Są tu od siedmiu dni, pochodzą z Somalii. Nie widzę żadnych dzieci, ale są nastolatki. Najstarsza z Somalijek może mieć około 50 lat. Stoją zbite w gromadkę, może w ten sposób jest im cieplej - reporter Igor Nazaruk o uchodźczyniach na polskiej granicy
Poniedziałek 23 sierpnia, południe. Jestem we wsi Bobrówka w powiecie hajnowskim, przez którą przebiega polsko-białoruska granica. 123 kilometry stąd na północ jest Usnarz Górny, miejscowość, w której rozgrywa się dramat uchodźców wypychanych przez polskie służby graniczne na białoruską stronę. Schodzę z polnej drogi i idę przez pole do słupów granicznych. Po drugiej stronie, na pasie ziemi widzę grupę dziewięciu kobiet, w kolorowych afrykańskich strojach, chustach żółtych, niebieskich, czerwonych. Próbujemy rozmawiać, na ile pozwala ich słaby angielski.
Są tu od siedmiu dni, pochodzą z Somalii. Nie widzę żadnych dzieci, ale są nastolatki. Najstarsza z Somalijek może mieć około 50 lat, wszystkie mają zakryte głowy, niektóre też twarze. Stoją zbite w gromadkę, może w ten sposób jest im cieplej. Nie widzę, by poza jedną miały jakieś kurtki, swetry, koce. Ewentualnie bluzy, bezrękawniki. Dogasa małe ognisko. Cały czas stoją lub siedzą między między białoruskim a polskim słupem granicznym.
Mówią mi, że potrzebują pomocy lekarza, jedna ma złamaną rękę, potrzebują ciepłych ubrań, ciepłej wody, są w takiej sytuacji jak ci w Usnarzu. Somalijka pokazuje rękę na temblaku. Poruszające są ich prośby o pomoc.
Dzwonię do Fundacji Ocalenie zajmującej się pomocą uchodźcom, opowiadam, jaka jest sytuacja. Reakcja jest błyskawiczna: już są w drodze, będą za dwie godziny.
Dokładnie w miejscu, gdzie stoją Somalijki, kończą się osławione zasieki z drutu kolczastego. Mogłyby przejść, zrobić parę kroków w moją stronę, ale tego nie robią. Pokazują mi na migi, że się boją, że nie chcą tu przyjść. Pytam, gdzie chcą się udać, odpowiadają, że gdziekolwiek i jeśli dobrze rozumiem proszą, żebym poprosił o pomoc Unii Europejskiej.
Dlaczego nie podejdą? Nie potrafię ustalić, dlaczego nie przekraczają polskiej granicy. Może mają jakiś układ ze strażą graniczną, może obiecały, że nie będą tego robiły? Takie są przypuszczenia mieszkańców, z którymi rozmawiam. Ale pogranicznicy w nieoficjalnej rozmowie mówią mi, że również oni są tym są zaskoczeni. Twierdzą, że gdyby Somalijki przeszły na polską stronę odwieźli by je do ośrodka dla uchodźców. Wcześniej podeszli do kobiet, przekazali jakieś pakunki. Mogło to być jedzenie, może środki higieniczne.
Pytam kobiet, czy są żołnierze po drugiej stronie, białoruscy. Mówią, że są, ale gdzieś dalej.
Trafiłem tutaj dzięki rozmowie pod sklepem we wsi obok. Ludzie mówili, że w Bobrówce jest podobno jakaś grupa między słupami i że są tu od tygodnia. Zapytałem, czy ktoś im przynosi wodę albo jedzenie. Nie, to niemożliwe żeby się do nich przedostać, chyba, żeby coś rzucać, albo podać wędką, jakąś tyczką.
Dowiedziałem się od sprzedawczyni, że kilka dni temu przyszedł do niej "też jakiś uchodźca", ale dobrze ubrany, w białej koszulce, w czystych butach, ogolony. Płynnym rosyjskim poprosił o doładowanie telefonu. Ona się wystraszyła, zadzwoniła po straż i straż go zwinęła. Nie uciekał, nie stawiał żadnego oporu.
Komentarze