicznym domu Pindiurina często dochodzi do awantur i bijatyk. Jedna z jego klientek, żądna duchowych doświadczeń dama z Jekaterynburga, Rada Russkich, publicznie naskarżyła, że w trakcie psychodelicznego seansu zlał na kwaśne jabłko ją i jej męża. Po czym naćpanych i poobijanych wypędził prosto na ulicę.

Na temat psychodelicznych przygód rosyjskich elit i ich zamiłowania do infantylnego new age’u można by napisać opasły tom, pełen tajemniczych opowieści nie z tej ziemi albo zabawnych anegdot. Ale elitarna ezoteryka nie jest wyłącznie materiałem produkowania plotkarskiego kontentu. To całkiem pokaźny segment państwowej propagandy.

Przeczytaj także:

Święte moce wodza narodu

Na temat Władimira Putina napisano już tyle, że w zasadzie stał się osobnym gatunkiem tasiemcowego serialu. Częścią skrupulatnie kreowanego wizerunku prezydenta jest emanująca z niego sprawczość i moc.

Sprawczość objawia się zazwyczaj w relacjach z punktów dowodzenia i zarządzania, w końskim siodle, za kierownicą motocykla, na hokejowym lodowisku i sportowej macie. Moc płynie z głębokich zdrojów duchowej energii. Państwowe media skwapliwie snują więc sakralną opowieść o wewnętrznej sile prezydenta. Putin występuje w nich w otoczeniu rozmaitych dekoracji: w dymie cerkiewnych kadzideł, w monastyrach, a także w mniej kanonicznych plenerach, jak na łonie pradawnej natury. Propaganda co rusz wypuszcza informacje o jego zażyłości ze świątobliwymi starcami, prawosławnymi mnichami, buddyjskimi lamami, a nawet szamanami.

Czasem wizerunek świętego władcy podawany jest publice wprost i bez ogródek, tak jak w relacjach z jego podróży do monastyru na Górze Atos. W 2005 roku, kiedy Putin przybył tam po raz pierwszy, wyszedł mu na spotkanie boży osiołek, który odprowadził go wprost pod bramy klasztoru. Dziesięć lat później w drodze na Atos mnisi wysypali liście laurowe, a na jego powitanie uderzyły dzwony. W klasztorze zaczerpnął sił skumulowanych w relikwii świętego Panteleona, męczennika i uzdrowiciela i otrzymał błogosławieństwo od stuletniego ojca Jeremiasza. Kanały informacyjne Rossija1 i Rossija24 z należytą powagą relacjonowały każdy gest i krok prezydenta. Putin dyskutował z mnichami, modlił się, samotnie dumał przed cudownymi ikonami.

Prawosławie nie jest oczywiście jednym wątkiem ponowoczesnej hagiografii Putina. Rosyjscy telewidzowie od kilku lat oglądają cykliczne wspólne wypady prezydenta i ministra obrony Sergieja Szojgu w Sajany Zachodnie na pograniczu rosyjsko – mongolskim.

Szojgu urodził się nad brzegami górnego Jeniseju, w znanej z synkretycznych tradycji szamanistyczno-buddyjskich Kotlinie Tuwińskiej. Co prawda deklaruje przywiązanie do prawosławia, ale jego ojciec Kużuget Sieree-ogły, jak głoszą popularne pogłoski, miał być nieoficjalnie praktykującym szamanem. Szojgu z jednej strony opowiada więc ckliwe historie o chrzcie, który przyjął jeszcze w czasach ZSRR, z drugiej nie dementuje plotek o ojcu szamanie i dba o wizerunek witalnego faceta z syberyjskich gór. Znany jest również zamiłowania do synkretycznej, orientalnej stylistyki. Jego prywatna willa przypomina japoński zamek, w którym miał regularnie gościć tuwińskich szamanów i buddyjskich lamów.

Trudno powiedzieć, co dzieje się za murami samurajskiej rezydencji Sergieja Szojgu, ile plotek ma pokrycie w rzeczywistości, a ile wyssali z palca mistrzowie klikbajtów do spółki z propagandystami. Tak czy owak święta moc Sajanów i dziewiczej tuwińskiej tajgi stały się częścią medialnego wizerunku ministra obrony narodowej. To właśnie tam od kilku lat, w otoczeniu nadwornych fotografów i ekip telewizyjnych, wojażuje razem z Władimirem Putinem. Pośród gór Putin szuka spokoju umysłu i podejmuje najważniejsze decyzje polityczne. W komentarzach na temat górskich eskapad Putina i Szojgu przewijają się również sugestie dotyczące ich spotkań z miejscowymi szamanami.

W lipcu tego roku opozycyjne emigracyjne media (m.in. kanał „Popularna polityka”, współtworzony przez dawnych współpracowników Aleksieja Nawalnego) szeroko opisywały rzekome kąpiele Putina we krwi reniferów. Przynosząca wieczne zdrowie i nieprzemijającą sprawność seksualną kąpiel, do której miał namówić go Szojgu, to dość drastyczna ceremonia. Najpierw żywcem odcina się reniferom rogi. Potem wytryskującą z ran krew i okrwawione rogi gotuje się w wodzie, która potem służy do kąpieli.

W insajderskich opowieściach o kremlowskim okultyzmie, magii, praktykach numerologii itp. specjalizuje się popularny ekspert i komentator polityczny, profesor Walery Sołowiej. To on jako jeden z pierwszych rozpuścił pogłoskę o tuwińskich szamanach, których Szojgu miał przywieźć Putinowi celem odprawienia rytualnej kąpieli.

Sensacyjne doniesienia o ablucjach Putina w bulionie na krwi i kościach brzmią niczym legendy o kąpielach szalonej karpackiej hrabiny Elżbiety Batory we krwi dziewic.

Sołowiej od co najmniej dziesięciu lat przepowiada rychły upadek systemu, pałacowe przewroty i śmierć Putina. Wie to wszystko, jak sam twierdzi, z „dobrze poinformowanych źródeł”, których oczywiście nigdy nie ujawnia. „Źródła” co rusz donoszą mu, że Putin cierpi na chorobę Parkinsona, to znów ma zaawansowanego raka, a jego kręgosłup za chwilę się rozpadnie. Tymczasem Putin jak na swoje siedemdziesiąt lat i dość intensywny tryb życia trzyma się nie najgorzej. Przed kilkoma tygodniami szef CIA, Bill Burns, publicznie oświadczył, że nic mu nie wiadomo na temat ewentualnych schorzeń prezydenta Rosji. No ale opowieści profesora Sołowja i jemu podobnych są znacznie ciekawsze.

Czego by jednak nie mówić, w resorcie obrony pod kierownictwem Szojgu mają miejsce sytuacje, eufemistycznie rzecz ujmując, nieszablonowe. W propagandowej telewizji Zwiezda, zajmującej się tematyką militarną, Szojgu osobiście zachwalał wykorzystanie w szkoleniu jednostek specjalnych doświadczenia syberyjskich staroobrzędowców, ludzi mocnych wiarą i duchem, potrafiących przetrwać w ekstremalnych warunkach bez specjalistycznego sprzętu.

W 2019 roku militarne pismo branżowe „Armiejski Sbornik” opublikowało obszerny artykuł o super-żołnierzach, których trenuje się w zakresie niekonwencjonalnych technik operacyjnych, np. w transmitowaniu myśli na odległość. Super-żołnierz może również używać technik parapsychologicznych, włamywać się do mózgu wroga i czytać jego myśli. Szkoli się go w jasnowidzeniu, a więc nie tylko przewidywaniu przebiegu walki, ale w sensie dosłownym się widzenia sytuacji zanim się jeszcze wydarzy. Zdolnościom rosyjskiego super-żołnierza Zachód usiłuje przeciwstawić technologię, walkę za pomocą powstałych w laboratoriach szczepionek, a nawet czipów, GMO czy rozsiewanie chorób, zwłaszcza różnych rodzajów grypy (świńska grypa, COVID-19 itp.).

Lenin – Grzyb

Putin i jego świta to generacyjny produkt ery Breżniewa. Na jej straży stał niezatapialny szef KGB Jurij Andropow, dla którego ponad wszystko liczyły się porządek, kolektywny konformizm, cisza i spokój. Nowe pokolenie działaczy partyjnych i tajniaków w swej masie nie wierzyło już w komunizm. Epoka Breżniewa to również czas najgłębszej sekularyzacji w dziejach ZSRR i Rosji. Na pustoszejącym ideowym i duchowym polu zaczął rozkwitać erzac racjonalizmu. W latach siedemdziesiątych XX wieku pozycję intelektualnych guru zyskiwali ludzie pokroju skrajnego konstruktywisty Gieorgija Szczedrowickiego. Nieco zapomnianego dziś filozofa i zainicjowany przez niego „ruch metodologiczny” szerszej publiczności przypomnieli niedawno na łamach „Die Welt” Michael Marder i Anton Tarasjuk, wywołując szerszą dyskusję na temat aktualnego stanu ducha kremlowskich i jego źródeł.

U podstaw tzw. doktryny Szczedrowickiego legło przekonanie, że skoro to człowiek tworzy kulturę i społeczeństwo, to wszystkie formy kulturowego i społecznego istnienia nie tylko są możliwe, ale dają się programować i zmieniać w zależności od potrzeb i planów. Idąc tym tropem dochodzimy do wniosku, że człowiek, a najlepiej wąska grupa ludzi, jest w stanie wytwarzać rzeczywistość, w której żyją wszyscy pozostali.

Szczedrowickij był teoretykiem. Od samego początku jednak nie krył, że jego celem jest rozpropagowanie doktryny w wyższych kręgach władzy jako technologii realnego, niegraniczonego kształtowania społeczeństwa. Częściowo udało mu się go osiągnąć – ruch metodologiczny, w mocno uproszczonym kształcie zyskał pewien wpływ na elity partii i aparatu bezpieczeństwa.

W latach osiemdziesiątych ZSRR najpierw ugrzązł w intrygach wokół umierających pierwszych sekretarzy, potem rozsypał się podczas beznadziejnych prób reformowania systemu i meandrów pieriestrojki. Od środka rozsadzał go kryzys gospodarczy, niepodległościowe aspiracje poszczególnych republik, no i utrata kontroli nad tym, co ludzie zaczęli publicznie mówić i pisać.

U schyłku istnienia ZSRR „ruch metodologiczny” zaczął zamieniać się we własną karykaturę. Część środowiska zdryfowała w kierunku absurdalnych pseudonaukowych aberracji.

W 1991 roku w programie „Piąte Koło – sensacje i hipotezy” dziennikarz leningradzkiej telewizji Sergiej Szołochow przeprowadził wywiad z muzykiem Sergiejem Kurjochinem. Zza biurka zawalonego książkami, notatkami i fiszkami Kurjochin z pełną powagą tłumaczył, że zgodnie z jego ustaleniami Włodzimierz Lenin i wierchuszka bolszewicka na skutek długotrwałego, regularnego spożywania grzybów halucynogennych wyewoluowali w grzyby.

Mało tego - przekonywał Kurjochin z trudem powstrzymując się od śmiechu – Lenin zamienił się w grzyba i jednocześnie stał się falą radiową, dzięki czemu mógł skutecznie oddziaływać na szerokie masy. W takich okolicznościach sukces rewolucji październikowej był oczywiście nieunikniony. Kurjochin przez około godzinę sprawnie operował uczonym pustosłowiem. Cytował fragmenty korespondencji Lenina, to znów rysował rozmaite wykresy i schematy, odwoływał się do modnych new age’owych konfabulacji Carlosa Castañedy.

W tym dość błyskotliwym wygłupie być może nie byłoby niczego szczególnie szokującego, gdyby nie fakt, że po jego wyemitowaniu tu i ówdzie rozpoczęła się całkiem poważna dyskusja, czy to, co dla jaj nawygadywał Kurjochin, jest możliwe. Nie pierwszy raz okazało, że pewna część wyznawców paranaukowego racjonalizmu jest gotowa uwierzyć we wszystko.

Russkij mir

Burzliwe lata dziewięćdziesiąte dobiegły końca, a wraz nimi skończyły się żarty. Pierwsza dekada nowego stulecia przebiegła w rytm dwóch kadencji prezydentury Putina. FSB dokonała cichego przewrotu i obsadziła swoimi ludźmi administrację państwową, media i koncerny wydobywcze. Rosjanie dostali w zamian stabilizację i wzrost dobrobytu. W kolejnej dekadzie władza utwierdziła się w przekonaniu o nieograniczonych możliwościach manipulowania świadomością zbiorową, produkowania kultury i programowania całych społeczeństw.

Jednym z ludzi obijających się niegdyś o kręgi Szczedrowickiego jest technokrata, były premier i tzw. systemowy liberał, Siergiej Kirijenko. W putinowskiej Rosji Kirijenko przez lata zarządzał m.in. potiomkinowskim systemem partyjnym. Obecnie jest członkiem administracji prezydenta odpowiedzialnym za okupowane terytoria Ukrainy.

To w kręgach „ruchu metodologicznego” powstała lingwistyczna koncepcja „ruskiego miru” (rosyjskiego świata), oparta o klasyczne założenie, że u podstaw kultury i światopoglądu leży język i jego system pojęciowy.

Jeśli tak, to – mówiąc w skrócie – zasięg języka rosyjskiego można traktować jako wspólny obszar kulturowy.

Między innymi na tej podstawie co chwilę któryś z rosyjskich polityków, z Putinem na czele, głosi, że Ukraińcy i Rosjanie to jeden naród. Co prawda Zachód przeprogramował Ukrainę, ale po zwycięskiej wojnie i „denazyfikacji”, czyli fizycznym wyeliminowaniu aktywnej części Ukraińców, zaprogramuje się ich znowu tak jak trzeba.

Trzeba jedynie wyczyścić dyski i wgrać na nowo odpowiedni software. Tym zajmą się media, propaganda i szkoła. Między innymi dlatego zanim w ruinach Mariupola zainstalowano bieżącą wodę, wjechały tam mobilne telebimy z rosyjską telewizją. A jednym z pierwszych ruchów w okupowanym Chersoniu była decyzja o dostarczeniu tam odpowiednio przygotowanej rosyjskiej kadry nauczycielskiej.

Czy oni wierzą w to, co mówią?

Podczas wystąpienia na forum ekonomicznym w Sankt Petersburgu w czerwcu 2022 roku Władimir Putin napomknął o tzw. doktrynie „złotego miliarda”. Ta nieco podstarzała teoria, rozpowszechniona na terenie byłego ZSRR jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, zakłada istnienie tajnych planów przejęcia ziemi i zasobów przez Zachód. Najbardziej radykalna jej wersja głosi, że Anglosasi planują masową depopulację i zredukowanie liczby ludności na Ziemi do miliarda.

Wywody Putina o walce z doktryną „złotego miliarda” powtórzył minister spraw zagranicznych Sergiej Ławrow. Powiązał to z napaścią na Ukrainę, która w rzeczywistości jest antykolonialną interwencją. Bratnia pomoc ma sens globalny. Rosja, jak ongiś ZSRR, walczy z imperializmem o prawo do życia liczniejszej, ale słabszej części świata. Jest więc ostatnią obrończynią wolności i suwerenności wykluczonych peryferii. Również Afryki, Azji i tak dalej.

Kolportując teorię „złotego miliarda” Ławrow na moment zdystansował się od tego, co mówił. Wyglądało to, jak puszczenie oka do bardziej rozgarniętej publiki – patrzcie, może i jestem cynicznym gnojem, ale nie wariatem. Po czym szybko wrócił do bajania o Rosji jako ostatniej twierdzy wolności w walce z imperialistycznymi nazi-globalistami i ich lokajami. Szczerze mówiąc: nie sądzę żeby dociekanie, czy Ławrow wierzy w to, co mówi, czy bredzi, bo tak trzeba, miało w tej chwili większe znaczenie. Nie od dziś wiadomo, że jest w stanie powiedzieć wszystko, snuć wywody na temat żydowskiego pochodzenia Hitlera, by w kolejnym zdaniu potępiać antysemitów i nazistów.

Wróćmy jeszcze na moment do „złotego miliarda”. Pierwszy odsmażył tę historię wiosną tego roku, już po rejteradzie armii rosyjskiej spod Kijowa, szef Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew. To właśnie pod jego kierownictwem czekistowsko-medialne combo sprzedaje masom rzeczywistość będącą polem działania tajnych sił i niezwykłych mocy i zalewa je najdzikszymi teoriami spiskowymi.

To nie jest kontent z youtubowych kanałów na krańcach internetu. Po ataku na Ukrainę należąca do holdingu Gazprom-Media telewizja NTV z pełną powagą wyemitowała wywiad z podającym się za byłego oficera KGB jasnowidzem, który z całą mocą swego ezoterycznego autorytetu zapewnił, że Joseph Biden jest niezrównoważony i wkrótce pójdzie na emeryturę. Wołodymyr Zełenski lada chwila ucieknie z Kijowa, a wróg zostanie rozbity. Tego typu programy, począwszy od rządowej telewizji Rosiji1, a skończywszy na rozrywkowym TNT, nie mówiąc już o prawosławnych kanałach Spas i Cargrad, emitowane są niemal codziennie. Moglibyśmy w nieskończoność zabawiać się lunatycznymi pochodzącymi z nich cytatami i dykteryjkami.

Teorie spiskowe są bez wątpienia bardzo skutecznym narzędziem kontroli społecznej. Nie ma tu miejsca na oddolną samoorganizację, bo o wszystkim decydują władcy marionetek.

Jeśli uda się przekonać ludzi, że żyją w świecie, w którym nic od nich nie zależy, a wszystko jest ukartowane, wcześniej czy później staną bierni i apatyczni. Wszystko jest kłamstwem, a prawdę znają tylko wybrani.

Jeśli dodać do tego sugestię, że wybrani czerpią swoją siłę z nadnaturalnych, niedostępnych prostym ludziom źródeł, dostaniemy obraz sakralnej kasty wszechmocnych niebian.

Współczesną elitę kremlowskich gerontów ukształtował nihilizm ery Breżniewa. Hiperkonstruktywiczny dogmatyzm późnego ZSRR wyrobił w nich poczucie, że społeczeństwo faktycznie nie istnieje. Jest tylko plastelinowa, ludzka masa. Można ją dowolnie lepić. Wystarczy znać technologię i mieć sprawne palce, a masa będzie dowolnie zmieniać kształt i tożsamość. Po upadku Związku Radzieckiego metodyczny technokratyzm zmieszał się z archaicznym syndromem, kultem przodków i świętymi symbolami wydobywanymi chaotycznie z zasobów wyobrażeń o przeszłości.

Ostatnie kambo samca alfa

Ktoś powiedział kiedyś, że największym problemem współczesnej Rosji jest to, że tak naprawdę sama nie wie czym jest. Autorytaryzm, który okazał się w tej sytuacji najprostszym rozwiązaniem, przeradza się dziś w postmodernistyczną formę totalitaryzmu bez jasno określonej ideologii. Chłodny, wykalkulowany czekistowski zamordyzm współgra tu z banalna ezoteryką. Wszystkie formy mogą się połączyć, wszystkie mogą do siebie pasować.

Odwołania do imperium rosyjskiego czy ZSRR to dekoracja. Jedyna stabilna treść, która za nimi się kryje, to ciągłe poczucie zagrożenia i konieczność pozostawania w gotowości do obrony.

A jak głosi ludowa mądrość, najlepszą obroną jest atak.

Prominentni tajniacy często zamieniają się profesjonalnych paranoików. Ludzie tacy jak Putin i Patruszew bezwzględnie parli do władzy, organizowali zabójstwa, wojny, intrygowali, niszczyli ludzi. Rzeczywistość, w której żyją, to niekończąca się ściema i manipulacja. W ich fejkowym świecie wszystko jest możliwe. Natowskie laboratoria biologiczne w Ukrainie, bojowe ptactwo, ukraińscy żołnierze-zombie nieczujący bólu i zmęczenia, broń genetyczna mająca unicestwić Słowian, czipy w szczepionkach, a nawet czarna magia i hakowanie mózgów wrogów.

Wygląda na to, że sami uwierzyli świat, który trochę przez przypadek wyprodukowali, nadymając nadnaturalnymi duchowymi mocami wyczarowanymi przez sprytnych marketingowców i półgłówków przebranych za myślicieli. Kiedy w końcu sami zagnali się w kozi róg, duchowa potęga, podobnie jak druga najsilniejsza armia świata, okazały się kolejną ściemą.

W pewnym sensie właśnie o tym opowiada żałosna historia Aleksandra Subbotina. Jednego z samców alfa naftowego eldorado, który w pijanym widzie uwierzył, że drobny cwaniaczek Sasza Pindiurin włada szamańskimi mocami z amazońskiej dżungli, więc rozwiąże jego problemy. I umarł halucynując w ciemnej piwnicy.

;
Na zdjęciu Albert Jawłowski
Albert Jawłowski

Adiunkt w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, badacz terenowy, pisarz. Autor książek, m.in.: „Milczący lama. Buriacja na pograniczu światów" i „Miasto biesów. Czekając na powrót cara".

Komentarze