0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja Iga Kucha...

Najczęściej, gdy myślimy o dragu, przed oczami staje nam mężczyzna w olbrzymiej peruce, jaskrawym makijażu, kolorowej kiecce, z talią ściśniętą gorsetem i na obcasach. Najprawdopodobniej lip-syncuje, czyli robi playback do popowych hitów. Drag queens pojawiają się w klubach dla społeczności LGBTQ+, marszach i paradach równości, wreszcie – w filmie i telewizji. Na Zachodzie drag na dobre wszedł do mainstreamu.

Tak, jak dragu nie można ograniczyć tylko do jednego wizerunku, tożsamości czy płci, tak też nie należy minimalizować jego „celu” jedynie do rozbawiania publiki.

Historia dragu jest długa i zawiła, tak jak długa i zawiła jest historia społeczności LGBTQ+.

Bycie osobą dragującą samo w sobie jest prowokacyjnym aktem, który zakłada pójście na noże z płciowymi normami społecznymi. Już na samym początku tworzenia się tego zjawiska ekspresja artystyczna mieszała się z tożsamością, walką z homofobią i/lub rasizmem.

Przeczytaj także:

Harlem, bale, Priscilla

By opisać narodziny dragu, niektórzy historycy zaczynają jednak całkiem niewinnie. Cofają się aż do starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu, gdzie na deskach teatrów w kobiecych rolach, występować mogli tylko mężczyźni, podobnie jak w japońskim teatrze kabuki. Natomiast ponoć po raz pierwszy słowa „drag” w podobnym do dzisiejszego znaczeniu użyto znacznie później, bo w wiktoriańskiej Anglii, w latach 60. XIX wieku. Ernest Boulton z duetu Boulton and Park miał właśnie w taki sposób określić swoje cross-dressingowe zamiłowania (warto pamiętać, że cross-dressing, czyli przebieranie się w stroje będące tradycyjnymi atrybutami innej płci nie jest równoznaczny z transpłciowością ani z dragiem, który jest performensem). Inne głosy mówią, że nazwa wzięła się z ciągnięcia [z ang. drag] po podłodze halek, w których duet występował w kobiecych rolach. Ile w tym prawdy, trudno stwierdzić. Performowanie odmiennej płci było (i jest) społecznie napiętnowane, nic więc dziwnego, że odbywało się po kryjomu, dlatego historia dragu nie zawsze była utrwalana.

Tymczasem w latach 20. XX wieku w Stanach słowo „drag” na dobre przylgnęło do nieheteronormatywnej społeczności. Miało pochodzić z sekretnego języka osadzonych w więzieniach gejów. Zaczęto również dostrzegać, że wydarzenia „dla homoseksualistów” przyciągają też mężczyzn noszących suknie. Mimo że to drag queens weszły do powszechnej świadomości, zabawy płcią nie były (i nie są) tylko domeną mężczyzn. W pierwszej połowie XX wieku pojawiły się kobiety występujące jako męskie impersonatorki. Jedną z nich była Gladys Bentley, która na scenę wychodziła we fraku i cylindrze. Najprawdopodobniej wraz z nią pojawiło się określenie „drag king”. Jeszcze przez następne dziesięciolecia „robienie faceta” było jedyną akceptowalną przez niehetero społeczność formą dragu performowanego przez kobiety.

Gladys swą popularność zdobyła na fali renesansu harlemskiego, czyli jednego z najważniejszych zjawisk w kulturze i sztuce czarnej Ameryki. Po pierwszej wojnie światowej na prowincji Ku Klux Klan brutalnie krzewił rasizm, co skutkowało masowymi wyprowadzkami Afroamerykanów i Afroamerykanek. Przenosili się do dużych miast, m.in. do nowojorskiego Harlemu. To tam zaczęła pączkować czarna sztuka i kultura klubowa, w tym ta budowana przez osoby nieheteronormatywne.

Współczesne osoby dragowe pytane o inspiracje bardzo często odpowiadają: „kultura ballroomowa”.

Bale [z ang. balls] to cykliczne imprezy, podczas których uczestnicy mogli brać udział w konkursach, m.in. na najlepszy drag. Pierwsze organizowano już w 1867 roku, w harlemskim Hamilton Lodge, gdzie bawili się zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Mimo że drag w mainstreamie uważany był za coś niemoralnego i był niezgodny z prawem, wspomniane miejsce dawało wrażenie bezpiecznej przestrzeni. Na balach w Hamilton Lodge przyznawano nagrody za najlepszą suknię czy (odwzorowaną) figurę kobiecą. Natomiast niektórzy historycy twierdzą, że za pierwsze dragowe bale należy uznać przebierane imprezy taneczne organizowane przez byłego niewolnika Williama Dorsey’a Swanna w Waszyngtonie na początku 1882 roku. Swann miał też nazywać się „królową dragu”.

Niezależnie od tego, które wydarzenia przyjmiemy za kolebkę kultury ballromoowej, ważne jest, że same bale dawały nieheteronormatywnym osobom czarnym i pochodzenia latynoskiego miejsce, gdzie mogły ze sobą spędzić czas, kiedy rasiści skutecznie ograniczali im wejście do klubów „dla białych”. Z biegiem lat renesans harlemski przerodził się w ballroomową społeczność, która została sportretowana w dokumencie „Paryż w płomieniach” w reżyserii Jennie Livingston z 1990 roku. Pomiędzy opisywanymi okresami, zwłaszcza od lat 50., w Stanach powstawało też coraz więcej gejowskich barów, gdzie występowali drag performerzy. Większa widoczność sprawiła, że drag zaczynał być postrzegany jako gejowska sztuka mająca dywersyjny charakter. Jej sedno nie leżało już w samym przebraniu się „za babę” dla śmiechu.

Popularność „Paryża w płomieniach” dała dragowi pierwszą szerszą widoczność. Dokument, zakotwiczony w latach 80., pokazywał zjawisko jako próbę „bycia tak bardzo kobietą, jak to tylko możliwe” – tworząc swoją sceniczną personę, performerzy przesadnie przestrzegali stereotypowych norm płciowych. Dziś powiedzielibyśmy, że to klasyczny drag. W 1994 roku swoją światową premierę miał film „Priscilla, królowa pustyni” w reżyserii Stephana Elliotta, w którym trójka hetero aktorów wcieliła się w drag queens przemierzających z występami Australię. „Priscilla” pokazała, że pod makijażem, perukami, piórami i kostiumami kryje się „zwykły” człowiek.

RuPaul otwiera świat na drag

Kropkę nad „i” ostatecznego wejścia dragu w mainstream postawił(a) RuPaul, amerykańska drag queen, która od początku swojej kariery była skazana na sukces. Rok przed „Priscillą”, premierę miał klip „Supermodel”, który sprawił, że Ru stał się wszędobylski. Do kanonu weszły jego słowa: „Rodzimy się nago, reszta to drag”. Oznacza to, że codziennie wszyscy nakładają na siebie jakąś personę, czy to do pracy, czy to dla rodziny. Tyle tylko, że RuPaul obrócił to na swoją korzyść, zaczął zarabiać, a tym samym otworzył dragowi drzwi do świata. Albo inaczej – otworzył świat na drag.

Drag w swoim rdzeniu jest polityczny, bo jest otwartą rebelią przeciwko heteronormie. Istniał nawet wtedy, gdy „przebieranie” się mężczyzn za kobiety było uważane za przestępstwo. Dragu boją się konserwatyści, bo stoi w opozycji do wyznawanych przez nich binarnych podziałów płciowych i przypisanych im ról. Dlatego klimat polityczny jest tak istotny dla rozwoju tego zjawiska.

RuPaul, jak można się domyśleć, najlepiej miał się za demokratów.

Nie bez przyczyny premiera jego reality show „RuPaul’s Drag Race” miała miejsce w 2009 roku, kiedy do władzy doszedł Barack Obama. Celem programu jest wyłonienie spośród uczestników i uczestniczek najciekawszej i najbardziej utalentowanej osoby w dragu, która otrzymuje tytuł Americas Next Drag Superstar. Do dziś wyemitowano piętnaście sezonów i kilka spin-offów. „Drag Race” ma również swoje wersje m.in. w Wielkiej Brytanii, Holandii, Kanadzie, Hiszpanii, Tajlandii i we Włoszech. Wypromował dziesiątki dragowych gwiazd, np. Sashę Velour, Trixi Mattel, Katyę, Raję, Boba the Drag Queen czy Jinkx Monsoon.

Od lat dwutysięcznych definicja dragu się poszerzyła. Do głosu (i na scenę) dochodzą inne literki ze skrótowca LGBTQ+, zwłaszcza osoby trans i queerowe (na przykład niebinarne). Również na kobiety nazywające się drag queen, a nie king, nie patrzy się już spode łba. RuPaul otworzył się na nie tylko gejowskich performerów, choć zrobił to stosunkowo późno. Jego program – nie odbierając mu zasług – sformatował też wyobrażenia na temat dragu. Osoby uczestniczące prezentują raczej jego mocno sfeminizowaną odmianę, są wyćwiczone w performansie, a ich kostiumy są bogate i dopracowane, jak spod igły (na co bierze się kredyty). Program wpłynął też na scenę dragową – kluby wolą angażować twarze znane „z telewizora”.

Od Bodo do Kim Lee

Jednocześnie pojawienie się „RuPaul’s Drag Race” na Netflixie w 2018 roku (wcześniej w Stanach Zjednoczonych prezentowany był jedynie na kanale VH1), spowodowało, że drag stał się czymś pożądanym, przynajmniej w nieheteronormatywnej społeczności. Zaczęto, też w Polsce, szukać rodzimych performerek i performerów. Na fali „Drag Race” rodziły się i umierały dziesiątki drag queens, kings i queers. Tymczasem sam polski drag sięga znacznie dalej niż 2009 rok. Nie sposób przedstawić go tu w całości.

Gdy mowa o pierwszych występach, niektórzy badacze i niektóre badaczki przywołują Eugeniusza Bodo, który jako Mae West, w blond peruce i długiej sukni, śpiewał: „Sex appeal to nasza broń kobieca" w komedii „Piętro wyżej” z 1937 roku. Czy był to drag, jest kwestią sporną. Najprawdopodobniej samo słowo nie funkcjonowało wtedy w polskim słowniku. Na pewno nie przedarło się też do nas później, przez żelazną kurtynę.

84-letni Andrzej Szwan, czyli jedna z najsłynniejszych polskich drag queens, Lulla La Polaca, w PRL-u nazywał swoje cross-dressingowe występy „przebierankami”. W pozornie bezpiecznych mieszkaniach z innymi zaprzyjaźnionymi gejami w damskich fatałaszkach śpiewali utwory ówczesnych polskich diw. Lulla świadomie nazwała się drag queen na długo po upadku komunizmu, w 2011 roku, kiedy to na scenę zaprosiła ją inna królowa, Kim Lee.

W tym czasie słowo drag było już powszechnie znane. W latach 90. pojawiło się w Polsce wraz z innymi dobrami Zachodu.

W miastach powstawały kolejne kluby dla nieheteronormatywnej społeczności, gdzie organizowano występy drag queens. Do najpopularniejszych performerek należały m.in. Żaklina, Marylin, Violetta czy Lady Brigitte. Gdy z tą ostatnią rozmawiałem przy okazji pisania reportażu o dragu „Cudowne przegięcie”, wspominała m.in. o swoich kabaretowych poczynaniach. Występy miały bawić i odgonić szarość dnia codziennego. Wraz z innymi dragowymi koleżankami były też ozdobą kolejnych edycji wyborów Mister Geja.

W lata 90. popularnością cieszyła się Lola Lou, która do Warszawy przeprowadziła się z Paryża. Reprezentowała „zachodnią jakość”, co przyciągało jak nowości na półkach. Prócz wyszukanych kostiumów Lola miała też świetny głos, który wykorzystywała, czarując odbiorców piosenkami m.in. Édith Piaf. Prasa branżowa szybko ochrzciła ją czołową stołeczną drag queen. Zapraszały ją heteryckie dyskoteki, pozowała na okładkach magazynów, występowała na urodzinach celebrytów, a nawet, obok Grażyny Szapołowskiej i Janusza Gajosa, w „Hamlecie” „Teatru Telewizji”.

Początek nowego tysiąclecia to też pierwsza Parada Równości w Warszawie. Drag queens się na niej pojawiły, lecz wraz z nimi pojawiła się krytyka. Mówiono, że „psują wizerunek normalnym (czyt. normatywnym) gejom”, że „przez takie ekstrawagancje nigdy nie zdobędziemy równych praw”. To śpiewka, która towarzyszyła dragowi jeszcze przez długie lata (a zdarza się, że jest obecna i dziś), a która raz jeszcze wskazuje na jego dywersyjny charakter.

Lata 2000 to również wysyp feministycznych festiwali, gdzie pole do tożsamościowych eksperymentów dostają drag kingowie. Na jednym z takich wydarzeń powstał boysband Da Boyz, w skład którego weszli Tivv, Morfi i Antonio. Każda z wcielających się w nich kobiet reprezentowała inny styl męskości, a podczas show zespół wyśmiewał patriarchalne klisze.

Jednym z najistotniejszych punktów na polskiej dragowej osi czasu jest działalność wspomnianej Kim Lee, czyli wietnamskiego imigranta Andy'ego Nguyena. Po raz pierwszy na scenę wyszedł w 2002 roku i nie zszedł z niej do swojej przedwczesnej śmierci na COVID-19 w 2020 roku. Wiele osób, czy to fanowskich, czy badających drag, porównuje Kim Lee do RuPaul’a. Niemal co tydzień występował przy pełnych salach. Pojawiał się w mediach, także tych głównego nurtu. Był zapraszany do projektów artystycznych, od teledysków, przez spektakle po literaturę. Przez lata organizował wybory Miss Drag Queen, które były platformę scenicznego debiutu wielu nadal aktywnych drag persons. Kim budził podwójne zainteresowanie – jako drag queen i przybysz z odległej Azji. Pozostawił po sobie ponad tysiąc szytych ręcznie kostiumów, dziesiątki par butów, peruk i dodatków, a także godziny nagrań własnych występów.

Drag jest nierozerwalnie związany (choć nie zawsze przez nią doceniany) ze społecznością LGBTQ+. Ta charakterystyczność stała się, również w Polsce, bazą pod jego dzisiejszą zwiększoną popularność. Program RuPaul’a na ogólnodostępnym Netflixie zainspirował wiele nowych osób do spróbowania performowania. Wydaje się, że nie był jednak jedynym (lub nawet głównym) czynnikiem decydującym o wybraniu takiej drogi artystycznej. Drag pomaga w odkrywaniu swojej tożsamości płciowej (nie jest też przypisany tylko mężczyznom), znalezieniu rodziny z wyboru. Jest odskocznią od queerfobicznej rzeczywistości za oknem. Wykorzystuje się go do manifestowania haseł politycznych, proaborcyjnych, równościowych. Jest wreszcie formą rozrywki.

W ostatnich latach do najbardziej popularnych osób w dragu należą m.in. wspomniana Lulla La Polaca, Twoja Stara, Shady Lady, Vujo de la Cruz, Ala Urwał, Graża Grzech, Hieemeras, Gąsiu, Silver Daddy czy Lola Eyeonyou Potocki. Kręci się o nich dokumenty (film „Boylesque” i serial „Nago. Głośno. Dumnie”), stają się inspiracją fabuł (serial „Królowa”, gdzie drag queen gra Andrzej Seweryn), pojawiają się o nich reportaże i artykuły. Są zapraszane do telewizji. Co prawda nie doczekaliśmy się (jeszcze?) polskiej edycji „RuPaul’s Drag Race”, ale stacja TVN szykuje program, w którym celebryci, pod okiem osób performujących drag, będą przechodzić dragową metamorfozę i konkurować na scenie.

Sylwetka drag queen
Występy drag queen podczas wielkiego otwarcia Dziedzińca Stonewall przez Grupę Stonewall. 29 kwietnia 2023 Poznań. Zamek Cesarski. Fot. Piotr Skórnicki/Agencja Wyborcza.pl

Prawica nie lubi tego

Wejściu dragu w mainstream zawsze będzie towarzyszył protest środowisk prawicowych. U nas mamy nagonkę na społeczność LGBTQ+ roznieconą przez PiS i Konfederację. W USA obserwujemy wzmożone próby wepchnięcia dragu z powrotem do queerowych podziemi. W kolejnych stanach pojawiają się projekty ustaw, które mają zakazać występów w miejscach publicznych pod – tak dobrze znanym i u nas – pretekstem ochrony dzieci przed obscenicznością. Homofobiczna ofensywa republikanów napędza fizyczne ataki prawicowych bojówek na queerowe wydarzenia dla rodzin. Tymczasem takie eventy dają nieheteronormatywnej młodzieży poczucie, że jest reprezentowana.

Amerykańskie projekty ustaw anty-LGBTQ+, nasze strefy „wolne od LGBT” i budowanie elektoratu na nienawiści do mniejszości tożsamościowych i seksualnych pokazuje, że walka o równe prawa nigdy się nie kończy. Długa historia dragu, zarówno amerykańskiego, jak i polskiego, z kolei daje nadzieję, iż społeczności niehetero nie da się uciszyć, szczególnie tej najmłodszej jej części, która z większą otwartością mówi o swojej queerowości, czy to na dragowej scenie, czy poza nią. Nikomu nie uda się odebrać jej człowieczeństwa.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem), bo niestety politycy i polityczki coraz częściej kłamią, kręcą, konfabulują. Cofamy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. Zapraszamy wreszcie ekspertów, żeby powiedzieli, co w danej dziedzinie dzieje się naprawdę, a co nam się tylko wydaje.

;

Udostępnij:

Jakub Wojtaszczyk

pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.

Komentarze