0:000:00

0:00

Wysokość płacy minimalnej w kolejnym roku – szczególnie w czasie rekordowej w XXI wieku inflacji – wcale nie jest kwestią prostą do ustalenia. Rząd musi wziąć pod uwagę kilka czynników: inflację, oczekiwania pracowników i pracodawców, sytuację gospodarczą.

Rząd zaproponował, by od stycznia 2023 roku płaca minimalna wyniosła 3350 złotych, a od lipca 3500 złotych brutto. Obecnie płaca minimalna wynosi 3010 złotych brutto. Czyli mamy najpierw wzrost o 11,3 proc., a następnie o 4,5 proc. A między tym rokiem a lipcem 2023 – o 16,3 proc.

Dwie podwyżki w ciągu roku byłyby nowością. To wynik wysokiej inflacji. Ale wysoką inflację mamy już przecież w tym roku, ale w lipcu 2022 roku płaca minimalna nie wzrośnie. Dlaczego tak się dzieje? To bardzo dobre pytanie.

Dwukrotna podwyżka obowiązkowa przy inflacji powyżej 5 proc.

W ustawie o minimalnym wynagrodzeniu za pracę czytamy, że w przypadku, gdy inflacja przekracza 5 proc., wówczas „ustala się dwa terminy zmiany wysokości minimalnego wynagrodzenia oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej: od dnia 1 stycznia i od dnia 1 lipca”. Ale odnosi się to nie do rzeczywistych odczytów inflacji, ale do zapisów ustawy budżetowej.

Art. 3. Jeżeli prognozowany na rok następny wskaźnik cen, o którym mowa w art. 2 ust. 2 pkt 3, wynosi:

1) co najmniej 105 proc. – ustala się dwa terminy zmiany wysokości minimalnego wynagrodzenia oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej: od dnia 1 stycznia i od dnia 1 lipca;

2) mniej niż 105% – ustala się jeden termin zmiany wysokości minimalnego wynagrodzenia oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej: od dnia 1 stycznia.

W ustawie na 2022 rok rząd zapisał średnią inflację na cały rok na poziomie 3,3 proc. Już w momencie powstawania założeń, te liczby były absurdalne, a inflacja była wyższa. Ostatnie poprawki do ustawy trafiały na koniec 2021 roku, gdy inflacja zbliżała się powoli do 10 proc. A mimo tego rząd ustawę z takim absurdalnym zapisem uchwalił.

Czyli rząd, który lubi chwalić się troską o pracowników i podwyższaniem płacy minimalnej, stosuje prawny unik i wpisuje absurdalne dane do tak ważniej ustawy jak budżet państwa, by nie musieć dodatkowo podnosić pensji najsłabiej zarabiającym pracownikom.

Jeśli w ustawie zapisać choćby 5,1 proc., wówczas płacę minimalną trzeba podnieść dwa razy. OPZZ dalej domaga się drugiej w tym roku podwyżki płacy minimalnej i dodatkowej waloryzacji świadczeń emerytalno-rentowych.

Nic jednak nie wskazuje na to, żeby rząd zdecydował się na taki ruch. Za to w przyszłym roku rząd proponuje użycie prognozy inflacji na 2023 rok w wysokości 7,8 proc., co oznacza dwie podwyżki płacy minimalnej.

Przeczytaj także:

Rząd swobodnie podchodzi do danych

Ta sytuacja pokazuje, że być może warto rozważyć inne rozwiązania w ustawie. Gdyby w ustawie stosowano rzeczywisty poziom inflacji zamiast założenia z ustawy, również nie byłoby wątpliwości. Oczywiście nie mogłoby być tak, że odczyt z końca czerwca decyduje o pensjach dzień później. Niemniej można byłoby znaleźć inne rozwiązania – np. patrzeć na inflację trzy czy nawet sześć miesięcy wcześniej. Wówczas również byłaby ona znacząco wyższa niż 5 proc., a rząd musiałby minimalne wynagrodzenie podnieść.

Dziś w systemie planowania budżetu i ustalania wysokości płacy minimalnej nie ma żadnego bezpiecznika czy możliwości kontroli wobec rządu, który kpi sobie z danych makroekonomicznych, by zaprojektować wydatki na swoją własną korzyść. Nawiasem warto dodać, że tak niskie założenia co do inflacji powodują, że wpływy z VAT będą znacznie wyższe niż założenia, przez co rząd może regularnie chwalić się, że z podatków wpływa więcej, niż sobie założyli.

Dlatego rząd z powodzeniem mógłby np. zapisać inflację na przyszły rok na poziomie np. 4,8 proc. na 2023 rok, by znów płacę minimalną podnieść tylko raz. Nie byłoby to w żaden sposób bardziej absurdalne niż prognoza 3,3 proc. inflacji na rok 2022. Ale jednak tym razem nie decyduje się tego zrobić. Dlaczego? Jedna interpretacja nasuwa się sama.

Idą wybory

W 2023 roku jesienią mamy wybory parlamentarne. Lipiec 2023 roku będzie zaledwie kilka miesięcy przed nimi. Po siedmiu latach rządów PiS wiemy doskonale, że jedną z podstawowych strategii zjednywania sobie przychylności obywateli partii Jarosława Kaczyńskiego są transfery gotówkowe i odpowiednio stargetowane podwyżki i waloryzacje pensji czy świadczeń (przy okazji ignorując inne potrzebne waloryzacje, jak przy świadczeniach z pomocy społecznej).

Warto podkreślić: dwukrotna waloryzacja w ciągu jednego roku nie jest sama w sobie złym pomysłem, jest przecież zapisana w ustawie z 2002 roku dokładnie na wypadek wysokiej inflacji. Ale w momencie, gdy PiS zwyczajnie obchodzi te przepisy w roku najwyższej inflacji w XXI wieku i korzysta z nich dopiero w roku wyborczym, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że chodzi przede wszystkim o szukanie dodatkowego poparcia.

Co z budżetówką?

Jednocześnie rząd od lat odmawia godnych podwyżek sferze budżetowej, której domagają się urzędnicy i organizacje pracownicze. W najnowszej propozycji mówi się o 7,8 proc. w 2023 roku. To zdecydowanie za mało i nie zadowoli nikogo.

W ostatniej dekadzie podwyżki dla budżetówki udało się wprowadzić zaledwie dwa razy, a i tak nie były one wysokie. Później zamrożono je przez COVID, a w tym roku zaproponowano 4,4 proc. Czyli poniżej poziomu inflacji. Budżetówka ubożeje i tonie, ale pieniędzy wciąż dla urzędników wciąż nie ma.

Nie można natomiast wykluczyć, że w przyszłym roku również te pieniądze się znajdą — wszak wegierski Fidesz, na którym PiS często się wzoruje, dał podwyżki budżetówce w roku wyborczym. Natomiast rząd ma twardy orzech do zgryzienia – zaniedbania są tak duże, że żeby podwyżka miała znaczenie, musi być wysoka. A to kosztuje i dodatkowo zwiększa oczekiwania płacowe innych zawodów, np. nauczycieli, którzy przecież otrzymują pensje z innej puli. No i dodatkowo dochodzi problem polityczny – podwyżki w budżetówce na sztandary wzięła opozycja.

W przypadku budżetówki proces ustalania podwyżek jest jednak nieco inny. Płaca minimalna ma dosyć sztywne ramy, łączy się właśnie z ustawą budżetową, dlatego właśnie teraz trwają konsultacje w ramach Rady Dialogu Społecznego ze stroną pracowniczą i z pracodawcami.

Pracodawcy: dla wszystkich o poziom inflacji

Pracodawcy chcą jednolitej podwyżki dla wszystkich. We wspólnym stanowisku Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej, Business Centre Club i Związku Rzemiosła Polskiego czytamy:

„Pracodawcy proponują wzrost płac w sferze budżetowej, płacy minimalnej oraz rent i emerytur w wysokości prognozowanego przez rząd wskaźnika inflacji, tj. w 2023 roku na poziomie 7,8 proc., z podwyżką w dwóch równych ratach od stycznia i lipca. Taki wzrost spełni kryterium koniecznych potrzeb, ograniczy fatalne skutki indeksacji dla inflacji i ograniczy ryzyko załamania gospodarczej koniunktury wskutek inflacji, wojny i koniecznej, ale bolesnej polityki banku centralnego”.

Problem w tym, że nawet gdyby inflacja w przyszłym roku rzeczywiście wyniosła 7,8 proc., to w tym roku podwyżka dla budżetówki (4,4 proc. zwiększenia funduszu płac, bez podnoszenia kwoty bazowej) będzie znacząco poniżej inflacji. Więc taka propozycja dalej trzyma budżetówkę pod kreską i pogłębia kryzys niskich płac dla urzędników.

Szósty bieg przed wyborami?

Coraz częściej słyszymy prognozy globalnej recesji. Polskę na pewno czeka spowolnienie gospodarcze, czy recesja – trudno w tej chwili powiedzieć. Najnowsza prognoza ekonomistów mBanku mówi o wzroście gospodarczym o zaledwie 0,7 proc. A przecież rząd z pewnością będzie kontynuował ekspansywną politykę fiskalną w roku wyborczym. Możemy się więc spodziewać się kolejnych prezentów dla jego wyborców — zobaczymy np. "czternastki" dla emerytów tuż przed wyborami.

Ekonomiści spierają się, które czynniki mają najsilniejszy wpływ na wysokość dzisiejszej inflacji i nie ma tutaj konsensusu, w jakich proporcjach odpowiadają za nią globalne problemy podażowe spowodowane COVIDem (a ostatnio także wojną w Ukrainie), a w jakim polityka pieniężna i fiskalna ostatnich lat. Co do jednego ekonomiści są praktycznie zgodni: obecna antyinflacyjna polityka rządu jest bardzo problematyczna. Podczas gdy NBP zacieśnia politykę pieniężną, rząd prowadzi luźną politykę fiskalną (obniżki podatków, kolejne transfery dla emerytów) - to dwie sprzeczne reakcje na raz. W niedawnym panelu ekonomistów (składającym się z ekonomistów bardzo różnych opcji) aż 80 proc. zapytanych ekspertów krytykowało taki zestaw polityk.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze