„To jest polityka, która sprzyja mojemu krajowi, ta polityka, którą realizuje Donald Trump” – przekonywał 25 czerwca wieczorem w „Gościu Wydarzeń” Polsatu prezydent Andrzej Duda.
„Nikt z kandydatów nie ma tak dobrych relacji z prezydentem Trumpem jak Andrzej Duda” – zachwalał kandydata PiS 26 czerwca w „Graffiti” minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.
W środę 24 czerwca 2020 – na cztery dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich – prezydent Duda odwiedził Waszyngton, by spotkać się z Donaldem Trumpem. Jak pisaliśmy w OKO.press poza „możliwością zwiększania obecności” amerykańskich wojsk, kandydatowi PiS nie udało się przywieźć z USA żadnych konkretów.
Wizyta wzbudziła spore kontrowersje w samych Stanach. Szef Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Eliot L. Engel apelował do Trumpa, by ten nie spotykał się z Dudą, który „głosi odrażające homofobiczne stereotypy oraz rozwiązania polityczne skierowane przeciwko osobom LGBTQ”. Protestowała też część amerykańskiej Polonii.
Czy spotkanie z Trumpem będzie miało wpływ na wynik niedzielnych wyborów? Kto komu pomógł – Trump Dudzie, a może Duda Trumpowi? Jak ta wizyta wpłynie na stosunki polsko-amerykańskie i nasze bezpieczeństwo? Co z polityką europejską?
Na te pytania OKO.press odpowiadają dwaj eksperci specjalizujący się w stosunkach międzynarodowych:
- Ryszard Schnepf – polski dyplomata, historyk, iberysta i urzędnik państwowy, były wiceminister MSZ, były ambasador RP w USA;
- Aleksander Smolar – politolog, publicysta, były działacz polityczny oraz prezes Fundacji im. Stefana Batorego.
Bez kompromitacji i bez konkretów
Zdaniem ambasadora Schnepfa pod względem wizerunkowym wizyta potoczyła się w miarę poprawnie.
„Obie strony dołożyły wszelkich starań, żeby nie powtórzyły się wcześniejsze kompromitacje. Obyło się bez żenujących scen. Padło dużo miłych słów pod adresem Polski, bo Trump jest mistrzem w prawieniu komplementów. Radziłbym jednak mieć do tego dystans, bo jak uczy publikacja Johna Boltona, prezydent USA po takiej rozmowie nawet nie pamięta, do czego się zobowiązał” – przypomina Schnepf.
W opublikowanej 23 czerwca książce John Bolton, były doradca Donalda Trumpa do spraw bezpieczeństwa, zdradził, że Trump w rozmowie z nim nie pamiętał, żeby zgodził się na Fort Trump.
„Pozostaje pytanie, czy warto było lecieć taki kawał drogi, przygotowywać, przechodzić przez badania, by ogłosić coś, co już znamy lub jest zupełnie płynne, zawieszone w odległej przyszłości. Jak na przykład rozpoczęcie rozmów na temat elektrowni jądrowej. Warto planować, ale to nie temat na błyskawiczną wizytę prezydenta” – uważa były ambasador.
„To wizyta, która nic nie wnosi z puntu widzenia gospodarki czy bezpieczeństwa. O relokacji amerykańskich żołnierzy mówiło się już prawie dwa lata temu” – podkreśla.
Aleksander Smolar również nie widzi dla Polski wymiernych korzyści z wizyty Dudy.
„Z punktu widzenia bezpieczeństwa nic nie zostało obiecane. Trump nie zapowiedział nawet jednoznacznie, że część żołnierzy wycofywanych z Niemiec trafi do Polski. W różnych dokumentach, w których mówi się o kierunkach relokacji żołnierzy amerykańskich, Polska nie jest wymieniona. Innymi słowy to jest takie gadanie” – podsumowuje Smolar.
„Wspólne przygotowania inwestycji w energię atomową także są niejasne. Problem energii atomowej jest bardzo dyskusyjny, to ogólnoeuropejska sprawa, która powinna być podjęta w rozmowach z UE, co nie zostało uczynione. Duda nie konsultował nawet z partiami opozycyjnymi wizyty, którą sam uważa za niesłychanie istotną” – ubolewa.
„Władze się zmieniają, interesy pozostają trwałe”
Ale choć obyło się bez kompromitacji, wizyta Dudy w Waszyngtonie może zagrozić interesom Polski.
„Z punktu widzenia promocji kraju i relacji ze Stanami Zjednoczonymi w dłuższej perspektywie, może okazać się szkodliwa. Bo widzimy całkowity brak współpracy, a nawet kontaktu z Partią Demokratyczną i jej kandydatem w wyborach, który ma spore szanse, żeby wygrać” – zwraca uwagę Ryszard Schnepf.
„Istotą polskiej polityki wobec Ameryki, zresztą amerykańskiej wobec Polski również, jest współpraca z władzami o każdym kolorze politycznym, oczywiście poza ekstremalnymi przypadkami władzy dyktatorskiej” – podkreśla.
„Po ewentualnym zwycięstwie Bidena będziemy musieli odbudować atmosferę stabilnej polityki, w której liczą się i Demokraci, i Republikanie. Gdy rządzili Demokraci, za prezydenta Baracka Obamy, utrzymywaliśmy ożywione relacje również ze stroną republikańską. To polityczne abecadło. Bo władze się zmieniają, a interesy pozostają trwałe” – wskazuje.
Na ten problem wskazuje również Aleksander Smolar.
„Prezydent Trump, jeżeli mamy ekstrapolować obecną sytuację, raczej nie zostanie ponownie wybrany prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jego konto jest zbyt obciążone w opinii Amerykanów i w coraz większym stopniu nawet republikanów. Wobec tego podjęte przez niego zobowiązania nie będą miały znaczenia” – tłumaczy.
„Wizyta Dudy w Stanach bez kurtuazyjnego kontaktu z kandydatem Demokratów w wyborach prezydenckich, co jest normalną praktyką w krajach demokratycznych, zwłaszcza w okresie przedwyborczym, oczywiście zostanie zapamiętana przez nowego prezydenta” – uważa Smolar.
Wizyta skrojona pod kampanię
Ryszard Schnepf nie ma wątpliwości, że wizytę tę skrojono pod prezydencką kampanię w USA.
„Trump wykorzystał konferencję prasową z polskim prezydentem, by w sposób niewybredny zaatakować swojego konkurenta Joe Bidena. Niemalże powtrórzył wypowiedź Andrzeja Dudy sprzed wylotu, w której powiązał agresję rosyjską na Ukrainę z rządem PO-PSL. Trump powiedział, że to w tym czasie rządził Barack Obama, Joe Biden i Demokraci. To absurdalne manipulacje” – ubolewa były ambasador.
W dodatku, zdaniem ekspertów, pytania z konferencji prasowej obu prezydentów były ustawione, podsuwały im tematy, które chcieli poruszyć.
„Trump mógł powiedzieć, że jest za »prawem i porządkiem«, pokazać się jako twardy szeryf. Mógł pochwalić się murem na granicy z Meksykiem. Powiedział wiele zdań adresowanych do własnego elektoratu” – mówi Ryszard Schnepf.
„Jego sytuacja jest niezwykle trudna, wiele wskazuje na to, że przegra prezydencki wyścig. To jedyne, co go obchodzi: wygrać. Bo sam o sobie myśli, jako o człowieku sukcesu” – podkreśla.
Telefon od szefa NATO?
Jedyny temat, który nieco poróżnił zaprzyjaźnione głowy państw, to planowane przez Trumpa wycofanie części amerykańskich wojsk z Niemiec.
„Trzeba uczciwie powiedzieć, że prezydent Duda był bardziej wstrzemięźliwy. Podejrzewam, że na ten temat otrzymał telefon od Jensa Stoltenberga, sekretarza generalnego NATO, jeszcze przed wylotem. Prawdopodobnie Stoltenberg przedstawił panoramę sytuacji NATO i jakie będą konsekwencje przeniesienia oddziałów do Polski, jak negatywnie wpłynie to na spójność sojuszu” – uważa Ryszard Schnepf.
„Donald Trump nie mógł darować sobie uszczypliwości wobec Angeli Merkel. Widać, jak niechęć do Niemiec kształtuje jego narrację. Prasa europejska jest bezlitosna – wizyta oceniana jest źle, bo gramy na własną rękę. Nawet jeśli organizatorzy twierdzą, że reprezentujemy NATO czy UE, to zupełny absurd, fikcja. Nie mamy do tego mandatu” – tłumaczy były ambasador.
Aleksander Smolar wskazuje, że Duda sprzeciwił się Trumpowi także wtedy, gdy amerykański prezydent zapowiedział, że ambasador USA pojedzie do Moskwy na opóźnione obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej.
„Duda powiedział, że formułując politykę polską kieruje się polskimi interesami i jego w Moskwie nie będzie. To był sposób delikatnego odcięcia się od pozycji Trumpa jeżeli chodzi o Rosję” – mówi Smolar.
Ale stwierdza, że wizyta i tak zostanie w Europie odebrana negatywnie.
„Duda nie jest taki ważny dla zachodniej opinii publicznej żeby to było szeroko komentowane. Ale tam gdzie jest komentowane, nikomu nie umyka fakt, że Polska poszukuje bezpośrednich gwarancji amerykańskich, a nie zbiorowych ze strony NATO. Że jedzie tam i właściwie niczego nie uzyskuje. Nie reaguje na wrogie wystąpienia Trumpa przeciwko Niemcom, przeciwko całej UE” – uważa Smolar.
„Na tych różnych polach Polska raczej straciła. Nie aż tak wiele, bo stawka nie była taka wielka, to nie były przecież prawdziwe negocjacje. To nie jest tak, że Duda mógł sprzedać kogokolwiek, czy cokolwiek, czy jakąkolwiek sprawę. Będzie zaraz na pewno wychwalał kanclerz Merkel, politykę niemiecką, czy Unię Europejską, żeby to kompensować” – zapowiada.
Amoralne negocjacje w sprawie szczepionek
Donald Trump obiecał Dudzie, że Polska jako pierwsza dostanie od Stanów Zjednoczonych szczepionkę na koronawirusa, chociaż ta jeszcze nie powstała. Zdaniem Ryszarda Schnepfa prowadzenie negocjacji w takiej sprawie jest amoralne.
„Amerykańskie firmy farmaceutyczne są prywatne. Administracja nie może zakazać sprzedaży, chyba że na jakiś kraj nałożone zostało embargo. Czy możemy sobie wyobrazić, że Donald Trump zakaże sprzedaży szczepionki do Holandii, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, bo powie, że najpierw dostaną ją Polacy?” – punktuje były ambasador.
Również Aleksander Smolar ocenia to jako obietnicę bez pokrycia.
„Takie obietnice brzmią wręcz niepoważnie, rząd Stanów Zjednoczonych nie może obiecywać czegokolwiek w imieniu laboratoriów, firm farmaceutycznych, które są zupełnie niezależne, podobnie, jak nie może obiecywać w imieniu przedsiębiorstw” – uważa Aleksander Smolar.
„To oszukiwanie ludzi w potrzebie. Zagrywka nieetyczna wobec obywateli, którzy chorują na COVID-19 lub czują się zagrożeni” – dodaje Schnepf.
Ingerencja w polską kampanię
Jak na ten spektakl zareagują wyborcy? Zdaniem amb. Schnepfa i Aleksandra Smolara wizyta nie będzie miała większego wpływu na sympatie polityczne.
„Część Polski, która i tak skłonna jest głosować na Andrzeja Dudę, sam fakt spotkania, migawek telewizyjnych, zdjęć, umocni w przekonaniu, że dokonała słusznego wyboru. A wśród przeciwników potwierdzi się, że głosowanie na Dudę nie ma sensu, że to jest tylko manifestacja niższości, szukania u protektora poparcia przed decydującą próbą wyborczą” – tłumaczy Smolar.
„Mam przekonanie, że Polacy są dzisiaj znacznie bardziej realistami niż 20 czy 30 lat temu. Wtedy byliśmy często ofiarami pięknych, gładkich słów. Dziś znają rzeczywistość, wiedzą jak działa rynek, umieją czytać tego typu wizyty” – uważa amb. Schnepf.
Razi natomiast de facto ingerencja amerykańskiego prezydenta w polski proces wyborczy.
„Całość tworzy oczywiście ogólnie negatywny obraz. Prezydent Polski w przededniu wyborów jedzie do USA, żeby uzyskać poparcie prezydenta Trumpa, a nie polskiego wyborcy” – wskazuje Aleksander Smolar.
„Wśród polskich wyborców panuje słuszne przekonanie, że to my, tutaj, powinniśmy decydować o tym, kto zostanie prezydentem. Nie powinien tego z całą pewnością robić Donald Trump, choćby życząc kolejnej kadencji Andrzejowi Dudzie. Powinien się powstrzymać, bo tego typu wskazania są pod prąd pojęcia wolnych wyborów” – uważa Ryszard Schnepf.
Schnepf dostrzega także paradoks. Donald Trump sam uważa się bowiem za ofiarę manipulacji procesem wyborczym.
„Trump to człowiek, który dość boleśnie doświadczył ingerencji obcego państwa w proces wyborczy w USA. Była komisja, próby impeachmentu. A mimo to sam nie waha się ingerować w proces wyborczy w innym kraju. Kto jak kto, ale Donald Trump powinien to wiedzieć” – podkreśla dyplomata.
Nagłówki typu "Eksperci/Internauci/Polacy o…" to sztandarowy przykład dziennikarskiej manipulacji. Niestety.
.
Pozdrawiam
Ale coś ad rem nie da się? Niegdyś polscy politycy jeździli do Moskwy, aby zdobyć jej przychylność dla siebie. Jakieś skojarzenia?
Szczęśliwie Stany leżą w bezpiecznej odległości i lokowanie naszych "przyjaźni" w tym kierunku jest zdecydowanie bezpieczniejsze niż w Moskwie lub – nie sięgając tak daleko w przeszłość i nawiązując do bulwersującego wystąpienia Ministra Spraw Zagranicznych PO – w Berlinie…
.
Pozdrawiam
Ta "bezpieczna odległość" nie ma znaczenia zważywszy na fakt, iż nie możemy się doczekać wojsk USA na swoim terenie. Ba! Jesteśmy skłonni zapłacić za tę obecność miliardami złotówek.
W obecnej sytuacji międzynarodowej (nomen omen doskonale przepowiedzianej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego) obecność wojsk amerykańskich w naszym kraju to jedyny sposób na szybkie zablokowanie bardzo niebezpiecznych dla pozycji naszego kraju zakusów pana Putina. Dziwię się, jak można tego nie dostrzegać.
.
Pozdrawiam
Nieco wyżej pisze pan, że Stany leżą (szczęśliwie) w bezpiecznej odległości. Jeśli to rzeczywiście szczęście to jak się do tego ma radość z obecności ich wojsk w naszym kraju?
I na ile godny zaufania jest sojusz silnego ze słabym?
Urho Kekkonen, prezydent Finlandii w czasach zimnej wojny oskarżany o utrzymywanie zbyt bliskich – jak na kraj należący do zachodniej demokracji – relacji z ZSRR, zwykł w odpowiedzi mawiać: "Przyjaciół trzeba szukać blisko, a wrogów daleko". No i co? Jakoś ZSRR nie zaanektował Finlandii jako 16. republiki sowieckiej, a przecież miał historyczne powody. Bo Finlandia przez XIX w. aż do zakończenia I wojny światowej była częścią carskiego imperium, a carowie rosyjscy nosili też oficjalny tytuł księcia Finlandii. Z drugiej strony Finlandia nie wstąpiła do NATO, a do Unii nie od razu. Dziś jest krajem demokratycznym, zamożnym, o dość wysokim wskaźniku zadowolenia z życia wśród obywateli. Więc chyba to Kekkonen miał rację…
Panie Janie, przypominam, że również Polska nigdy nie była radziecką republiką. Bez wątpienia byliśmy jednak całkowicie podległym wasalem ZSRR.
.
Pozdrawiam
Namaszczenie kandydata na prezydenta Polski przez obce mocarstwo. A miało być wstawanie z kolan w polityce zagranicznej. Czy można niżej upaść?
Szanowny Panie, przecież pan Trump nikogo nie namaszczał. W przeciwieństwie do części zachodnich polityków i komentatorów politycznych, którzy zdaje się otwarcie nawołują do głosowania na "swojego" pana Trzaskowskiego.
.
Pozdrawiam
Panie Michale, Trump otwarcie powiedział, że ma nadzieję, iż jego przyjaciel (Duda) wygra te wybory.
I jeszcze jedno, panie Michale. Źle pan użył wyrażenia nomen omen. Ja jestem człowiekiem prostym, ale pan, taki intelektualista, popełnia taki błąd? Trochę wstyd.
Na szczęście jest pan, panie Michale, zawsze gotowy do krytyki. Trudno znaleźć na oko.press artykuł, którego już pan nie skomentował (krytycznie). Powodów pańskiej aktywności nie zamierzam dociekać. Dobra wola nakazuje przypuszczać, iż pan tak sam z siebie, a nie służbowo.
Pod artykułami o pedofilii w wykonaniu sukienkowych słonimski się nie udziela.
Niestety, osobnik używający nazwiska Pana Antoniego jest wstrętnym trollem pisuarów i wypowiada się pod każdym niemal artykułem. Ja proponuję lekceważyć jego popisy, tak jak i wytwory Ferdinanda Wspaniałego. Łatwiej jest być trollem niż np. zbierać truskawski.
Szanowna Pani Redaktor, kilka uwag trzeba by wniesc do tekstu. Po pierwsze Eliot Engel przegral z kretesem wybory "primary" w Nowym Jorku i kongresmanem juz nie bedzie. Mimo wielkiego wsparcia znanych nazwisk (lacznie z Hilary Clinton) nie udalo sie. Wygral czarny nauczyciel z Bronxu wspierany przez AOC i lewe skrzydlo Demokratow. Po drugie, Biden nie jest jeszcze kandydatem na prezydenta a jedynie "presumptive" (przypuszczalnym) kandydatem partii. A zatem nie jest pewne czy Prrezydent Duda powinien sie z nim spotykac bo to by oznaczalo wsparcie dla przypuszczalnego kandydata, ktory narazie nie cieszy sie wielkim wsparciem Polonii i nic nie robi aby to wsparcie budowac (podobnie jak Hilary Clinton trzy lata temu). Po trzecie, kwestia szczepionki. Istotnie w tej sprawie Prezydent nie moze nic zrobic poza tym ze istnieje wysokie prawdopodobienstwo ze kwestia patentu na szczepionke bedzie kontrolowana przez NHS (Narodowy System Zdrowia – National Health Service). A patentem mozna sie dzielic. Istotnie deklaracja w tej sprawie panow prezydentow nic jednak nie znaczy.
Kiedy Komorowski jeździł do USA to posiedzieli, pogadali, pośmiali się… i w sumie to by było na tyle.
No i?
Jeśli już były rozmowy o bezpieczeństwie to trzeba mieć świadomość, że dla NATO i USA faktycznym problemem od dekad są siły nuklearne Rosji, a nie dywizje pancerne czy piechoty. NATO opierając się na ostatnich Przeglądach Obronnych ma zdecydowaną przewagę w siłach konwencjonalnych, zarówno w wojskach lądowych jak i siłach powietrznych i morskich. Od 89 roku ubiegłego wieku doszedł dodatkowo problem utrzymywania efektywnej kontroli przez Rosję nad BMR. Natomiast zasadnicza różnica w podejściu amerykańskim do polityki bezpieczeństwa w wydaniu prezydenta Trumpa jest taka, że obecnie USA na pierwszym miejscu stawiają sprawy ekwiwalentnego do stacjonujących wojsk USA ponoszenia kosztów ich obecności. Oczywiście takie koszty były ponoszone wcześniej chociażby przez Niemcy. Obok składki do NATO porównywalnej do tej ponoszonej przez USA, dodatkowo Niemcy ponosili koszty stacjonowania wojsk USA w wysokości ponad 1 mld dolarów rocznie nie mówiąc o pewnych kosztach rzeczowych. Obecny prezydent USA wyraźnie jednak stawia, że za gwarancje bezpieczeństwa trzeba USA płacić. Natomiast innym problemem jest zrozumienie jakiej wielkości ta obecność powinna być. Tu zgodnie z duchem obowiązującej strategii reagowania kryzysowego zmaterializowanej w planowaniu typu Contingency istotnym jest rozbudowa infrastruktury tzw. przyjęcia. Pierwszy taki plan dla Polski to lata 1999- 2002. Obecny plan nie przyjęty z racji veta Turcji to nic nowego, a raczej prawdopodobnie aktualizacja poprzedniego. I tu ważna uwaga w rozmowach jak wynika z komunikatu nie było rozmowy na temat tego planu i sprzeciwu Turcji w jego przyjęciu. Reasumując obecnie nie jest istotnym jak wiele obcego wojska stacjonuje na terenie państwa, lecz jak jest rozbudowana infrastruktura przyjęcia i jak wiele państw podjęło decyzję o udziale w realizacji zadań wynikających z planowania contingency.
Pozwolę sobie zauważyć kilka wyłaniających się spraw z txt i komentarzy.
Ze znanych mi historycznych txt, to wbrew ogólnym pozorom nie byliśmy całkowitym wasalem ZSRR (jak uważa p. Michał Słonimski). Gdyby tak było, to mielibyśmy sporo "osiągnięć z za rzeki", a tak nie było. Współczesna technika wojenna nie polega na przekraczaniu granicy na piechotę i to nawet zmotoryzowaną. Rozlokowanie wojsk przy granicy to błąd strategiczny, bo w zasięgu konwencjonalnych broni przeciwnika. Wchodzimy w okres broni międzykontynentalnej i takie drobiazgi jak czołgi są dla maluczkich. Nie da się ukryć, że wojska USA stacjonujące na terenie Niemiec, to pewnie jeszcze pozostałości z okresu przed zjednoczeniem i nie dziwię się, że każda ze stron chce przerzucić koszt na drugą stronę.
Duda homofob nas irytuje, a co dopiero Amerykanów. Nawet, gdyby J.Biden był już oficjalnym kandydatem, to na jego miejscu pewnie bym nie chciał spotkać się z takim człowiekiem jak aktualny prezydent POL. Mimo wyrywkowych wiadomości uważam, że D,Trump na spotkaniu z A.Dudą straci kolejną część poparcia. Takie spotkania przed wyborami to tylko pic na muchy dla zamydlenia oczu, bo obaj kandydaci mogą nie być za chwilę prezydentami, a poza tym, konkrety uzgadniają inni, a oni w takiej sytuacji robią za długopisy.