Dlaczego seks jest taki ważny? Dlaczego jesteśmy zazdrośni? Dlaczego przeważnie żyjemy w związkach monogamicznych? Skąd brać w nich ekscytację? Czym jest męskość, a czym kobiecość? Pytania, które zadaje serial „Biały Lotos”, mówią nam, kim jesteśmy i jak układamy sobie życie
Serial „Biały Lotos” w reżyserii Mike'a White'a to błyskotliwa, kąśliwa satyra na uprzywilejowanych. W pierwszym sezonie obsługa ekskluzywnego resortu w Fort Season na Maui przywdziewa maski i popełnia tropikalne kabuki, by dogodzić bogatym białym z klasy wyższej. Walka o władzę osadzona w idyllicznej scenerii podsycana jest klasą, rasą i płcią.
W drugim sezonie przenosimy się do skąpanej w słońcu Sycylii, która wrze od piękna i seksu. Tym razem wakacyjna dekadencja okazuje się być jeszcze bardziej zabójcza niż w pierwszym sezonie. Co jest prawdą, a co iluzją? W jakie pułapki postępu wszyscy i wszystkie wpadamy?
„Biały Lotos” przebojem wbił się na listy najchętniej oglądanych seriali i do popkultury. Jego popularność i masowość łączy się z uznaniem krytyków. Serial był triumfatorem tegorocznej gali Złotych Globów, gdzie Jennifer Coolidge, wcielająca się w postać miliarderki Tanyi, znów skradła show.
Z Kamilem Karczewskim*, historykiem seksualności, rozmawiamy o fenomenie gorącej produkcji HBO.
Uwaga! Tekst zawiera spoilery!
Na zdjęciu: Simona Tabasco (Lucia), Beatrice Granno (Mia), „Biały Lotos”, sezon 2, prod. HBO 2023.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Anton Ambroziak, OKO.press: Dlaczego wszyscy się ekscytujemy „Białym Lotosem”?
Kamil Karczewski: Na poziomie podstawowym chodzi o lekki, trochę kryminalny serial z pytaniem: co się stało, kto zabił? Druga warstwa to świetne zdjęcia, muzyka i scenariusz – choć nie bez potknięć.
Ale tym najważniejszym wymiarem są wątki historyczne, społeczne, psychologiczne, może nawet filozoficzne. Da się ten serial oglądać, zastanawiając się tylko nad tym, kto zabił. Ale na drugim planie pojawiają się bardziej uniwersalne pytania: dlaczego seks jest taki ważny, dlaczego jesteśmy zazdrośni, dlaczego żyjemy w związkach, w jakich żyjemy, czyli zazwyczaj monogamicznych, skąd brać w nich ekscytację, czym jest męskość, czym jest kobiecość.
Anton Ambroziak: W drugim sezonie seksualność jest tematem przewodnim, a akcja – jak sam wyjaśniałeś – nieprzypadkowo dzieje się na Sycylii w Taorminie, która była prekursorką seksturystyki i queerową mekką.
Dominika Sitnicka, OKO.press: Czego po niej zupełnie nie widać. To ładne miasteczko z pięknymi widokami, słynną granitą, sklepami dla bogaczy i bajkową wysepką. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że to jest miasto z tradycją sex worku.
Myślę, że Taormina wciąż ma problem z mówieniem o tej części swojej przeszłości. Realizowałem kiedyś badania w innym włoskim miasteczku, do którego często jeździł Jarosław Iwaszkiewicz i kilku jego znajomych, w tym Czesław Miłosz. Tamtejsi archiwiści w pewnym momencie zorientowali się, że nie chodziło mi tylko o sławienie urody tego miejsca i zachwyty nad twórczością „wielkich polskich artystów”, ale właśnie o ich relacje seksualne z miejscowymi mężczyznami. To mała społeczność, więc trudno oczekiwać, żeby powieszono tam tablice informacyjne:
„Tutaj Jarosław Iwaszkiewicz chędożył okolicznych młodzieńców”.
W Taorminie działo się to samo, tylko trochę wcześniej. Pod koniec dziewiętnastego wieku to była mała miejscowość rybacka z ruinami greckiego teatru i z pięknym widokiem na Etnę. Cały czas odwiedzić można tam ogród założony przez Florence Trevelyan, brytyjską arystokratkę, która kupiła także tamtejszą „Piękną Wyspę” – Isola Bella, trochę taki ogród ziemskich rozkoszy. To tę wyspę pragnie odwiedzić Tanya, tam też Daphne zabiera Ethana w jednej z kulminacyjnych scen serialu.
Zresztą Lady Trevelyan może być poniekąd postrzegana jako jeden z pierwowzorów Tanyi, obok operowej Madame Butterfly i kilku innych kobiet, które szukają miłości, czegoś w rodzaju raju na Ziemi. Za takie miejsce przypominające Eden uchodziła przez wieki Sycylia.
W latach 70. XIX wieku do Taorminy przyjechał niemiecki baron Wilhelm von Gloeden. Dziś nazwalibyśmy go gejem. W tym czasie w Niemczech, podobnie jak i w Wielkiej Brytanii, homoseksualizm był przestępstwem karanym więzieniem. Natomiast na południu Włoch nie tylko nie było takich przepisów, ale miejscowa kultura była dość homosocjalna.
Widok mężczyzn trzymających się za ręce, całujących na powitanie, a nawet tańczących w parach w czasie zabaw weselnych nie był niczym niecodziennym.
Jest dużo świadectw mówiących też o tym, że relacje seksualne pomiędzy młodymi mężczyznami były do pewnego stopnia akceptowane jako etap dorastania i forma inicjacji seksualnej. Ponieważ kobieta w miejscowej katolickiej kulturze zobowiązana była zachować dziewictwo do ślubu, chłopcy zdobywali doświadczenie nawiązując relacje ze sobą nawzajem. Często była to zapewne głęboka przyjaźń i braterstwo z elementem erotycznej intymności.
Dziewiętnasty wiek to też czas, kiedy rodzi się w Europie północnej subkultura homoseksualna, odwołująca się do starożytności. W antycznej Grecji pederastia, rozumiana jako relacje pomiędzy dojrzałymi mężczyznami a młodzieńcami, których ci pierwsi wprowadzali w dorosłość, była ważną częścią kultury. Uznanie tego faktu, tak widocznego na przykład w pismach Platona – o zasadniczym znaczeniu dla europejskiej kultury – stało się istotnym punktem odniesienia dla osób nieheteronormatywnych i pozwoliło im na bardziej afirmatywne spojrzenie na własną tożsamość.
Szukając swojej historii podróżowali na południe Europy, przede wszystkim na Sycylię. To wtedy von Gloeden, ten bogaty, pochodzący z wyższej klasy społecznej mężczyzna z Niemiec, zjawia się w Taorminie i postanawia tam osiedlić. Ta decyzja zmieni zarówno historię osób homoseksualnych, jak i Taorminę.
Von Gloeden stał się słynny w Europie jako fotograf aktów przedstawiających lokalnych chłopców, których pozował na greckich bożków, czy antycznych pasterzy. Zdjęcia te nęciły bogatych turystów z Wielkiej Brytanii, Niemiec, ale też z Polski, na przykład Karola Szymanowskiego, do poszukiwania tego zaginionego świata, w którym – jak wierzyli – homoseksualiści mogli czuć się wolni. Mogli żyć w słońcu, otoczeni południową przyrodą i widoczną spuścizną starożytności.
Drugą stroną tego zjawiska był fakt, że między biedną wioską a willą von Gloedena wykształciła się specyficzna relacja seksualnej i finansowej zależności. Sporo miejscowych rodzin wzbogaciło się, ich członkowie zdobyli dzięki niemu pracę jako lokaje, kucharze, szoferzy. Przy tym, gdy lokalni chłopcy uczestniczyli w życiu seksualnym turystów, doszło tu do jakiegoś rodzaju barteru.
Można powiedzieć, że bogate północnoeuropejskie elity wykorzystały miejscową kulturę.
Sporo z tych taormińskich rodzin wciąż tam żyje. Być może nie mają one ochoty powracać do historii, rozmawiać o seksualności dziadków, pradziadków. O tym, jak wypracowano pozycję i wizerunek tego miasteczka.
Taormina była jednym z pierwszych miejsc turystyki seksualnej w Europie. Stała się bogatszym miejscem dzięki temu, że ściągali tam turyści, często homoseksualni, szukający relacji z miejscowymi chłopcami. Oczywiście musimy pamiętać, że oni często uciekali z miejsc, gdzie byli prześladowani i gdzie groziły im ciężkie kary.
Zupełnie jak w „Białym Lotosie”, historia ta ma wiele stron. Ktoś, kto wydaje się antypatyczny może budzić naszą sympatię, gdy lepiej poznamy motywy jego działań. Von Gloedena należy ocenić surowo za eksploatowanie Taorminy. Ale można też zastanowić się, na ile on sam był ofiarą purytańskiej i homofobicznej kultury naszej części Europy. Możemy w miejscowej społeczności widzieć ofiary sex turystyki i kapitalizmu zmieniającego wszystko, nawet ludzkie ciała i całe kultury, w towary.
Jeśli jednak uznamy, że Taormińczycy brali udział w tym barterze świadomie i z własnej woli, to być może uznamy, że po prostu umiejętnie wykorzystali bogactwo ludzi jak von Gloeden, by wyjść z ubóstwa.
Kiedy, znając historię Taorminy, śledzimy w „Białym Łotosie” losy miejscowych sexworkerek, Lucii i Mii, trudno oprzeć się wrażeniu, że odbijają się w nich te dawno minione wydarzenia. I mimo że od tamtego czasu minęło ponad sto lat, pojawiające się pytanie jest ciągle aktualne. Do jakiego stopnia młodzi Sycylijczycy i Sycylijki są ofiarami majętnych przybyszów z Północy. A w jakim stopniu sami i same wykorzystują sytuację, która się nadarza wraz z bogactwem i i naiwnością turystów.
Dominika Sitnicka: Mówisz o dwuznaczności „Białego lotosu”, tymczasem pojawiają się zarzuty, że wątek gejowski jest tam pokazany dość jednoznacznie – homofobicznie. W pierwszym sezonie mamy bohatera geja, który de facto molestuje swoich pracowników. Wykorzystuje pozycję władzy, by wejść z nimi w relacje seksualne. Do tego jest pogrążony w nałogach i zostaje zabity, do czego też w pewien sposób sam się przyczynia. W drugim sezonie mamy międzynarodową szajkę gejów-morderców, którzy wykorzystują starsze, osamotnione kobiety, niczym to słynne lobby z prawicowych wyobrażeń. I też zostają „ukarani” śmiercią.
Wydaje mi się, że można tak odczytać te wątki patrząc na nie w bardzo prosty, obskurancki sposób. Być może to ciągle perspektywa patrzenia z Polski, gdzie debata o seksualności jest na trochę innym etapie niż w Ameryce. W Europie Wschodniej wciąż potrzebujemy – i mówię to jako osoba LGBT – sojuszników. I wciąż zmagamy się z lękiem, że ktoś nam po prostu zrobi krzywdę.
W Stanach i w większości krajów Europy Zachodniej istnieje już jednak instytucjonalne uznanie praw osób niehetronormatywnych, czy to poprzez legalizację małżeństw, związków jednopłciowych, czy ochronę przed mową nienawiści. Ta rozmowa toczy się już w innym miejscu. Dlatego można w sposób krytyczny mówić o samej społeczności, czy pokazywać ją niejako w krzywym zwierciadle. Bez ryzyka, że się kogoś podżega do nienawiści. Sam Mark White, twórca serialu, jest osobą należącą do społeczności LGBT.
„Biały Lotos” oczywiście gra z tym wyobrażeniem lobby gejowskiego, skrytego i tajemniczego, jak rzekome żydowskie lobby, czy masoneria.
Tylko, że White wykorzystuje je w sposób komediowy. Oglądając te wątki wiemy, że to jest przesadne, operowe, groteskowe. Po drugie, być może jest w tym jakaś wartość i znak zmiany na lepsze, że Hollywood nie czuje już potrzeby udowadniania, że gej jest człowiekiem, jak każdy inny. Zły gejowski charakter przedstawiony w niehomofobiczny, niebanalny sposób, to dla mnie coś ożywczego i ciekawego.
Dominika Sitnicka: Czy w takim razie takim samym zamysłem było uczynienie ze scen gejowskiego seksu dwóch najmocniejszych scen erotycznych? W pierwszym sezonie to scena rimmingu, w drugim – przyłapanie na „kazirodczym” seksie Quentina i Jackiem. Moim zdaniem one były rozpisane tak, by zaszokować.
To ciekawe, bo ja tak tego nie postrzegałem. Zastanawiam się, czy taka sama scena w wykonaniu pary heteroseksualnej byłaby odbierana jako równie szokująca. Zresztą rimming może być uprawiany i jest uprawiany często w parach heteroseksualnych.
Wydaje mi się, że seks homoseksualny jest po prostu wciąż czymś, co szokuje na ekranie bardziej, niż seks heteroseksualny. W tym sensie, sceny w „Białym Lotosie” zmuszają nas do zastanowienia się, dlaczego pewne czynności seksualne są dla nas bardziej szokujące niż inne. Co to zdziwienie mówi o nas jako widzach?
A przecież w serialu „Biały Lotos” nie brakuje potencjalnie bulwersujących scen seksu heteroseksualnego. Były przecież swego rodzaju orgie – Dominika z dwiema dziewczynami, Camerona z dwiema dziewczynami czy akt dokonany w ławach kościelnych.
Z drugiej strony jest w „Białym Lotosie” także wątek lesbijski – epizod Valentiny i Mii. Choć tam też poniekąd istnieje relacja władzy, kobiety grają ze sobą – być może jako jedyne w serialu – w otwarte karty. Dla Valentiny doświadczenie homoseksualne to moment wielkiej – jak się wydaje – życiowej przemiany. Dla Mii to droga do spełnienia marzeń.
Nie ma tu wiele manipulacji. Przeciwnie. Mia otwarcie mówi, że nie jest lesbijką, ale pomaga Valentinie przy pomocy seksu otworzyć się, dzięki przejściu lesbijskiej inicjacji z kimś doświadczonym, akceptującym i czułym.
Zresztą w obrębie historii seksualności i ruchu LGBT do dzisiaj przewija się (słuszny) zarzut, że ciągle na pierwszym planie byli i są geje, jako grupa nadreprezentowana. W przeszłości historycy i aktywiści zbyt często skupiali się na mężczyznach. Ci pierwsi twierdzili, że trudno jest badać historię lesbijską, bo kobiety funkcjonują w sferze prywatnej, zamknięte w domu. Mężczyźni mieli łatwiejszy dostęp do klubów, do miejsc publicznych.
Ale można odwrócić ten argument zadając pytanie, do jakiego stopnia to subkultura gejów dyktowała narzędzia pracy historyków i żądania aktywistów. Wydaje mi się, że „Biały Lotos” komentuje także relację władzy czy hierarchii w obrębie ruchu LGBT i w ramach całego społeczeństwa.
W „Białym lotosie” koniec końców seks lesbijski okazuje się najbardziej szczery, oparty na równości partnerów, i być może budzący w widzu najwięcej sympatii.
Anton Ambroziak: Dla mnie te dysproporycje w przedstawieniu kultury gejowskiej i lesbijskiej wciąż były jaskrawe. Lesbijskie były ugładzone, bardzo „vanilla”, a wątki seksu gejowskiego miały być wręcz obrazoburcze. Ten seks mężczyzn rzucał nam wyzwanie, a seks kobiet był przyjemny, niewymagający dla widza.
Dla mnie ta scena gejowska nie była tak szokująca, wulgarna. Ale rzeczywiście, scenariuszowo była poprowadzona tak, by zaskoczyć. Chodziło o odkrycie tajemnicy, co skrywa ta willa. Do tego pojawiło się podejrzenie czegoś, co kiedyś nazwano by „perwersją”. Jakiego rodzaju to była relacja? Chodzi o kazirodztwo? O prostytucję? Nie jest pewne, czy Jack robi to tylko dla pieniędzy, czy czuje się jakoś zobowiązany wobec Quentina i przynależy do tej gejowskiej grupy.
Dominika Sitnicka: Była wyraźna sugestia, że Jack pochodzi z problematycznego środowiska, ma za sobą jakąś historię biedy, uzależnień. Mówi wprost, że Quentin wyciągnął go z głębokiego dołu i że zawdzięcza mu życie. W domyśle – to wygodne życie, które prowadzą na Sycylii. To by znowu nawiązywało do historii Taorminy.
To prawda. Ale jak myślicie, czy on jest gejem, czy jest hetero? A może bi?
Dominika Sitnicka: Wydawało mi się, że hetero.
Też tak założyłem początkowo. l że to prosta relacja, polegająca na zależności ekonomicznej i być może swego rodzaju wdzięczności. Natomiast kiedy dochodzi do sceny w samochodzie, rozmowy Jacka z Portią, chłopak jakby ujawnia się i staje jasno po stronie „gejowskiego lobby”. Pomyślałem, że to może oznaczać, że jest gejem, który udaje heteryka. Czyli dochodzi do odwrócenia sytuacji, w której hetero mężczyźni z biedniejszych klas uprawiają seks gejowski, żeby zarobić.
Dominika Sitnicka: Ja odczytywałam jego postać przede wszystkim klasowo. Jack, wbrew woli „lobby”, pozwala Portii uciec samolotem ze względu na solidarność klasową. Bo ona też jest popychadłem bardzo bogatych ludzi, dziewczyną na posyłki. Oni wiedzą, że w tych historiach grają role drugoplanowe.
Anton Ambroziak: A dlaczego wszyscy tak fascynują się Tanyą? Kim jest w tej historii?
Tanya jest magnesem. Po finale drugiego sezonu słyszałem, że niektórzy widzowie byli smutni, zawiedzeni. Dlaczego? Przecież Tanya jest szalenie narcystyczna i uprzywilejowana.
Anton Ambroziak: Powodują nią zachcianki i potrzeba atencji, ale tragikomiczne cierpienia bogaczki nie odrzucają od ekranu. Wręcz przeciwnie, część osób znalazła w niej kawałek siebie. Inni zrobili z niej ikonę.
Bogactwo, czy przywilej, zazwyczaj daje nam ogromną przewagę nad innymi.
Możemy wybrać rodzaj cierpienia albo to, do jakiego stopnia cierpimy. Możemy opłacić terapię, kochanków, wakacje.
Oczywiście, tylko do pewnego stopnia. Tragizm tej konkretnej postaci, która mimo że może kupić wszystko, a i tak nie znajduje zaspokojenia, sprawia właśnie – może paradoksalnie – że się z nią utożsamiamy. Tanya szuka bezinteresownej miłości, akceptacji i troski. Niezależnie od tego, ile energii w to włoży, ciągle przeżywa zawód. Jest w tym prawdziwy tragizm. Ma wszystko, wydaje się, że już więcej mieć nie można, a ciągle nie udaje jej się stworzyć prawdziwej, szczerej relacji z drugim człowiekiem.
Anton Ambroziak: I dlatego musi umrzeć?
Jest kilka powodów. Tanya jest postacią operową, a prawdziwa tragedia nie może skończyć się inaczej niż śmiercią bohatera. Ale wydaje mi się, że jej postać się niejako wyczerpała.
W pierwszym sezonie mamy nadzieję, że wreszcie znalazła kogoś, kto ją pokochał. W drugim sezonie widzimy, że to ona nie potrafi kochać. Jest egoistyczna. Pamiętamy scenę z jej mężem, w której Tanya przygotowuje scenariusz idealnego dnia, ale zupełnie nie jest zainteresowana tym, czego pragnie on. Jej narcyzm widać też w relacji z Portią. Wiemy, że Tanya ma asystentów, bo nie potrafi być sama. Opłaca ludzi, by wspierali ją w trudnych sytuacjach życiowych. I w drugim sezonie już mamy świadomość, że wymarzona miłość nie pomoże.
Ten tragizm ma też wymiar uniwersalny i dotyczy każdego z nas. Wszyscy ponosimy różne klęski w związkach.
W pewnym momencie dowiadujemy się czegoś o sobie i wydaje nam się, że w kolejnej relacji już będzie super. Tylko że życie tak nie wygląda. Zazwyczaj wiele razy dowiadujemy się, że nie mieliśmy racji, albo popełniamy znowu te same błędy. Pragnienie bycia z kimś, wiara, że miłość rozwiąże wszystkie nasze problemy, ale i doświadczenie rozczarowania innymi i samymi sobą to nasz łącznik z Tanyą.
Anton Ambroziak: Tanyę można rozbierać jak cebulę. Jak sam pisałeś, zobaczyłeś w niej archetyp kobiety, uwięzionej w fikcyjnym małżeństwie, która odzyskuje kontrolę nad swoim życiem. Finałowa scena to zemsta na gejach ukrywających się w małżeństwach? A może powinniśmy patrzeć szerzej?
W historii kobiet zazwyczaj było tak, że mężczyźni je wykorzystywali. Nawet ta postać divy czy „fag huga” w subkulturze gejowskiej jest ambiwalentna. Z jednej strony to kobieta, która znajduje wsparcie, czy nieseksualne zainteresowanie ze strony mężczyzny.
Anton Ambroziak: I bezpieczeństwo?
Tak, ale często za tym zainteresowaniem stoi coś więcej. Np. interes finansowy, zachwyt urodą czy statusem. Subkultura gejowska nie zachwyca się starymi, zmęczonymi kobietami z siatami z Biedronki. To działa zresztą w dwie strony. Gej jako akcesorium modowe? Klasyka.
Ale Tanya na końcu odnosi wielkie operowe zwycięstwo.
Gdy traci komórkę, musi polegać na sobie. Kiedy jest bez asystentki, zupełnie sama, otoczona przez to straszne gejowskie lobby, wydaje się rzucona na pożarcie lwom. Wtedy, nietypowo dla siebie, łapie za spluwę i urządza jatkę. Zabija mężczyzn, którzy od początku nią grali i zainscenizowali jej życie i śmierć.
Quentin zresztą zachowuje się, jakby sam pisał operę. Wystawia Tanyę w roli bohaterki operowej – Madame Butterfly. Ujawnia przed nią kolejne etapy scenariusza: zjemy obiad, popłyniemy łodzią, pójdziemy do opery. A ona jest tylko aktorką. Znamy to z historii literatury. W wielu wielkich powieściach, jak „Anna Karenina” czy „Pani Bovary”, które kończą się śmiercią bohaterek, kobiety są jakby bezwolne, reprezentują uczucia i motywy twórców męskich.
W „Białym Lotosie” Tanya, którą gra Jennifer Coolidge, wychodzi niejako ze swej roli. Łapie za spluwę, zabija twórcę, wszystkich mężczyzn i ma dwie minuty władania rzeczywistością.
Może właśnie mimo swojego bogactwa po raz pierwszy w życiu jest panią własnego losu. W końcu też umiera z własnej winy, choć nie z własnego wyboru.
Anton Ambroziak: Interesowność, transakcyjność wpisana jest niemal we wszystkie serialowe relacje. Nie tylko te, które dotyczą sex worku.
Podoba mi się, jak „Biały Lotos” pokazuje, że ta granica nie jest wcale jasna. To zresztą wielkie pytanie badaczy seksualności – jak rozgraniczyć prostytucję od innych relacji? Czym różni się wzięcie pieniędzy za sex, od sytuacji, w której, dzięki małżeństwu, możemy zmienić swoje życie, zamieszkać w willi, zrezygnować z pracy lub po prostu diametralnie zmienić status społeczny. To był i jest częsty schemat relacji heteroseksualnych, w których kobieta jest finansowo zależna.
Dominika Sitnicka: W pierwszym sezonie takim sex workingowym schematem było młode małżeństwo Pattonów. Bogaty, toksyczny „chad” i jego „trophy wife”, która zaczęła panikować, gdy zrozumiała, w jakiej sytuacji się znalazła.
W drugim sezonie podobną relacją jest małżeństwo Camerona i Daphne. On jest bogaty, ona nie pracuje. Ma wygodne, fajne życie, które polega też na dostarczaniu potomstwa. Ale to nie jest równa relacja, Daphne jest od niego ekonomicznie zależna.
Relacja ekonomicznie równa, partnerska jest pomiędzy Harper i Ethanem. Ale to też rodzi być może pewne problemy. Patrząc na nich, można pomyśleć, że w takiej partnerskiej relacji pojawić się może ryzyko zaniku seksualnego pożądania, które czasami zdaje się wynikać z binarnych konstrukcji: pragnę w Tobie tego, czego sam nie mam.
Dominika Sitnicka: Ta relacja jest partnerska nie tylko ze względu na to, że oboje odnieśli w swoich obszarach sukces zawodowy. Oni też dużo rozmawiają ze sobą – o związku, o emocjach, celach, wartościach. Potrafią się pokłócić, wygarnąć sobie. Daphne i Cameron mają cały czas uśmiechnięte maski na twarzach. Tylko że to Harper i Ethan nie uprawiają ze sobą seksu. I to się zmienia dopiero, gdy w ich związek zakrada się dwuznaczność, podejrzenie zdrady, zazdrość. Czy to jest komentarz do lęków współczesnych hetero par, które podskórnie się boją, że za dużo równości, szczerości zabija napięcie seksualne? Że ono może się wytworzyć tylko w momencie niedopowiedzenia, dopuszczenia do siebie teoretycznie złych uczuć, jak właśnie zazdrość?
Właściwie jest wiele możliwości odczytania tej historii. Ta narracja o tym, że to taki szczery, partnerski związek, to opowieść, w którą chce wierzyć Harper. Ale szybko się dowiadujemy, że jest ten wielki słoń w pokoju, o którym jednak nie rozmawiają. I tym słoniem jest to, że umarło między nimi pożądanie seksualne. Ze strony Ethana, ale być może i samej Harper. Ona widząc napięcie seksualne pomiędzy drugą parą, stara się w dość niezgrabny sposób odnowić życie seksualne swoje i partnera. Ale ja mam wrażenie, że to jest znowu takie zadaniowe podejście: ojej, powinniśmy uprawiać seks, bo dobry związek to jest związek, w którym jest seks. A to tak nie działa. Nie da się włączyć seksu przyciskiem.
Dominika Sitnicka: Ja tu widzę inną interpretację. Główny zarzut Harper wobec związku Daphne i Camerona był taki, że oni na pewno udają. Bo po kilku latach związku nie można okazywać sobie tyle czułości, trzymać się za ręce, spijać sobie z dziubków. Tylko że oni nie udają. A co jeśli pożądanie jest performatywne? Jeśli jesteście ze sobą blisko, dbacie o dotyk, o seks, to wtedy istnieje między wami pożądanie. To nie jest jakiś jeden moment nagłej ochoty, na który zdają się czekać Harper i Ethan, tylko decyzja i codzienna troska.
Ewidentnie jest tak, że Harper z jakiegoś powodu ma ogromnę potrzebę poczucia się lepszą od nich. Chce udowodnić, że jej związek jest lepszy od tego drugiego. I im bardziej ta druga para pokazuje, że się kochają, że jest między nimi napięcie seksualne, pragnienie, tym bardziej jest to denerwujące dla Harper. Stara się więc udowodnić, że ta druga para jest nieautentyczna. W pierwszym momencie dzwoni triumfalnie do Ethana: odkryłam, oni się zdradzają! I to ma być ostateczne zdemaskowanie małżeństwa Daphne i Camerona, potwierdzające w oczach Harper wyższość jej związku nad tamtym.
Ale szybko się okazuje, że to w ogóle nic nie znaczy, że Harper niczego nie wygrała. Bo oni się zdradzają, ale pomimo tego nadal – tak się wydaje – kochają się i jest między nimi pożądanie. Suflowane było nam założenie, że to Cameron i Daphne udają, ale z każdym kolejnym odcinkiem zastanawiamy się, kto udaje bardziej?
Czy to pożądanie pomiędzy Cameronem i Daphne jest udawane, czy raczej cały związek Ethana i Harper jest udawany.
W takim sensie, że nie ma już między nimi pożądania, ale jest duża determinacja udowodnienia sobie, że mamy udany związek i udawanie, że tego słonia w pokoju nie widzimy. Z kolei związek Camerona i Daphne wydaje się w dużej mierze animowany poprzez popuszczanie swoim pragnieniom na zewnątrz małżeństwa i tolerowanie ich.
Dominika Sitnicka: Tylko że współcześnie istnieją modele relacji, które dopuszczają takie pragnienia, ale nie wykreślają partnerstwa i szczerości. Takie jest założenie poliamorii. A związek Daphne i Camerona nie jest poliamoryczny. On opiera się na tym, że ten, który ma pieniądze i władzę, robi sobie w tajemnicy co chce. A ona, wiktoriańska żona, kładzie uszy po sobie i się na nim mści. I to mści do tego stopnia, że robi sobie dziecko z trenerem z siłowni, czym się niby przypadkowo chwali. To jest związek oparty w pewnym stopniu na agresji.
Tak, ale tutaj mamy interpretację, w której ona jest ofiarą.
Dominika Sitnicka: A ona nie chce być ofiarą i mówi dwukrotnie, że żyje tak, żeby nie mieć poczucia bycia ofiarą. Ale czy to działa? Czy to jest dobra droga?
Tylko że mamy rok 2022, a nie XIX wiek.
Ona może się rozwieść, może dostać prawa do dzieci, może znaleźć kogoś, kto nie będzie „skakał na boki”. To jest jej wybór.
Nie możemy jej odbierać wolności w tej kwestii. Czy ona jest szczęśliwa w tym małżeństwie? A jeśli nie, to dlaczego w nim tkwi? Jest tam rzeczywiście jakiś poziom dyskomfortu, ale wszystkie te osoby mają jakiś poziom dyskomfortu w każdej z tych relacji.
Dominika Sitnicka: Wydaje mi się, że te małżeństwa to też starcia archetypów. Harper i Ethan to jest współczesny model relacji. Są szczerzy, równi, niezależni finansowo. Bardzo ważne jest to, że nie mają dzieci, bo posiadanie dzieci nie jest teraz obowiązkiem małżeństw. To takie wręcz antymałżeństwo. A u Camerona i Daphne wszystko jest po staremu. On ją zdradza z sex workerkami, ona też coś robi na boku, nie rozmawiają ze sobą o tym. Ona jest finansowo zależna, mają dwójkę dzieci. Daphne jest zawsze bardzo kobieco wystylizowana, nawet ma fryzury jak z lat 60. Są z Cameronem żywcem wyjęci z „Mad Men”.
I wydaje mi się, że ten serial jest skierowany do konkretnego widza. Takiego i takiej, którzy bardziej odnajdują się w związku Harper i Ethana. A „Biały Lotos” im pokazuje: no patrzcie, tak się śmiejecie z tych małżeństw, budujecie swoje relacje w kontrze do nich, do tego historycznego bagażu, mówicie, że to toksyczne i patriarchalne, ale kto jest tak naprawdę szczęśliwszy?
Całkowicie się z tym zgadzam. I w ogóle uważam, że to jest główny wątek drugiego sezonu. To jest zestawienie współczesnej wizji związku z jej dawną, konserwatywną wersją. I zwróćmy też uwagę, że Ethan i Harper są w gruncie rzeczy bardzo podobni do pary homoseksualnej. Nie myślimy o tym zbyt często, ale relacje genderowe, całe wieki dyskryminacji kobiet i patriarchatu powodują, że każdej parze heteroseksualnej bardzo trudno być zupełnie równymi w związku. Te relacje są zawsze jakoś uwikłane w historię.
Anton Ambroziak: Może to jest ta wielka tragedia heteroseksualności? Trzeba ciągle walczyć o władzę, pozycjonować się, grać schematami?
Tak, to wielki przywilej par homoseksualnych – równość pomiędzy kobietami i pomiędzy mężczyznami, przynajmniej z takiego punktu wyjściowego. Para różnopłciowa z powodu bagażu historii musi zawsze się z tym zmagać, zazwyczaj dotyczy to częściej i bardziej strony kobiety.
Wiemy, że to kobieta ma większy bagaż na plecach i nie zrówna się w relacji heteroseksualnej, jeśli mężczyzna jej w tym nie pomoże. „Biały Lotos” pokazuje nam relację Ethana i Harper, gdzie jest rzeczywiście to partnerstwo, wybór, szacunek, wzajemny respekt. I mamy tę drugą parę.
To jest trochę małżeństwo, które odwołuje się do dawnych schematów, „wiktoriańskich”, dziewiętnastowiecznych, w którym przymyka się oko na pewne rzeczy.
Rozwód nie jest opcją, rozejście się nie jest rozważane, więc pozostaje akceptowanie tego, że różne rzeczy mogą się w życiu zdarzyć. Ale w obu związkach są tematy, o których się nie rozmawia, więc może to trochę utopia, że zawsze i wszystko da się „przegadać”. A raczej w każdym związku o czymś się rozmawia, a o czymś się milczy.
Zgadzam się, że „Biały Lotos” jest skierowany do określonego widza. Mamy wszyscy, podobnie jak Harper, tendencję do czucia się lepszymi od innych. My wiemy lepiej, jak budować małżeństwo, jesteśmy na „wyższym poziomie” rozwoju historycznego. Przeszliśmy od małżeństwa patriarchalnego do partnerskiego. Tymczasem „Lotos” pokazuje, że nie ma takich szczebli ewolucji.
To, co jest naprawdę istotne, to świadomy wybór, w jakim związku chcesz być. I nie ma sensu czucie się lepszym od tych, którzy wybrali inaczej.
Wydaje mi się, że w obu tych relacjach to są świadome wybory. Cameron i Daphne decydują się tworzyć taki związek i wydają się w nim w miarę szczęśliwi. Oczywiście są w tej relacji dyskomforty, głównie po jej stronie. Ale to nie jest tak, że nie miała wyboru. Może odejść, wziąć rozwód, skonfrontować swojego męża. Decyduje się na jego zdrady odpowiadać w inny sposób - również zdradzając. Przede wszystkim jednak decyduje się pozostać w tej relacji. W pewnym momencie Daphne mówi Ethanowi: nie musisz wiedzieć wszystkiego, żeby kogoś kochać. I to w gruncie rzeczy jest postawa pełna szacunku wobec partnera, jego wolności.
Mamy też drugą relację, bardziej partnerską, opartą na równości. Odczytuję ten wątek tak, że Harper dostaje prztyczka w nos. Nie czuj się lepsza od innych. Tu nie chodzi o to, żebyś udowodniła, że masz lepszą relację. Chodzi o to, żebyś miała relację, w której jesteś szczęśliwa i która jest twoim wyborem. To, że inni sobie inaczej ułożyli życie nie znaczy, że to jest zły wybór albo złe życie.
Anton Ambroziak: Czyli nie ma jednego słusznego, feministycznego modelu rozwoju kobiety w relacji. Nie możemy arbitralnie narzucić, co da nam wolność i spełnienie.
Tak myślę. Wiele kobiet, i nie tylko, chciałoby znaleźć taką konserwatywną relację, w której partner pracuje, a one zostają w domu. I jeśli jest to wolny wybór i jest to twoja osobista preferencja, to mi nic do tego.
Dominika Sitnicka: Czyli Daphne to jest promiskuityczna tradwife (skrót od traditional wife, tradycjonalistyczna żona - red.).
Poniekąd tak jest. Zgadzam się, że to jest zestawienie dwóch archetypowych relacji. Z perspektywy politycznej możemy je próbować oceniać jako lepsze i gorsze. Ale jeśli to świadomy wybór dwóch osób, to nie powinniśmy ich hierarchizować. I za wszelką cenę udowadniać, że my żyjemy lepiej niż inni.
Zresztą niektóre feministki słusznie zaznaczają, że celem feminizmu nigdy nie było uszczęśliwianie kobiet. Celem feminizmu jest równość wszystkich ludzi, niezależnie od płci.
Dominika Sitnicka: Oglądając serial można odnieść wrażenie, że każdy z bohaterów, który spotyka na swojej drodze sex workerki, w jakiś sposób na tym kontakcie traci. Dominic walczy z uzależnieniem od seksu, a tymczasem dziewczyny pukają do jego drzwi i namawiają na wspólną noc. Najbardziej jaskrawym przykładem jest jednak Albie, który dzięki Lucii otwiera się seksualnie, ale ostatecznie zostaje zdradzony i oszukany. Jak to rozumieć?
Anton Ambroziak: Relacja Camerona z dziewczynami jest przejrzysta, czysto transakcyjna. W spotkaniu Valentiny i Mii dwie osoby dają sobie coś ważnego, to wymiana. Jedna kończy z obietnicą awansu społecznego, druga odkrywa skrzętnie skrywaną seksualność. Tak naprawdę, sex workerki nie są przedstawione jako postaci makiawelistyczne. To raczej zabawa konwencją. Lucia i Mia są w tej historii powiewem wolności, chaosu i obietnicą redystrybucji.
Myślę, że serial bawi się tradycjonalistycznym, patriarchalnym spojrzeniem na płatny seks. W takim ujęciu oczywiście sex work bruka, niszczy i sprowadza na złą drogę.
Wszystkiemu winne są kobiety, czyli Ewa po prostu ciągle chodzi z tym jabłkiem i wciska je Adamowi. A Adam nie ma wyboru.
Ale wiemy, że Lucia i Mia nie są w pozycji siły. Są lokalnymi dziewczynami bez pieniędzy, kontaktów, pozycji. Jedyny kapitał, którym dysponują, to kapitał urody i młodości. Wiemy też, że naprawdę nikomu z hotelowych gości nie dzieje się krzywda finansowa. Wyraźnie słyszymy, gdy Albie mówi ojcu, że kwota 50 tys. dolarów to dla niego nic, to kropla w morzu. Wszyscy goście „Białego Lotosu” pławią się w dostatku. Natomiast dla tych dziewczyn kwota wyrwana Dominicowi oznacza totalną zmianę egzystencji. To jest więc gra o wszystko.
Nie musimy znać lokalnej historii, żeby wiedzieć, że to jest klasowa, personalna rewolucja. W tym sensie, że one coś zabierają bogatym, ale nie wyrządzając im krzywdy.
Prawda jest też taka, że Lucia i Mia nikogo do seksu nie zmuszają. To jest ich praca. Nie były bardziej napastliwe w sprzedaży swoich usług niż banki, które dzwonią do mnie co jakiś czas. W obrębie gospodarki kapitalistycznej one sprzedawały swoje usługi, a oni w każdej chwili mogli powiedzieć nie.
Anton Ambroziak: A co z Albiem?
Lucia przede wszystkim odbiera mu naiwność. On reprezentuje przekonanie, w którym sex work to jest zawsze ogromna krzywda kobiety, i przenigdy jej wolny wybór. Taki dyskurs odbiera kobietom wolność i sprawczość.
Wydaje się, że dla Lucii bycie sex workerką jest właśnie byciem wolną. Ona ma jasny cel. Chce się wzbogacić i być może potem zająć się czymś innym. Tego nie wiemy, ale często w historii sex workingu taki był plan kobiet, również w Polsce. Pod koniec XIX, czy na początku XX wieku, kobiety przyjeżdzające do Warszawy żeby zajmować się sex workingiem często traktowały tę pracę jako tymczasową lub dorywczą. Plan był taki: będę się trudniła „prostytucją”, dopóki nie odbiję się od dna.
Dominika Sitnicka: W którymś momencie Lucia mówi Mii, że zostaną ukarane za to wszystko, co robią. I to się oczywiście nie dzieje.
To jest Sycylia, wyspa zanurzona w kulturze katolickiej, podobnie jak Polska. I właśnie tak odbieram te słowa, jako wewnętrzny głos katolickiej lub konserwatywnej moralności. Wątpliwość, czy próba zarabiania seksem i bunt wobec zasad katolicyzmu i kapitalizmu (wyłudzenie) nie jest przypadkiem czymś złym.
W serialu pojawia się wyraźnie gra z religijnością. Pamiętamy scenę seksu w kościele i przemykające czasami przez kadr święte obrazy. Dlatego jest to właśnie fajne, że tych dziewczyn nie spotyka żadnego rodzaju kara. Mam wrażenie, że spośród wszystkich bohaterów, właśnie one najmniej na nią zasługują.
Rozczarowanie Albiego jest rozczarowaniem patriarchy, który odkrywa, że kobieta nie zawsze jest ofiarą i może nie okazać wdzięczności „wybawicielowi”.
Jego fantazja okazała się kłamstwem. Istnieje ryzyko, że Albie będzie teraz mówił, że wszystkie kobiety są kłamliwe, zdradliwe i interesowne. Będzie traktował je albo w sposób podejrzliwy albo tylko jako obiekty seksualne.
Anton Ambroziak: Może jego historia wskazuje na pułapkę, w którą wpada wielu mężczyzn, którzy próbują odrzucić toksyczny model męskości?
Dominika Sitnicka: Zastanawiam się, czy to nie jest właśnie taki fajny bohater dla redpillowców i manosfery. Potępia ojca i dziadka, zwraca uwagę, jak mężczyźni odnoszą się do kobiet, delikatnie podchodzi do Portii. Chce odrzucić męskość starego typu, ale ona go prześladuje. I w zetknięciu z umięśnionym wytatuowanym byczkiem, który nie potrafi sklecić zdania, i tak przegrywa.
Wydaje mi się, że jest jedna fundamentalna rzecz, która nie różni Albiego od ojca i dziadka.
Chodzi o spojrzenie na kobietę, jak na inną kategorię człowieka, którą trzeba traktować w określony sposób.
Jego ojciec i dziadek traktowali kobiety jako seksualne obiekty albo je okłamywali. Na pierwszym miejscu były dla nich własne potrzeby. Albi na pozór szanuje kobiety, ale też traktuje je paternalistycznie. W końcu dobija z ojcem patriarchalnego interesu, w którym kupczy losem własnej matki dla zaspokojenia swojego ego i pożądania.
Anton Ambroziak: Albie stawia się w roli protektora, czułego rycerza.
Ale to nie jest równość. To fantazja o byciu wybawicielem i pewna stara, męska fantazja o kobietach.
Anton Ambroziak: Coś ci podpowiada, co będzie nośnikiem historii w trzecim sezonie?
Mark White powiedział, że poruszy temat religii Wschodu. Strzelałbym, że akcja będzie toczyć się np. na Bali, a cała historia będzie skupiona na poszukiwaniu duchowości, odejściu od tradycyjnych systemów religijnych, takich jak chrześcijaństwo czy islam. I obserwując tylko swoich znajomych, widzę tu duży potencjał. Wielu z nich odrzuca jedną religię by znaleźć inny system, która ma tak samo autorytarne podejście do społeczeństwa i jednostki. Szukają nowych ról, zasad i transcendencji.
Rodzi się więc pytanie, po co ta rewolucja, skoro ciągle pozostajemy w tych samych schematach myślowych? No i skąd do założenie, że metafizyka i transcendencja mogą być doświadczane tylko w ramach systemów religijnych? Historia filozofii wskazuje na mnogość możliwości odczuwania głębi ludzkiej egzystencji.
Poza tym, na Zachodzie religie Wschodu są często traktowana konsumpcyjnie, jako lifestyle. Coś interesującego, co ma ci zapewnić zdrowie i piękne ciało.
Dominika Sitnicka: Czyli – bogaci Amerykanie będą medytować i robić ceremonie kakao w dżungli, twierdząc że rozwijają się duchowo, a tak naprawdę są zarazem produktem i kapo kapitalistycznego systemu opresji? To by był powrót do mojego ulubionego wątku z pierwszego sezonu, czyli komentarza do tzw. wokeizmu. Jeden z bohaterów wypowiada tam super zdanie: że to zupełnie nieistotne, jakie wartości wyznajecie i co deklarujecie, jeśli ostatecznie robicie dokładnie te same rzeczy, co ludzie, których krytykujecie.
I to może być też odpowiedź na pytanie, dlaczego „Biały Lotos” jest tak bardzo popularny. To jest naprawdę udany, niebanalny komentarz do aktualnych dyskusji.
Anton Ambroziak: Ale nie próbuje nam niczego wpychać na siłę do głów. On problematyzuje różne napięcia, które dzisiaj ogniskują się wokół seksu, płci, relacji międzyludzkich, władzy, klasy, ale nie ma nachalnej agendy. Nie próbuje edukować, czy przekonywać, jak wiele współczesnych produkcji. Nie jest karzącą ręką, choć tnie, pozwala nam w 100 proc. poczuć się wygodnie.
Tak, wydaje mi się, że on nie jest misjonarski. Mark White nie przychodzi wytłumaczyć nam, jak mamy żyć. I to może wzbudzać niepokój, wyrzucać nas z miłego ideologicznego gniazda, które sobie uwiliśmy.
Raczej zadaje pytania typu: czy rzeczywiście jesteś lepszy niż inni?
My to kupujemy, bo te wszystkie pytania znamy z własnego życia. Często robimy coś z dobrych pobudek, a okazuje się, że byliśmy okropnymi patriarchami. Mówię z własnego doświadczenia mężczyzny, który wciąż łapie się na tym, że na kobiety patrzy inaczej niż na mężczyzn.
Anton Ambroziak: „Biały Lotos” rozpakowuje schematy, w które dziś wpadamy. Czy można być za równością, a jednocześnie mieć autorytarne zapędy? Tak. Czy dzisiejsza kultura wyzwolenia potrafi być opresyjna? Tak. Ale chyba mnie to nie przygnębia. Raczej cieszy, że wspólnie śmiejemy się z nowego, świeckiego purytanizmu, z samych siebie, ale też z uprzywilejowanych ludzi, którymi większość z nas nie jest.
No właśnie, bo elementem dystansującym jest obleśne bogactwo bohaterów. Możemy zastanawiać się, do jakiego stopnia większość moralnych problemów, o których rozmawiamy jest związane właśnie z tym, że dotyczą tzw. 1 procent społeczeństwa.
Dominika Sitnicka: Właśnie tak widzę postać Tanyi. Wszystkie jej problemy biorą się z bogactwa. Gdyby musiała chodzić do pracy, organizować sobie życie, nie miałaby w sobie tej relacyjnej nieporadności.
Tak. I to kolejny powód, dlaczego musiała zginąć. Ale to, że po raz kolejny rozkminiamy Tanyę, to dla mnie znak tego, jak dobry jest ten serial. Myślę, że każda dobra sztuka tak działa: gdy wychodzisz z kina, teatru lub galerii, a potem myślisz i rozmawiasz o tym, o co w zasadzie chodziło, co tam się stało.
Odpowiedzi na pytania o „Białego Lotosa” więcej niż o serialu mówią nam o tym, kim jesteśmy i jak układamy sobie życie. I to właśnie jest genialne.
*Kamil Karczewski, historyk, doktorant w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim (EUI) we Florencji, obecnie stypendysta w Niemieckim Instytucie Historycznym w Waszyngtonie i w Instytucie Badań Historycznych (IHR) w Londynie. Zajmuje się historią queerową w dwudziestoleciu międzywojennymoraz relacjami między seksualnością i nacjonalizmem (twitter:@KamilKarczewski, email: [email protected]).
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze