Serbska Partia Postępowa rządzić będzie nadal, choć wydawało się, że tym razem dostanie od wyborców poważne ostrzeżenie. Serbia kontynuuje kurs na pozycję lidera wśród „nieliberalnych demokracji”
Według najnowszych wyników z 96% komisji wyborczych rządząca od 2012 roku Serbska Partia Postępowa (SNS) otrzymała 46,7% głosów, a jej koalicjant – Socjalistyczna Partia Serbii (SPS) 6,6%. Łącznie daje to około 148 miejsc w liczącym 250 posłów, jednoizbowym parlamencie i pewną większość na kolejną kadencję. Serbia Przeciwko Przemocy (SPN), czyli największe ugrupowanie opozycyjne, może liczyć z kolei na 23,6% głosów i około 65 mandatów.
Frekwencja wyniosła 59,3% i mimo sprawnej, szeroko zakrojonej kampanii profrekwencyjnej nie wzrosła ona znacząco w porównaniu z poprzednimi głosowaniami. W dobie narastającego niezadowolenia wobec władzy Vučicia, demokratyczna opozycja upatrywała swoich szans w przekonaniu niezainteresowanych polityką do udziału w głosowaniu. Na nieszczęście dla niej, obóz władzy ma swoje – legalne czy nie – sposoby na mobilizację w swoich szeregach.
Jeśli chodzi o manipulowanie wyborami, Serbia mogłaby służyć jako źródło inspiracji dla wszelkich „demokracji nieliberalnych” w Europie. Samo głosowanie, mimo licznych przekupstw, fałszerstw i nacisków, jest z grubsza uczciwe. Problem tkwi jednak w tym, że poprzedza je wielotygodniowa kampania, mająca zapewnić w nim zwycięstwo Aleksandarowi Vučiciowi i jego ludziom. I to przy użyciu całego arsenału, jakim dysponuje serbskie państwo.
Zacznijmy od mediów. Są one niemal w całości kontrolowane przez rząd lub związanych z nim przedsiębiorców. W segmencie prasy dominują wyjątkowo agresywne w formie tabloidy, służące w zasadzie za organ prasowy rządzącej SNS. Krytyczne wobec władzy telewizje operują natomiast wyłącznie w ramach telewizji kablowej.
Opozycyjna wobec władz oferta medialna jest zatem słabo dostępna poza dużymi miastami.
A jeśli nawet jest, to trafia często do wąskiego kręgu odbiorców, przeważnie dobrze wykształconego i w zasadzie przekonuje już przekonanych.
Może zatem jakiś więc czy demonstracja? W końcu ekipa rządząca może liczyć na wielkie mityngi ze wspaniałą oprawą medialną. Ich uczestnicy, zdyscyplinowani działacze SNS, są dowożeni na miejsce wynajętymi autobusami. Mniej zdyscyplinowanych przekonuje się drobnymi gratyfikacjami finansowymi lub materialnymi. Niestety w przypadku partii opozycyjnych i z tym bywa ciężko, zwłaszcza na prowincji. Działacze napotykają na szereg przeszkód organizacyjnych, jak choćby problemy z wynajęciem sali. Sympatycy opozycji ryzykują mierzenie się z groźbami, naciskami i próbami przekupstwa.
Trzeba bowiem wiedzieć, że poza mediami i możliwościami organizacyjnymi, za partią Vučicia stoją też lokalne układy biznesowe.
Lata władzy SNS ugruntowały w gospodarce Serbii system klientelistyczny.
Aby dobrze prosperować, przedsiębiorca musi mieć dobre układy z lokalną władzą. Zblatowanie z rządzącą we wszystkich 117 gminach w kraju SNS, może przynieść znaczne przedsiębiorstwu znaczne profity, a z kolei sprzeciwianie się jej – wręcz odwrotnie. Niebagatelną rolę odgrywa też zatrudnienie w administracji i sektorze państwowym. SNS nie ma skrupułów w zaganianiu urzędników na wiece czy głosowania. Ba, żeby dostać pracę w budżetówce – szczególnie atrakcyjną na prowincji, trzeba nierzadko należeć do partii. A emeryci i osoby korzystające ze świadczeń socjalnych? Jak wyżej. Władza płaci, więc wymaga.
W ten oto sposób SNS przez 11 lat rządów rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Partia liczy obecnie około 800 tysięcy członków, co w 6,5-milionowym kraju jest niezwykłym wynikiem. Dodajmy, że oprócz członków partii głosują na nią ich rodziny i pracownicy i mamy prawie pełny obraz przewagi ugrupowania Aleksandara Vučicia.
Jakby to nie wystarczało, elektorat SNS jest regularnie mobilizowany. Serbskie władze często zwołują duże mityngi, ale przede wszystkim lubują się w organizowaniu przyspieszonych wyborów. Rząd robi to wtedy, gdy SNS w sondażach góruje, aby skapitalizować poparcie, ale też gdy następują kryzysy. Wówczas celem jest wygranie kolejnych wyborów i niejako uzyskanie nowej legitymizacji do sprawowania władzy. Tak samo było zresztą i tym razem.
Przy okazji odbija się to na opozycji, która jest zmuszona do podjęcia kampanijnego wysiłku finansowego częściej niż co cztery lata. Władzy pieniędzy na niekończącą się kampanię wyborczą oczywiście nie brakuje, a sama SNS stała się maszyną do wygrywania wyborów. Która partia by nią nie była, mając na starcie tak drastyczną przewagę?
Tegoroczne wydarzenia przyniosły spadek nastrojów wokół rządu. Nałożyło się na to kilka rzeczy. Po pierwsze, Serbowie w zauważalny sposób odczuwają spadek jakości życia. Obecnie stopa inflacji oscyluje wokół 8%, choć jeszcze w marcu wynosiła ona 16%. Wzrost cen dotyka najbardziej podstawowych artykułów żywnościowych, co jest katastrofą dla większości serbskich gospodarstw domowych, które żyją „od pierwszego do pierwszego”. Ponadto Serbię niezmiennie dotyka kryzys mieszkaniowy, po części spowodowany napływem rosyjskich imigrantów, co doprowadziło do skokowego wzrostu cen wynajmu.
Serbowie coraz częściej dostrzegają też problemy wynikające z modelu rozwojowego obranego przez ekipę Vučicia. Eufemistycznie mówiąc, zakłada on przyciąganie zagranicznych inwestycji preferencyjnymi warunkami nie tylko w sferze podatków i ulg, ale również ochrony środowiska czy praw pracowniczych.
W ostatnich latach w Serbii narasta sprzeciw wobec degradacji środowiska naturalnego, co jest istotnym akcentem w narracji opozycji.
Wszystkie frustracje obywateli znalazły swoje ujście w masowych protestach po strzelaninach w szkole w Belgradzie i w Mladenovcu w maju tego roku. Na fali tych protestów, zawiązano ruch Serbia Przeciwko Przemocy (SPN). Po tym, jak gorące protesty przeciwko władzy ustały, przeistoczył się on w koalicję, która podjęła walkę w rozpisanych na grudzień wyborach. Mimo że obóz rządzący próbował kształtować opinię publiczną najprawdopodobniej inspirując, a na pewno kapitalizując kolejne kryzysy w północnym Kosowie, przeciwnicy SNS sporo sobie po nowej formule obiecywali.
SPN składa się z kilkunastu partii i wydawała się pierwszą od lat satysfakcjonującą próbą współpracy opozycji w ramach jednej listy. Do tej pory opozycja albo bojkotowała wybory (2020), albo była mocno rozdrobiona (2016, 2022). Tym razem demokraci postawili na dopływ świeżej krwi i połączyli siły z młodymi politykami z Belgradu, skupionymi wokół partii i ruchów o profilu centrolewicowym i ekologicznym, którzy byli też twarzami majowych protestów.
Zakładano, że SPN zdobędzie około 25-30% głosów i w końcu serbska opozycja doczeka się konkretnej, licznej politycznej platformy, która będzie pierwszym krokiem w kierunku przemian w kraju. Ponadto, SPN nawet bardziej niż na głosowanie do parlamentu, liczyła na wybory lokalne w Belgradzie. Wydawało się oczywiste, że na fali niezadowolenia, opozycja przejmie władzę w swoim bastionie, co byłoby dobrym punktem wyjścia dla kolejnych działań.
Samo głosowanie przebiegło dość przewidywalnie, choć nie obyło się bez incydentów. Do najpoważniejszych naruszeń doszło w Belgradzie. Mimo że przepisy dotyczące głosowania poza miejscem zamieszkania są w Serbii bardziej restrykcyjne niż w Polsce, pod największą halę sportową w kraju zwieziono autobusami licznych mieszkańców Bośni i Hercegowiny dysponujących serbskimi paszportami.
Cała akcja była dość tajemnicza, choć raczej można się domyślać, kto za nią stoi. Z tego, co udało się ustalić dziennikarzom, głosujący po przybyciu na miejsce zbiórki byli przydzielani do różnych komisji na terenie stolicy. Proceder jest oczywiście skandaliczny, a opozycja zarzuca władzy manipulowanie wynikami w Belgradzie, gdzie SPN miała realne szanse na zwycięstwo. Oprócz tego doszło do licznych innych incydentów. Przed jednym z lokali wyborczych pobito aktywistę, a pod innym zdemolowano samochód obserwatorów.
W całym kraju zdarzały się przypadki kupowania głosów czy też oddawania głosów przez osoby nieżyjące. Niestety, w przypadku serbskich wyborów, takie przypadki są już normą.
Ostatecznie nie ziściły się nadzieje demokratycznej opozycji na wzmocnienie pozycji w krajowym parlamencie. Wynik SPN, oscylujący w granicach 23%, nie przysporzy rządzącej większości większych trudności. Wydaje się, że nawet samodzielnie SNS będzie w stanie sformować większość, choć możliwe, że znów wejdzie w koalicję z postkomunistami z SPS. Socjalistyczna Partia Serbii będzie zabiegać o współrządzenie tym bardziej, że jej poparcie topnieje w oczach. Wynik 6,6% jest niemal dwukrotnie słabszy od tego z 2022 roku. Elektorat dawnej partii Slobodana Miloševicia zmniejsza się z przyczyn naturalnych – jego istotną część stanowią emeryci – ale jest również ofiarą narastającej polaryzacji. Skoro SPS jest od lat zrośnięta koalicją z SNS, nie widać między nimi wielu różnic. Po co zatem kupować podróbkę, skoro można mieć oryginał?
ßPolaryzacja pomiędzy SNS a SPN zatopiła też pozostałe mniejsze partie, choć i tu obóz władzy ma na kogo liczyć. Wciąż nie wiadomo, czy skrajna prawica spod szyldu Dveri i partii Zavetnici przekroczy 3-procentowy próg wyborczy. Około 25-30 miejsc przypadnie łącznie konserwatystom i monarchistom z NADA oraz tajemniczej partii „My – głos z narodu”. Obie uchodzą za koncesjonowaną opozycję, która w razie potrzeby wesprze antyzachodni kurs Aleksandara Vučicia. Tradycyjnie około 14 miejsc przypadnie reprezentantom mniejszości narodowych, którzy czasem współpracują z rządem, choć raczej z pragmatycznych pobudek.
Dla opozycji polem walki, na którym na razie ma jakiekolwiek szanse jest Belgrad. Mimo deklaracji mało kto wierzył, że uda się przejąć władzę w kraju, ale rządy w stolicy wskazywano jako cel możliwy do osiągnięcia. Niestety i tym razem się nie udało, jednak tutaj rozwój wydarzeń może być dynamiczny. Według wyników na godzinę 10.00 w poniedziałek (18.12), SNS prowadzi w stolicy 20 tysiącami głosów nad opozycją. Tyle tylko, że sztab SPN twierdzi, że władza zorganizowała... dodatkowe 40 tysiące głosów od osób niezameldowanych w Belgradzie, które dowieziono na głosowanie. Tym samym opozycja domaga się unieważnienia wyników lokalnych w Belgradzie i wzywa na protest.
W skali kraju jednak Aleksandar Vučić dostał jednak to, czego z grubsza chciał. Kolejne wygrane wybory, ze zdecydowaną przewagą nad demokratyczną opozycją, odnowią legitymizację jego władzy w oczach znacznej części społeczeństwa. Rozczarowanie jego rządami narasta, choć nie przekuwa się ono na wynik wyborczy. W zamian Serbowie masowo wybierają emigrację, zarówno tę fizyczną, do państw UE, jak i wewnętrzną. Społeczeństwo wciąż dręczy marazm, a protesty i różnorakie inicjatywy, skupione głównie w Belgradzie, nadal nie są w stanie w zauważalny sposób wpłynąć na wynik wyborów krajowych.
Serbia kontynuuje zatem kurs na pozycję lidera wśród „nieliberalnych demokracji”.
Kraj nadal będzie pogrążał się w klientelistycznym, korupcyjnym systemie. Negocjacje akcesyjne z UE stoją w miejscu i mimo różnych deklaracji, niewiele się tu zmieni. Wspólnota nie zaryzykuje przyjęcia w swoje szeregi Serbii w obecnym kształcie.
Przed opozycją natomiast wymagający czas. Choć udało się zjednoczyć, to wynik jest daleki od oczekiwań. Serbia Przeciwko Przemocy musi zmierzyć się zresztą nie tylko z potęgą aparatu państwa SNS, ale i pokusą fragmentaryzacji we własnych szeregach.
Na zdjęciu: zwolenniczka opozycji trzyma transparent z napisem „Chcę mojego głosu” podczas demonstracji przed budynkiem komisji wyborczej w Belgradzie, 18 grudnia 2023.
Z wykształcenia historyk, z doświadczenia bałkanista. Zajmuje się analizą polityki państw Bałkanów Zachodnich, tamtejszą pamięcią historyczną i współczesnymi narracjami wokół niej. Współtworzy portal Mówiąc Wprost, poświęcony polityce zagranicznej oraz wydarzeniom w mniej medialnych rejonach świata.
Z wykształcenia historyk, z doświadczenia bałkanista. Zajmuje się analizą polityki państw Bałkanów Zachodnich, tamtejszą pamięcią historyczną i współczesnymi narracjami wokół niej. Współtworzy portal Mówiąc Wprost, poświęcony polityce zagranicznej oraz wydarzeniom w mniej medialnych rejonach świata.
Komentarze