0:00
0:00

0:00

"Opowiadał o tym. Chwalił się. Jechał samochodem przez puszczę, nie wiem gdzie, z podprowadzającym na polowanie, z podleśniczym. Zobaczył gdzieś tego rysia, wysiadł, strzelił. Schował zwierzę do bagażnika" - opowiadał jeden z myśliwych dziennikarzowi "Newsweeka".

"W bagażniku zwierzę się ocknęło, chciało uciec. Ksiądz wziął wtedy sznurek i go zdusił. Nazywał go potem »duszonym rysiem«" - dodał myśliwy.

Nie wiadomo, czy ta historia jest prawdziwa. Ale faktem jest, że ks. Tomasz Duszkiewicz, duszpasterz Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, przyjaciel byłego ministra środowiska Jana Szyszki i zapalony myśliwy, jest w posiadaniu okazów gatunków chronionych: futra rysia, skóry żubra oraz skóry, czaszki i medalionu (wypchanego popiersia) wilka. A także wypchanego puszczyka, gatunku europejskiej sowy.

Duchowny uzyskał zgodę na ich posiadanie w tempie ekspresowym. Datowana na 17 sierpnia 2017 prośba wpłynęła do białostockiej Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) 18 sierpnia. Zezwolenie zostało wydane tego samego dnia.

"Gdybyśmy przyjęli sposób działania RDOŚ za normę ogólną, to w Polsce można by zalegalizować dowolny przedmiot niewiadomego pochodzenia pozyskany z gatunku chronionego. Również medalion łowiecki czy skórę skłusowanych zwierząt objętych ścisłą ochroną"

- mówi OKO.press Radosław Ślusarczyk ze stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich Istot. Organizacja 15 listopada 2017 wystąpiła z wnioskiem do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (GDOŚ) o wszczęcie postępowania unieważniającego wydaną zgodę. Dyrekcja przychyliła się do wniosku. Sprawa jest w toku.

Przeczytaj także:

Ksiądz się tłumaczy

"12 sierpnia spytałem mejlem księdza Duszkiewicza o trofea chronionych zwierząt: skąd je ma, czy je upolował, czy kupił, a jeśli kupił to kiedy i od kogo. Nie odpowiedział. Przed publikacją tekstu w „Newsweeku” te same pytania zadałem mu SMS-em. Pozostały bez odpowiedzi" - pisał w cytowanym artykule Wojciech Cieśla z "Newsweeka".

Biorąc pod uwagę termin legalizacji okazów - 18 sierpnia - ks. Duszkiewicz nie ubiegał się o zgodę z własnej woli. Zmusiła go do tego dociekliwość dziennikarza.

To treść pisma, z którym zwrócił się do RDOŚ w Białymstoku:

Dwa, a może nawet trzy lata, zajęło duchownemu zwrócenie się z prośbą o zezwolenia na posiadanie i przetrzymywanie wymienionych w piśmie przedmiotów. Problem w tym, że kolejność powinna być odwrotna, co zaznaczyła w swoim wniosku Pracownia.

Ekolodzy z Pracowni ostrzegają we wniosku do GDOŚ, że wydanie zgody przez białostocki RDOŚ "może prowadzić do niedopuszczalnego wniosku, iż możliwe jest najpierw dokonanie czynności zakazanych względem chronionych gatunków, a następnie ich deklaratywne zatwierdzenie (zaakceptowanie) przez organ".

Ze stanowiskiem organizacji współbrzmią słowa dr. Andrzeja Kepela z Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody "Salamandra". OKO.press poprosiło eksperta o wyjaśnienie, co prawo mówi o posiadaniu i przechowywaniu okazów gatunków chronionych.

"Aby przyjąć na własność lub choćby przetrzymywać okaz gatunku chronionego, trzeba wcześniej uzyskać zezwolenie Regionalnej lub Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Posiadanie np. skóry takiego zwierzęcia bez wymaganej zgody jest w świetle polskiego prawa wykroczeniem" - mówi OKO.press dr Kepel.

Ale ponieważ jest to "tylko" wykroczenie, to organ ochrony przyrody nie musi o tym powiadomić organów ścigania. "Chyba że wejście w posiadanie wiązałoby się z uprzednim zabiciem zwierząt i wyrządzeniem istotnej szkody. Wtedy mogłoby to już stanowić przestępstwo" - dodaje dr Kepel.

A na to - poza słowem myśliwych, z którymi rozmawiał "Newsweek" - żadnego dowodu nie ma.

Niepokojący przypadek

„W naszej ocenie zalegalizowanie tych okazów było po prostu niemożliwe. Pomijając dwu- bądź trzyletnie spóźnienie ks. Duszkiewicza, to wątpliwości budzi pochodzenie wszystkich wymienionych we wniosku trofeów" - mówi nam Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.

W prośbie ks. Duszkiewicza do RDOŚ informacja o pochodzeniu trofeów jest co najmniej niekompletna. Duchowny poinformował dyrekcję, że wszystkie okazy - poza puszczykiem - otrzymał od "przyjaciela Zygmunta Jasińskiego". Najprawdopodobniej chodzi tutaj o prof. Zygmunta Jasińskiego, uczonego z Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. A także myśliwego i członka Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego (PZŁ). Ale tu pojawiają się następne problemy.

Po pierwsze, prof. Jasiński już nie żyje. Ten specjalista w dziedzinie biologii rozrodu pszczół zmarł w kwietniu 2017 roku. Nie można więc zweryfikować prawdziwości wyjaśnień ks. Duszkiewicza u samego źródła. Po drugie, nawet jeżeli to prawda, to brak odpowiedzi na inne pytanie: skąd okazy miał sam prof. Jasiński? I czy miał na nie stosowne zezwolenia?

"RDOŚ nie powinna była tych okazów legalizować, ale dołożyć starań, by wyjaśnić, skąd one się wzięły w rękach ks. Duszkiewicza. A nie przyjmować jego oświadczenie jak prawdę objawioną. Dlatego to jest tak niepokojący przypadek" - komentuje dla OKO.press Ślusarczyk.

Edukacja, czyli przykrywka

Prośbą o zgodę na posiadanie okazów gatunków chronionych ks. Duszkiewicz motywuje w piśmie ich przydatnością do celów edukacyjnych. Zamierza je wypożyczać hajnowskim szkołom i nadleśnictwom w Puszczy Białowieskiej.

„Argumentacja zawarta we wniosku ks. Duszkiewicza, że przedmioty będą używane do celów edukacyjnych jest niewiarygodna" - mówi Ślusarczyk. "Przecież to kapelan, a nie naukowiec czy nauczyciel. Nie ma też żadnej zarejestrowanej firmy, która trudniłaby się wypożyczaniem artykułów edukacyjnych.

To tłumaczenie to tylko przykrywka dla tego, by mógł trzymać sobie te okazy w domu” - dodaje ekolog.

Przymykanie oczu

Tymczasem, jak mówi nam dr Kepel, dziś w zasadzie nie prowadzi się już w szkołach edukacji w oparciu o martwe, spreparowane okazy gatunków chronionych. Nie wspominając już o myśliwskich medalionach z takich zwierząt. "Byłoby to działanie anty-edukacyjne. Współcześnie istnieje wiele innych możliwości, by pokazać, jak wygląda dane zwierzę" - zaznacza. "A brak rozwiązań alternatywnych jest ustawowym warunkiem zgody na odstępstwo od zakazów i spełnienie tego kryterium powinno być analizowane przez organ, który wydaje zezwolenie" - dodaje.

Jeśli tak, to jest wysoce wątpliwe, czy posiadanie i przetrzymywanie przez ks. Duszkiewicza wspomnianych okazów chronionych zwierząt jest - jak głosi ustawa o ochronie przyrody (art. 56 ust. 4) - "niezbędne do prowadzenia działalności edukacyjnej". Na to również zwrócili w swoim wniosku do GDOŚ ekolodzy z Pracowni.

Ponadto, ks. Duszkiewicz w prośbie do RDOŚ powinien był wskazać, jakie konkretne cele edukacyjne zostaną osiągnięte, jeśli jego prośba zostanie zaakceptowana. "Należałoby je wskazać we wniosku i wykazać, że konkretne instytucje edukacyjne mają zamiar do tych celów okazy te wykorzystywać, a także, że dla ich osiągnięcia okazy te są niezbędne" - wyjaśnia dr Kepel. Ale duchowny podał zaledwie ogólniki ("okazy te będą służyły w celach edukacyjnych").

"Organ wydający zezwolenie powinien, zgodnie z kodeksem postępowania administracyjnego, domagać się od wnioskodawcy wyjaśnień niezbędnych do ustalenia wszystkich istotnych okoliczności i spełnienia ustawowych warunków. A w przypadku wątpliwości merytorycznych – zasięgnąć opinii Regionalnej Rady Ochrony Przyrody" - wyjaśnia dr Kepel.

Ale RDOŚ w Białymstoku po prostu "przymknęła oczy" na braki we wniosku duchownego. I w trybie ekspresowym "przyklepała" jego prośbę.

Dobra praktyka płynąca z zagranicy, przede wszystkim z Unii Europejskiej, zaleca, by informację o tym, że ktoś złożył wniosek o zezwolenie na odstępstwa od zakazów dotyczących gatunku chronionego, podawać do wiadomości publicznej. "Po to, by strona społeczna, np. organizacje ochrony przyrody, mogła wnieść swoje uwagi i włączyć się w postępowanie administracyjne" - mówi dr Kepel.

"Niestety, prawo w Polsce nie nakazuje respektowania tego standardu" - dodaje ekspert.

Puszczyk do bagażnika

Sprawa ma jeszcze jeden wątek, którym nie zajęła się Pracownia we wniosku do GDOŚ. Chodzi o to, że ks. Duszkiewicz nie tylko złamał prawo przetrzymując chronione okazy bez zezwolenia. Niezgodne z przepisami było również zabranie z pobocza drogi martwego puszczyka.

"Na zabranie znalezionego martwego zwierzęcia z gatunku chronionego potrzebne jest zezwolenie odpowiedniego organu ochrony przyrody. Regulacja ta wynika z faktu, że w przypadku przyłapania kogoś z takim okazem zwykle trudno stwierdzić, czy zwierzę zostało przez tę osobę zabite czy rzeczywiście znalezione martwe" - wyjaśnia dr Kepel

Dlatego właściwą reakcją w przypadku znalezienia martwego zwierzęcia chronionego jest poinformowanie o tym regionalnej dyrekcji ochrony środowiska. Albo innych podmiotów, które mogą mieć odpowiednie zezwolenia. Na przykład uczelni, leśnictwa czy organizacji ochrony przyrody.

"Nie można tak po prostu go zabrać, a tym bardziej – przywłaszczyć. Przywłaszczenie znalezionego okazu gatunku łownego – np. kaczki krzyżówki – może być uznane na podstawie Prawa łowieckiego za przestępstwo. W przypadku okazu gatunku objętego ochroną gatunkową – np. sowy czy orła - jest wykroczeniem" - mówi dr Kepel.

Również "tak po prostu" nie można - co zrobił ks. Duszkiewicz - przekazać martwego zwierzęcia gatunku chronionego do spreparowania. Pomijając to, że właściciel okazu musi mieć zgodę na posiadanie tegoż, to taksydermista - poza zatwierdzeniem jego działalności przez organ Inspekcji Weterynaryjnej - także powinien mieć zezwolenie na przetrzymywanie okazu.

"W praktyce nie da się bowiem spreparować zwierzęcia bez jego przetrzymywania. Jeśli nie wydano takiej zgody, to również łamane jest prawo" - mówi dr Kepel.

Dziwne podobieństwo

Niedawno problem prawny ze skórą rysia miał były minister środowiska Jan Szyszko. Trofeum tego dzikiego kota wypatrzyli w jego "stodole", czyli stacji badawczej w Tucznie, dziennikarze. Okazało się, że polityk nie ma zezwolenia na jego posiadanie.

Szyszko twierdził, że trofeum dostał od nieżyjącego już naukowca. Sprawą zajęła się prokuratura, która miała ustalić, kto i kiedy zabił rysia. Ale 24 stycznia 20118 ostatecznie - z braku dowodów - sprawa została umorzona. A sam Szyszko dostał od policji pouczenie.

„To, co mnie uderzyło, to podobne tłumaczenie się przez Szyszkę i ks. Duszkiewicza z faktu posiadania futra chronionego gatunku. Jeden i drugi mówią, że otrzymali okazy od przyjaciela i że ten przyjaciel już nie żyje. Taka sama wersja wydarzeń" - mówi OKO.press Ślusarczyk.

Dodaje, że to zastanawiające, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że obydwaj panowie dobrze się znają i lubią, a także współpracowali ze sobą, gdy Szyszko był ministrem.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze