Tusk sugeruje, że uchwały PKW nie ma, bo być nie mogło, skoro Izba Kontroli nie jest sądem. Może i nie powinno być, ale jest. Analizujemy krok po kroku logikę PKW, a raczej brak logiki. Zastanawiamy się, jaką cenę płacimy za całe zamieszanie
Poniedziałek 30 grudnia 2024 był pełen zaskoczeń. Najpierw PKW uznało decyzję izby SN, twierdząc jednocześnie, że nie jest sądem. Wieczorem Donald Tusk unieważnił przy pomocy tweeta decyzję PKW.
Gdy 11 grudnia Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, ciało, które w świetle orzecznictwa TSUE, ETPCz oraz samego SN nie jest sądem, uznała za zasadną skargę PiS na odrzucenie przez PKW sprawozdania komitetu wyborczego, Komisja miała twardy orzech do zgryzienia.
Istniały dwa stanowiska w sprawie tego, co powinna była zrobić.
Kto ma to zrobić? W tym konkretnym przypadku – na przykład I prezes SN, kierując sprawę do izby innej niż IKNiSP. Albo neosędziowie, którzy sami powinni się wyłączyć z orzekania. Wreszcie – ustawodawca, który powinien rozwiązać tę sprawę ustawowo.
Dopóki to się jednak nie stanie, nie można udawać, że IKNiSP jest legalnym, niewadliwym sądem. I nie należy stosować się do jej orzeczeń.
O rywalizacji tych dwóch wykładni mówiła w rozmowie z OKO.press prof. Ewa Łętowska:
Co zrobiła PKW?
16 grudnia stanęła po stronie drugiego stanowiska i odroczyła podjęcie decyzji w sprawie sprawozdania PiS, które wróciło z IKNiSP. Wstrzymanie się od decyzji było jednak jawną niekonsekwencją, ponieważ PKW wcześniej uznawała dziesiątki decyzji wracających z Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Jednym z najczęściej przywoływanych tu przypadków było przyjęcie sprawozdania Konfederacji 18 listopada 2024 roku.
Nieoczekiwanie 30 grudnia PKW podjęła decyzję, zgodną z pierwszą wyżej opisaną, statyczną wykładnią przepisów.
O tym, że taki może być finał sprawy, uprzedzał OKO.press anonimowy rozmówca z PKW jeszcze w pierwszej połowie grudnia. „PKW musi działać w ramach obowiązującego prawa. Zgodnie z kodeksem wyborczym PKW jest zobowiązana do przyjęcia kolejnej uchwały” – usłyszeliśmy wtedy.
Jeśli nawet nie chcemy rozsądzać, czy PKW powinna była się wstrzymać od decyzji i w swoim pierwszym postanowieniu wytrwać, czy trzymać się dosłownego brzmienia przepisu kodeksu, zignorować wyroki dotyczące Izby Kontroli i przyjąć sprawozdanie PiS, to trudno ukryć, że
dwie odmienne decyzje w tej samej sprawie w ciągu dwóch tygodni to kompromitacja tego organu.
Jak do tego doszło?
W PKW i wokół toczyły się gry i podchody nielicujące z powagą instytucji, której reputacja powinna być spiżowa. Stała się – na skutek PiS-owskiej nowelizacji z 2018 roku – w znacznym stopniu ciałem politycznym. W jej wyniku aż siedmiu z dziewięciu członków wybiera Sejm, w obecnej wersji dodatkowo z naruszeniem proporcji na niekorzyść PiS (bliższe prawu byłoby trzech reprezentantów tej partii niż dwóch).
W tej sytuacji dotychczasowe głosowania dawały z reguły wynik 5 (dwóch reprezentantów KO i po jednym PSL, Polski 2050 oraz Lewicy) do 4 (dwaj nominaci PiS, sędzia tzw. TK i sędzia NSA oraz przewodniczący PKW Sylwester Marciniak, który po okresie wahań przesunął swoje zapatrywania na tę stronę).
Po uchwale z 16 grudnia, w której cała piątka nominatów rządzącej koalicji zdecydowała o wstrzymaniu stanowiska, sędzia Marciniak próbował przemycić poprawkę przyjmującą sprawozdanie PiS wśród wielu innych głosowań puszczonych obiegiem, a 30 grudnia zastosował „metodę na Konstytucję 3 maja”, zwołując posiedzenie w przeddzień Sylwestra, co mogło ograniczyć frekwencję. To się nie udało, stawiła się cała dziewiątka.
A jednak dwaj z nich, Ryszard Balicki i Marcin Skłodowski tym razem nie zagłosowali za odrzuceniem orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych a tylko (i aż) wstrzymali się od głosu. W efekcie przeciw głosowało ich tylko trzech, a frakcja wspierająca przyjęcie sprawozdania PiS była w komplecie za i wygrała 4:3.
Uchwała jest jednoznaczna: po orzeczeniu Izby Kontroli Nadzwyczajnej sprawozdanie komitetu wyborczego PiS zostało przyjęte,
a to oznacza, że ministerstwo finansów powinno wypłacać bez żadnych kar całość dotacji za poniesione koszty kampanii oraz subwencji,
w tym wyrównać PiS kwoty, których nie wypłaciło na podstawie uchwały PKW z sierpnia.
W dodatku ten sam los spotka zapewne sprawozdanie partii (a nie komitetu wyborczego) PiS za 2023 rok, co oznacza, że PiS nie straci kolejnych kilkudziesięciu milionów zł.
Drugie zdanie poniedziałkowej uchwały jest bardzo dziwne: „niniejsza uchwała została podjęta wyłącznie w wyniku uwzględnienia skargi przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN i jest immanentnie i bezpośrednio powiązana z orzeczeniem, które musi pochodzić od organu będącego sądem w rozumieniu Konstytucji RP i Kodeksu wyborczego. PKW nie przesądza przy tym, iż IKNiSP SN jest sądem i nie przesądza o skuteczności orzeczenia”.
PKW dokładnie tak samo argumentowało swą decyzję z 16 grudnia i wtedy było to w miarę logiczne: skoro nie wiadomo, czy Izba jest sądem (a są poważne powody, by uznawać, że nie jest), to dlaczego kierować się jej orzeczeniem? Wtedy uznano, że nie należy i trzeba poczekać, aż znajdzie się sąd, teraz, że należy.
Najwyraźniej między 16 grudnia a 30 grudnia pojawił się jakiś impuls, który skłonił dwóch członków PKW do zmiany decyzji, bez zmiany poglądu na temat Izby Kontroli Nadzwyczajnej.
Narzucałby się czynnik polityczny, bo obaj prawnicy są delegatami KO. Pojawiły się nawet szybkie hipotezy, że KO, czy wręcz Donald Tusk, uznał, że strategia na zderzenie czołowe z SN takim, jaki jest w tej chwili, jest zbyt ryzykowne, bo odebranie ogromnych pieniędzy PiS (w sumie ponad 100 milionów) nie jest warte prawdopodobnej skargi komitetu wyborczego Karola Nawrockiego, że wybory były nierówne, bo PiS-owi bezprawnie odebrano fundusze.
Poza tym, jakby tego nie tłumaczyć, odebranie pieniędzy głównej sile opozycyjnej przed kluczowymi wyborami robi złe wrażenie.
Hipotezę tę jednak podważa reakcja premiera na głosowanie dwóch nominatów KO, która wskazuje, że Donald Tusk jest gotów na konfrontację polityczną. Być może uznał, że lepsze to niż ustępstwo.
Pozostaje psychologia. Członkowie PKW to – widoczne gołym okiem – różnice temperamentów i charakterów. O ile Ryszard Kalisz jest w PKW „jastrzębiem” praworządności, to Ryszard Balicki raczej „gołębiem”.
W grę mogły wchodzić – na co kładzie nacisk PiS – obawy przed osobistą odpowiedzialnością, także finansową, za ukaranie PiS w sposób, który niekoniecznie obroniłby się w sądzie.
Niewykluczone też, że dwaj członkowie PKW przestraszyli się możliwych konsekwencji ustrojowych. Znajdujemy się bowiem w sytuacji, w której SN zarządzany przez I prezes Małgorzatę Manowską systemowo kieruje sprawy do IKNiSP i odmawia wyłączania neosędziów. Zaś decyzje IKNiSP i neosędziów są w świetle orzecznictwa polskiego i międzynarodowego wadliwe. Wstrzymywanie się z decyzją co do sprawozdania PiS niosło za sobą konsekwencje w postaci braku pieniędzy dla PiS. Ale wstrzymywanie się z decyzją w sprawach dotyczących zbliżających się wyborów prezydenckich mogło całkowicie sparaliżować proces wyborczy.
Czy PiS dostanie w takim razie pieniądze? Po odrzuceniu przez PKW sprawozdania PiS 30 sierpnia 2024 Ministerstwo Finansów przelewało partii tylko tę część kwot, które nie zostały zakwestionowane. PiS domagało się pełnych wypłat, ponieważ potrącenia z kwot dotacji i subwencji nie były dotychczas stosowane w czasie rozpoznania przez SN skarg na odrzucenie sprawozdania. Politycy PiS podważali też zasadność samej decyzji PKW.
„Minister Finansów zgodnie ze swoją właściwością nie dokonuje merytorycznej oceny przesłanek, będących podstawą rozstrzygnięcia PKW. Pełni jedynie formalną i techniczną funkcję w procesie przekazywania środków subwencji. Odbywa się to jednak przy uwzględnieniu i w poszanowaniu uchwał podjętych przez PKW. Z tej przyczyny działania Ministra Finansów w zakresie wypłaty rat subwencji są bezpośrednio uzależnione od rozstrzygnięcia PKW” – to stanowisko MF z 25 listopada, które władzom PiS przesłał wiceminister finansów Jurand Drop.
Sprawa wypłat dla PiS ponownie wróciła na medialną wokandę po tym, jak IKNiSP uznała 11 grudnia zasadność skargi PiS, a PKW 16 grudnia stwierdziła, że odracza zajęcie stanowiska w sprawie sprawozdania ze względu na wadliwy skład Izby.
Minister Andrzej Domański w publicznych zaznaczał, że jego resort nadal związany jest uchwałami PKW, mając na myśli sierpniowe odrzucenie sprawozdania komitetu wyborczego PiS.
„Minister finansów realizuje uchwały PKW, tutaj nie ma żadnej uznaniowości po mojej stronie” – powiedział w programie „Graffiti” Polsat News 23 grudnia. „Uchwalą PKW, która obowiązuje mnie dzisiaj, jest uchwała z 29 sierpnia, która dotyczy m.in. pomniejszenia środków wypłacanych PiS. Dopóki nie ma nowych uchwał, nie mam możliwości realizowania innych przelewów”.
Jak wskazywało OKO.press, już ta interpretacja była dyskusyjna, ponieważ w świetle przepisów kodeksu wyborczego dotacja i subwencja partyjna ulegają wypłacie z odpowiednim potrąceniem w przypadku „odrzucenia przez Państwową Komisję Wyborczą sprawozdania finansowego lub odrzucenia skargi” przez SN (art. 148). Jeśli nie uznajemy IKNiSP za sąd, to znaczy, że skarga była skutecznie zaskarżona, ale nie była odrzucona przez SN.
30 grudnia sytuacja jednak uległa dramatycznej zmianie. PKW co prawda uczyniła w uchwale zastrzeżenia co do legalności IKNiSP. Nie zmienia to faktu, że zgodnie z art. 145 par. 6 kodeksu wyborczego przyjęła sprawozdanie PiS.
Szef PKW Sylwester Marciniak wysłał już pismo do Ministerstwa Finansów:
„Uchwała została ogłoszona w Biuletynie Informacji Publicznej PKW. PKW informuje, że odpadła [...] przesłanka pomniejszenia kwoty dotacji podmiotowej przysługującej partii PiS w związku z udziałem Komitetu Wyborczego PiS w wyborach do Sejmu RP i do Senatu RP przeprowadzonych 15 października 2023 r. o kwotę 10 864 488,51 zł. Kwota przysługującej tej partii dotacji podmiotowej wynosi zatem 38 772 567,16 zł”.
Tymczasem jeszcze w poniedziałek o godz. 19:00 premier Donald Tusk, szef rządu i szef ministra finansów napisał na Twitterze (X):
„Pieniędzy nie ma i nie będzie. Na moje oko tyle wynika z uchwały PKW”.
Oznacza to dosłownie, że rząd zamierza wziąć na siebie to, czego nie zdecydowała się zrobić PKW, czyli odmówić wykonania orzeczenia IKNiSP. I jednocześnie zaprzeczyć całej dotychczasowej własnej interpretacji przepisów.
Premier i minister finansów chcą wziąć na siebie rolę zarówno PKW, jak i SN?
Jest dla wszystkich oczywiste, że PiS wykorzystywało w kampanii wyborczej środki publiczne do agitacji na rzecz swych kandydatów i partii jako całości.
Jest równie oczywiste, że ukaranie za to partii Kaczyńskiego wymagało rozszerzającej interpretacji art. 144 kodeksu wyborczego, który stwierdza, że „odrzucenie sprawozdania wyborczego następuje w razie przyjęcia przez komitet wyborczy partii politycznej korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym”.
Stosowana do tej pory dosłowna interpretacja zapisu o „przyjęciu przez komitet wyborczy korzyści”, sprawiała, że – jak twierdzi do dziś Krajowe Biuro Wyborcze, a także przewodniczący PKW sędzia Sylwester Marciniak – „działania podmiotów innych niż komitety wyborcze nie podlegają kontroli ani ocenie przez PKW”.
To narusza poczucie sprawiedliwości, bo korzyści w wyborach odnosi tak czy inaczej partia, nawet jeśli formalnie kasa nie idzie przez komitet wyborczy, a nawet – może było i tak – nie jest on powiadamiany np. o spotach Zbigniewa Ziobry wartych aż 2,7 mln zł (produkcja plus koszty mediów).
I dlatego pięciu przedstawicieli w PKW koalicji rządzącej przyjęło definicję rozszerzającą „przyjmowania korzyści”, uznając, że były nimi ewidentne formy agitacji wyborczej na rzecz kandydatów PiS, nawet jeśli „nie przechodziły” przez komitet wyborczy.
Pilny wniosek z całego zamieszania brzmi: doprecyzować i uzupełnić kodeks wyborczy i stworzyć narzędzia rzeczywistej kontroli przekrętów wyborczych.
Poczucie sprawiedliwości wyborców i wyborczyń koalicji 15 października zostało uspokojone w sierpniu 2024, kiedy PKW głosami 5 do 4 odrzuciła sprawozdanie PiS i 16 grudnia, kiedy uznała, że nie może uznać orzeczenia Izby, która zakwestionował decyzję PKW, ale nie jest sądem (tak jak nie mogłaby uznać np. stanowiska Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego, które także nie jest sądem). 30 grudnia PKW uznała, że wprawdzie Izba nadal nie jest sądem, ale jej orzeczenie uznać trzeba.
Prawo i Sprawiedliwość ma dziś wiele powodów do radości.
Po pierwsze, dzisiejsza decyzja PKW bardzo przybliża ich do odzyskania pełnych kwot dotacji oraz subwencji, wbrew sugestiom premiera.
Po drugie, od czasu sierpniowej decyzji PKW odrzucającej sprawozdanie komitetu, PiS udało się zebrać od zwolenników ponad 11 mln złotych. Kwota została przeznaczona na spłacenie pożyczki za kampanię parlamentarną, a sama zbiórka stanowiła akcję mobilizacji elektorat partii.
Po trzecie, zachowanie PKW, która nie może się zdecydować, czy Izbę Kontroli uznaje, czy nie, idealnie pasuje do narracji Prawa i Sprawiedliwości, które przekonuje, że standardy praworządności są w najlepszym wypadku czymś labilnym, negocjowalnym, w najgorszym – zwykłym narzędziem w politycznym rozgrywkach, jakie prowadzi „reżim Tuska”.
Wyborcy i wyborczynie Koalicji 15 października mają prawo czuć się skołowani przebiegiem wydarzeń.
Nie tylko dlatego, że PKW zmieniła zdanie w ciągu 2 tygodni, ale też dlatego, że kwestia przyjęcia sprawozdania komitetu PiS została wtłoczona w szersze ramy tzw. rozliczeń. W sieci można już przeczytać komentarze, że dzisiejsza decyzja Komisji zapewnia politykom bezkarność wykorzystania państwowych pieniędzy na cele wyborcze. I że decyzja PKW jest blamażem rządu, ponieważ o przyjęciu sprawozdania zdecydowały dwa głosy wstrzymujące się członków PKW, których nominowała Koalicja Obywatelska.
W przekazie zarówno niektórych członków PKW (przede wszystkim Ryszarda Kalisza), jak i polityków rządzących zabrakło uczciwego przedstawienia sytuacji w jej pełnym skomplikowaniu. Wielokrotnie słyszeliśmy, że sprawa jest prosta i że w IKNiSP zasiadają nie-sędziowie, a ich orzeczenia nie istnieją, powinny być ignorowane.
Ale kwestia neosędziów w SN i wydawanych przez nich orzeczeń, które de facto funkcjonują w obiegu prawnym, dopiero będą przedmiotem głębokiej i niełatwej reformy, którą Ministerstwo Sprawiedliwości planuje wdrożyć pod koniec 2025 roku. O tym, jak wiele dylematów nastręczać będzie taka reforma, mogliśmy się już przekonać, obserwując prace i dyskusje nad ustawami o Trybunale Konstytucyjnym oraz Krajowej Radzie Sądownictwa (żadnej z nich prezydent nie podpisał).
Na PKW zawieszono oczekiwania wyrywkowego i precedensowego rozstrzygnięcia spraw, które dopiero czekają na systemowe rozwiązanie.
Straciła Koalicja 15 października, bo jej przedstawiciele w PKW zabrnęli w niejasności i wewnętrzne sprzeczności, a jej wyborcy i wybroczynie przeżyli rozczarowanie, że sprawiedliwość nie zostanie przywrócona. Nieskuteczność polityczna zawsze boli. Akcja Donalda Tuska na X zdobędzie poparcie tylko tych najbardziej przekonanych wyborców KO, osoby mniej zdeterminowane może zniechęcić do udziału w II turze wyborów prezydenckich.
Zyskał PiS, bo obronił duże pieniądze, w dodatku wzmocnił się wizerunkowo, bo podejrzenia o bezprawną agitację zostały oddalone, a wyrok najbardziej nie-sądowej części SN został jednak jakoś uznany. To może wzmocnić kampanię wyborczą Nawrockiego, nie tylko finansowo.
Straciła PKW. Wydała dwie sprzeczne uchwały o takim samym uzasadnieniu, w sprawie o ogromnym znaczeniu nie tylko politycznym, ale i ustrojowym, bo zaufanie do PKW powinno być takie, jak do notariuszy, którzy ogłaszają wynik teleturniejów. A może nawet większe?
Straciliśmy my wszyscy, jako media i opinia publiczna, bo zawracano nam głowę, wywołując emocje i skłaniając do intensywnych interpretacji, domysłów i uzasadnień, a potem okazało się, że obowiązuje tu logika upiornej wersji słynnego paradoksu fryzjera, który strzyże wszystkich mężczyzn w mieście, którzy nie strzygą się sami. Nie może więc strzyc się sam, ale jako ten, który sam się nie strzyże, musi być strzyżony przez siebie samego.
Zyskał też na znaczeniu projekt ustawy Szymona Hołowni, który proponuje, jak SN ma orzekać o wyborach z wyłączeniem Izby Kontroli Nadzwyczajnej. O tym chyba chce rozmawiać PKW z I prezes SN, Małgorzatą Manowską.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze