0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Adem ALTAN / AFPFot. Adem ALTAN / AF...

Mało tego: po ponad 20 latach władzy, zrazu jako premier, a potem trzykrotnie jako prezydent (zmiana konstytucji wyzerowała mu limit kadencji), uczyni to jako najdłużej piastujący stanowisko jej przywódca, choć Atatürk i generał Bayar dłużej byli głowami tureckiego państwa. Zaś w swój drugi wiek Turcja wejdzie bardziej przezeń ukształtowana niż przez kogokolwiek innego:

Atatürk pozostaje wprawdzie założycielem państwa i obrońcą jego niepodległości, ale Erdoğan systematycznie rozprawia się z kolejnymi elementami jego spuścizny.
  • Założyciel chciał wygnać religię na peryferie życia społecznego – Erdoğan przywrócił islamowi centralną pozycję w państwie, zaś sobie nadał nimb jego otoczonego czcią obrońcy.
  • Założyciel wygnał kobiety w chustach z instytucji publicznych – Erdoğan przywrócił im, w tym własnej żonie, szacunek i cześć.
  • Założyciel chciał, by państwo było kołem zamachowym gospodarki – Erdoğan gospodarkę ostatecznie zliberalizował i sprywatyzował, z wielką korzyścią dla siebie, rodziny, krewnych, przyjaciół i sojuszników.
  • Założyciel oparł swą władzę na armii – Erdoğan zapędził armię do koszar, a władze sprawuje dzięki zwycięstwom w niesfałszowanych, choć nierównych wyborach.
  • Założyciel wywalczył dla Turcji w traktacie z Lozanny lepsze granice, niż planowali alianci, lecz nieporównanie gorsze, niż miało pokonane przez aliantów imperium – Erdoğan przebąkuje, że traktatu, podpisanego na sto lat, i wygasającego 24 lipca, nie odnowi, a wówczas sięgnąć może choćby po wyspy Dodekanezu.

Przeczytaj także:

Wystarczy poparcie połowy Turków

Armia turecka okupuje dziś północny Cypr, północną Syrię, i kawałek zachodniego Iraku – dawne ziemie otomańskie, które założyciel spisać musiał na straty, a które Erdoğan odbija. Zgoda, Cypr zajęli przed półwiekiem polityczni spadkobiercy założyciela z rządzącej przez dziesięciolecia CHP, ale to Erdoğan oznajmił, że ich uznawana jedynie przez Ankarę niepodległość jest nieodwracalna.

Podobnie mówiła Armenia o Karabachu, którego niepodległości jedn ak uznać się nie odważyła, i który właśnie traci, dzięki wspieranej przez Turcję skutecznej ofensywie Azerbejdżanu.

Premier pokonanej przez Azerów Armenii stawił się, jak wasal, na inaugurację trzeciej prezydentury Erdoğana, sam Erdoğan zaś uda się wnet na objazd tureckich ziem, do Lefoşy na Cyprze i Baku w Azerbejdżanie – założyciel mógłby o tym tylko pomarzyć.

Z kluczowych elementów polityki Atatürka ostała się sama Republika, stolica w Ankarze, zwrot na Zachód, alfabet łaciński, dławienie opozycji i prześladowanie Kurdów.

Oraz powróciły, po dekadach NATO-wskiej wrogości, dobre stosunki z Moskwą. Resztę Turcji kształtuje dziś Erdoğan na swoją modłę.

I ma w tym poparcie połowy Turków. To wystarczy, by rządzić, bo ta druga połowa ma wobec prezydenta wzajemnie sprzeczne zarzuty. Świeccy spadkobiercy spuścizny Atatürka buntują się przeciw islamizacji kraju i gwałceniu praw obywatelskich krytyków polityki Erdoğana – ale będąc u władzy tak samo gwałcili prawa religijnej większości, i Kurdów, z którymi teraz zawarli taktyczny sojusz. Część Kurdów jednak większe pokłada zaufanie w islamizmie Erdoğana, niż w nacjonalizmie CHP: Erdoğan chociaż toleruje Kurdów jako współwyznawców, nacjonaliści z CHP tolerowali ich zaś tylko o tyle, o ile Kurdami w ogóle być przestawali. Dlatego też część elektoratu kurdyjskiego wręcz Erdoğana poparła.

