Brak dokumentacji, luki metodologiczne, jednostronne ujęcie tematu, niepełne przedstawienie obowiązków stron konfliktu zbrojnego. To poważne zarzuty ekspertów prawa humanitarnego wobec publikacji AI. Na braki w raporcie wskazuje także polski oddział Amnesty.
Raport Amnesty International o taktyce obronnej Ukrainy, a właściwie informacja prasowa, bo poza nią – jak informuje międzynarodowy sekretariat organizacji – żadnego raportu nie ma, zarzuca armii Ukrainy szereg poważnych naruszeń międzynarodowego prawa humanitarnego, do których miało dojść podczas badanych przez ekspertów AI rosyjskich ataków w niewymienionych z nazw miejscowościach w obwodach charkowskim, donieckim i mikołajowskim. Chodzi o:
Raport m.in. stwierdza, że „wynikające z tego rosyjskie uderzenia (…) zabiły cywilów i zniszczyły cywilną infrastrukturę”. Publikacja wzbudziła ogromne kontrowersje oraz posłużyła rosyjskiej machinie propagandowej do uzasadniania brutalnych ataków na cele cywilne. O raporcie i reakcjach na niego pisaliśmy w tekście poniżej.
Szerzej reakcję samych ukraińskich władz relacjonowaliśmy tutaj:
Niestety w raporcie brak niezbędnego kontekstu, dokumentacji umożliwiającej weryfikację faktów oraz informacji metodologicznych, które pozwoliłyby ocenić rzetelność wyciągniętych wniosków. Na niedociągnięcia raportu wskazuje także Amnesty International Polska w opublikowanym 10 sierpnia oświadczeniu.
Wraz z ekspertami międzynarodowego prawa humanitarnego oraz praktykami stosunków międzynarodowych analizujemy zawartość raportu, zasadność zarzutów oraz stopień uzasadnienia padających w raporcie oskarżeń. Jakie obowiązki spoczywają na stronach konfliktu zbrojnego? Co można, a czego nie można na wojnie?
Raport komentuje dla nas dr hab. Agnieszka Bieńczyk-Missala, specjalistka ds. międzynarodowych z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego oraz dr Wiktor Ross, doświadczony w służbie zagranicznej politolog i rosjoznawca (m.in. były ambasador RP w Mołdawii i Armenii, dwukrotnie zastępca ambasadora RP w Rosji), wykładowca Collegium Civitas. Posiłkujemy się także analizą dr Mateusza Piątkowskiego z Uniwersytetu Łódzkiego, który dość szczegółowe komentarze opublikował na Twitterze.
Raport Amnesty International odwołuje się do międzynarodowych zasad prawa humanitarnego zwanego inaczej prawem konfliktów zbrojnych lub prawem wojny. Nie przywołuje jednak żadnych konkretnych artykułów ani w pełni nie wyjaśnia norm, których naruszanie zarzuca stronie ukraińskiej.
Międzynarodowe prawo humanitarne (MPH) jest skodyfikowane w postaci czterech Konwencji Genewskich z 1949 roku oraz dodanych do nich z czasem Protokołów Dodatkowych (w tym pierwszego, z 1977 roku, mówiącego o międzynarodowych konfliktach zbrojnych). Reguluje zasady postępowania na wojnie wszystkich stron konfliktu. Mówi o tym, co można, a czego nie można w trakcie wojny. Dotyczy przede wszystkim zobowiązań w zakresie ochrony ludności cywilnej oraz mienia, traktowania jeńców wojennych, osób chorych czy rannych, jak i zasad okupacji.
Co ważne, zasady międzynarodowego prawa humanitarnego obowiązują w równym stopniu stronę, która dopuściła się agresji, a więc zainicjowała konflikt zbrojny, jak i stronę, która jest atakowana.
Ten być może zaskakujący dla niektórych symetryzm w traktowaniu agresora oraz strony zaatakowanej wynika z celu ochrony. Konwencje mają chronić ludność, mienie oraz personel wojskowy przed nadmiernym cierpieniem, znęcaniem się czy torturami. Fakt popełnienia przestępstwa nie pozbawia agresora ochrony międzynarodowej po to, by nie było dopuszczalne np. znęcanie się nad jeńcami czy krwawe odwety na ludności cywilnej kraju atakującego.
Jest tak nawet pomimo faktu, że w prawie międzynarodowym obowiązuje zakaz używania siły (mówi o tym Karta Narodów Zjednoczonych z 1945 roku). Strona, która inicjuje konflikt i jest agresorem, popełnia przestępstwo. Prawo międzynarodowe pozwala na użycie siły tylko w sytuacji konieczności samoobrony (art. 51 KNZ) lub w sytuacji tzw. akcji przymusowej Rady Bezpieczeństwa ONZ (art. 39 i nast. KNZ), kiedy celem interwencji (popartej odpowiednią rezolucją ONZ) jest utrzymanie bezpieczeństwa międzynarodowego.
MPH obowiązuje zawsze wtedy, gdy mamy do czynienia z konfliktem zbrojnym. Sam fakt formalnego wypowiedzenia wojny lub nie, nie ma znaczenia (dziś mało który konflikt rozpoczyna się od wypowiedzenia wojny, najczęściej jego początkiem jest po prostu agresja militarna). MPH stosuje się także w sytuacji okupacji, nawet jeśli nie napotkała ona zbrojnego oporu. Dla jego zastosowania nie ma też znaczenia np. eufemistyczne określanie przez Kreml inwazji na Ukrainę „specjalną operacją militarną”.
Na mocy Konwencji Genewskich, zarówno strona broniąca swojego terytorium, jak i strona, która atakuje, zobowiązane są podejmować wszelkie działania mające na celu ochronę ludności cywilnej oraz mienia.
Armie mają obowiązek przeprowadzać rozeznanie terenu, upewniać się, że cywile opuścili teren, a jeśli tak się nie stało, poinformować o planowanym ataku, by umożliwiać ewakuację. To m.in. dlatego pomiędzy atakującym a broniącym się i administracją lokalną powinny działać kanały komunikacji, aby wymiana takich informacji była możliwa.
Międzynarodowe prawo humanitarne mówi też o tym, że ani strona broniąca się, ani atakująca, nie mogą do celów militarnych wykorzystywać obiektów chronionych, czyli np. budynków cywilnych. Jeżeli np. strona broniąca się używa budynku cywilnego do prowadzenia działań militarnych, budynek taki traci ochronę i może się stać celem ataku.
Ponieważ jednak obowiązek ochrony ludności cywilnej spoczywa w takim samym stopniu na obu stronach konfliktu, armia wroga w takiej sytuacji też ma szereg obowiązków. Powinna przeprowadzić rozpoznanie w terenie, upewnić się, że podejrzane obiekty rzeczywiście są wykorzystywane w celach militarnych oraz że na miejscu nie ma ludności, którą trzeba by ewakuować. Jeśli ewakuacja jest potrzebna, ma obowiązek przekazać ostrzeżenie o planowanym ataku i umożliwić jej przeprowadzenie.
Konwencje genewskie regulują też kwestie brania jeńców wojennych oraz prowadzenia okupacji. Jeńcom mają być zapewnione takie warunki bytowania jak własnym żołnierzom. Mają mieć zaspokojone podstawowe potrzeby oraz nie mogą podlegać żadnym dodatkowym represjom. W przypadku okupacji zakazane jest m.in. stosowanie przemocy wobec mieszkańców terenów okupowanych oraz przymusowych wywózek.
„Wojna nie daje nikomu prawa do znęcania się nad ludźmi – ani nad schwytanymi jeńcami, ani ludnością cywilną na terenach okupowanych. Rządzi nią zasada ograniczania kosztów i strat. Podczas działań zbrojnych dopuszczalne jest jedynie niszczenie celów wojskowych – tj. sprzętu i infrastruktury umożliwiającej prowadzenie działań wojennych oraz tzw. siły żywej, a więc żołnierzy i wojskowych. Każde celowe atakowanie cywilów to zbrodnia wojenna” – mówi OKO.press ambasador Wiktor Ross.
Raport Amnesty International może wprowadzać w błąd ze względu na rozłożenie akcentów i brak kontekstu dotyczącego zobowiązań drugiej strony konfliktu w badanych sytuacjach. Zupełnie jednostronnie skupia się na wymienieniu naruszeń ze strony Ukrainy. Pomija obowiązki związane z ochroną ludności cywilnej oraz mienia ciążące w tych samych sytuacjach na stronie rosyjskiej.
Komentarz dr hab. Agnieszki Bieńczyk-Missali: "Faktem jest, że wykorzystywanie obiektów cywilnych na cele wojskowe znosi ich prawną ochronę, i mogą zostać zaatakowane. Raport właśnie o to oskarża stronę ukraińską. ALE: W raporcie Amnesty International zupełnie brakuje informacji o tym, że atakując wykorzystywane przez armię ukraińską budynki cywilne, armia rosyjska też jest zobowiązana do należytej staranności w ochronie ludności i przedsięwzięcia środków ostrożności, aby oszczędzić ludność cywilną!
Ta należyta staranność powinna przejawić się na kilka sposobów. Poza koniecznością przeprowadzenia rozpoznania w terenie i upewnienia się, że podejrzane obiekty rzeczywiście są wykorzystywane w celach militarnych, armia rosyjska powinna upewnić, że ludność cywilna została ewakuowana albo umożliwić taką ewakuację przekazując ostrzeżenia o planowanym ataku. Ponadto, tak samo jak armia ukraińska, Rosjanie zobowiązani są do przestrzegania zasady proporcjonalności, czyli powstrzymania się od ataku, jeśli istnieje duże ryzyko narażenia życia cywilów. Raport o tym w ogóle nie wspomina, to jest bardzo duże niedociągnięcie”.
Zdaniem dr Bieńczyk-Missali raport nie podkreśla istotnego dla zrozumienia całej sytuacji faktu:
Obowiązek ochrony ludności cywilnej spoczywa dokładnie w takim samym stopniu na atakującym, jak i atakowanym, w związku z czym mówienie jedynie o winie armii ukraińskiej jest nieuzasadnione. „Tym samym raport sprawia błędne wrażenie, jakby obowiązek ochrony ludności cywilnej spoczywał tylko na Ukrainie, a to nieprawda” – dodaje ekspertka.
Ambasador Wiktor Ross zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny wątek. Raport stawia poważne oskarżenia dotyczące stacjonowania armii ukraińskiej na terenach zabudowanych, w budynkach szkół i placówek medycznych (także szpitali, co jest zupełnie zabronione przez MPH) oraz niewykorzystywania dostępnych alternatyw. Nie podaje jednak informacji, np. w jakich miejscowościach te sytuacje miały miejsce, by możliwa była weryfikacja faktów.
Komentarz dr hab. Agnieszki Bieńczyk-Missali: "Publikacja Amnesty stawia poważne zarzuty, ale podaje bardzo mało danych, które umożliwiłyby weryfikację prawdziwości tych twierdzeń. Nie wiemy, jak duża była skala tych badań, z iloma osobami przeprowadzono wywiady, ile ataków wzięto pod uwagę do analizy. Nie znamy nazw miejscowości, w których zaobserwowano nieprawidłowości. To wszystko sprawia, że ten raport jest po prostu niepełny, a prawdziwości padających w nim twierdzeń, nie da się zweryfikować. Takie publikacje powinny być znacznie lepiej udokumentowane".
W raporcie czytamy też, że „w udokumentowanych przez Amnesty International przypadkach nie ma podstaw, by przypuszczać, że ukraińscy żołnierze, którzy przebywali w strukturach cywilnych na terenach mieszkalnych, prosili o ewakuację lub pomagali ludności cywilnej ewakuować się z pobliskich budynków, mimo że mieli obowiązek zapewnić im ochronę. A w części przypadków brak nawet prób ewakuowania ludności cywilnej z obszarów objętych walką”.
Zdaniem dr hab. Bieńczyk-Missali takie sformułowania jak "nie ma podstaw, by przypuszczać", w ogóle nie powinny się znaleźć w takim raporcie. "Autorzy albo znają fakty, bo zweryfikowali informacje i w związku z tym są uprawnieni do postawienia oskarżenia o naruszenie zasad prawa humanitarnego, albo ich nie znają, bo nie udało im się tego zweryfikować".
Ambasador Ross w tym kontekście zwraca uwagę, że "w ostatnich tygodniach słyszeliśmy o bardzo wielu próbach ewakuacji ludności cywilnej przez stronę ukraińską i sposobach, w jaki armia rosyjska takie próby udaremniała, np. ostrzeliwując autobusy, przystanki czy kolejki ludzi na dworcu. Pominięcie w raporcie tej kwestii oraz nieprzedstawienie żadnych dowodów na owe braki prób ewakuacji jest niedopuszczalne. W ten sposób ten raport fałszuje obraz rzeczywistości".
Na ważne wątpliwości uwagę zwraca też dr Mateusz Piątkowski w swoim komentarzu na Twitterze. Po pierwsze, podkreśla, że "twórcy [raportu] skupili się na treści art. 59 PD I z 1977 roku, który nakłada na stronę broniącą obowiązek unikania tworzenia zbędnego niebezpieczeństwa dla ludności cywilnej. Zwróćmy uwagę, że jak to ujmują ładnie prawnicy cywiliści, nie jest to zobowiązanie rezultatu, lecz zobowiązanie starannego działania. Strona broniąca jest zobowiązania do działań tylko i wyłącznie takich, które są „praktycznie możliwe” w danej sytuacji taktycznej. Obowiązek nie jest absolutny, lecz bardziej zdroworozsądkowy".
Ponadto dr Piątkowski wskazuje na to, że "wszystkie [tego rodzaju] incydenty winne być oceniane ante factum [przed zdarzeniem], a nie post factum [po fakcie] z uwzględnieniem wszystkich okoliczności istniejących w chwili podejmowania decyzji".
Piątkowski pisze: Nie jestem pewien, czy Amnesty International miało dostęp do tego typu danych, w tym danych od wojska ukraińskiego, [by dokonać rzetelnej oceny decyzji taktycznych]. (...) Szereg pytań musi być postawionych, zanim przejdzie się do bardziej stanowczych konkluzji. Bez prawidłowego ustalenia stanu faktycznego nie da się konkretnej sytuacji prawidłowo ocenić prawnie.
Na podobne kwestie uwagę zwraca ambasador Ross. Jego wątpliwości wzbudził szczególnie fragment dotyczący istnienia "realnych alternatyw" dla stacjonowania wojsk. W raporcie czytamy: „większość obszarów mieszkalnych, w których znajdowali się żołnierze, była oddalona o kilometry od linii frontu. Dostępne były realne alternatywy, które nie zagrażałyby ludności cywilnej – takie jak bazy wojskowe lub gęsto zalesione obszary w pobliżu. Można było również skorzystać z innych struktur znajdujących się poza obszarami mieszkalnymi”.
Ross: „Mam poważne wątpliwości, czy badacze Amnesty International dysponowali wystarczającą wiedzą na temat stanu faktycznego na froncie na etapie podejmowania decyzji o rozmieszczeniu wojsk, aby stwierdzić, że można było wybrać miejsca alternatywne. To są decyzje, które często podejmowane są w warunkach tego, co w świetle prawa humanitarnego określa się mianem konieczności wojennej. Żeby stwierdzić zasadność ich podjęcia, trzeba zbadać stan sprzed ataku, a nie tylko po nim. Najczęściej poprzedzają to wywiady z personelem wojskowym, posiadającym wiedzę operacyjną o okolicznościach decyzji".
W praktyce wojennej często bardzo trudno jest też odseparować cele wojskowe od terenów cywilnych. Dzieje się tak z powodu ciążącego na armii obrończej obowiązku chronienia ludności cywilnej przed zbrodniami wojennymi, ludobójstwem, zbrodniami przeciwko ludzkości. Ta zasada odpowiedzialności za ochronę rozwijana w prawie międzynarodowym mniej więcej od 2005 roku nakłada na państwo obowiązek ochrony ludności przed najcięższymi zbrodniami.
„W związku z tym pojawia się pytanie, czy wojska ukraińskie chroniłyby ludność cywilną przed takimi ryzykami, gdyby porzuciły ludność w miastach i stacjonowały poza obszarami zabudowanymi? Konieczność pogodzenia tych wymogów uniemożliwia pełne oddzielenie celów wojskowych od obszarów cywilnych. Dla bezpieczeństwa ludności ważna jest obecność wojsk w miastach.
Bucza, Irpień pokazały nam, co się dzieje z ludnością, kiedy armia ukraińska się wycofuje, jakich zbrodni dopuszczał się wówczas agresor. Arbitralne stwierdzenie o dostępnych alternatywach nie bierze tych okoliczności pod uwagę” – podkreśla dr hab. Agnieszka Bieńczyk-Missala.
W krytycznej refleksji nad tym raportem Amnesty International nie można pominąć też wątku jego politycznego odbioru. Bardzo zwięźle i trafnie ten wątek podsumowują w komentarzu dziennikarze ukraińskiego dziennika Kyiv Independent:
"Ten raport jest dokładnie tym, na co czekała Rosja: carte blanche [nieograniczonym pełnomocnictwem, wolną ręką do działania], aby nadal celować w cywilną infrastrukturę i twierdzić, że na miejscu znajdowali się ukraińscy żołnierze lub sprzęt wojskowy. Wszystko to, co Rosja musi teraz zrobić np. po ataku na szpital, to wskazać na raport Amnesty jako uzasadnienie".
Trzy dni po publikacji informacji prasowej "Ukraińska taktyka wojskowa stanowi zagrożenie dla ludności cywilnej" międzynarodowe biuro Amnesty Internatioanl opublikowało przeprosiny.
"Amnesty International głęboko ubolewa nad niepokojem i gniewem, jakie wywołała nasza informacja prasowa o taktyce walki ukraińskiego wojska. (...). Priorytetem Amnesty International w tym i w każdym innym konflikcie jest zapewnienie ochrony ludności cywilnej; w istocie, był to nasz jedyny cel przy publikacji tego ostatniego badania". Organizacja w pełni podtrzymuje swoje ustalenia, lecz żałuje, że "spowodowały one ból".
W oświadczeniu Amnesty podkreśla, że żadne naruszenia ze strony ukraińskiej nie uzasadniają naruszeń, których dopuszcza się armia rosyjska. Organizacja zapewnia też, że dysponuje dokładnymi danymi na temat analizowanych ataków (łącznie z koordynatami GPS). Dane te przekazała stronie ukraińskiej z prośbą o odniesienie się do zarzutów z raportu 29 lipca 2022 (piątek). Władze Ukrainy uznały, że nie dostały wystarczająco czasu na odpowiedź (raport został opublikowany 4 sierpnia).
Wysłaliśmy kilka pytań do Amnesty z prośbą o wyjaśnienia okoliczności powstawania raportu. Do dnia publikacji nie otrzymaliśmy pisemnych odpowiedzi.
Na niezależną komunikację w tej sprawie zdecydowało się także polskie biuro Amnesty International. Oświadczenie opublikowane przez organizację 10 sierpnia potwierdza wskazuje na istotne niedociągnięcia w raporcie.
"Jako Amnesty International Polska pragniemy przeprosić za ból i gniew wywołany komunikatem prasowym na temat taktyki wojsk ukraińskich opublikowanym 4 sierpnia br. W trakcie prac nad tym komunikatem popełniono poważne błędy w obszarze konsultacji i komunikacji, a także niedostatecznie przedstawiono kontekst i niewystarczająco zaakcentowano rosyjską odpowiedzialność za wojnę w Ukrainie.
Te błędy uniemożliwiły osiągnięcie wpływu w obszarze praw człowieka, który Amnesty International chciała osiągnąć tym komunikatem. Niektóre z kluczowych osób, w tym zainteresowane sekcje, odniosły wrażenie, że w procesie przygotowywania komunikatu nie skonsultowano się z nimi należycie lub ich głos nie został wysłuchany".
Polski oddział organizacji zwrócił się do Międzynarodowego Zarządu i Sekretariatu o zainicjowanie przeglądu procedur przygotowywania i publikacji tego rodzaju raportów oraz komunikatów.
Zmiany w tekście 10 sierpnia 2022 Pierwotna wersja tekstu przytaczała relację Toma Mutcha, którego błędnie przedstawiłam jako badacza pracującego przy raporcie Amnesty International. Ponieważ nie udało mi się zweryfikować prawdziwości jego relacji na temat okoliczności powstawania raportu, zdecydowałam się ten fragment usunąć. Całość wypowiedzi Toma Mutcha można przeczytać tu. Za błąd przepraszam!
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze