Są miejsca w Polsce, gdzie wypisanie dziecka z edukacji zdrowotnej to dylemat moralny. W większości szkół chodzi jednak o coś zupełnie innego: czas oraz zaufanie do nauczycieli. Na decyzję o udziale w dobrowolnych zajęciach uczniowie i rodzice mają jeszcze tydzień. Sprawdzamy, co się dzieje w szkołach
W Krakowie z zajęć edukacji zdrowotnej wypisało się do tej pory tylko 20 proc. uczniów i uczennic. Za to w Czarnym Dunajcu nowego przedmiotu w ogóle nie będzie w 14 z 15 szkół. A podhalańska gmina sfinansuje dodatkową lekcję religii. Te dwa przykłady dobrze pokazują, ile napięć i sprzeczności wywołało wprowadzenie edukacji zdrowotnej do szkół.
Episkopat i prawica zachęcają rodziców do wypisania dzieci z nieobowiązkowego przedmiotu, bo ma on według nich służyć seksualizacji najmłodszych oraz zachęcaniu ich do „odrzucenia swojej kobiecość i męskości”, a także szkodzić polskiej rodzinie. A to tylko część argumentów z listu Episkopatu odczytanego przed początkiem roku szkolnego w wielu polskich parafiach.
Ordo Iuris w swoim przewodniku przekonuje, że ministerstwo podstępem, promując np. zdrowe odżywianie, chce narzucić dzieciom lewicową ideologię, a rodzicom odebrać prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami. Panika moralna służy prawicy do mobilizowania wiernych, sympatyków i wyborców wokół gorącego tematu. W ich wizji świata wypisanie dziecka z edukacji zdrowotnej to decyzja polityczna, wyraz moralnego sprzeciwu.
I częściowo polityka faktycznie wmieszała się w szkolne życie, ale z poziomu korytarza sytuacja wygląda nieco inaczej.
Udział w lekcjach edukacji zdrowotnej ma więcej wymiarów niż tylko ideologiczny. Szczególnie w przypadku uczniów liceów chodzi o pragmatyzm. Skoro zajęcia są dobrowolne, organizowane na pierwszej lub ostatniej lekcji, nie podlegają ocenie, a więc nie wliczają się do średniej, to udział w nich po prostu się nie opłaca.
Dla innych to test: na zaufanie wobec nauczycieli prowadzących przedmiot i spójność całej szkolnej społeczności. Oraz moment oceny polityki oświatowej prowadzonej przez Barbarę Nowacką. Na dziś wydaje, że się podstawowym błędem była rezygnacja z obowiązkowych zajęć edukacji zdrowotnej (co zresztą wydarzyło się w toku przygotowań do kampanii prezydenckiej).
Z lekcji EZ można wypisać się jeszcze przez tydzień, do 25 września. O tym, co naprawdę dzieje się w szkołach, rozmawiamy z uczniami, nauczycielką i dyrektorem.
„U nas w szkole jest 50 na 50 albo cała klasa idzie, albo nie idzie nikt. Trochę jak z wycieczkami szkolnymi – zależy, jaka jest atmosfera i poziom zgrania” – mówi OKO.press Jakub Juszczak, uczeń LO nr XVI we Wrocławiu.
Jakub jest tegorocznym maturzystą. Z lekcji edukacji zdrowotnej nie skorzysta, nawet gdyby chciał. Jak opowiada, temat jest gorący w pierwszych i drugich klasach szkół średnich. „Jeśli ktoś jest przeciwko to albo śledzi prawicowe konta Konfederacji i powiela fake newsy o tym, że uczniowie na lekcjach będą uczyć się zakładać gumki. Albo słyszał niefajne rzeczy o przedmiocie w parafii. Nasza szkoła uchodzi za progresywną, ale mimo wszystko – tak jak przy organizacji Tęczowego Piątku – trochę kontrowersji 1 września było” – opowiada Jakub.
Dla uczniów kluczowe są jednak względy praktyczne.
„Liceum jest dość obciążające. Trudno traktować poważnie przedmiot, który miał być obowiązkowy, ale ze względów politycznych nie jest. Nikt nas z niego nie rozlicza, nie ma ocen, żadnych zysków lub strat do średniej.
Kluczowe jest, czy ktoś ma czas, czy nie” – opowiada licealista.
W jego szkole lekcje edukacji zdrowotnej organizowane są na ostatnich lekcjach. „I tylko to sprawia, że frekwencja nie jest koszmarna. Gdyby edukacja zdrowotna była o 07:00 rano, tak jak lekcje religii, nie sądzę, żeby ktokolwiek przychodził. Dla porównania – na poranne zajęcia religii w mojej klasie chodzą dwie osoby” – mówi Jakub.
Mama Jakuba jest nauczycielką WF, edukacji zdrowotnej uczy w szkole podstawowej. „Mama myślała, że na 7 rano nikt nie przyjdzie, a okazało się, że będzie miała dodatkowe godziny. Za to u mojej siostry, która uczy się podstawówce, zainteresowania nie ma, przedmiot w ogóle nie będzie realizowany. Widziałem wiadomości na forum rodziców z klasy siostry – część osób twierdziła, że przedmiot to seksualizacja ich dzieci, że na zajęciach będą oglądane filmy pornograficzne” – opowiada maturzysta.
Podobnie o edukacji zdrowotnej opowiada Nina Walczak, maturzystka z Zielonej Góry. „Z rozmów z kolegami i koleżankami wiem, że nie chodzi o kwestie polityczne. Większość osób wypisuje się z przedmiotu, bo mają inne zajęcia. W szkole zatrudniona została nowa nauczycielka, ale raczej nie będzie miała dużo pracy” – opowiada Nina. „A szkoda, bo i o wsparciu psychologicznym, zdrowym odżywianiu, czy rozwoju psychoseksualnym, nie słyszmy ani w domach, ani w szkole. Wiedza jest internecie, ale nie zawsze prawdziwa. Widzę dobrze po swoim feedzie, że czasem wyświetli mi się filmik, w którym ktoś fajnie opowiada o edukacji zdrowotnej, a czasem post Radia Maryja, który zachęca do wypisania dziecka z zajęć” – dodaje uczennica.
Katarzyna Przybysz jest nauczycielką biologii i chemii w Szkole Podstawowej im. Tysiąclecia Państwa Polskiego w Dzierzgoniu, w woj. pomorskim. Jeszcze przed wakacjami w oparciu o podstawy programowe zaczęła samodzielnie przygotowywać programy nauczania do edukacji zdrowotnej. I dzieliła się nimi z innymi nauczycielami w mediach społecznościowych.
„Słabością przedmiotu są według mnie kwestie organizacyjne: nieobowiązkowy charakter i brak wsparcia ze strony ministerstwa dla nauczycieli. MEN nie miał dla szkół żadnych materiałów pomocniczych do końca lipca. Ośrodek Rozwoju Edukacji opublikował proponowany rozkład tematów 20 sierpnia. To dramat, bo poruszamy na lekcjach tematy trudne – nie tylko związane z seksualnością, ale np. wsparciem zdrowia psychicznego. W takich sprawach kluczowe są detale, nie tylko sucha wiedza, ale umiejętność doboru właściwych słów” – tłumaczy Przybysz. „Tempo zmian jest za duże, nie wystarczy pisać ustaw i rozporządzeń, zmiany trzeba wdrażać na dole” – dodaje.
Nauczycielka ocenia, że w samej podstawie nie ma żadnych treści, które naruszają czyjeś dobro. „Jeśli ktoś zapoznał się z podstawą programową dla szkół średnich, może uznać, że jest ona nieadekwatna dla szkół podstawowych. Myślę, że tym gra Kościół Katolicki. Na grupkach dla katolickich rodziców, na których sama jestem, pełno jest informacji o rzekomej indoktrynacji, czy LGBT. W mojej parafii akurat nie czytano listu biskupów w tej sprawie, ale w Krakowie już o tym słyszałam. Wiem, że część rodziców czuje, że przedmiot jest dobry, ale mają kłopot ze swoim sumieniem” – opowiada Katarzyna Przybysz.
W jej klasie wychowawczej, czwartej SP, frekwencja na edukacji zdrowotnej wynosi 100 proc. „Tu chodzi też o zaufanie do nauczyciela. Jeśli ktoś jest wyważony, otwarty – rodzice nie mają problemu" – mówi Przybysz. I dodaje, że wypisy, jeśli są, to tylko w klasach siódmych i ósmych. A wynikają z braku czasu na dodatkowe zajęcia.
Edukacja zdrowotna w szkole podstawowej podzielona jest na dwa bloki: dla klas IV-VI i VII-VIII.
„Z najmłodszymi uczniami zaczynam od sadzenia i uprawy warzyw, zajęć kulinarnych, lekcji o dbałości o sen. Co roku w jakiejś formie wracam do cyberbezpieczeństwa, najpierw na serii kreskówek »Owce w sieci«, a w klasie szóstej rozmawiamy już o patostreamingu, AI i VR. Tematy o dojrzewaniu zostawiam na szóstą klasę” – opowiada Przybysz.
„Przed rozpoczęciem zajęć zorganizowaliśmy spotkanie z rodzicami dla szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Opowiadałem, że na końcu każdej zmiany programowej stoi kompetentny nauczyciel. Tak jak na lekcjach HiT-u, które sam prowadziłem, nie było u nas problemów z przekazywaniem treści, tak na edukacji zdrowotnej będzie podobnie. Dlatego prosimy o zaufanie i spokój. Jedyne pytanie, które dostałem, to czy przedmiot jest obowiązkowy” – opowiada Zbigniew Bryła, dyrektor Zespołu Szkół w Szczekocinach w woj. śląskim.
Jak dodaje, trudno ocenić, jakie ostatecznie będzie zainteresowanie nowym przedmiotem, ponieważ uczniowie i rodzice wciąż mają tydzień na podjęcie decyzji. „Od lat w szkole stąpamy po minach. Podobnie było z HiT-em. Jedna władza przychodzi, dodaje swój przedmiot. Kolejna kasuje program i daje własne propozycje. Dla nas to męczące, bo szkoła nam się upolitycznia. Żyjemy w wiecznej huśtawce, a przecież pełne efekty edukacji można oceniać w dłuższym okresie” – opowiada Bryła.
Edukacja
Zdrowie
Barbara Nowacka
Episkopat Polski
Ministerstwo Edukacji Narodowej
edukacja zdrowotna
nauczyciele
szkoła
uczniowie
Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.
Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.
Komentarze