W Finlandii praktycznie nie ma bezdomnych na ulicach, a w Polsce są tysiące. Czemu? Bo fiński rząd zainwestował w to, żeby mieli gdzie mieszkać. „Mieszkanie jest prawem, a dla ludzi z doświadczeniem bezdomności punktem wyjścia do zajęcia się sobą" - mówi ekspertka
Julia Wygnańska – rzeczniczka idei „Najpierw mieszkanie"/Housing First, badaczka bezdomności. Od połowy lat 90. działa na rzecz poprawy sytuacji ludzi doświadczających bezdomności w Polsce jako inicjatorka, koordynatorka i pracowniczka krajowych i międzynarodowych projektów.
Jest współpracowniczką Housing First Europe Hub z Finlandii oraz Europejskiego Obserwatorium Bezdomności FEANTSA. Od 2020 roku pełni funkcję wiceprezeski Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska, jest współautorką koncepcji wdrażania programów "Najpierw mieszkanie" m.in. dla Fundacji Fundusz Współpracy i Dzieła Pomocy im. Św. Ojca Pio.
Na co dzień pracuje z osobami żyjącymi na ulicach Warszawy, ostatnio również z osobami przybywającymi z Ukrainy na dworzec Warszawa Zachodnia.
Niedziela
Cię zaskoczy
NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli" - analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Sławomir Zagórski, OKO.press: Ile osób w Polsce cierpi z powodu bezdomności?
Julia Wygnańska: Nie cierpię tego pytania. Jest ważne, ludzie chcą wiedzieć, tymczasem to jest bardzo źle badane.
Tak naprawdę nie wiemy, ile ludzi w Polsce doświadcza bezdomności. Z badania Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej wynika, że to jest między 30 a 36 tys. Takie są wyniki od 2015 rok.
Liczba ta obejmuje osoby w noclegowniach, schroniskach, domach samotnych matek, w placówkach dla osób doświadczających bezdomności, oraz częściowo osoby, które żyją na ulicy.
I jest zgoda wśród urzędników, a wśród ludzi, którzy pracują na ulicy, wręcz pewność, że ta liczba jest zaniżona. To wyłącznie ci, do których udaje się dotrzeć w ramach dość kiepsko zorganizowanego badania.
Ostatnie wyniki badań, o których mówisz są z roku 2019, następnych nie ma.
To mało popularna działka i żaden rząd, w mojej ocenie, nie ma tu dobrej karty, a ja akurat długo specjalizowałam się w metodologii badań bezdomności.
Te badania przeprowadza się – jak powiedziałeś – co dwa lata. Ostatnie się nie odbyły z racji pandemii. Miały być w 2021 roku na wiosnę, ale zostały przesunięte i wciąż są w zawieszeniu.
Najważniejsze jest to, że tak naprawdę te wszystkie dane można pozyskać inaczej - po prostu analizując dane od różnych instytucji pomocy społecznej, urzędów pracy, szpitali, metodą tzw. analizy danych zastanych. I tak się robi na świecie.
Uzupełniająco robi się badanie metodą spisową jak kiedyś w spisie powszechnym. Tyle że w spisie powszechnym rachmistrzowie chodzili po domach, a tu chodzą po ulicy, do miejsc niemieszkalnych.
Na przykład w Stanach jest wielkie coroczne badanie w trzecim tygodniu stycznia. Osoby, które przebywają w instytucjach, są liczone poprzez analizę danych gromadzonych przez te placówki, bo każda ma jakiś rejestr, a metodą spisową liczy się tylko tych na ulicy.
Chciałabym zwrócić uwagę, że bezdomność to nie jest tylko życie w schronisku albo na ulicy. To też mieszkanie „kątem” u znajomych. Bardzo dużo ludzi jest trochę w schronisku, a trochę w prywatnym hostelu. Na przykład w Warszawie jest ich sporo.
Za 800 czy 1000 zł za miesiąc możesz mieć łóżko w sześcio- czy w trzyosobowym pokoju. Ludzie mieszkają w schronisku, a jak podłapią jakąś robotę, to idą do takiego miejsca, gdzie nie ma pracownika socjalnego, nie ma godzin wyjścia, powrotu. Osoby w tej sytuacji tymi badaniami nie są w ogóle objęte.
Próba oszacowania liczby bezdomnych wydaje się ważna. No bo jeśli państwo, czy też organizacje samorządowe próbują pomagać, trzeba wiedzieć, jaka jest skala problemu.
Wydaje mi się, że u nas nikt nie planuje rozwiązań, działań państwa w taki sposób. Nikomu te dane nie są potrzebne.
Dane są, jakie są. Nie liczymy osób, które mieszkają w skrajnym przeludnieniu, osób, które mieszkają z przemocowym partnerem. A według typologii bezdomności, którą ja operuję, to jest sytuacja bezpośredniego zagrożenia bezdomnością, bo oznacza, że jesteś na krawędzi.
Popatrz, co dzieje się teraz z osobami z Ukrainy, które przyjęli ludzie w swoich prywatnych domach. Jakie tam narastają emocje. Goście czują się ciężarem, a gospodarzom trochę już trudno wytrzymać, bo zmieniło się ich życie, a gości ciężko wyrzucić. Wiele z tych osób jest właśnie na krawędzi.
Kto w Polsce doświadcza bezdomności? Młodsi? Starsi? Mężczyźni? Kobiety? I z jakiego powodu ludzie znajdują się w sytuacji, w której nie mają dachu nad głową?
Patrząc na wspomniane ogólnopolskie badania i biorąc pod uwagę, że mówimy o osobach, które są w placówkach dla osób doświadczających bezdomności i na ulicach, ale tylko o tych, o których wiedzą służby, to są to przede wszystkim mężczyźni. Stanowią oni 80 proc. bezdomnych i to się nie zmienia na przestrzeni lat.
Jeśli zaś chodzi o wiek, zwiększa się liczebność grupy w wyższym przedziale wiekowym. Wcześniej to byli czterdziesto- pięćdziesięciolatkowie, teraz granica wieku przesuwa się w górę.
Bardzo charakterystyczny dla polskiej bezdomności jest wysoki odsetek osób, które deklarują długą bezdomność. I o ile w Stanach chroniczna bezdomność to rok bezdomności ciurkiem albo cztery epizody w ciągu trzech lat, o tyle
u nas 55 proc. stanowią osoby deklarujące bezdomność dłuższą niż pięć lat. A jest też grupa osób bezdomnych skrajnie długo - od 15, 20 lat.
Wydawało mi się, że granica wieku raczej przesuwa się w drugą stronę. Coraz więcej młodych traci grunt pod nogami. Niespłacona rata kredytu, utrata pracy, pandemia.
Jeżeli ktoś jest młodą osobą, która traci mieszkanie, bo nie może spłacać kredytu, to nie pójdzie do pomocy społecznej ani do placówki udzielającej wsparcia z tytułu bezdomności. Raczej będzie szukać innych możliwości. Najpierw pewnie coś wynajmie. Ma znajomych, którzy trochę przechowają, taniej udostępnią pokój itd. Żadne badanie w Polsce systematycznie tego nie obejmuje.
To wynika ze źródła danych. Uwzględnia ono osoby, które są w systemie „dla bezdomnych”. A system dla bezdomnych to u nas jest pomoc społeczna.
Dla Ciebie ci młodzi „pod kreską” to już bezdomni, czy dopiero zagrożeni bezdomnością?
Dla mnie nie ma to dużego znaczenia. Są dwie perspektywy. Jeżeli mam planować wsparcie dla konkretnej osoby, tak jak to robimy w fundacji, wtedy ma dla mnie znaczenie jak długo osoba doświadcza bezdomności, jaką ma historię placówkową, czy była długo na ulicy, w jakich warunkach się wychowywała, co ma wokół siebie w tej chwili, jaki jest stan jej zdrowia psychicznego.
Natomiast, jak myślę o wsparciu systemowym, o tym, co jest potrzebne, żeby rozwiązać problem, to nie ma to znaczenia. Bo to są różne odcienie bezdomności i ludzie między nimi przepływają.
Sądzę, że 95 proc. osób, będących w sytuacji, o której powiedziałeś, sobie poradzi. Ale zostanie 5 proc., którzy znajdą się w sytuacji niestabilnej i potem mogą stać się naszymi klientami. I jak myślimy o rozwiązaniu tego problemu, to wszystkie te nitki trzeba jakoś powiązać.
Skoro polską specyfiką jest długa, wieloletnia bezdomność, to znaczy, że jako państwo słabo sobie radzimy z tym problemem.
Tak, zdecydowanie tak uważam.
Miałam ciekawą rozmowę na ten temat z pewnym urzędnikiem, bo też widzę, że samorządy są coraz bardziej zaangażowane, chociaż jeszcze nie do końca przekonane co do metod, które wiemy, że teraz działają.
Jeżeli mamy osoby, które są w systemie wsparcia dla osób doświadczających bezdomności i są bardzo długo bezdomne, to dla mnie jest oczywiste, że ten system jest nieefektywny.
Ale w myśleniu wielu osób funkcjonuje przekonanie, że doświadczający bezdomności nie chcą dać sobie pomóc, wybrali takie życie, najwyraźniej jest im tak dobrze.
Bezdomność uchodzi więc za zjawisko, które ma przyczyny indywidualne. Że to kwestia decyzji indywidualnych, a nie tego, czy ktoś jest chory, czy nie, czy sobie wybrał taki styl życia, czy nie. Tymczasem jest coraz więcej badań, które pokazują - i też bardzo podkreślają to Amerykanie - że przyczyny bezdomności są tak naprawdę strukturalne.
W zależności od politycznego zabarwienia podkreślany jest (jako przyczyna) np. brak minimalnego dochodu, brak dostępnych finansowo mieszkań, kryminalizacja bezdomności, nierówności w dostępie do pracy. To są także przyczyny związane z migracjami i z tym, że ludzie szukają lepszego bytu gdzieś indziej.
To duże procesy, którym podlegają całe społeczeństwa. Większość osób sobie jakoś z tym radzi, my pracujemy z tymi, którzy sobie nie radzą. Warto jednak pamiętać, że ludzie doświadczający bezdomności, niezależnie czy to jest wspomniane 30 tys. policzonych, czy to nawet 200, czy 300 tys., w skali kraju to nadal bardzo mały odsetek.
Tym bardziej powinniśmy tym ludziom pomóc, bo to nie są gigantyczne koszty.
Dokładnie tak. Ale po stronie osób planujących ten system w ogóle nie ma takiego myślenia.
Byłabyś w stanie podać typowe scenariusze prowadzące do bezdomności?
Pracuję z osobami, które są długo w systemie. Powiem więc o mechanizmach, które działały kiedyś, nie wiem na ile one są aktualne w tej chwili.
To, że mało wiemy o osobach młodych w Polsce, które doświadczają bezdomności, wynika też z metodologii badania ministerialnego. Bo te osoby - co wiadomo z badań za granicą - jak mają problem i np. uciekają z domu, to raczej mieszkają kątem, nie idą do schronisk i dlatego się ich nie wyłapuje.
Tymczasem nimi chyba powinno się szczególnie zająć? Bo im dłużej człowiek tkwi w sytuacji, w której sobie nie radzi, tym pewnie trudniej się z tego wyrwać?
Zająć się trzeba wszystkimi.
Ja akurat pracuję z tymi, którzy są od lat w bardzo trudnej sytuacji. Wielu z nich jest na granicy i zdarza się – i to niestety nie są jednorazowe przypadki - że my kogoś wyciągamy do mieszkania i ta osoba umiera w tym mieszkaniu po pół roku, po roku. Dla nich pomoc przychodzi po prostu za późno.
Trafiają do swojego lokum naprawdę w ostatnim momencie, po bardzo wycieńczającym życiu. Nie wiem, jaki jest tego mechanizm. Nareszcie jest bezpiecznie i wtedy przychodzi śmierć.
Z drugiej strony liczy się to, o czym mówisz, czyli prewencja. To trochę tak, jak z każdym problemem. Trzeba dbać, żeby jak najmniej ludzi popadało w bezdomność, dawać szansę tym, którzy są bezdomni, no i wspierać tych, którzy dopiero co wyszli z bezdomności, bo życie w mieszkaniu jest dla nich totalnie nową rzeczą.
Jeśli chodzi o typowe scenariusze, przykład, jaki mi przychodzi do głowy, jest następujący. Małżeństwo z dziećmi. Mama pracuje mniej, tata więcej, jest głównym żywicielem. Dochodzi do konfliktu, związek rozpada się. Ojciec chce zadbać o dzieci, wyprowadza się z domu, zaczyna płacić alimenty. Ma pracę, ma za co wynająć mieszkanie.
Z czasem, często nawet dość szybko, okazuje się, że cała ta sytuacja jest dla niego trudna. Załamuje się. Sięga po alkohol. Traci pracę, nie stać go na wynajęcie mieszkania. Z początku jeszcze z dawnych zasobów płaci alimenty, potem i na to już nie starcza. W którymś momencie ląduje na dworcu. Poznaje środowisko ludzi bezdomnych, poznaje te wszystkie miejsca, gdzie można się zaczepić, dostać zupy czy herbaty.
W pewnym momencie decyduje się na pójście do schroniska i tam próbuje się wydźwignąć, obudować relacje z dziećmi, znaleźć pracę, płacić alimenty, dogadać się z komornikiem.
To ścieżka, która się kończy sukcesem, jeśli osoba trafi do sprawnie działającego schroniska. Po jakimś czasie trochę chronionego pobytu, wypychania do pracy, jest w stanie zarobić tyle, żeby coś wynająć, albo znajduje nową partnerkę i razem się utrzymują. Opuszczają system dla bezdomnych.
Gdyby ten człowiek posiedział dłużej na ulicy, gdyby pracownicy schroniska nie pomagali psychologicznie, nie stawiali granic pobytu, mogłoby się to skończyć gorzej.
A druga ścieżka, którą idą ludzie, z którymi my pracujemy, to ścieżka chronicznej bezdomności. Do pewnego stopnia zaczyna się ona już w dzieciństwie.
To ścieżka osoby, która wychowuje się w rodzinie, w której rodzice mają niskie kompetencje rodzicielskie, słabo sobie radzą z własnymi problemami. Dodatkowo ta osoba może mieć trudności rozwojowe, np. dysleksję, albo wręcz niezdiagnozowane zaburzenia psychiczne. Jest jej trudniej w szkole, wśród rówieśników, w pierwszej pracy.
To ścieżka osoby, dzieciaka, który nie trafia do dobrego przedszkola, fajnej panią psycholog, mądrych nauczycieli. I krok po kroku się stacza. Może trafić do np. do rodziny zastępczej albo tradycyjnego domu dziecka. A jeżeli nie trafia, to i tak żyje w poczuciu, że jest gorsze, beznadziejne. A tak naprawdę duża część tej beznadziei wynika z tego, że - pomijam to, że nie dostała od rodziców tego, co potrzeba - ma problem zdrowotny.
Odpowiednie wsparcie w odpowiednim momencie może temu zaradzić.
Tak, ale ta osoba może też mieć poważniejszy problem zdrowotny, np. chorobę dwubiegunową, albo cokolwiek, co w czasie, gdy była dzieckiem - bo ja mówię o osobach, które mają już swoje lata - nie było uznawane za chorobę, którą można i trzeba leczyć. Świadomość tego, czym jest zaburzenie psychicznie, bardzo się w Polsce zmieniła w ciągu ostatnich 30 lat.
Opowiadał o tym antropolog kultury Paweł Ilecki, osoba, która bardzo długo doświadczała bezdomności. Przez 20 lat był na ulicy, dużo pił, zaliczył totalne doły. Dzięki pracy nad sobą podczas pobytu w schronisku i trochę w DPS-ie udało mu się z tego wyrwać. Dopiero wtedy dostał diagnozę zespołu Aspergera. To zaburzenie, które bardzo wpływa na kontakty społeczne, a te kontakty są w naszym życiu superważne.
Jeśli nie jesteśmy z dobrze ustawionych rodzin, które pomagają nam trafić do dobrych szkół, na świetne studia, potem zdobyć pracę, nie mamy takiego kapitału, musimy budować kontakty sami i sobie radzić w tym świecie, a ten świat nie jest zbyt przychylny.
Co Polska robi, by walczyć z bezdomnością?
Zarządza nią starymi sposobami, zamiast ją przerywać. Rząd prowadzi jakieś działania, badania, jest program grantowy, jakieś strategie, ale w porównaniu z tym, co proponują organizacje eksperckie, co dzieje się na świecie, nawet w sąsiednich Czechach, co wynika z rekomendacji Komisji Europejskiej, to jest przepaść. To wszystko jest odległe od sprawdzonych współczesnych wzorów.
Czego najbardziej brakuje w myśleniu na temat bezdomności na poziomie centralnym?
Realnej refleksji nad tym, co się dzieje – jedna czwarta ludzi korzystających z ogrzewalni, noclegowni, schronisk robi to w kółko od ponad dziesięciu lat - i odważnej decyzji o zakończeniu tego.
Rząd powinien stworzyć krajowy fundusz zakończenia bezdomności.
To muszą być pieniądze, które pomogą zdobywać mieszkania, doinwestowywać programy wspierające, w których ludzie latami żyjący bez domu mogli wreszcie go mieć.
I tu pojawia się pytanie, czy taki fundusz byłyby potrzebny, gdyby istniała dobra polityka mieszkaniowa? To dość trudny temat. Buduje się za mało, głównie prywatnie, za pośrednictwem deweloperów, pod własność. Mieszkań dostępnych finansowo trochę przybywa, ale idzie to strasznie wolno.
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej podaje, że istnieje taki program.
Tak, istnieje ogłaszany raz w roku krajowy program „Pokonać bezdomność”. Tyle że on opiewa na kwoty rzędu 5,5 mln zł rocznie. Z tego można uzupełniać finansowanie działań organizacji, które prowadzą noclegownie, schroniska, mieszkania treningowe, streetworking na terenie gmin i miast, finansowane przede wszystkim z budżetu samorządów.
Program teoretycznie pozwala finansować programy innowacyjne, ale tam jest po prostu bardzo mało pieniędzy. Gdyby np. moja organizacja chciała wystąpić o grant, w ramach którego chciałaby pozyskać mieszkania, po to, żeby pracować w nich z ludźmi w kryzysie bezdomności, to myślę, że mogłaby wynająć jedno mieszkanie i zatrudnić na ćwierć etatu pracownika wspierającego. Mielibyśmy szansę na uzyskanie dofinansowania raz na kilka lat na część miesięcy jednego roku.
To są – powtarzam - bardzo małe pieniądze. Gdy mówię o funduszu, myślę o tym, co zrobili Finowie: powołali fundusz pozwalający finansować budowę mieszkań i zapewnienie usług wspierających przez samorządy. W 2012 roku rząd przeznaczył na ten cel m.in. przychody z podatków z gier hazardowych.
W Finlandii połowa środków wpływających do budżetu państwa z tego tytułu jest przeznaczana na granty dla organizacji. Dzięki funduszowi gmina może dostać gwarantowaną przez państwo wieloletnią pożyczkę na wybudowanie, najem lub remonty mieszkań. Z własnego budżetu finansuje wsparcie, zatrudnienie terapeutów zazwyczaj powierzając organizacji pozarządowej.
Finlandię wszyscy wskazują jako świetlany przykład radzenia sobie z bezdomnością.
Rzeczywiście jest świetlanym przykładem. To jedyny kraj, w którym spektakularnie zmniejszono skalę bezdomności ulicznej i przekształcono zbiorowe schroniska w indywidualne mieszkania. Na ulicach praktycznie nie ma osób bezdomnych, a jeśli są, to są to osoby, które w każdej chwili mogą wrócić do bezpiecznego lokalu.
Ale nie jest to jedyny przykład realnego podejścia do zakończenia bezdomności. W Belgii, wzorem Finlandii, rząd również zdecydował o przeznaczeniu części przychodów z hazardu na ten cel i powstało dużo programów mieszkaniowych.
W Czechach, Hiszpanii i Włoszech takie programy, dzięki decyzjom rządów, są finansowane z Europejskiego Funduszu Społecznego i jest ich coraz więcej.
A Polska korzysta z funduszy z hazardu w walce z bezdomnością?
U nas nie ma ustawy, według której jakaś część dochodów z gier hazardowych miałaby być przeznaczana np. na granty dla organizacji prowadzących działalność pożytku publicznego. Istnieje Fundacja Lotto, która pewnie ma swoje konkursy grantowe. Nie wiem, czy jest wśród nich priorytet dotyczący zakończenia bezdomności.
Mówiliśmy o pomocy bezdomnym na szczeblu centralnym. Zejdźmy teraz na poziom samorządów.
Prawie wszędzie na świecie za rozwiązywanie problemu bezdomności odpowiadają samorządy lokalne. Troszkę inaczej jest z opieką zdrowotną, a okazuje się, że trzeba to łączyć, bo wielu ludzi w kryzysie bezdomności choruje przewlekle i doświadcza kryzysów zdrowia psychicznego.
Również w Polsce gminy finansują schroniska, noclegownie, ogrzewalnie, czasem mieszkania treningowe i streetworking, społeczne poradnie zdrowia. Niestety, ciężko policzyć, ile naprawdę kosztują te usługi.
Organizacjom trudno jest robić profesjonalne, całościowe opisy kosztów prowadzenia placówki, bo w takiej placówce zarządza się przecież niedoborem, czymś, co ktoś wyrzucił. Dostajesz jedzenie z dyskontu, które się nie sprzedało. Duża część utrzymania budynku opiera się na pracy mieszkańców. Wydaje mi się, że realnie samorządy dofinansowują tę działalność w granicach 60-80 proc. kosztów. Reszta musi być pozyskana przez organizacje z innych źródeł.
Pytałeś, co Polska robi, by walczyć z bezdomnością. Niestety, nie jest to priorytet. W ostatnich latach może staje się troszeczkę istotniejszy dla opinii publicznej, ale nadal nie jest to problem, który by absorbował polityków i urzędników na tyle, żeby podjęli bardziej spektakularne działania, by problem zakończyć, tak jak to zrobiono w Finlandii.
Masz na myśli urzędników szczebla niższego - urzędy gmin, powiatów?
Też.
Ja patrzę na to w kategoriach możliwości przekształcenia systemu ze schroniskowego na mieszkaniowy. Ludzie skrajnie wykluczeni, którym wmawia się, że sami sobie to wybrali, dostają łatkę niemal romantycznych wagabundów lubiących „styl życia” między śmietnikiem, płachtą w lesie, łóżkiem w schronisku i ciepłą zupą z „wydawki”, mogliby spróbować coś zrobić ze swoimi problemami samodzielnie decydując w jaki sposób.
Na przykład samodzielnie gotując sobie tę zupę. Żeby to się zadziało, muszą czuć się bezpiecznie, a do tego konieczne jest mieszkanie.
Widzę duży wzrost zainteresowania takimi działaniami na najniższym szczeblu. Na poziomie ludzi, którzy są w wydziałach zasobów lokalowych i kontaktują się z mieszkańcami lokali socjalnych mających kłopoty, np. zakłócających porządek, zadłużających się. Widzę to na poziomie pracowników socjalnych, którzy pracują z ludźmi na ulicy. Na poziomie pracowników organizacji pozarządowych, którzy pracują bezpośrednio z ludźmi w schroniskach.
Osoby, o których mówię, widzą, że metodami, którymi dysponują w tej chwili, niewiele mogą pomóc. I nie wiedzą, co robić.
Byliśmy niedawno z wizytą studyjną z pracownikami warszawskiego samorządu z wydziału zasobów lokalowych w jednej z warszawskich dzielnic i ci pracownicy mają w tej chwili do wykonania 150 eksmisji.
Współpracują oczywiście z ośrodkiem pomocy społecznej. Znają bardzo dobrze tych lokatorów, bo pracują z nimi od dawna. I są bezradni. Wiedzą, że eksmisja spowoduje, że wyrzucona osoba trafi na ulicę i że to jest równia pochyła. Chcą temu zapobiec i nie wiedzą jak.
Twoja Fundacja Najpierw Mieszkanie Polska propaguje nowatorskie metody. Mówicie o zmianie sposobu myślenia o tym, jak można ludziom pomóc. Ten ruch narodził się w Stanach. Jego zasady docierają powoli także do naszych decydentów.
To ich trochę motywuje, żeby spróbować coś podobnego zrobić. Żeby nie być w tyle, nie wyjść na ludzi nieświadomych tego, co dobre i przynosi efekty. Ale to jest na razie wdrażane na zasadzie kwiatka do kożucha.
Powstały dwa partnerstwa z udziałem samorządów prowadzone przez organizacje pozarządowe, którym udało się zdobyć pieniądze europejskie na cztery takie programy w Polsce, w sumie dla 70 osób. Można więc teoretycznie powiedzieć: No tak, mamy programy »Najpierw mieszkanie« w Polsce.
Jeśli chodzi o sam ruch, to bardzo fajnie opowiada o tym dr Sam Tsemberis, twórca tej metody, psycholog kliniczny, który przez długie lata pracował w dużym, publicznym szpitalu w Nowym Jorku. Trafiał tam na pacjentów, których leczył, kierował do różnych usług, typu np. mieszkania wspierane treningowo i ciągle spotykał ich z powrotem na ulicy. Więc zaczął pytać: „O co chodzi? Jak mogę wam pomóc?”.
Większość z nich mówiła, że potrzebują miejsca do mieszkania. On potraktował to poważnie i przygotował program, w którym zaczynał od zapewniania tego, o co ludzie prosili. Najczęściej było to mieszkanie, stąd nazwa programu ‘Najpierw mieszkanie’ i to jest jego najbardziej charakterystyczna, unikatowa cecha.
Tsemberis wypracował dużo więcej zasad wynikających z tego, czego potrzebę sygnalizowali jego klienci. Bardzo ważną zasadą okazało się to, że mogą decydować o tym, co robią na co dzień i jakie mają cele.
Zasady pobytu w mieszkaniach programów NM są takie, że płacisz część czynszu, a konkretnie przeznaczasz na to 30 proc. dochodu, chyba że to, co zostaje, nie starcza na jedzenie. Nie możesz zakłócać porządku sąsiedzkiego. Nie możesz przyjmować na waleta osób, które nie są w umowie, czyli np. nie możesz przyjąć na stałe kolegi, z którym mieszkałeś w śmietniku.
I wreszcie musisz się zgodzić przyjąć raz w tygodniu wizytę kogoś z zespołu terapeutycznego. Natomiast wszystko, co robisz na co dzień, jak planujesz swój dzień, czy idziesz do pracy, czy nie idziesz, czy szukasz pracy, czy nie szukasz, czy pijesz, ile pijesz, co pijesz, co bierzesz, to obszar twoich decyzji. Pracownicy terapeutyczni niczego ci nie narzucają. I brak dobrych decyzji z twojej strony nie może być sankcją w postaci usunięcia z mieszkania. To mieszkanie jest.
Na takich zasadach Tsemberis zbudował pierwszy program w Nowym Jorku dla 70 osób. Zaczęto porównywać, jak sobie radzą osoby, które mieszkają na tych zasadach, i te, które korzystają z tradycyjnego systemu.
W tradycyjnym systemie jeśli byłeś pod wpływem substancji, to mogłeś być tylko na ulicy, dostać jedzenie.
Jeżeli byłeś „czysty”, to mogłeś pójść do noclegowni. Jeśli współpracowałeś z pracownikami, nie byłeś uciążliwy, głośny, agresywny, to mogłeś przebywać w schronisku. A jak jeszcze spełniałeś następne warunki, tzn. byłeś stabilny, leczyłeś się, przyjmowałeś leki, to mogłeś być w mieszkaniu chronionym.
Zaliczanie kolejnych szczebli miało doprowadzić do samodzielnego pozyskania mieszkania i nauczyć utrzymania się w nim.
Systematyczne badania porównawcze sytuacji tych dwóch grup po roku, czasem po dwóch latach od wejścia w program, dało szokujące wyniki. Okazało się, że 80 proc. klientów „najpierw mieszkaniowych” potrafiło utrzymywać się w mieszkaniu, a z tradycyjnej grupy około 75 proc. osób do mieszkań nie trafiło wcale.
To był argument, dzięki któremu programy "Najpierw mieszkanie"’ zaczęły się w Stanach rozwijać. Nie wiem dokładnie, ile ich jest w tej chwili, ale mają oddzielną linię finansowania w budżecie federalnym.
Użyłaś terminów „mieszkanie treningowe”, „programowe”. Wyjaśnij, proszę.
Tradycyjnie system wychodzenia z bezdomności opiera się o różne rodzaje usług, które różnią się intensywnością i standardem pomocy, którą możesz uzyskać, a przejście od jednej, do drugiej zależy od postępów, jakie czynisz na drodze wychodzenia z bezdomności.
Zawsze wstępnym warunkiem jest abstynencja. Kolejne warunki w miarę „wspinania się po drabince”, to uczestniczenie w terapii uzależnień, odbudowanie kontaktów z rodziną, ustalenie sytuacji administracyjnej, zasiłkowej, poszukiwanie pracy.
Te wszystkie szczeble mają cię doprowadzić do tego, że w końcu trafisz do mieszkania miejskiego lub je samodzielnie wynajmiesz. I już nie będziesz bezdomny. I jednym ze szczebli jest mieszkanie treningowe lub wspierane. Zazwyczaj jest wynajęte i prowadzone przez organizację pozarządową, czasem samorząd. Zwykle w polskich warunkach jest to mieszkanie kilkupokojowe.
W niektórych programach obowiązuje żelazna zasada, że jest jedna osoba w pokoju i część wspólna, która nie ma stałego lokatora. W innych zdarza się, że w sypialni są dwie osoby, a część wspólna też jest sypialnią. Pobyt zależy od przestrzegania regulaminu, który jest monitorowany przez instytucję prowadzącą, czyli przez pracowników, którzy odwiedzają, są w kontakcie telefonicznym, wiedzą co się dzieje.
Pracownicy decydują kogo skierować do mieszkania i kto z kim będzie mieszkał. Celem jest trening w samodzielnym mieszkaniu – niemożliwy w schronisku, w którym wszystko się robi zbiorowo.
Ze względu na kształt regulaminów pracownicy muszą też być kontrolerami, bo ten regulamin zakłada usunięcie z mieszkania, jeśli osoba jest nietrzeźwa. Jeżeli przyjdzie pracownik - a może przyjść o dowolnej porze – zobaczy lub usłyszy od współmieszkańca, że dana osoba jest pod wpływem alkoholu, to musi ona natychmiast opuścić mieszkanie. Może przyjść następnego dnia, żeby odebrać rzeczy.
To jest taki trening w warunkach narzuconej kontroli. A żeby mieszkać samodzielnie, musisz umieć kontrolować się sam.
My wiemy, że nie ma sensu zewnętrzne, regulaminowe narzucanie ludziom jak mają żyć. Zwłaszcza, gdy są to ludzie w określonym wieku i o określonych doświadczeniach życiowych, nie ma sensu uczenie ich zmiany, która metodą bata pozwala uczyć się być w mieszkaniu.
Co udało się zrobić w Polsce w ramach idei „Najpierw mieszkanie"?
Po pierwsze, coraz więcej osób się nią interesuje, mamy książki o metodzie m.in. przygotowane przez naszą fundację i osoby, które wiedzą, na czym to polega.
Po drugie, konkretne programy działają w kilku miastach. Nasza fundacja jest partnerem w programie warszawskim, w którym uczestniczy 40 osób wcześniej żyjących na ulicach. Samorząd we współpracy z dzielnicami przeznaczył do programu 20 lokali, choć nie obyło się bez problemów, ponieważ lokale okazały się dostępne znacznie później niż było to planowane.
Nasza fundacja pomaga też ekspercko w realizacji programu NM w Krakowie, prowadzonego przez organizację pozarządową, Dzieło Pomocy im Św. Ojca Pio. Ten program jest finansowany w całości ze środków własnych organizacji, która po to, żeby móc go realizować, musiała kupić mieszkania i oddelegować kilku pracowników.
W skali kraju gminy do realizacji programów „Najpierw mieszkanie" przeznaczyły w sumie 56 mieszkań.
Biorąc pod uwagę skalę problemu, to chyba kropla w morzu potrzeb?
Tak. To kropla w morzu potrzeb.
W 2015 roku poprosiłam wszystkie schroniska i noclegownie w Warszawie i ośrodek pomocy społecznej w jednej stołecznej dzielnicy, żeby przekazały mi dane o osobach bezdomnych od co najmniej trzech lat mierzących się z kryzysami zdrowia psychicznego. I takich osób - samych mężczyzn - było 333.
To tylko Warszawa, i nie jest to jakaś wielka liczba, co w sumie powinno być pocieszające, ale znacznie większa niż liczba mieszkań obecnie przeznaczonych do programów NM.
Zajmujesz się trudną działką. Masz poczucie sprawczości? Że robisz coś sensownego? Czy raczej trudno tu o optymizm na co dzień?
Pracując w programach „Najpierw mieszkanie" pracuję z ludźmi, którzy mają realną szansę na pożegnanie się z bezdomnością na zawsze. I to jest optymistyczne. Poza tym rośnie zainteresowanie bezdomnością i świadomość czym jest to zjawisko, że niekoniecznie jest to czyjaś wina i wybór.
A jeśli nawet ktoś się upiera, że to wina i wybór, to jednak czuje, że jest to po prostu okropne latami nie mieć domu, nie mieć swojego miejsca.
Jeżeli chodzi o stosunek państwa, to choć widzę większą otwartość, jest mi ciężko. Ileś osób może trafić do takich programów, ale to – jak mówiłam - kropla w morzu.
Obciąża to też ludzi, którzy są w tych programach. Oni mają poczucie - nie wiem, jak to nazwać - że są wybrani, że im się udało przenieść do mieszkania. A w wagonie, w którym mieszkali, zostali ludzie, z którymi jeszcze dwa miesiące, pół roku wcześniej, żyli na co dzień i nie ma dla nich opcji.
Wspomniałaś, że czasem pomoc przychodzi niestety za późno. Niektórzy bezdomni pewnie nie rokują?
To, czy ktoś „rokuje”, to straszne określenie. Bardzo długo była to podstawa przyznawania jakiejkolwiek pomocy. Taka ocena pracownika, czy ktoś rokuje, czy jest szansa, że będzie miał pracę, że się pogodzi z rodziną, że będzie się dobrze zachowywał w schronisku, spełniał reguły - to była podstawa objęcia ich wsparciem.
To okropne podejście, bardzo go nie lubię. Uważam, że mieszkanie jest prawem, a dla ludzi z doświadczeniem bezdomności punktem wyjścia do zajęcia się sobą.
Dopiero wtedy ewentualnie można zacząć się zastanawiać jakie są „rokowania”, ale tylko po to, żeby pomóc je zrealizować, a nie skreślić z listy klientów.
A wracając do optymizmu, najbardziej się cieszę z tego, że są ludzie, którzy zauważają efekty pracy i chcą to robić dalej. Teraz mówi się coraz częściej o tzw. deinstytucjonalizacji. Zabiegają o to psychiatrzy środowiskowi, a także działacze sektora walki z bezdomnością, którzy próbują wpisać w ten nurt programy „Najpierw mieszkanie".
Deinstytucjonalizacja to wyrywanie ludzi z placówek do rozproszonych mieszkań i zapewnianie im wsparcia. Mamy nadzieję, że się w to wpiszemy z uczestnikami naszych programów, tak samo, jak ludzie, którzy wspierają osoby chorujące psychicznie, osoby z niepełnosprawnościami, młodzież opuszczającą pieczę, seniorów.
Rozumiem twoje żachniecie się na to, że ktoś „rokuje/nie rokuje”. Ale to jednak wy w Fundacji podejmujecie decyzje, komu dać mieszkanie. A jeśli tych mieszkań jest zdecydowanie za mało, to…
Oczywiście jest dylemat, odpowiedzialność za to, że można zdobyć mieszkanie dla jednej osoby, a nie dla trzech, z którymi pracujesz. Ale to nie jest moja odpowiedzialność. To odpowiedzialność samorządu i państwa, żeby w mieszkaniach mogły być wszystkie osoby, którym prawo taką możliwość zapewnia.
Każda osoba, która ma niski dochód, trudną sytuację mieszkaniową, teoretycznie powinna takie mieszkanie mieć. Moim obowiązkiem jest wsparcie jej w najlepszy możliwy sposób.
Na przykład teraz pracuję z panem, który jest bezdomny od 14 lat. Śpi na klatce, ale to nie jest tak, że ma tam swoje stałe miejsce, tylko co noc rozkłada się na wycieraczce na piętrze między mieszkaniem pułkownika i generałowej. Wie, że może tam przyjść po godzinie 22. i musi wyjść o 6. rano. Jakoś sobie radzi, żyje i ja się koncentruję na tym, żeby tę osobę przekonać, że jest dla niej szansa, że będzie umiała być w mieszkaniu i na tym, żeby dla tej osoby mieszkanie zdobyć.
My nie traktujemy ludzi w kryzysie bezdomności jako szczególną grupę, która zasługuje na pomoc bardziej niż inni. Staramy się komunikować jasno potrzebę realizacji prawa do mieszkania dla wszystkich osób.
Zresztą ja bezdomność traktuję – jak mówiłam - bardzo szeroko i w typologii bezdomności, która jest dla mnie trochę biblią, są drobne różnice, ale sytuacja uchodźstwa, której teraz doświadczają osoby z Ukrainy, to jest taka sama sytuacja braku domu, jak w przypadku ludzi, którzy są w Polsce od zawsze i mieszkania nie mają.
Możesz wesprzeć działania Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska tutaj: https://najpierwmieszkanie.org.pl/platnosci/wspieram/.
Fundacja prowadzi obecnie zbiórkę na pokrycie kosztów mieszkania i wsparcia psychologicznego osobie od 14 lat mieszkającej na ulicach Warszawy oraz na remonty mieszkań uczestników Programu Najpierw Mieszkanie „Zamieszkani” Fundacji Fundusz Współpracy.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze