0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja GazetaKuba Atys / Agencja ...

Dwie trzecie psychiatrów z Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie złożyło niedawno wymówienia.

Instytut to jedna z wiodących placówek tego typu w Polsce, zaś Klinika Psychiatrii Dzieci i Młodzieży wchodząca w jego skład to niezwykle ważny element w systemie opieki nad młodymi pacjentami na Mazowszu i Podlasiu (Podlasie nie ma własnego oddziału) i w całym kraju.

Na Mazowszu są 3 oddziały młodzieżowe i 2 dziecięce. Klinika, której grozi zamknięcie, jest jedną z trzech młodzieżowych na tym terenie. Na razie działa, wymówienia mają termin 3-miesięczny.

O przyczynach decyzji warszawskich psychiatrów rozmawiamy z kierowniczką Kliniki, konsultantem krajowym w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, dr hab. n. med. Barbarą Remberk.

prof. Barbara Remberk
07.10.2021 Warszawa , ul. Jana III Sobieskiego 9 . Instytut Psychiatrii i Neurologii . Prof. Barbara Remberk , konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii dzieci i mlodziezy , Kierownik Kliniki Psychiatrii Dzieci i Mlodziezy Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie . Fot. Martyna Niecko / Agencja Gazeta

Sławomir Zagórski, OKO.press: Rozmawiamy w Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego [10 października]. Tego dnia ministerstwo zdrowia zatweetowało: „W Polsce na zaburzenia depresyjne choruje ok. 1 mln osób. Nie wahaj się skorzystać z profesjonalnej pomocy”. Co pani czuje słysząc takie słowa?

Dr hab. n. med. Barbara Remberk, kierownik Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży: Popieram ten przekaz. W psychiatrii dzieją się dobre rzeczy, właśnie na poziomie świadomości ludzi. Na poziomie tego, że choroby psychiczne są nieco mniej stygmatyzujące, że to jest już trochę mniejsze tabu. Ale daleka jeszcze droga przed nami.

To dobrze, że są takie tweety, tylko pytanie, gdzie ci ludzie mają się zgłosić w poszukiwaniu pomocy.

No właśnie. Pod tym ministerialnym tweetem przeczytałem wiadomość od matki, że szuka pomocy dla dziecka i na NFZ dostała termin na kwiecień 2022.

W Warszawie w sektorze prywatnym często też się czeka. Może nie sześć miesięcy, tylko na przykład dwa. Nie da się zapisać dziecka z dnia na dzień do psychiatry dziecięcego.

W szpitalach psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży, gdzie trafiają najciężej chorzy, jest jeszcze gorzej. Przyjmuje się właściwie tylko pacjentów w stanie zagrożenia życia. Na domiar złego dwie trzecie lekarzy z kierowanej przez panią kliniki złożyło niedawno wymówienia. Dlaczego tak się stało?

Zbiegły się dwie przyczyny. Jedna, na poziomie lokalnym, instytutowym, czyli oczekiwanie adekwatnej płacy. Moi lekarze zarabiają minimum, które zostało jakiś czas temu zagwarantowane - 6 700 zł brutto. Kiedy tylko w mediach pojawiły się informacje, że złożyli wymówienia, odbierają telefony z dużo, dużo lepszymi propozycjami płacowymi, również z placówek publicznych.

Przeczytaj także:

A druga przyczyna, to bardzo złe warunki pracy. Nie jesteśmy po prostu w stanie sprostać wymaganiom rzeczywistości. Liczba pacjentów, którzy potrzebują naszej pomocy, jest zbyt duża, kończy się nam korytarz.

Mamy łącznie 28 łóżek. Ilu chorych możemy położyć na korytarzu? 10? 12? Ostatnio byliśmy zmuszeni przewozić karetką osoby, które zgłosiły się na ostry dyżur, poza nasze województwo. Nie byliśmy w stanie przyjąć ich na oddział.

Poczucie, że nie da się zaspokoić potrzeb w takich warunkach, to drugi aspekt, który spowodował, że lekarze z prowadzonej przeze mnie kliniki przestaną pracować, jeśli nic się nie zmieni.

Dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” powiedziała pani: „Moi lekarze to idealiści, ale poświęcenie ma swoje granice”. Oni rzeczywiście doszli do ściany?

Tak to odbieram. Złożenie wypowiedzenia to ostateczna forma protestu.

Rezydenci z Kliniki też odejdą?

Jeśli nie będzie specjalistów, nie będą mogli u nas pracować. Rezydent musi mieć lekarza, który prowadzi specjalizację. Dla nich to ogromny problem.

Warunki pracy, o których pani mówi, są fatalne od lat. Czy teraz jeszcze coś dodatkowo się stało? Dla psychiatrii dziecięcej najtrudniejsza jest jesień, powrót do szkół. Rozumiem, że ta jesień dodatkowo dobiła kolegów.

Rzeczywiście, w psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej obserwujemy wyraźną sezonowość, co nie znaczy, że w lecie odpoczywamy.

Ostatnie dwa lata przetrwaliśmy w związku z tym, że w okresie zamknięcia szkół, nauczania zdalnego, do szpitali zgłaszało się mniej pacjentów. Aczkolwiek wiemy, że stan psychiczny dzieci i młodzieży nie był dobry. Że w okresie lockdownu doszło wręcz do pogorszenia tego stanu. Wiemy to z badań naukowych.

A zatem zamknięcie szkół pogarsza stan psychiczny dzieci i młodzieży, ale ich otwarcie też źle na niego wpływa.

Od 1 września tego roku sytuacja niemal w całym kraju jest bardzo trudna, obserwujemy ogromny napływ pacjentów. Jest ich więcej niż w poprzednich latach.

Z jednej strony zamknięcie szkół spowodowało, że młodzi ludzie nie stykali się z niechęcią ze strony kolegów. A z drugiej, niektóre dzieci zamknięte w domach mogły częściej padać ofiarą przemocy.

To prawda, ale nie wszystkie sytuacje były poważne i dużego kalibru. Samo to, że kiedyś człowiek miał znajomych, a teraz nie ma, albo trudniej się z nimi spotkać, bo był lockdown, działało niekorzystnie. Wcześniej każdy uczeń żył w pewnym rytmie. Miał jakiś cel: wstać, umyć się, pójść do szkoły. Zresztą wielu dorosłych też źle znosiło lockdown.

Pamiętajmy również, że dziecko żyje w rodzinie, która może doświadczać niepewności ekonomicznej czy choroby bliskich. Mnóstwo rzeczy wydarzało się w tym czasie, które nie wydarzały się wcześniej.

Patrzę na liczbę dostępnych miejsc w szpitalach psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży na Mazowszu. Na oddziale dziecięcym w Otwocku minus 20, u pani minus 11, w Szpitalu Klinicznym na Banacha minus 10. Ponad czterdzieścioro dzieci leży na korytarzach.

Jeżeli na Izbie Przyjęć dochodzimy do decyzji, że pozostawienie dziecka poza szpitalem naraża je na niebezpieczeństwo, pozostaje korytarz. Ale to nie jest normalna sytuacja.

W szpitalu może się zdarzyć jakikolwiek stan nagły, a korytarz jest tak zaplanowany, żeby w każdym miejscu było dojście do pacjentów, żeby personel mógł w razie czego szybko zareagować.

To nie jest przechowalnia dla osób, które źle się czują w domu, tylko szpital dla osób, które są w stanie zagrożenia życia. I w którymś momencie personel nie będzie w stanie zareagować szybko, bo będzie hałas, bo będzie tłok na korytarzu, bo się potknie o to kolejne łóżko, które stoi i wystaje.

Sytuacja w Warszawie, na Mazowszu, jest w jakiś sposób szczególna na tle kraju?

Przepełnienie oddziałów jest wszędzie. Wszędzie w tej chwili zgłasza się więcej pacjentów, niż jest miejsc.

Zdarzają się szpitale, gdzie większym problemem jest niedobór kadry. I tam czasami może być jakieś wolne łóżko, tylko co z tego, skoro nie ma lekarza, który mógłby do tego łóżka podejść.

Na mapie Polski są też miejsca, gdzie akurat niedobory kadrowe nie są najważniejszym problemem, a jest nim – tak jak w naszym przypadku – brak fizycznego miejsca w szpitalach.

Pani sama wypowiedzenia nie złożyła. Ale jeśli nic pozytywnego się nie wydarzy i tak trzeba będzie zamknąć oddział.

Niestety. Nie da się. Nie będę prowadzić oddziału bez lekarzy. Więc jakieś decyzje też będę musiała podjąć.

Czuje pani w tej sytuacji szczególną odpowiedzialność jako konsultant krajowy?

Tak, ponieważ na razie jeszcze znajdujemy gdzie indziej miejsca dla naszych pojedynczych pacjentów. Ale nie znajdę ich dla wszystkich, którzy leżą w tej chwili u mnie na oddziale.

Jak sam pan widzi, jeden oddział na Mazowszu ma minus 20 miejsc, drugi minus 10. Przecież one nie przyjmą naszych pacjentów gdybyśmy musieli ich ewakuować. A więc zamknięcie jednego szpitala odczuje cały kraj. Wciąż jeszcze mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Trudno być konsultantem krajowym w tak zaniedbanej dziedzinie jak psychiatria dzieci i młodzieży? W ministerstwie zdrowia ktoś w ogóle pani słucha?

Funkcja konsultanta to wszystkim wydawanie opinii na zlecenie ministerstwa. Ministerstwo zdrowia jest w tym zakresie moim pracodawcą. Na pewno bywa to frustrujące, ale trzeba też powiedzieć, że wydarzyły się pewne dobre rzeczy.

Zaplanowano reformę psychiatrii dziecięcej. Zrealizowano jej pierwszy etap, tj. stworzenie psychologicznych poradni środowiskowych. Doszło też do zmiany wyceny świadczeń, choć akurat te korekty z pewnością nie pozwolą na odbudowanie systemu.

W ostatnich latach ludzie w ogóle zaczęli myśleć, że nie ma zgody na to, żeby dzieci cierpiały, żeby dzieci z problemami nie miały dostępu do psychologa, dostępu do leczenia. Że zapewnienie pomocy to jest nasz - ludzi dorosłych, obowiązek.

Natomiast to nie zmienia faktu, że reforma jak dotąd nie dotarła do oddziałów całodobowych. I my - lekarze pracujący w szpitalach z najciężej chorymi - jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Tu nie zmieniło się nic od roku, dwóch, trzech. Powiedziałabym, że jest wręcz gorzej.

Lekarze z pani ośrodka dwukrotnie prosili o podwyżkę rzędu tysiąca złotych, na co dyrekcja Instytutu odpowiadała, że nie ma z czego płacić. Ministerstwo długo nie reagowało, ale kiedy sprawa stała się głośna, poproszono rządową Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji o nową wycenę procedur. To jednak potrwa. Chyba po to, by uratować Klinikę, trzeba jakichś szybszych, zdecydowanych działań?

No właśnie, powstaje tu pytanie o perspektywę czasową. Ścieżka, którą należy podjąć, żeby wprowadzić jakąś istotną zmianę, to właśnie zmiana wyceny.

Nie mogę się wypowiadać o zarządzaniu całym Instytutem, ale rozumiem, że dyrekcja jest też w trudnej sytuacji. Bo leczenie psychiatryczne dziecka kosztuje więcej, niż płaci NFZ i już.

Na pewno jakieś działania trzeba podjąć wcześniej, zanim dojdzie do tej retaryfikacji, jeżeli nasz oddział miałby przetrwać.

Wspomniała pani, że w razie czego, pani koledzy nie będą mieli najmniejszego kłopotu ze znalezieniem pracy. Może przejdą do prywatnego sektora. Ale przecież psychiatria dziecięca nie może się całkowicie sprywatyzować! Lekarze mogą przyjmować w prywatnych przychodniach czy prywatnych gabinetach. Jednak prywatnych szpitali psychiatrycznych w Polsce nie ma i chyba nie będzie?

Pojedyncze placówki są. Ale absolutnie to nie jest koszt, na który mogą sobie pozwolić ludzie, nawet będący w przeciętnej sytuacji finansowej.

Bardzo bym nie chciała, i prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie, że w psychiatrii dziecięcej dojdziemy do takiej sytuacji jak w stomatologii. Tam leczy się prawie wyłącznie za pieniądze. A ci, którzy pieniędzy nie mają, praktycznie są opieki pozbawieni.

Psychiatria dziecięca uznana została za deficytową. Ministerstwo płaci odrobinę więcej tym, którzy zdecydują się na tak trudny kawałek medycyny. W efekcie jest więcej chętnych?

Więcej, chociaż zainteresowanie faluje. Fakt, że w ostatnich kilku sesjach bywało nawet więcej osób niż miejsc.

To rzeczywiście bardzo trudna specjalizacja, ale też bardzo ciekawa, bardzo satysfakcjonująca. Jeżeli uda nam się udzielić skutecznej pomocy, zmieniamy nie tylko teraźniejszość, ale także przyszłość młodego człowieka. Więc to jest bardzo fajna praca, jeżeli tylko są warunki, żeby ją prowadzić.

Najgorsze, że tych warunków nie ma. Cały system ledwo dyszy, ale psychiatria zawsze była gdzieś na szarym końcu.

To są lata zaniedbań, żeby nie powiedzieć pokolenia zaniedbań. I chociaż w żadnej mierze nie jestem zadowolona ze stanu obecnego, mimo wszystko widzę pewną troskę o psychiatrię i to z każdej strony sceny polityczno-społecznej.

Psychiatria dziecięca stała się już motywem politycznym.

To prawda. Wszystko jest teraz motywem politycznym.

Przypomina pani sobie obietnicę premiera Morawieckiego 200 milionów złotych?

Naturalnie.

Zobaczyliście cokolwiek z tych 200 mln?

Nie chcę wchodzić w inne wątki działalności rządu, ale muszę powiedzieć, że to jednak rząd, który coś robi dla psychiatrii.

Jeśli chodzi o obiecane miliony, są przyznane pieniądze na remonty. Oczywiście nas to cieszy, tylko ja nie wiem, jak ja mam zrobić remont, mając kilku pacjentów w łóżkach na korytarzu. No, ale będziemy się z tym mierzyć.

Gdyby to od pani zależało, zamiast remontów dofinansowałaby pani raczej kadrę?

Remonty tak, ale w wakacje. Remonty są absolutnie potrzebne. Sprzęt właśnie dostaliśmy. Chociaż sprzęt na psychiatrii nie jest specjalnie drogi. To są przede wszystkim meble, testy psychologiczne. Takie rzeczy dostaliśmy od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. I właściwie wszystkie te szpitale, oddziały całodobowe, które potrzebowały, otrzymały wyposażenie.

Nie potrafię powiedzieć, ile szpitali dostało pieniądze na remonty, ale wiem, że to się dzieje. A więc od strony wyposażenia będziemy – mam nadzieję — zabezpieczeni. Natomiast jak nie ma pieniędzy na prowadzenie bieżącej działalności, to pierwszym krokiem, powinna być realna wycena świadczeń.

I na to pieniędzy nie ma.

Niby nie ma, ale jakoś się udało się otworzyć wspomniane placówki psychologiczne. To są nowe pieniądze w systemie, których nie było wcześniej.

Wycena świadczeń teoretycznie wszędzie jest zła, ale jednak są specjalizacje, gdzie ta wycena jest adekwatna. Więc może jednak to kwestia priorytetów?

Na koniec spytam o pani samopoczucie. Trudno chyba w tej sytuacji zachować dobry nastrój?

Praca jakoś się toczy, poza tym przytłoczeniem ilością osób potrzebujących. Bardzo jestem jednak niepewna tego, co się stanie i źle się z tym czuję.

Trudne decyzje podjęli pani koledzy, współpracownicy. Ludzie, których rozwój pani obserwowała.

Absolutnie. Znamy się nie tylko z pracy bieżącej, ale także wspólnie rozwijaliśmy Klinikę, mieliśmy sporo planów. Bardzo mnie to wszystko martwi, aczkolwiek rozumiem ich decyzje.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze