Duda opowiedział o Zaleszanach tak, by nie powiedzieć nic. Byli niewinnie zabici, więc byli też ci, którzy mordowali. A tu Duda milczy, jakby nic nie wiedział, nie słyszał, nikt mu o Zaleszanach nie opowiadał. O wizycie prezydenta na miejscu zbrodni "Burego" pisze Paweł Smoleński
„I stamtąd [ze Świętej Góry Grabarki – przyp. Aut.] przemieściliśmy się w miejsce, które ma także niezwykle doniosłe znaczenie dla mieszkających w Rzeczypospolitej Białorusinów; miejsce naznaczone kiedyś cierpieniem, naznaczone śmiercią Białorusinów mieszkających w Rzeczypospolitej; gdzie zginęli kiedyś ludzie, gdzie zginęły niewinne kobiety, dzieci – Zaleszany. Modliłem się tam dziś za tych, którzy zginęli. Złożyłem wieniec jako Prezydent Rzeczypospolitej pod krzyżem, który upamiętnia tam ofiary sprzed dziesięcioleci", mówił Andrzej Duda podczas spotkania z mniejszością białoruską w Bielsku Podlaskim.
"To ważne jako element oddania szacunku, to ważne jako element oddania pamięci, to ważne także w tym właśnie może najistotniejszym, duchowym aspekcie, byśmy umieli wspólnie – my, Polacy, Białorusini, ale przede wszystkim my, jako wspólnota mieszkańców Rzeczypospolitej, obywateli Rzeczypospolitej różnych narodowości – oddać hołd tym aspektom, które są istotne w sensie duchowym dla nas, jako wspólnoty, choć oczywiście w ramach tej wspólnoty także różnimy się między sobą.
Ale mimo tych wszystkich różnic nie mam żadnych wątpliwości, że tę wspólnotę stanowimy. I temu właśnie chciałem dać tu wyraz również moją obecnością dzisiaj na Podlasiu. Jest to taki szczególny rejon naszej Rzeczypospolitej, w którym – także historycznie – mieszały się kultury, żyli ludzie różnych wyznań. Do dzisiaj tutaj tak jest.
Jest to więc miejsce szczególne, które w jakimś aspekcie przypomina dawną Rzeczpospolitą wielu narodów. Bardzo bym chciał, by wszyscy właśnie ten aspekt wielonarodowy, aspekt wspólnego sąsiedztwa tutaj umieli doceniać i szanować.
Cieszę się, że z tą właśnie wspólnotą – szeroko pojętą wspólnotą Podlasia – mogę być dzisiaj tutaj w tych dniach, pochylać głowę w tych miejscach, które są dla nich ważne, które mają dla nich znaczenie zarówno historyczne, jak i duchowe, zarówno dla mieszkających tu Białorusinów, jak i dla mieszkających na tej ziemi Polaków. Temu służy moja wizyta”.
Długi to cytat z jeszcze dłuższego przemówienia, na dodatek pełen słów – szacunek, pamięć, modlitwa, duchowość, hołd - które zazwyczaj wypowiada się w chwili skupienia, z pokorą wobec tego, co było i z troską o to, co jest i będzie. Można powiedzieć, że w Bielsku Podlaskim Duda aż ociekał namysłem, empatią i szlachetnością.
A jednak jego przemówienie, zwłaszcza część dotycząca Zaleszan to Himalaje obłudy i ocean manipulacji.
Duda rzeczywiście położył wieniec w miejscu upamiętniającym niewinnie zabitych. Czy się modlił? – wie tylko on. Lecz jego słowa o hołdzie i szacunku można odłożyć na najgłębszą półkę. Bowiem szacunek i hołd nakazywały, by akurat w Bielsku Podlaskim i przed Białorusinami przypomnieć, co się stało w Zaleszanach.
Tymczasem Duda opowiedział o Zaleszanach tak, by nie powiedzieć nic. Skoro byli niewinnie zabici, byli też ci, którzy ich zamordowali. A tu Duda milczy, jakby nic nie wiedział, nie słyszał, nikt mu o Zaleszanach nie opowiadał. Obwieścił za to słuchającym go Białorusinom pół prawdy. Pół prawdy to całe kłamstwo, a nieszczera empatia to krokodyle łzy.
Oto bowiem – co słuchający Dudę Białorusini wiedzą od kołyski – 29 stycznia 1946 roku do Zaleszan wkroczył oddział Narodowego Zjednoczenia Wojskowego dowodzony przez Romualda Rajsa – "Burego". Wieś spalono, kilkunastu cywilów straciło życie. Kryterium, wedle którego mordowano, było oczywiste: narodowość i wyznanie.
Rajs - Bury był katolickim narodowcem aż do szpiku kości. Już u początków konspiracji kombinował z ludźmi związanymi przed wojną z ONR – Falanga, organizacją zdelegalizowaną za głoszony i praktykowany faszyzm. Miał prawosławnych Białorusinów (to do ich dzieci i wnuków zwracał się w Bielsku Duda) za sowieckich kacapów, agentów UB i NKWD, zdradzieckich komunistów. Wszystkich jak jeden mąż, bo gdyby było inaczej, nie mordowałby ludzi jak popadnie.
Zbrodnia w Zaleszanach nie była jedyną w powojennym dorobku "Burego". Mordował w Puchałach Starych, Końcowiźnie, Szpakach, Zaniach. Jego etniczna nienawiść wzburzyła nawet szefów NZW, a poakowskie podziemie meldowało: „Oddziały partyzanckie NZW pod dowództwem "Burego", "Bitnego" i "Rekina" terroryzują spokojną ludność polską. Chłop za niechętne odezwanie się dostaje w twarz. Legitymowany przechodzień za niezręczne wydobywanie dokumentów jest zwykle bity do krwi. Jeżdżą tylko furami, pieszo nigdy. Furmani są przetrzymywani przez tydzień czasu przy oddziale. Każdy furman za najmniejsze uchybienie dostaje lanie. Ludność jest terroryzowana”.
Słowem - Bury, póki nie rozpuścił oddziału, miał na sumieniu kilka tuzinów niewinnych, prawosławnych i białoruskich ofiar. Lecz o Burym Andrzej Duda nawet się nie zająknął.
A w końcu powinien. Również dlatego, że ochoczo mówi o sobie, iż jest człowiekiem niezłomnym oraz twardym. W końcu Bury, gdy złapała go komunistyczna bezpieka, posypał się w śledztwie, wydawał współkonspiratorów, sypał kolegów, zwalał winę na podwładnych. Nie mnie go sądzić, bo nie siedziałem w stalinowskim mamrze, choć badania historyków wskazują, że raczej nie był torturowany.
Może więc Bury próbował podjąć z bezpieką jakąś grę? Może miał nadzieję, że ocali życie, np. proponując komunistom stworzenie oddziału, tym razem do pacyfikowania polskich Ukraińców, w czym inni wojacy spod znaku NZW spisywali się wybornie?
Lecz koniec końców Rajs przepadł. Został skazany na śmierć w pokazowym procesie odbywającym się w białostockim kinie. Nieznane jest miejsce jego pochówku.
Bywa i tak, że wiele z pozoru zamkniętych historii ma swoje życie niejako po życiu. Sprawa "Burego" nie zakończyła się wraz z komunistycznym wyrokiem. W 1995 roku sąd wojskowy niepodległej i demokratycznej RP rehabilitował Rajsa (władzę w Polsce akurat dzierżyła lewica). Jego rodzina, podobnie jak rodziny sporej garści jego podwładnych, otrzymała wysokie odszkodowanie od polskiego państwa. Rodziny pomordowanych Białorusinów nie dostały ani grosza, co było i jest stuprocentową grandą. Choćby o tym mógł wspomnieć w Bielsku Podlaskim Andrzej Duda. Nie wspomniał.
Mógł również Andrzej Duda przypomnieć kolejne śledztwo, tym razem prokuratorów IPN, zakończone w 2005 roku, które – mimo wcześniejszej rehabilitacji – uznało postępowanie "Burego" za „noszące znamiona zbrodni ludobójstwa”. Nie zrobił tego.
Być może więc Duda uznał, iż nie ma sensu przypominać Białorusinom o takich drobiazgach. Co by im z tego przyszło, skoro śledztwo IPN finalnie umorzono. Nie dało się bowiem po dziesiątkach lat ustalić bez żadnych wątpliwości, kto od "Burego" (i czy osobiście sam Bury, mimo że zachowały się relacje, że strzelał np. do jeńców) mordował, znęcał się, podpalał. Znane więc były czyny ewidentnie przestępcze, wiadomo, kto się ich dopuścił i jakie były rozkazy zwierzchności, ale nie można było już nikogo ukarać.
No i w 2019 roku odmieniony na pisowską modłę i zasiedlony przez postendeków (w tym aktywistę ONR) IPN ogłosił, że krytyczne zdanie o Burym to tylko nic nieznacząca opinia kilku historyków.
Białorusini mogli też zapomnieć o odszkodowaniach. W Rzeczpospolitej nie istnieje prawo nakazujące płacić za zbrodnie popełniane ponoć w imię niepodległości.
Nad takimi właśnie sprawami mógł w Bielsku zamyślić się Andrzej Duda. Mógł zaznaczyć, że nie da się zbudować prawdziwej wspólnoty, gdy rodziny morderców dostają kasę od państwa, a rodziny ofiar – nie, albo - gdy rehabilituje się zbrodniarza, a o zamordowanych wspomina tylko od wielkiego dzwonu.
Lecz nie zadumał się, gdyż – jeśli uważnie wczytać się w jego bielską przemowę – znajdziemy w niej ślady cwanego, choć łatwego do przejrzenia, pragmatyzmu.
Do czasów Dudy nie zdarzył się w Polsce taki prezydent, który objąłby „narodowym patronatem” obchody rocznicy powstania Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, czyli polskich kolaborantów nazistów. Kiedy zaś pojawiły się zarzuty, między innymi od kombatantów AK, że srodze pobłądził, patronatu nie wycofał, lecz na obchodach się nie pojawił.
To za jego rządów przewalały się przez podlaską Hajnówkę marsze ku czci "Burego", organizowane przez skrajnych nacjonalistów, w tym ONR, który – zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego – może być nazywany „organizacją faszystowską”. Ale Duda ani razu nawet nie wspomniał o faszystowskich marszach w Hajnówce.
Za to bywał w awangardzie polityków wspierających warszawskie marsze niepodległości.
W jakim to więc celu ma Duda potępić czy choćby wspomnieć o polskich mordercach na grobach pomordowanych Białorusinów, skoro tym, którzy dzisiaj gloryfikują morderców, otwarcie kibicuje. Nie za darmo. Po prostu wie, że w środowisku nacjonalistów może liczyć na sympatię. Wiemy wszak, jak Duda lubi być lubiany i na dobrą sprawę nie interesuje go, przez kogo.
Przed kilkunastu laty jeździłem po powiecie bielskim śladami bandyckiego rajdu "Burego". Jeden ze spotkanych przeze mnie Białorusinów, pan wiekowy, raczej rozmowny, choć zastrzegający się, by broń Boże nie wspomnieć go z nazwiska, mówił: - "Pamiętam, kurtka felek, władzę sanacji, pierwsze Sowiety, Niemca, drugie Sowiety, leśnych, ludową demokrację, »Solidarność«, prawicę i lewicę. Za każdej władzy w dupę żeśmy brali. A jak żeśmy nie brali, nasi ludzie modlili się, żeby nie było gorzej. Dziś tak samo".
A tu co poniektórym całej prawdy się zachciewa. Na dodatek od obecnego prezydenta RP.
Paweł Smoleński — reporter, publicysta. Autor kilkunastu książek reporterskich. Laureat Nagrody Pojednania Polsko-Ukraińskiego, którą otrzymał w 2003 za książkę Pochówek dla rezuna, a także Nagrody im. Kurta Schorka za teksty poświęcone wojnie w Iraku.
Komentarze