0:000:00

0:00

Kilka tygodni temu poznaliśmy dane statystyczne na temat samobójstw i prób samobójczych popełnionych w ubiegłym roku w Polsce przez dzieci i młodzież do 18. roku życia. Dane te były zatrważające. Szczególnie niepokojący wzrost zanotowano w przypadku zachowań samobójczych wśród dziewczynek. W 2021 roku było ich dwa razy więcej niż w 2020.

W połowie lutego przeprowadziłem dwie długie rozmowy na ten temat ze suicydolożką – Lucyną Kicińską*. Zanim zdążyły się ukazać na stronie OKO.press wybuchła wojna na Ukrainie.

Od tego momentu piszemy niemal wyłącznie na temat wojny. Bo też trudno w takim czasie myśleć i pisać o czymkolwiek innym. Ale problemy psychiczne polskich dzieci i młodzieży nie znikną tylko dlatego, że nasze myśli są zupełnie gdzieś indziej.

Niestety, z racji wydarzeń na Ukrainie, spodziewamy się nasilenia tych problemów. Dzieci – nie tylko te najwrażliwsze, zagrożone kryzysem czy będące już w kryzysie – ale wszystkie, słyszą stale o wojnie. Jeśli nawet rodzice starają się ich przed tym chronić, czują napięcie starszych.

Opublikujemy wkrótce dwie „odleżane” rozmowy na temat „Dzieci na krawędzi”. Dodajemy na początek tego 3-odcinkowego cyklu świeżą rozmowę, w której odnosimy się do wojny.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Co się zmieniło w pani pracy przez ostatnie cztery tygodnie?

Lucyna Kicińska: Wraz z wybuchem wojny nastąpiła diametralna zmiana. Tematem numer 1 stało się poczucie zagrożenia, chaosu. Bardzo dużo dzieci zgłaszało się i nadal się zgłasza z atakami paniki związanymi bezpośrednio z wydarzeniami wojennymi. Proszę zauważyć, że pierwszy raz mamy wojnę, którą możemy śledzić dosłownie 24 godziny na dobę.

I nastolatki, z którymi rozmawiam, mówią mi, że z wojny „schodzą” ok. godziny 23:00, 24:00, a po paru godzinach snu z powrotem na nią wracają, ponieważ nie potrafią się oderwać od szukania informacji, oglądania zdjęć czy filmów z Ukrainy.

To niestety bardzo negatywnie wpływa ich na poczucie bezpieczeństwa.

Rodzice nie próbują tego kontrolować?

Czasem próbują. Ale starsze nastolatki mają na ogół zupełnie niekontrolowany dostęp do internetu. W efekcie są przesyceni negatywnymi informacjami. Mają wysokie poczucie zagrożenia. A z drugiej strony nie chcą się z tym dzielić z rodzicami, nie chcą rozmawiać w swoich domach o wojnie.

Przeczytaj także:

Niektóre może by nawet chciały, ale tu pojawia się kolejna przeszkoda. Ich rodzice nie bardzo wiedzą, jak to robić, jak o tym rozmawiać, jak reagować. W efekcie dochodzi do sytuacji, którą można by zobrazować następująco: „Mamy w pokoju wielkiego słonia, ale udajemy, że go nie ma. Bo o nim nie rozmawiamy”.

Nie rozmawiamy m.in. dlatego, że informacje o wojnie są destabilizujące dla nastolatków, ale także dla rodziców. Dla nas wszystkich to jest wyjątkowo trudny czas.

A młodsze dzieci? One też to czują i przeżywają.

Naturalnie. Nawet jeżeli nie mają bezpośredniego kontaktu z wojną poprzez własną komórkę, to odbierają przecież napięcie swoich rodziców, babci czy starszego rodzeństwa. Widzą kątem oka, co się dzieje w telewizorze. Widzą podenerwowanie starszych. Słyszą nasze rozmowy, które często są bezpośrednio związane z wojną: „Czy wojna przyjdzie do nas? Czy Putin użyje broni nuklearnej? Czy zaatakuje Polskę?”.

Jeśli nawet staramy się nie rozprawiać przy nich głośno o zagrożeniu nuklearnym czy mordowaniu bezbronnych cywilów, to już bez zahamowań mówimy o niektórych skutkach wojny – drożyźnie czy np. – o czym słyszeliśmy w pewnym momencie – że będzie kłopot z tankowaniem benzyny do kanistrów.

Tak rozmawiamy, narzekamy, a dziecko słyszy. I te wypowiedzi, które pojawiają się dlatego, że sami sobie chcemy poradzić z napięciem, dzieci odbierają bardzo dosłownie.

Jeśli więc np. 11-latek słyszy jak jego tata mówi, że nie można tankować do kanistrów paliwa, to u niego mogą pojawić się myśli typu: „Nie damy rady uciec. Nie dojedziemy do granicy. Jesteśmy uwięzieni. Będziemy zbombardowani”. A czasem tata nawet nie ma w domu tego kanistra, tylko tak sobie powiedział, bo gdzieś usłyszał.

Chyba trudno uchronić całkowicie dzieci od tego tematu?

To prawda. Ale powinniśmy rzeczywiście uważać na to, co mówimy. Z drugiej strony udawanie, że wojny w ogóle nie ma, że absolutnie nic się nie dzieje, też nie jest dla dzieci dobre.

Bo jeżeli nawet postanowimy, że tego tematu w ogóle nie poruszamy, że nic takiego się nie dzieje, dziecko i tak o tym wie. Idzie do przedszkola, do szkoły, a tam słyszy nie tylko o wojnie, ale spotyka się z kolegą czy koleżanką z Ukrainy, którzy mogą być w bardzo różnym stanie emocjonalnym. Bo jeżeli np. uciekali z bombardowanego Charkowa, mogą być w stresie pourazowym, mogą reagować w sposób niezrozumiały dla rówieśników.

Sam fakt, że się pojawia grupa ukraińskich dzieci w przedszkolu czy szkole, z pewnością rodzi w dziecku różne pytania. Jeżeli nikt z nim w domu na ten temat nie porozmawia, naturalnie w sposób dostosowany do wieku, napięcie będzie rosło.

Co pani radzi rodzicom młodszych dzieci? Co mówić o wojnie, a na co szczególnie uważać?

Po pierwsze nie powinniśmy się nastawiać na mówienie, tylko na słuchanie. To jest największa sztuka. Chodzi o to, żebyśmy my zapytali dziecko jak się czuje, czy ma jakieś pytania, wątpliwości, czy coś go niepokoi w związku z tym, co widział wczoraj przez chwilę w telewizji.

W ten sposób zarówno małe dziecko, jak i nastolatka możemy zaprosić do rozmowy.

Jeżeli dziecko podzieli się z nami swoim lękiem, musimy przede wszystkim zadbać o jego poczucie bezpieczeństwa. Tym młodszym możemy powiedzieć, że Polska jest bezpieczna, że mamy przyjaciół za granicą. A starszym, że jesteśmy w NATO, w Unii i dzięki temu nasz kraj jest bezpieczny.

Jeśli usłyszymy od dziecka: „Boję się, że będziemy musieli uciekać w nocy, że sobie nie poradzimy”, możemy powiedzieć, że nie zostawimy go nigdy samego, że będziemy dbać o bezpieczeństwo całej rodziny, że jeśli pojawi się zagrożenie, to zrobimy wszystko, by udać się w bezpieczne miejsce razem.

Właściwą odpowiedzią na poczucie zagrożenia jest przywrócenie kontroli. Warto więc pomówić nie o samych walkach, ofiarach, o tym, czy Polska przekaże Ukrainie samoloty, czy konflikt zbrojny przybierze na sile, tylko skupić się na tym, jak możemy pomóc Ukraińcom.

W tej pomocy jest miejsce dla dzieci, one mogą też się w nią włączyć, chociażby oddając swoje niektóre ubrania czy zabawki dla dzieci ukraińskich.

To, co robi nam aktualnie wojna – mam na myśli także dorosłych - to czyni nas wszystkich bezradnymi. Odbiera nam istotne do prawidłowego funkcjonowania poczucie sprawczości i kontroli. Jesteśmy bezradni i bezsilni.

Jeżeli skupimy się na tym, co możemy zrobić, żeby pomóc osobom, które doświadczają wojny, albo pomóc sobie, żeby nadmiernie nie przeżywać emocjonalnie tej sytuacji, to powinno zwiększyć nasze poczucie bezpieczeństwa.

W tej chwili bardzo dużo osób przeżywa kryzys emocjonalny związany z pojawianiem się myśli automatycznych, które są jednocześnie myślami krytycznymi i zagrażającymi. Np. jesteśmy na spacerze, widzimy, że leci nad nami 6 helikopterów. Automatycznie u wielu osób pojawia się skojarzenie: „Oho. Zaczęła się wojna, także u nas. To musiało się tak skończyć”.

Warto zatrzymywać te automatyczne myśli i poszukać natychmiast alternatywnego wytłumaczenia takiego widoku. „Może to leci pomoc dla Ukrainy? A może to nasze wojskowe helikoptery, które dbają o bezpieczeństwo Polski?”.

Na tym polega potęga naszego umysłu. Możemy z „niedobrego” automatycznego skojarzenia od razu wpaść w gonitwę myśli i w panikę, albo zaradzić temu na samym wstępie przywołując „dobre” wytłumaczenia i „rozbrajając” strach.

Inny prosty przykład. Idziemy do sklepu i nagle nie ma w nim papieru toaletowego. Myśl automatyczna: „Idzie wojna. Ludzie się przygotowali, wykupili, a my nie mamy papieru. Katastrofa”. Myśl alternatywna: „No, w pandemii też nie było, jakoś sobie poradziliśmy. A może jest na zapleczu, tylko nie zdążyli wyłożyć?” Albo: „Na półkach jest mnóstwo jedzenia, a to ono jest potrzebne do przetrwania, nie papier toaletowy”.

Możemy więc ten lęk oswajać, racjonalizować.

Młodszym dzieciom możemy np. powiedzieć: „»Danonków« to już nie jemy, bo danonki nie wycofały się z Rosji, która zaatakowała Ukrainę”. W ten sposób pokazując, że wywieramy presję na Rosję, podejmujemy wojnę w wymiarze ekonomicznym.

Sami sobie też możemy racjonalizować. „Benzyna rzeczywiście mocno zdrożała, ale czy to zapowiedź katastrofy? Może jednak nie. Wprawdzie zapłacę za bak 20 czy 30 zł więcej, ale pewnie jest coś, z czego mogę zrezygnować w domowym budżecie, żeby pokryć ten wydatek. I te 30 zł nie jest warte mojego napięcia emocjonalnego”.

Szukajmy alternatywnych wytłumaczeń, interpretacji, które niosą ze sobą łagodniejsze znaczenie. Angażujmy się w pozytywne działanie, w pomoc. Wreszcie chrońmy dzieci, ale także siebie samych przed nadmiarem informacji. Puszczajmy też dalej te newsy, które dotyczą pomocy i o wsparcia. Bo to, że udostępnimy zdjęcia zbombardowanego szpitala dziecięcego w Mariupolu nikomu nie pomoże.

Nie ignorujmy wojny, ale skupiajmy się na tym, co możemy zrobić, jaki jest dostęp do pomocy dla osób z Ukrainy, jak pomoc organizować.

Te ataki paniki u dzieci, o których wspomniała pani na początku rozmowy, to chyba coś innego niż ataki, na jakie cierpią niektórzy dorośli bojący się np. panicznie lotu samolotem czy znalezienia się w ciemnym, zamkniętym pomieszczeniu?

Panika jest ta sama, tylko jedną da się „zarządzić” myślami. A na tę drugą, na którą oddziałujemy za pomocą leków psychoaktywnych i psychoterapii, nie jesteśmy w stanie racjonalnie wpływać „tu i teraz”.

Mówiąc o panikujących dziś dzieciach miałam na myśli panikę, którą daje się jeszcze racjonalizować.

Jeżeli dziecko już wcześniej cierpiało np. z powodu nerwicy lękowej, teraz jest mu dodatkowo trudniej, bo doszedł kolejny destabilizujący bodziec.

Mówiłam na początku głównie o dzieciach, które do tej pory nie miały problemów emocjonalnych, ale w związku z bombardowaniem informacyjnym, zaczęły odczuwać taki niepokój, że nie są w stanie sobie z nim poradzić. Mają uczucie utraty kontroli, płaczą, jest im wręcz trudno ukoić się od płaczu, gdy są same.

One bardzo potrzebują naszej pomocy. Zadaniem dorosłych jest nauczyć je „zarządzić” tym atakiem paniki, by następny już się nie pojawił lub, gdy się jednak pojawi, wiedzieć co z nim zrobić.

Pomówmy jeszcze chwilę o dzieciach szczególnie wrażliwych, które przeżywały już kryzysy psychiczne przed wojną i są nimi nadal zagrożone. O dzieciach, które bez tego dodatkowe obciążenia, jakim jest wojna, były gotowe targnąć się na własne życie. Zastanawiam się, czy przypadkiem takie prawdziwe, realne zagrożenie, jakim jest to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, nie sprawia, że moje problemy nagle stają się błahe, bledną?

Tak, to znany mechanizm. On czasem działa, szczególnie u dorosłych. Bezpośrednie zagrożenie mobilizuje nasze zasoby, odciąga nas od kryzysów. Ale rozmawiałam od wybuchu wojny też z takimi dorosłymi, którzy mówili, że jak nie mają zmartwień, to sami je sobie stwarzają, a teraz odczuwają mobilizację, bo wojna jest realnym zagrożeniem.

Muszę się przyznać, że sam jestem taką osobą. Działam najlepiej w sytuacjach trudnych.

Ale pan jest dorosły. A dzieci tak nie potrafią. To znaczy mogą próbować racjonalizować, odkładać swoje kryzysy na chwilę, ale potem jest zwykle jeszcze gorzej.

Byłam świadkiem jak w ostatnich tygodniach niektóre dzieci będące w kryzysie emocjonalnym w początkowej fazie powiedziały: „Te moje problemy to właściwie »małe miki«. Prawdziwym problemem jest wojna. Co czują moi rówieśnicy, którym zbombardowano dom?”.

Ale ten stan uniesienia, odłożenia swoich problemów na bok, potrwał bardzo krótko – dwa, może trzy dni. A podczas kolejnych rozmów już w ogóle już nie mówili o wojnie. Wrócili ze swoim gigantycznym kryzysem, który nadal rośnie. Bo do ich dotychczasowych kłopotów doklejane jest jeszcze napięcie emocjonalne związane z wojną.

Te dzieci, które mają myśli samobójcze, są w jeszcze trudniejszym położeniu. Mówią wprost: „To po co ja mam żyć, jeżeli ten świat, który nam zgotowaliście, wy - dorośli, jest taki okropny?

Po co mam walczyć o siebie, jeżeli bezbronnym ludziom niszczy się domy i do nich strzela? Jest mi już wszystko jedno. Co to za świat? Co to za człowieczeństwo? Wypisuję się z tego”.

Te bardzo wrażliwe, nie dające sobie rady dzieci i nastolatki są wprost kierowani w stronę próby samobójczej, bo odbiera im się wiarę w świat.

Tak naprawdę wszyscy sobie odebraliśmy tę wiarę. Putin nam odebrał wiarę w poczucie bezpieczeństwa.

Aczkolwiek my – dorośli, a przynajmniej ci o zdrowej konstrukcji psychicznej, nie tylko sobie to racjonalizujemy, ale także – w miarę upływu czasu – ta wojna nam powszednieje. Słabnie nasza wrażliwość.

Zaczynamy się śmiać, obracać pewne rzeczy w żart. Temu mechanizmowi też powinniśmy się przeciwstawiać. Jak? Angażując się w działania, zarządzając własną energią i zasobami. Przed nami sztafeta maratońska, test z solidarności.

Muszę powiedzieć o jeszcze jednej ważnej sprawie. Trzeba koniecznie zadbać nie tylko o zagrożone dzieci, ale także – o czym mówiłam długo i szeroko w poprzednich dwóch rozmowach - pomagać rodzicom dzieci w kryzysie.

Jeżeli rodzice dzieci, które wcześniej przeszły kryzys, teraz skupią się na działaniu pomocowym, wojennym, humanitarnym, to znowu mają mało przestrzeni na to, żeby rozpoznawać, co się dzieje z dzieckiem, pomagać, adekwatnie reagować.

Nie można powiedzieć dziecku: „Widzisz, że mam ważniejsze rzeczy na głowie. Muszę szukać mieszkania dla osób uciekających przed wojną. Rozumiesz przecież, że jest wojna. Mówisz, że ci smutno, albo że nie masz siły iść do szkoły, a pomyśl co czują dzieci w schronie, które nie mogą pójść do szkoły”.

To na pewno im nie pomoże. Takie działanie może tylko przyspieszyć coś, przed czym każdy rodzic chciałby na pewno ochronić swoje dziecko.

*Lucyna Kicińska - absolwentka Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, certyfikowana suicydolożka Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Od ponad 17 lat jest związana z organizacjami pozarządowymi specjalizującymi się w pomocy telefonicznej i online dzieciom i dorosłym w trudnych sytuacjach życiowych. Jest również przewodniczącą zespołu pomocy psychologiczno-pedagogicznej w XLI LO im. J. Lelewela w Warszawie, a także koordynatorką strefy pomocy serwisu zwjr.pl

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze