"Niebezpieczne pogróżki" - tak projekt przyznania większych uprawnień kuratorom oświaty komentuje dla OKO.press Anna Sobala-Zbroszczyk, dyrektorka społecznego liceum w Warszawie
"To prawo jest wprowadzane wbrew szkołom, wbrew ich interesom. W interesie szkół leży bowiem rozwój, kreatywność, wolność. Jak poszukiwać nowych rozwiązań, gdy wszystko ma być pod sznurek, zgodnie z wyobrażeniem kuratorium?" — mówi OKO.press Anna Sobala-Zbroszczyk, dyrektorka 2 Społecznego L.O. z Oddziałami Międzynarodowymi im. Pawła Jasienicy w Warszawie.
Poniżej cała rozmowa o zagrożeniach w Lex Czarnek.
Anton Ambroziak, OKO.press: Dlaczego pomysł przyznania większych uprawnień kuratorom oświaty budzi tak silny sprzeciw?
Anna Sobala-Zbroszczyk: Jeśli chodzi o rolę kuratoriów to obserwujemy zmianę trendu, a w zasadzie zaproponowano nam dokładną odwrotność reformy czasów minister Katarzyny Hall. Pamiętam dokładnie jak ją wówczas przedstawiano: wprowadzamy trzy nogi nadzoru pedagogicznego — ewaluację, wsparcie i kontrolę. Wtedy o tej kontroli mówiono z zażenowaniem. Bo niby dlaczego szkoły mają jej podlegać? Tamta reforma pokazywała, że można inaczej.
W praktyce oczywiście okazało się, że system ewaluacji jest mocno zbiurokratyzowany i nie jest idealnym narzędziem, ale przynajmniej przełożyliśmy wajchę - z kontroli na wspieranie i współpracę. Taka była idea.
Jak ówczesna reforma zmieniła kontakty szkół z kuratoriami?
Z mojej perspektywy kontakty z kuratoriami osłabły. Przestały się pojawiać zebrania, na których informowano, że szkoły niepubliczne nie przestrzegają prawa oświatowego, bo tak to zawsze wyglądało. Zresztą to głęboko nieprawdziwe przekonanie pojawia się też w uzasadnieniu nowych ustaw, co samo w sobie jest bulwersujące i źle wróży na przyszłość. Ale wracając do reformy: kontrole pojawiały się rytualnie, co 5 lat, po ewaluacji.
Czyli dialogu wciąż nie było?
Nie, z naszej perspektywy urzędnicy po prostu zniknęli, pojawiali się co 5 lat albo w sytuacjach kryzysowych.
Już w 2015 roku PiS wprowadził pierwszą korektę nadzoru pedagogicznego. Stanowisko kuratora oświaty zostało upolitycznione, powierzone ludziom, który z władzą się lubią.
Zmianę odczuliśmy od razu, gdy wróciła ta władza. Pojawiły się znów zebrania, których nie było przez wiele lat. Znów słyszeliśmy, że nie przestrzegamy prawa.
Jaka była lista przewinień?
Szczerze mówiąc, ja nigdy nie wiedziałam, o co im chodzi. O tym, że działamy poza granicami prawa słyszeliśmy w zasadzie od momentu, gdy szkoły społeczne zaczęły się organizować. A my po prostu jesteśmy inni, działamy niestandardowo. Dzisiejsza reforma, jak dosłownie napisano w uzasadnieniu, ma pomóc w dyscyplinowaniu nas.
Mogę sobie tylko wyobrazić, jak duża jest różnorodność szkół niepublicznych w Polsce: naturalnie są placówki dobre i niedobre. Nie wykluczam, że są sytuacje, gdy ktoś nawala i nie da się go przywołać do porządku. Jednak budowanie na tej podstawie ogólnych twierdzeń pod tytułem "szkoły niepubliczne nie przestrzegają prawa, więc trzeba je przywołać do porządku" jest głęboko krzywdzące i nieprawdziwe.
To, co mnie najbardziej boli to generalna zmiana dyskursu wokół szkolnictwa. Pojawienie się czegoś, co nazywamy dyskursem kontroli. Takie zarządzanie nadaje się do przedsiębiorstw produkcyjnych, gdzie każdy ma jasno rozpisane zadania: ty wkładasz śrubkę, ty przekręcasz, a ty podajesz. Wprowadzanie podobnego modelu do szkół to absolutna pomyłka.
W ten sposób paraliżuje się strachem i zabija fundamenty edukacji: kreatywność, swobodę, chęć działania, poszukiwanie nowych rozwiązań, dostosowywanie metod pracy do zmieniających się potrzeb uczniów i do zmieniającego się świata.
Który zapis najbardziej panią zmroził?
Pamiętajmy, że to dopiero zarys projektu. Nie są to konkretne propozycje, ale mimo to budują atmosferę strachu, która nie sprzyja prowadzeniu placówek, czy uczeniu dzieci i młodzieży.
Koncept jednak jest. Wiemy np. że kontrole mają być "natychmiastowe", odwołanie dyrektora stanie się dużo łatwiejsze, a pracę placówki niepublicznej będzie można zamrozić, a w razie niewykonania zaleceń trwale przerwać.
Tak, ale wciąż nie wiemy, co dokładnie nas czeka. Wiemy, że zwiększone zostaną uprawnienia kontrolne, ale co to w zasadzie znaczy? Jakie metody będą stosowane? Kiedy będą stosowane? Ciężko rozmawiać o koncepcie projektu ustawy. To, co wiemy na pewno to, że niebezpiecznie zmienia się dyskurs. I odczytujemy to jako pogróżki, bardzo niebezpieczne pogróżki.
Tyle że ten dyskurs zmienia się od lat. Można powiedzieć, że PiS konsekwentnie podlewał narrację podkopująca zaufanie do szkół: rzekomo panuje w nich samowolka, bokiem wprowadza się groźne ideologie, rodzicom odbierane jest prawo do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami, a gminy i prywatne podmioty prowadzące szkoły w zasadzie nie potrafią nimi zarządzać.
To obraz fałszywy, nie wiem skąd się wziął, nie wiem, o jakie ideologie chodzi, ani w jaki to niby sposób szkoła może odbierać rodzicom ich prawa. To wygląda jak wytwór jakiejś chorej wyobraźni.
Wiedząc tyle, ile wiemy dziś: jak zmieniłaby się codzienność pani szkoły, gdyby przepisy weszły w życie?
Podejrzewam, że zaczęłyby się regularne kontrole. Powiem szczerze, że dawno takiej nie miałam, a są one wyjątkowo komiczne.
Komiczne?
Wizytatorzy są w stanie sprawdzić wyłącznie dokumenty, a więc wszystko musi się zgadzać na papierze. Rzeczywistość nikogo z nadzoru pedagogicznego nie interesuje. Odnośnikiem jest przeregulowane i bardzo niekonkretne prawo oświatowe, więc szkoły w zasadzie nie wiedzą, jakie dokładnie oczekiwania mają spełnić.
Nie raz słyszałam, że do szkoły wpadał urzędnik i żądał jakiegoś papieru. Co robił dyrektor? No, mógł oczywiście się tłumaczyć, czy wchodzić w polemikę, ale mógł też ten papier na poczekaniu "znaleźć". A jeszcze lepiej, jak to przewidział i miał cały stos — do wyboru, zależnie od potrzeb. Komedia.
A teraz? Wyobraźmy sobie, że mamy trudną sytuację z uczniem i rodzicem. Zanim ten zgłosił się do kuratorium, naturalnie rozmawiał z dyrekcją czy nauczycielami. Innymi słowy, toczyły się procesy mediacyjne, ale ja nie mam no to kwitów. Przecież za każdym razem, gdy rozmawiam z rodzicem nie sporządzam w czasie rzeczywistym notatek, nie gromadzę dokumentów, a już teraz zdarzało się, że kuratorium tego wymagało. Tak szkoła nie może pracować.
Proces wychowawczy to nie jest proces administracyjny. Powiem więcej, administracja nie jest częścią procesów edukacyjnych, więc nie może być ważniejsza niż rozmowa z uczniem.
Boję się, że w obawie przed kontrolą, szkoły będą tworzyć jeszcze więcej dokumentów, popadną w bezsensowną biurokrację, z którą Ministerstwo rzekomo chce walczyć. To nie będzie oczywiście biurokracja zadekretowana nakazem. Ona powstanie oddolnie, bo ludzie będą chcieli się zabezpieczać, bronić.
Pani też?
Ja akurat nie mam zamiaru. Dobrze wykonuję moją pracę i nikt mi nie narzuci, bym robiła to inaczej. Naprawdę wiem lepiej niż wizytator, który wpada do szkoły na kontrolę, co się dzieje w szkole i co jest dobre dla uczniów.
To niestety rzadkie, widziałam to w czasie edukacji zdalnej. Na forach czytałam o tym, że dyrektorzy wymagali od nauczycieli wypełniania tysiąca tabelek i opisów dokumentujących ich pracę. A oni nie rozumieli, dlaczego.
Najgorsze jest to, że jeśli zaczniemy to powszechnie robić, nie będzie czasu na to, co najważniejsze: pracę i rozmowę z uczniem czy prowadzenie procesu dydaktycznego. Dlatego już sama wrzutka projektu jest tak niebezpieczna, bo zmienia nastawienie kadr.
Rząd chce mieć też kontrolę nad obecnością organizacji społecznych w szkołach. Jeśli dyrektor będzie chciał zorganizować zajęcia dodatkowe, będzie musiał uzyskać zgodę kuratorium oświaty.
Myślę, że wiele osób spróbuje ten zapis omijać. Oczekiwanie na zgodę kuratorium, by ktoś przeprowadził zajęcia byłoby tak żmudne, że albo wymyślimy, jak to robić inaczej, albo w ogóle nie będziemy zapraszać organizacji do szkół.
Nie wiem, jak to się skończy, ale wiem, że dyrektor i rada pedagogiczna to jedyne organy uprawnione do tego, by decydować o pracy w szkole. Oczywiście w wielu sprawach powinni działać w kontakcie z rodzicami, ale nie we wszystkich, to po prostu niemożliwe. Na pewno niepotrzebne są żadne zewnętrzne instytucje, które będą dekretować, co jest dobre dla uczniów, a co nie.
Ta reforma jest przewrotna, bo choć obiecuje oddać większą kontrolę nad szkołami rodzicom, w praktyce przyznaje kuratorom uprawnienia, które pozwolą blokować dowolne zajęcia, których życzyłaby sobie szkolna społeczność. Mimo to argument o rodzicu pozbawionym podmiotowości i wpływu trafia do części opinii publicznej. Myśli Pani, że jest w tym trochę racji?
W szkołach niepublicznych naturalnie tak nie jest. Są to szkoły płatne, rodzice sami wybierają ofertę, a potem my, jako dyrekcja czy nauczyciele, często jesteśmy z nimi w kontakcie. Ale to nie może być tak, że za każdym razem, gdy chcę zorganizować coś z myślą o dobru dzieci, będę urządzać plebiscyt.
Jestem dyrektorem i to ja odpowiadam za to, jak działa szkoła i czego uczy dzieci. Muszę mieć własne wyczucie. Nie do wszystkiego potrzebujemy referendum.
Przecież rodzice mają do nas zaufanie, a jeśli się nie zgadzają możemy rozmawiać. W ostateczności rodzic może też zabrać dziecko z placówki.
Powierzenie decyzyjności kuratorium uważam jednak za największy skandal. Nie wyobrażam sobie, jak urzędnik, czyli organ państwowy miałby zdalnie rozstrzygać o tym, co dzieje się w środku. Myślę, że zamiast oglądać z każdej strony czy to zgodne z linią władzy, będzie wolał awansem odrzucać wszelkie zapytania. Aż z czasem ludzie przestaną zadawać pytania, a organizacje społeczne przestaną być zapraszane.
Jak to odbije się na jakości edukacji?
Naturalnie pogorszy się. Uczniowie muszą poznawać różne punkty widzenia. Szkoła nie jest samotną wyspą, ale częścią większej struktury społecznej. Uczniowie powinni mieć możliwość zetknięcia się z różnymi ideami, a także organizacjami, które je wspierają.
Dlaczego Lex Czarnek jest tak niebezpieczne dla całego systemu edukacji?
We współczesnym świecie zapędy do centralizacji edukacji wydają mi się głęboko błędne. Przede wszystkim jest to śmierć różnorodności, chęć, by wszystko było takie same, sformatowane pod życzenie rządzących. Jeśli wszystkie szkoły będą działać dokładnie tak samo, to gdzie zostanie miejsce na poszukiwanie dobrych metod nauczania?
To prawo jest wprowadzane wbrew szkołom, wbrew ich interesom. W interesie szkół leży bowiem rozwój, kreatywność, wolność. Jak poszukiwać nowych rozwiązań, gdy wszystko ma być pod sznurek, zgodnie z wyobrażeniem kuratorium?
Groźny w szkole jest też strach, a reformy idą w kierunku, w którym dyrektor i nauczyciel będą się bać. I w końcu, jest to cofanie reform edukacyjnych, w które weszliśmy lata temu. Jest to zupełnie irracjonalne i służy idei, której nie rozumiem i nie chcę rozumieć.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze