0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja GazetaKuba Atys / Agencja ...

To były bardzo dziwne igrzyska olimpijskie. Wydawały się od początku skazane na porażkę organizacyjną i wizerunkową; wybuch pandemii zmusił organizatorów do przełożenia wydarzenia na kolejny rok, a i to stało pod znakiem zapytania. Im bliżej daty rozpoczęcia igrzysk, tym więcej pojawiało się głosów krytycznych, podających w wątpliwość sens organizacji całego wydarzenia. Czy bowiem duch olimpijski i piękno sportu to nie za mało, gdy trzeba sprostać wyzwaniom początku XXI wieku?

Nie chodziło tu jedynie o samo niebezpieczeństwo związane z Covid-19 - choć w kraju, w którym udział seniorów w populacji jest tak duży, obawy o bezpieczeństwo epidemiczne wzięły górę w społeczeństwie i według badań, aż 80 proc. Japończyków sprzeciwiało się organizacji igrzysk olimpijskich. Przypominano o tym, że globalne imprezy sportowe pozostawiają po sobie „cmentarzyska białych słoni”, czyli przeskalowaną infrastrukturę, zbyt wielką i kosztochłonną, by jej istnienie było uzasadnione. W Brazylii czy Grecji wioski olimpijskie to miasta duchów, w które wsiąkły miliardy dolarów. W przypadku Tokio - choć znaczną część wydarzeń udało się zaplanować w już istniejących obiektach - koszty nie miały prawa się zwrócić, gdyż pandemia uniemożliwiła zapełnienie trybun. Zwracano uwagę na ekologiczną stronę przedsięwzięcia, zwłaszcza faktu, że uczestnictwo w imprezie wymaga międzykontynentalnych lotów. Mogło się wręcz wydawać, że na wydarzeniu ciąży klątwa; na pewno igrzyskom nie towarzyszyło tak wiele kontrowersji od czasu Moskwy 1980.

Koniec końców organizatorzy zdecydowali, że przedstawienie musi trwać, nawet jeśli od samego początku gorzkie nuty wkradały się w atmosferę sportowego święta. A wielkie wydarzenia sportowe mają swoją dynamikę, którą obserwowaliśmy również w Tokio; ze zdumiewającą regularnością, jak w filmie sensacyjnym, często wszystko zmierza ku katastrofie, komentatorzy dają się owładnąć czarnowidztwu i przyjemności serwowania sarkastycznych uwag, po czym jednak następuje ceremonia otwarcia, i wszystko płynie znanym torem (sami pamiętamy atmosferę napięcia przed Euro 2012 i nerwowe obgryzanie paznokci na widok niegotowych stadionów). W aurze kontrowersji i trudności łatwiej też dopatrywać się szczególnych wydarzeń, zwrotów akcji, symbolicznych gestów. Bo też istotna w wielkich wydarzeniach sportowych jest nie tylko sama rywalizacja, nie tylko show, ale może przede wszystkim to, co mówią nam o świecie, w którym przypadło im się odbywać. I tak w 2021 niejednokrotnie przyszło nam zastanawiać się, co bywa ważniejsze od medali, i na jak wiele sposobów można definiować zwycięstwo.

Zwyciężać można bowiem podejmując rozważną decyzję o uczynieniu kroku w tył; dzieląc się wygraną ze współzawodnikiem; doświadczając solidarności i pomocy ze strony rywalek - czy wreszcie po prostu, nawet bez medalu, ciesząc się mogąc robić swoje. W pewnym sensie obserwowaliśmy w działaniu redefinicję tego, co znaczą siła i słabość, sukces i porażka - co, zwłaszcza po latach przyzwyczajania się do coraz bardziej nadludzkich wymagań i osiągnięć w sporcie, było widokiem z pewnością krzepiącym. Na pewno pomaga w tym fakt, że wielu uczestników tegorocznych igrzysk olimpijskich to Millenialsi, ale przede wszystkim - przedstawiciele pokolenia Z, jak umownie określa się osoby urodzone po 1995 roku - i to ich decyzje i wartości wydają się kluczowe dla ducha czasów, którego wycinek mogliśmy uchwycić w Tokio, inspirując też starszych.

Według instytutu McKinseya, wartości, które podziela to pokolenie (nie tylko w USA - zważywszy, że to pierwsza generacja w pełni „wychowana cyfrowo” i dorastająca w internecie, możemy mówić o globalnych podobieństwach) to szczerość i autentyzm, przywiązanie do wspólnot, inkluzywność, dialog i rozwiązywanie konfliktów, wreszcie pragmatyzm. Znacznie bardziej otwarcie mówią o znaczeniu zdrowia psychicznego, mają względnie progresywne przekonania, bardziej niż poprzednie pokolenia (nawet gdy głosują na konserwatywnych kandydatów i gdy są religijni), a różnorodność świata jest dla nich aksjomatem. Idealizm odkładają na bok - częściej przejawiają pragmatyczne i realistyczne postawy, choć starają się kierować przy tym mocnym etycznym kompasem.

Przeczytaj także:

Simone Biles, czyli znak czasów

Jak przekłada się to na zachowania olimpijczyków, poza faktem, że jako typowi przedstawiciele pokolenia Z, chętnie korzystają z TikToka? Kluczowy przykład to Simone Biles, jedna z największych gimnastyczek wszechczasów, która do Tokio jechała po kolejne - właściwie gwarantowane - złota. Wydawałoby się, że życiorys amerykańskiej zawodniczki to gotowy materiał na filmowy przebój o sile woli, samozaparciu i pokonywaniu kolejnych kłód rzucanych przez los - tych ostatnich bowiem w jej życiu nie brakowało (niewydolna wychowawczo matka, kolejne rodziny zastępcze, wreszcie szczęśliwa adopcja przez dziadków; potem wątek #metoo - jeszcze jako niepełnoletnia zawodniczka, Biles była molestowana seksualnie przez lekarza reprezentacji). A mimo to - kolejne zwycięstwa, medale, niebywałe umiejętności, talent niemal naginający prawa fizyki. Ameryka kocha takie opowieści.

Sama gimnastyczka postanowiła jednak poprowadzić scenariusz w niespodziewanym kierunku i wycofała się z większości konkurencji w Tokio, uzasadniając decyzję swoim stanem psychicznym.

Powróciła jedynie na ostatni konkurs na równoważni, z którego wróciła z brązowym medalem. Rezygnacja Biles wzbudziła zdumienie - i podziw. W komentarzach przeważały głosy podziwiające odwagę olimpijki.

Biles napisała na Twitterze, że pozytywny odzew i wsparcie kibiców dały jej do zrozumienia, że „znaczy coś więcej niż jej osiągnięcia”. Terapeutyczny język, typowy dla mediów społecznościowych, które popularyzują wiedzę psychologiczną i w rezultacie przesiąkający do potocznej mowy, to znamienne zjawisko. „Cyfrowi tubylcy” są niezmiernie uświadomieni w zakresie psychologii, często - jeśli mają możliwość - korzystają też z pomocy specjalistów, jeśli nie, starają się chociaż szukać wskazówek online. Nie jest to już tabu, a zwyczajny temat rozmów - i przede wszystkim wiedza traktowana jako zasób ułatwiający życie.

Inna wybitna gwiazda sportu młodego pokolenia, tenisistka Naomi Osaka, uzasadniała swoją decyzję, by nie udzielać wypowiedzi publicznych po meczu faktem, że wybiera dbałość o kondycję psychiczną, a jako introwertyczka doświadczająca napadów lęku zna własne granice. W takiej optyce uznawanie zdrowia psychicznego za priorytet nie jest przyznawaniem się do słabości czy porażki, nie jest wstydliwym wyznaniem, a przejawem mierzenia zamiarów na siły - czy jak w angielskim idiomie, „picking one’s battles”. Problemy z lękiem czy depresją są tu traktowane jak każda inna kontuzja. O tym, że decyzja Biles to znak czasów i symptom szerszej zmiany postaw, może świadczyć poparcie wśród Amerykanów - 4/5 ankietowanych przez firmę Morning Consult uznało, że sportowcy powinni dbać o kondycję psychiczną, nawet kosztem udziału w zawodach, a 68 proc. nazwało jej ruch aktem odwagi.

Wygrać, zachować twarz

Było oczywiste, że Simone Biles przyciągnie uwagę mediów i wywoła wielką dyskusję - jechała przecież do Tokio jako największa chyba gwiazda igrzysk. Jednak nie ona jedyna mogła wracać do domu z poczuciem satysfakcji niezależnym od zdobytych medali. O tym, że nie liczą się miejsca na podium, zapewniali deskorolkarze, których dyscyplina debiutowała na igrzyskach olimpijskich. Duch bezpretensjonalnej frajdy uczynił tę konkurencję jednym z najjaśniejszych punktów programu. Gdy murowana faworytka Misugu Okamoto niefortunnie przewróciła się, tym samym tracąc szansę na podium, z pomocą przyszły jej współzawodniczki, które podniosły ją na rękach. Jeszcze bardziej wzruszający akt solidarności i współpracy mogliśmy zaobserwować podczas konkursu skoków wzwyż.

Idący łeb w łeb zawodnicy, Katarczyk Mutaz Barshim i Włoch Gianmarco Tamberi, zdecydowali się nie ścigać dalej o zwycięstwo, a podzielić się złotym medalem na pół, w najlepszym duchu kooperacji i przyjaźni.

Momentów autentyzmu i szczerości podczas olimpijskich zmagań możemy przypomnieć sobie więcej. Wioślarka Katarzyna Zillmann (na zdjęciu) pozdrawiająca swoją dziewczynę po zdobyciu srebrnego medalu w konkurencji czwórek podwójnych. Utytułowana biegaczka Allyson Felix, która angażuje swoje siły w walkę z niesprawiedliwym traktowaniem zawodniczek-matek i walczy o prawo do godnego wsparcia finansowego dla sportsmenek wychowujących małe dzieci. „Złoty” skoczek do wody Tom Daley, relaksujący się przy robótce na drutach. Łucznik Sławomir Napłoszek, który powrócił do olimpijskiej rywalizacji aż po 29 latach, a by pojechać do Tokio, trenował na korytarzu banku, w którym na co dzień pracuje. Choć szybko odpadł z konkurencji, i tak wygrał, konsekwentnie robiąc swoje i próbując swoich szans w tym, co naprawdę kocha. Albo dla odmiany Noah Lyles, który zdobył brązowy medal w biegu na 200 m, choć był faworytem do złota, przyznający, że tak naprawdę nie marzył o żadnej wygranej i że wolałby, żeby wygrał jego brat, który przepadł na etapie kwalifikacji. „Nie jestem następcą Usaina Bolta, ani Andre de Grasse’a. Jestem tylko sobą, i zawsze będę”, mówił. Tak, medale są super, ale prawdziwa wygrana to możliwość zachowania własnej twarzy, i nierobienia rzeczy wbrew sobie.

Autentyzm oby nie na sprzedaż

Wszystkie te wydarzenia to odświeżające przebłyski, dodające nadziei w świecie przyzwyczajonym do daremnego wyścigu i nieustannego konkurowania, bez zadawania fundamentalnych pytań - po co i dokąd. Nadzieje na rewolucyjne przemiany świadomości warto jednak traktować z rezerwą. W końcu żyjemy w rzeczywistości, w której szlachetne idee, jak świadomość ekologiczna czy wspieranie różnorodności, bardzo szybko zostają przerobione na kwiatek do komercyjnego kożucha, na ruchy pozorne - uświadamianie czy promowanie szczytnych idei służy wówczas poprawianiu wizerunku marek albo wprost sprzedaży, natomiast niewiele czyni się w kierunku faktycznej zmiany sytuacji na lepsze.

Autentyzm to zaś jakość, którą świat handlu i marketingu uwielbia wykorzystywać instrumentalnie, by dodać sobie wiarygodności. „Bądź sobą, wybierz popularny napój gazowany” - głosiło przed laty hasło reklamowe, w którym mimo woli zaszyła się gorzka ironia. Generacja X początków lat 90. w końcu również pragnęła autentyzmu, a popadła w cynizm.

Mimo to warto cieszyć się z nieoczekiwanego dziedzictwa igrzysk w Tokio, nawet jeśli długo jeszcze będą trwały debaty nad tym, czy gra była faktycznie warta świeczki. Pamiętajmy bowiem, że na olimpijczykach, oprócz presji na sukces czysto sportowy, ciąży też obowiązek sprostania roli wzoru do naśladowania, w którą zostają automatycznie wepchnięci. Dlatego wspaniale jest patrzeć na to, gdy postanawiają być ludźmi, nie robotami. To daje nadzieję również i nam.

;

Udostępnij:

Olga Drenda

Pisarka, dziennikarka, tłumaczka. Autorka książek „Duchologia polska", „Wyroby" (Nagroda Literacka Gdynia 2018), „Czyje jest nasze życie" (z Bartłomiejem Dobroczyńskim), „Książka o miłości" (z Małgorzatą Halber). Prowadzi stronę facebook.com/duchologia

Komentarze