0:000:00

0:00

Biuro Analiz Sejmowych przygotowanie ekspertyzy w sprawie praw Polski do reparacji od Niemiec za straty podczas II wojny światowej zleciło dr hab. Robertowi Jastrzębskiemu (na zdjęciu), który owszem, jest ekspertem – ale głównie od prawa celnego i handlowego. Taka analiza wymaga wiedzy o tworzeniu powojennego ładu i głębokiej znajomości prawa międzynarodowego.

Wnioski Jastrzębskiego są kategoryczne:

"Rzeczypospolitej Polskiej przysługują wobec Republiki Federalnej Niemiec roszczenia odszkodowawcze, a twierdzenie, że roszczenia te wygasły lub uległy przedawnieniu jest nieuzasadnione".

Prof. Władysław Czapliński, wybitny znawca prawa międzynarodowego oraz prof. Włodzimierz Borodziej, specjalista od stosunków międzynarodowych, w tym zwłaszcza polsko-niemieckich, dowodzą w OKO.press, że takie wnioski oparte są nieuzasadnione a ich przesłanki fałszywe (opinie obu profesorów - patrz dalej).

Kim jest dr Jastrzębski

Dr Jastrzębski jest od 2017 roku adiunktem w Zakładzie Europejskiej Tradycji Prawnej w Instytucie Historii Prawa UW, ale niemal cały jego dorobek naukowy dotyczy prawa gospodarczego.

Jego oficjalny biogram wymienia publikacje (wyłącznie w języku polskim) dotyczące głównie giełd towarowych, domów składowych i funkcji weksla.

Nawet wśród zainteresowań, które podaje sam dr Jastrzębski, nie ma prawa międzynarodowego, jest za to prawo: cywilne, gospodarcze, czekowe, składowe, wekslowe a także historia ustroju i prawa polskiego.

Do stycznia 2017 Jastrzębski był zatrudniony na stanowisku profesora w Katedrze Historii Ustroju i Prawa Polskiego na Wydziale Prawa i Administracji UW. Kiedy uczelnia nie przedłużyła z nim umowy, Jastrzębski złożył skargę do... marszałka Sejmu twierdząc, że padł "ofiarą nagonki polityczno-medialnej".

Argumentował, że został zwolniony za to, że w sporze o Trybunał Konstytucyjny stanął po stronie rządu PiS. Faktycznie jako jeden z kilku prawników Jastrzębski przygotował ekspertyzę, w której dowodził, że żadnego zamachu na Trybunał Konstytucyjny nie było ("Wyborcza" obśmiewała m.in. jego brak kompetencji w tekście "Konstytucjonalista jak internista").

Według informacji biura prasowego UW, zastrzeżenia komisji rektorskiej, która podjęła decyzję o nieprzedłużeniu umowy dr Jastrzębskiego dotyczyły "przede wszystkim niewystarczającego dorobku naukowego kandydata (brak publikacji w obiegu międzynarodowym), a także niewielkiego dorobku dydaktycznego". Na 60 ważnych głosów, za przedłużeniem zatrudnienia Jastrzębskiemu było tylko dziewięciu senatorów, 46 głosowało przeciw, pięciu się wstrzymało.

Ekspertyzę dr Jastrzębskiego akceptował wicedyrektor BAS Przemysław Sobolewski - wicedyrektor Biura Analiz Sejmowych i specjalista od prawa cywilnego, handlowego i medycznego.

Zadaniem BAS jest przygotowywanie analiz eksperckich, mających służyć pomocą posłom. W grudniu 2015, po wygranej PiS, dyrektorem BAS został prof. Michał Warciński, który poparł nocną nominację członków Trybunał Konstytucyjnego przez prezydenta Andrzej Dudę. Dyrektorem zespołu ds. legislacji został prof. Jarosław Wyrembak, członek PiS i sędzia Trybunału Konstytucyjnego z nadania Andrzeja Dudy.

Po Warcińskim, który przeszedł do pracy w Trybunale Konstytucyjnym dyrektorem BAS został prof. Wojciech Arndt, członek komitetu honorowego prezydenta Andrzeja Dudy, który występował na kongresie PiS "Polska Wielki Projekt". Od 2016 roku z BAS odchodzą, lub są zwalniani, eksperci niezwiązani z PiS. W czerwcu 2017 marszałek Sejmu zwolnił wicedyrektora Jakuba Borawskiego, który od 20 lat pracował w Kancelarii Sejmu.

Jak pisze "Polityka", BAS "miało służyć apolityczną i ponadpartyjną pomocą dla wszystkich posłów. Przez wiele kadencji – dopóki PiS nie przejął nad biurem kontroli – cieszyło się ono zaufaniem posłów ze wszystkich klubów. Choć często nie po drodze im było z jego opiniami, to wiedzieli, że mają do czynienia z bezstronnymi ekspertami. PiS „reorganizując” BAS, dostarczył już zbyt wielu dowodów na to, że teraz to jego biuro i ekspertyzy pisane po jego myśli".

Analiza BAS została sporządzona na wniosek posła PiS Arkadiusza Mularczyka. Prawo Polski do reparacji podniósł Jarosław Kaczyński podczas kongresu PiS 1 lipca 2017. Wtórował mu szef MON Antoni Macierewicz, który w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego oświadczył, że "Niemcy są bezsprzecznie winne Polsce reparacje" (OKO.press tłumaczyło wtedy, dlaczego nie ma racji). Żądania reparacji popierali później kolejni politycy rządowi, w tym premier Beata Szydło.

Co zaskakujące, odmienne stanowisko zajął MSZ. Na zapytanie poselskie Adama Ołdakowskiego z PiS, Marek Magierowski, podsekretarz stanu w MSZ odpowiedzialny za dyplomację ekonomiczną, Amerykę i Azję, odpowiedział, że "Rząd RP uznaje za obowiązujące oświadczenie Rządu PRL z 23 sierpnia 1953 roku o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych".

Jak PRL nie odbierał reparacji od Niemiec

Przypomnijmy:

po zniszczeniach wojennych alianci i Związek Radziecki ustalili, że ogólna kwota reparacji od Niemiec ma wynieść 20 mld dolarów, w tym 10 mld dla ZSSR i Polski, oraz 10 mld dla 18 innych państw.

W porozumieniach poczdamskich z 1945 roku to ZSRR – który wywoził z podbitych niemieckich ziem wszystko, co uznał za cenne – zobowiązał się do pokrycia polskich roszczeń, co Polska zaakceptowała. Polska miała dostać 15 proc. reparacji przypadających na ZSRR (czyli 3 mld).

22 sierpnia 1953 roku ZSRR zrzekł się reparacji ze strony Niemieckiej Republiki Demokratycznej, nowo utworzonego w sowieckiej strefie okupacyjnej państwa satelickiego. Już 23 sierpnia władze PRL zrobiły to samo – zrzekły się odszkodowań ze strony NRD (od 1 stycznia 1954 roku). W doktrynie państw komunistycznych NRD reprezentowała całe Niemcy.

4 lipca 1957 roku ZSRR i PRL podpisały porozumienie, w którym stwierdzono, że wielkość reparacji niemieckich wyniosła „3081,9 mln dolarów amerykańskich według cen z 1938 r., z czego Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przypadało 7,5 proc., tj. 231,1 mln dolarów". Z porozumienia ZSRR - NRD wynikało, że ZSRR dostał nieco więcej - 4 mld 292 mln.

Polską deklarację można uznać za wymuszoną przez Moskwę, ale nie była kwestionowana przez żaden polski rząd – tak w PRL, jak i w III RP.

Przeczytaj także:

Cztery nieprawdziwe argumenty BAS

OKO.press sprawdza argumenty dr Jastrzębskiego. Korzystamy z opinii:

  • Prof. dr hab. Władysława Czaplińskiego z Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, specjalisty od źródeł prawa międzynarodowego, odpowiedzialności międzynarodowej i sukcesji, międzynarodowego prawa karnego i zagadnień międzynarodowo-prawnych w stosunkach polsko-niemieckich;
  • prof. dr hab. Włodzimierza Borodzieja z Instytutu Historycznego UW, specjalisty od historii najnowszej i stosunków polsko-niemieckich, przewodniczącego Rady Naukowej powstającego w Brukseli Domu Historii Europejskiej, autora m.in. książki "Polska i Niemcy. Krótki przewodnik po historii sąsiedztwa". W latach 2005-2013 Borodziej był redaktorem naczelnym serii "Polskie Dokumenty Dyplomatyczne" wydawanej przez Polski Instytut Stosunków Międzynarodowych.

1. "Jednostronne oświadczenie Rady Ministrów z dnia 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez PRL reparacji wojennych naruszało obowiązującą wówczas Konstytucję z dnia 22 lipca 1952 r., ponieważ sprawy ratyfikacji i wypowiadania umów międzynarodowych należały do kompetencji Rady Państwa, a nie Rady Ministrów".

Nieprawda. Prof. dr hab. Władysław Czapliński: " Według konstytucji PRL Rada Ministrów sprawowała ogólne kierownictwo w dziedzinie stosunków z innymi państwami (art. 32 punkt 9). Czyli konstytucja nie wykluczała kompetencji ministrów w sprawach międzynarodowych. Rada Państwa to wieloosobowa głowa państwa, ówczesny odpowiednik prezydenta, który nie miał monopolu na prowadzenie polityki zagranicznej. Oprócz tego,

w świetle prawa międzynarodowego nie była to umowa międzynarodowa, ale jednostronne oświadczenie.

W takim przypadku obowiązuje domniemanie skuteczności: jeśli głowa państwa, premier albo minister wydaje oświadczenie w stosunku do państwa trzeciego, to nie trzeba nawet noty, żeby było ono obowiązujące".

Oświadczenie Rady Ministrów było więc wiążące i obowiązujące.

2. "Oświadczenie to nie zostało złożone z inicjatywy rządu polskiego, ale z inicjatywy i w wyniku nacisku ze strony ZSRR".

Ten argument idzie w parzem z ogólną tezą PiS, że PRL nie było suwerennym państwem.

Prof. Czapliński: "To jest wypowiedź polityczna, a nie prawna – a przecież suwerenność jest pojęciem prawnym, a nie politycznym.

Ktoś, kto tak mówi, nie ma zielonego pojęcia o prawie międzynarodowym. PRL nie była państwem niezależnym, ale suwerenności nikt nie kwestionował".

Prof. Borodziej: "To, że coś dzieje się pod przymusem to nie znaczy, że jest nielegalne – podobnie przecież pod przymusem Niemcy podpisały traktat wersalski po I wojnie światowej".

Oprócz tego, istnieje przecież coś takiego, jak ciągłość zobowiązań państwa. "Jeśli kwestionujemy zrzeczenie się reparacji, bądźmy konsekwentni! W takim przypadku musielibyśmy wykreślić wszystkie zobowiązania międzynarodowe zawarte za PRL, również przywileje i prawa, np. układ normalizujący z Niemcami" - mówi Borodziej.

3. "Jak stwierdził Alfons Klafkowski [prawnik, członek PAX, prezes Trybunału Konstytucyjnego w latach 1985-1989 – red.]: Prawo międzynarodowe nie uznaje instytucji przedawnienia zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. Nie uznaje również przedawnienia o odszkodowania z tytułu takich zbrodni".

Nieprawda, zdania na ten temat są podzielone.

Prof. Borodziej:"Jeśli prawdą jest, że zbrodnie wojenne się nie przedawniają, to powinniśmy zacząć od wystąpienia do Szwecji o reparacje za potop szwedzki!

Podstawy prawa międzynarodowego ustanowił traktat westfalski z 1648 roku, który wprowadził prawną definicję suwerenności państwa. W tej sytuacji każdy kraj europejski mógłby domagać się odszkodowań za każdą wojnę, w której ucierpiał od XVII w.".

Prof. Czapliński dodaje, że autor analizy bezrefleksyjnie cytuje Klafkowskiego: "Zbrodnie wojenne w tym kontekście to dziedzina prawa karnego, dotycząca ścigania zbrodniarzy wojennych. Nie przekłada się na odpowiedzialność odszkodowawczą państwa, które nie ponosi odpowiedzialności karnej".

4. "W podpisanym 12 września 1990 r. Traktacie o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec, zwanym traktatem 2+4, w ogóle nie zajmowano się sprawami reparacji wojennych, ale tylko generalnie zamknięciem problemu drugiej wojny światowej. Ponadto Polska nie była stroną tego traktatu".

Prof. Borodziej: "Owszem, układ 2+4 nie wspomniał o reparacjach wojennych. Dlatego, że temat był zamknięty i w interesie wszystkich stron leżało, żeby tak pozostało.

Nikt w Polsce nie chciał przecież, żeby Niemcy zaczęły kwestionować powojenne granice i np. żądać przyłączenia Szczecina albo Wrocławia do Niemiec". A jeśli chodzi o to, że Polska nie była stroną tego traktatu, to wg. art. 107 dot. państw nieprzyjacielskich Karty ONZ Polska mogła być reprezentowana w stosunkach z Niemcami – czyli byłym państwem nieprzyjacielskim – przez mocarstwa alianckie. Przez cały okres podziału Niemiec Polska nie kwestionowała tego przepisu.

Prof. Czapliński: "Jeśli podważamy jeden punkt umowy poczdamskiej, to podważamy całość umowy, w tym postanowienia graniczne. Co oznacza że do 1991 roku dawne tereny wschodnie rzeszy należały do Niemiec".

To się nie uda. I jest niebezpieczne

Prof. Czapliński: "Żądanie reparacji to hucpa. Nie wiadomo, jaką ścieżką sądową mielibyśmy się ich domagać. Do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości moglibyśmy się zgłosić tylko, jeśli Niemcy wyrażą na to zgodę. Zresztą zarówno Polska, jak i Niemcy w momencie objęcia jurysdykcją MTS wyraziła zgodę, że nie można dochodzić żadnych roszczeń wynikających z sytuacji, które miały miejsce przed datą graniczną – 1989 rokiem. Sami wyłączyliśmy takie spory spod jurysdykcji Trybunału, bo nie chcieliśmy, że Niemcy mieli wobec nas roszczenia majątkowe.

Z całym szacunkiem, autor ekspertyzy zajmuje się prawem celnym i wekslowym, nie powinien więc zabierać się za rzeczy, na których się nie zna".

Prof. Borodziej: "Wiadomo, że to się nie uda. Takie żądania są bezpodstawne".

A do tego niebezpieczne – jak napisał dla OKO.press prof. Robert Grzeszczak, żądanie reparacji to otwarcie puszki Pandory i podważanie całego powojennego ładu. Podobnie twierdził Włodzimierz Cimoszewicz w artykule dla OKO.press.

8 września 2017 rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert kategorycznie oświadczył, że kwestia ta jest rozwiązana zarówno politycznie, jak i prawnie, co zostało przypieczętowane przez wejście Polski do UE w 2004 roku. Czy to też chcemy, jako Polska, kwestionować?

;

Udostępnij:

Monika Prończuk

Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.

Komentarze