„Intelektualiści wymyślają pojęcia pokroju ,,prawicowego populizmu”, nie widząc, że jest to klasyczny faszyzm, tylko na innym, niepełnym jeszcze etapie rozwoju. Wiedzą, że jeśli przyznają, że to faszyzm, to będą musieli coś z tym zrobić; jeśli to populizm, to dyskusje i felietony wystarczą” – mówi Ece Temelkuran, turecka pisarka i dziennikarka
"Podczas ostatniej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium zostałam zapytana przez moderatora dyskusji panelowej, dlaczego upieram się przy nazywaniu tego, co dzieje się w Turcji faszyzmem. Zniecierpliwiona odparłam: ,,a dlaczego ty tak tego nie nazywasz?” – mówi w rozmowie z OKO.press znana turecka pisarka, publicystka i dziennikarka, Ece Temelkuran. Kacper Max Lubiewski rozmawia z nią także o
Kacper Max Lubiewski: Recep Tayyip Erdoğan rządzi Turcją nieprzerwanie od 2003 roku – czy da się wskazać jeden moment, który zadecydował o jego dojściu do władzy? Moment, który dał początek kryzysowi tureckiej demokracji?
Ece Temelkuran*: Wielu powiedziałoby pewnie o końcu lat 90., kiedy Erdoğan, jeszcze jako burmistrz Stambułu, wygłosił pamiętne przemówienie, podczas którego powiedział, że: ,,Meczety są naszymi barakami, a wierni żołnierzami”. To w tamtym okresie zyskiwał miano bohatera politycznego i lidera prawicy, a potem centrum. Moim zdaniem należy jednak spojrzeć jeszcze głębiej – wszystko to, co widzimy obecnie w Turcji wzięło się w ten czy inny sposób z przewrotu wojskowego w 1980 roku. Generał Evren powiedział wtedy: ,,Wychowamy pokolenie, które nie zna znaczenia ideologii” i ciężko odmówić mu skuteczności – w latach 80. wyrwano z korzeniami całe pokolenie progresywistów i lewicowców, wyrzucając ich z kraju, zamykając ich w więzieniach i mordując. Połączenie konserwatywnej, sunnickiej doktryny oraz autorytarnego stylu rządów dało w Turcji początek politycznemu islamowi; Erdogan jest złotym dzieckiem tego pokolenia.
Jak to?
Celem zamachowców w 80’ roku była de facto transformacja sekularnej Republiki Tureckiej w religijną Republikę Islamską poprzez głębokie i długoterminowe przejęcie aparatu państwa. Patrząc na to z tej perspektywy, Erdoğan nie jest więc przypadkowym, charyzmatycznym politykiem, który pewnego dnia wygłasza poruszające przemówienie, a elementem większego procesu, który kiełkował w Turcji na ponad 20 lat przed nim. Polityczny geniusz Erdoğana polegał zawsze na tym, że potrafił zawiązywać bezprecedensowe koalicje, z islamistami, Kurdami czy lewicą, aby potem następnie je zdradzać i oportunistycznie tworzyć nowe, a tym samym, skutecznie przejmować państwo od środka.
Z dzisiejszej perspektywy wspomnienie Erdoğana dogadującego się z lewicą szokuje.
Ze świecą szukać drugiego takiego politycznego oszusta i trickstera jak Erdoğan. W 2010 roku, szukając poparcia dla swojego nowego projektu konstytucji, który zakładał zwiększenie uprawnień prezydenta, zaproponował w niej kilka liberalnych przepisów, aby namówić do jej poparcia parlamentarną lewicę. Ta wtedy mogła poczuć, że coś osiągnęła, ale tak naprawdę za jej plecami Erdogan centralizował swoją władzę. Gdy brytyjski dziennikarz zapytał mnie kilka lat temu, co myślę o kolejnym już oburzającym komentarzu Erdoğana pod adresem kobiet, uśmiechnęłam się i odpowiedziałam mu, że prawdopodobnie gdzieś indziej robi coś jeszcze gorszego. To jego stara zagrywka: wprowadzić kolejną serię represji lub cementować swoją władzę, jednocześnie odwracając uwagę społeczeństwa czymś w gruncie rzeczy nieistotnym.
Czy na przestrzeni ostatnich 20 lat znaleźć można jeszcze inne kamienie milowe, które świadczyłyby o intencjach Erdoğana?
Gdy AKP [Partia Sprawiedliwości i Rozwoju – przyp. red.] doszła do władzy w 2002 roku ludzie tacy jak ja, którzy ostrzegali przed możliwymi konsekwencjami, byli nazywani paranoikami. Zarzucano nam antydemokratyczność, bo przecież zwycięstwo AKP było głosem ludu. Nawet na początku drugiej ich kadencji tak było – Erdoğan przemawiał wtedy z prezydenckiego balkonu i powiedział o osobach, które na niego nie głosowały, że są ,,innymi kolorami Turcji”.
Wielu intelektualistów i intelektualistek było przekonanych, że prezydent tym samym otwiera się na swoich przeciwników, ale to już wtedy wydawało mi się dziwne; miliony Turków i Turczynek było jego zdaniem zaledwie dodatkiem lub ozdobą. Wygrana w 2007 ośmieliła go i sprawiła, że stał się bardziej zdecydowany – to wtedy Erdoğan postawił się kamalistom, czyli starej elicie kulturalnej i intelektualnej Turcji. Wybudował specjalne więzienie za Stambułem, które ma nawet własną salę sądową, żeby szybciej osadzać oskarżonych! Wielu, wielu kamalistów i ich zwolenników skończyło właśnie tam; wtedy chyba Erdoğan odkrył swoje karty, pokazując swoim przeciwnikom co dzieje się z tymi, którzy stają na jego drodze.
Czy aresztowanie Ekrema İmamoğlu, obecnego burmistrza Stambułu i jednego z liderów tureckiej opozycji, ma potencjał stać się jednym z tych kamieni milowych? Czy to coś naprawdę ważnego, czy może kolejna sztuczka odwracająca naszą uwagę?
Nie mam na to pytanie jasnej odpowiedzi – nawet moi koledzy i koleżanki, którzy nadal mieszkają w Turcji nie są w stanie jednoznacznie przewidzieć, co przyniesie aresztowanie İmamoğlu. Optymizmem napawa jednak fakt, że nawet po 20 latach masowego prania mózgów, represjonowania obywateli i obywatelek czy wprowadzania kolejnych islamistycznych i autorytarnych polityk, połowa społeczeństwa stoi w opozycji wobec rządu. To dowód niezwykłej wytrzymałości i mój osobisty powód do dumy – tureckiemu społeczeństwu odebrano wszystkie narzędzia oporu, a jednak się opiera! Tym razem to młodzi ludzie dodali nam nadziei, bo mimo że dorastali w czasie wszechobecnej politycznej manipulacji, to nie stracili zdrowego rozsądku.
Erdoğan oprócz pewnego geniuszu, ma też jednak duże szczęście – za każdym razem, gdy jego władza przeżywa kryzys, na świecie dzieje się coś, co go przykrywa. Demonstracje po aresztowaniu İmamoğlu były gigantyczne, ale bardziej nośnymi tematami były oczywiście wygłupy Donalda Trumpa, rosyjska inwazja w Ukrainie czy Bliski Wschód. Sytuacja geopolityczna znowu dała mu więc szansę na założenie maski poważnego polityka-negocjatora, a nie dyktatora, którego władza trzeszczy w posadach.
Co jeszcze zadecydowało (i decyduje) o politycznym sukcesie Erdogana? Co potrafi, czego nie potrafią inni?
Myślę, że często niepotrzebnie intelektualizujemy i mityzujemy strategię oraz narzędzia Erdogana i jemu podobnych. Tutaj nie ma magii i nie ma mitów – żyjemy po prostu w czasach kryzysu neoliberalizmu, w którym premiuje się bezwzględnych, amoralnych polityków maczo. Wydaje mi się, że uparte próby tłumaczenia i kategoryzowania ideologii Erdogana tak naprawdę nas rozleniwiają; już mówię dlaczego. Podczas ostatniej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium zostałam zapytana przez moderatora dyskusji panelowej, dlaczego upieram się przy nazywaniu tego, co dzieje się w Turcji faszyzmem. Zniecierpliwiona odparłam: ,,a dlaczego ty tak tego nie nazywasz?”. Intelektualiści i dziennikarze wymyślają pojęcia pokroju ,,prawicowego populizmu”, nie widząc, że jest to klasyczny faszyzm, tylko że na innym, niepełnym jeszcze etapie rozwoju. Robią to, bo wiedzą, że jeśli przyznają, że to faszyzm, to będą musieli coś z tym zrobić; jeśli to populizm, to dyskusje i felietony wystarczą.
Co charakteryzuje więc faszyzm w Turcji? Na jakim jest etapie?
Po pierwsze Erdoğanowi udało się przekonać swoich zwolenników i zwolenniczki, że istnieją ponad polityką – ich partia nie jest w ich oczach partią, a ruchem społecznym. APK na papierze przeciwstawia się polityce jako czemuś pełnym brudu i oszustw; APK jest dla prawdziwych, szczerych i autentycznych ludzi. Jak w soczewce widać tu kryzys wartości, która miota całym światem –
nic dziwnego, że narracja o etycznej czystości łapie Turków i Turczynki za serca.
To na płaszczyźnie ideologicznej, ale praktycznie APK zrobiło jeszcze jedno; Erdoğan faktycznie dzieli się pieniędzmi i kapitałem z lokalnymi reprezentantami swojej partii, więc przy okazji każdych wyborów zawsze są w stanie najwyższej gotowości, bo wiedzą, że stawką jest także ich los i ich pieniądze. Ten system działał sprawnie przez ostatnie 20 lat, ale ostatnio zaczął spowalniać, bo tureccy oligarchowie stają się coraz bardziej chciwi, co zostawia dla maluczkich coraz mniej. To też, w przewrotny sposób, może być powodem do nadziei.
Co z religią? Jaką rolę odgrywa islam w faszyzacji tureckiego społeczeństwa?
Erdoğanowi i APK nie udało się zrobić z Turków i Turczynek znacząco bardziej religijnego społeczeństwa, ale to nie było nigdy ich ostatecznym celem. Erdoğanowi zależy na pieniądzach, władzy, wpływie – nie konkretnej doktrynie lub którejkolwiek z muzułmańskich wartości. System Erdoğana nie wymaga od Turka czy Turczynki przywiązania do islamu, a zwykłego posłuszeństwa. Idealny podwładny Erdogana powinien spełniać kilka wymagań: być etnicznym Turkiem, heteroseksualnym mężczyzną i sunnickim muzułmaninem; najlepiej, żeby jeszcze był jakimś głodnym pieniędzy przedsiębiorcą. Ale jeśli będziesz posłuszny prezydentowi, szczególnie publicznie, to wybaczy ci się każdą część twojej tożsamości – bycie kobietą, Kurdem lub członkiem innej mniejszości.
Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii oporu wobec rządów Erdoğana – jak dzisiaj wygląda turecka opozycja?
Turecka socjaldemokracja od ponad 20 lat jest w stanie godnym pożałowania, chociaż nabrała trochę rozpędu po aresztowaniu İmamoğlu; udało się stworzyć bardzo szeroki front przeciwko APK od lewicy po ultranacjonalistów. Sytuację komplikuje jednak proces pokojowy z Kurdami, którzy byliby naturalnymi przeciwnikami Erdogana, ale CHP [socjaldemokratyczna partia republikańska założona przez Mustafę Kemala Atatürka – przyp. red.] w ciągu ostatnich lat stała się dużo bardziej nacjonalistyczna, co utrudnia dialog. Turecka opozycja, w przeciwieństwie np. do irańskiej, jest dużo mniej oparta na diasporze – Turcy, którzy mieszkają za granicą potrafią mieć skrajnie różne poglądy i siebie nawzajem zwalczać. Jest natomiast jeden obszar, którego Erdoganowi i jego ekipie nie udało się przejąć – kultura. Próbował i nadal próbuje, ale APK nie potrafi jak na razie wyprodukować przekonującej i jakościowej (acz podległej) kultury popularnej.
Zmarginalizowano, a następnie usunięto oczywiście z mediów i stanowisk wszystkich przeciwników Erdogana, ale to nadal ich twórczość cieszy się popularnością.
Na końcu chciałbym zapytać jeszcze o politykę zagraniczną Erdoğana. Jakie są jego ambicje? Jaka jest jego wizja?
Gdy chodziłam jeszcze do szkoły podstawowej na ścianie w jednej z klas wisiała mapa Europy i Azji z Turcją po środku; Europa narysowana była żywymi kolorami, Iran, Irak, Syria – były pustymi, żółtymi plamami. Tak mniej więcej można podsumować turecką mentalność drugiej połowy XX wieku. Atatürk kazał Turkom patrzeć na Zachód, odgrodził nas fizycznie i mentalnie od Bliskiego Wschodu – mieliśmy pracować ciężko po to, żeby dogonić naszych rówieśników na Zachodzie. Erdoğan jest megalomanem i myśli, że Turcję stać na to, żeby angażować się we wszystkie konflikty naraz. Przez pewien czas ten pomysł nawet mi się podobał; myślałam, że pomoże Turkom i Turczynkom poczuć się bardziej sprawczym i poważnym narodem. Myliłam się – Erdoğan chce zrobić z Republiki drugie wcielenie Imperium Osmańskiego, które rządzi regionem. Turecki kompleks niższości przeistacza się w równie niebezpieczny kompleks wyższości.
*Ece Temelkuran: Jedna z najbardziej wpływowych tureckich pisarek, dziennikarek i komentatorek życia politycznego. Autorka bestsellerowych książek takich jak How to Lose a Country i Together; jej teksty ukazują się m.in. w The Guardian, The New York Times i Le Monde Diplomatique.
Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.
Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.
Komentarze