Krytykom rozbuchanej za rządów Erdoğana korupcji wyborcy przypominają, że choć za rządów CHP korupcja była wydatnie mniejsza, to krąg jej beneficjentów był niemal hermetycznie zamknięty.

Dlaczego inflacja nie zaszodziła Erdoğanowi

Tymczasem na Erdoğanowskiej liberalizacji gospodarki skorzystali i ci, którzy, jak dyrektor państwowego banku, trzymali w domu w pudełkach po butach ponad milion euro w drobnych banknotach na równie drobne wydatki, i ci, którym państwo zalegalizowało byle jak budowane, ale własne domy, które za CHP trzeba było rozbierać jako samowolki.

Bardzo wysoka inflacja, wywołana skrajnie nieortodoksyjną polityką ekonomiczną prezydenta, który twierdzi, że wysokie stopy procentowe są przyczyną inflacji, a nie sposobem jej zwalczania, ugodziła wprawdzie we wszystkich, w tym i w wyborców Erdoğana. Ale oni w większości uważają, że wcześniejszy względny dobrobyt jemu właśnie zawdzięczają. Tak więc w najgorszym razie prezydent zabrał, co wcześniej dał – ale przecież dał, a jego krytycy nie dawali. Hasło „gospodarka, durniu!” pozostaje nadal trafne, ale jest to broń obosieczna.

Represje dobrze wycelowane

Inaczej niż z inflacją, represje nie trafiały we wszystkich po równo, lecz selektywnie uderzały w krytyków prezydenta, a tym samym oszczędzały jego zwolenników.

Co więcej, ci zwolennicy nie tylko nie odczuli ich ciężaru, ale uważali, że represje są jak najbardziej uzasadnione i korzystne. Gülsen, popularna piosenkarka pop, dostała tuz przed wyborami 10 miesięcy w zawieszeniu, bo zażartowała sobie podczas koncertu, że jeden z jej muzyków jest „zboczony”, bo chodził do religijnej szkoły średniej.

Żart godził nie tylko w obsesję Erdoğana wychowania „religijnego pokolenia” poprzez drastyczne zwiększenie liczby tych szkół, zwanych imam hatip, z programem studiów religijnych rozszerzonym kosztem innych przedmiotów (podobne szkoły funkcjonują także np. w Izraelu), ale i w wartości wyznawane przez tych rodziców, którzy posyłają tam dzieci nie dlatego, że muszą, ale dlatego, że chcą.

Oni uważają, że jest to wyrok jak najbardziej zasadny, podobnie jak wyroki za obrazę władzy na starszą panią, wymachującą w stronę otoczenia prezydenta pudełkiem po butach. Czy na kierowcę autobusu, którego pasażer zadenuncjował, że odłożył gazetę na ziemię Erdoğanem do dołu.

Te wyroki potwierdzają proprezydenckiej, bo konserwatywnej większości, że państwo wreszcie jest po ich stronie.

Takiego poczucia większość ta nie miała przez dziesięciolecia władzy CHP, kiedy krytycy władzy byli wprawdzie karani niemniej surowo, ale władza ta nie kierowała się wartościami, które wyznaje większość obywateli.

Potęga chusty

Pobożne Turczynki w chustach nie miały prawa wstępu na państwowe uczelnie, piastowania, jeśli zostały by wybrane, żadnych funkcji przedstawicielskich, z poselskimi włącznie, czy zatrudnienia w państwowych instytucjach, jak szkoły czy służba zdrowia – z których świadczeń kobiety w chustach, jako matki uczniów czy pacjentki, mogły wszelako korzystać.

Część kobiet rozstała się więc ze swymi chustami, zastraszone i upokorzone, inne trwały przy nich, ale za cenę wykluczenia społecznego.

Mężczyźni wprawdzie, na mocy nakazów Atatürka, także musieli się rozstać ze swoimi fezami, ale noszenie fezu nie było religijnym wymogiem. Dopiero pod władzą Erdoğana sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze, aż do pełnego równouprawnienia – i prezydent zyskał w pobożnych kobietach wierny, liczny i zmotywowany elektorat. Bez nich by nie wygrał.

Argumenty obrony swobód obywatelskich i praw człowieka brzmiały w ustach polityków CHP nieprzekonująco, skoro oni sami już te prawa, jak w wypadku chust, systematycznie gwałcili, już to odwoływali się do pomocy wojska, gdy nie udawało im się już trzymać większości w ryzach. Tureckie dyktatury wojskowe były brutalne i krwawe. Po zamachu z 12 września 1980 aresztowano 650 tysięcy ludzi, z czego prawie połowa stanęła przed sądem: orzeczono ponad 500 wyroków śmierci, choć wykonano tylko co dziesiąty.

Porównajmy to z sytuacją w Polsce w rok później: Turcja miała wtedy wprawdzie o 10 milionów więcej ludności, ale rządy wojskowych trwały tylko trzy lata.

Awans dostępny dla wielu

Wprawdzie wojsko równie bezlitośnie rozprawiało się z opozycją z lewa, jak z prawa, a opozycja ta sama często chwytała za broń, to groźba zamachu wisiała nad wszystkimi rządami prawicowymi i zostawiła w tureckiej świadomości głęboką traumę. Gdy w 2016 roku koalicja świeckich wojskowych oraz zwolenników skłóconego z Erdoğanem duchownego Fetullaha Gülena znów spróbowała wojskowego zamachu przeciwko demokratycznie wybranym, lecz opresyjnym rządom prawicy, pokonało ich samo społeczeństwo, za cenę życie kilkudziesięciu osób (dokładne liczba jest sporna). Tak rządy Erdoğana zyskały nimb demokratycznego oporu, a ich krytyków oskarżano o poparcie dla puczu. Dziesiątki tysięcy krytyków rządu na tej podstawie aresztowano, a setki tysięcy straciły pracę.

Zaś na ich miejsca przyszły setki tysięcy tych, którzy pod rządami świeckich nigdy by na taki awans nie mogli liczyć.

Ich żony nosiły chusty, oni sami modlili się, jak islam wymaga, publicznie i często. Być może nie mieli, jak świeccy, doktoratów z Harvardu – już prędzej z imam hatip – lecz każdy rozpoznawał w nich swojaków. W skorumpowanym państwie Erdoğana robili fortuny, którymi następnie się dzielili z rodziną, sąsiadami, ziomalami z tej samej wsi czy miasteczka. Państwo, dotąd obce i wrogie, rozmawiające z obywatelami nakazami i czołgami, nagle stało się oswojone i swojskie, a rozmawiało z wiernymi z meczetów, gdzie treści kazań ustalał rządowy wydział ds. wierzeń.

Bezradna opozycja

Pokonani świeccy mobilizowali ulicę i zagranicę.

Ulicę pan prezydent rozpędzał, pałkami i armatkami wodnymi, na oczach kamer. Nowo wyniesieni na urzędy i godności swojacy nie widzieli, wśród bitych demonstrantów, wielu kobiet w chustach: już raczej te w krótkich spodniczkach, które namawiały ich córki, żeby chust nie nosiły. A zagraniczne sądy, które śmiały Turcji coś nakazywać – przestrzeganie jej własnej konstytucji, na przykład – reprezentowały zarazem ten sam zachód, który chustami gardził, z islamu kpił, a na salony i tak nie wpuszczał. Potępienie z jego strony oznaczało, że rząd dobrze robi, że się narodowymi, a nie obcymi interesami kieruje. Zagranica bowiem jest złą z natury: doradcą Erdoğana z całą powagą tłumaczył, że za demonstracjami w Stambule stoi Lufthansa, która chce utrącić w ten sposób budowę nowego lotniska w Stambule, gdyż zagrozić może ono pozycji lotniska we Frankfurcie.

Trzecia kadencja

To wszystko trwało lata. Zanim w 2014 roku Erdoğan objął prezydenturę, przez dziesięć lat był premierem.

Jego premierowanie było jednak zależne od parlamentarnej gry sił, podobnie jak pierwsza kadencja jako prezydenta, wybranego jeszcze przez parlament, nie naród. Za każdym razem w wyborach powszechnych mógł stracić władzę – a żeby ją utrzymać, musiał przekonać zwolenników, że jest im pod jego rządami lepiej, przeciwników zaś poróżnić i odciąć od wiarygodnych informacji o tym, jak się im, i zwolennikom, żyje pod jego rządami. Prezydent wyborów nie fałszował – zadbał jedynie o to, żeby niemal wszystkie media były pod jego kontrolą i nie przekazywały treści, mogących budzić u wyborców zwątpienie. Gdy jego policja rozpędzała demonstrację w obronie Gezi Park w Stambule, telewizja CNN Türk nadawała reportaże o życiu pingwinów. Zyskała nazwę CNN Pingwin, ale zadanie spełniła. Nieposłuszni dziennikarze trafiają pod sąd, a już prawie połowa sędziów jest z Erdoğanowskiej nominacji. Wiedzą, od jakich wyroków zależy zadowolenie prezydenta, spokój w kraju i ich własna kariera.

Dwie trzecie mieszkańców Turcji ma poniżej 40 lat, co oznacza, że nie znali innej władzy, niż Erdoğana.

Jego okres premierowania można potraktować jako pierwszą kadencję, kiedy to realizowany program polityczny jest tylko jedna ofertą spośród wielu, tyle, że akurat realizowaną – ale poparcie społeczne dlań może się z każdą chwila skończyć.

  • Pierwsza prezydentura była odpowiednikiem drugiej kadencji, kiedy to program zyskuje sankcję naturalnej społecznej aprobaty, skoro został ponownie wybrany spośród wszystkich ofert. Poparcie dlań staje się czymś oczywistym; potrzeba dodatkowej motywacji, by w ogóle dopuścić myśli, że się poprze jakiś inny program.
  • Po trzeciej kadencji program partii rządzącej staje się po prostu programem władzy; sprzeciw wobec niego staje się sprzeciwem nie tyle przeciwko artykułującej go politycznej formacji, ale przeciwko popierającej go większości – a więc właściwie całemu narodowi. Tak autorytarni przywódcy myślą o swojej władzy od początku, ale trzeba czasu – tych trzech kadencji właśnie – by tak zaczęto o nich myśleć powszechnie. Trzecia kadencja betonuje system, który staje się na dobra sprawę nie do ruszenia.

Victor Orban, jak Erdoğan, ma już za sobą test trzeciej kadencji.

Stali się na dobra sprawę nieusuwalni. Z zawiścią patrzą na nich Donald Trump i Jair Bolsonaro, którzy obaj polegli po pierwszej, kiedy ich programy i aspiracje większość wyborców po prostu odrzuciła.

Benjamin Netanjahu ma podobne aspiracje i staż u władzy, jak Erdoğan, ale pięcioletnia przerwa w sprawowaniu władzy, i specyfika izraelskiego ustroju politycznego utrudniają porównania.

W przyszłym roku przed testem trzeciej kadencji stanie Narendra Modi. Teoretycznie, test ten Władimir Putin ma już dawno za sobą – ale przez to, że Rosja dawno ma za sobą niezafałszowane wybory, zasada trzeciej kadencji w jego przypadku nie obowiązuje.

Obywatele będą większością głosów wybierać autorytarnych populistów, którzy, kosztem swobód, będą zaspakajać ich potrzeby ekonomiczne i godnościowe tylko wtedy, gdy będą mieli poczucie, że od ich głosów naprawdę zależy wynik.

Że w rzeczywistości, a nie tylko w pompatycznych deklaracjach okolicznościowych, są oni suwerenem, którego wolę rządzący jedynie realizują – a on z kolei realnie może tych rządzących odwołać. Jeśli nie, jeśli wyniki wyborów ustala się przed głosowaniem, a wrzucenie głosu do urny to tylko pozbawiony rzeczywistego znaczenia rytuał – wówczas wyborcy mogą władzy odmówić poparcia. Jeżeli bowiem boi się swobodnej rywalizacji wyborczej, to znaczy, że wie, iż może utracić poparcie suwerena. A skoro tak, to istotnie może, i powinna – bo władz w końcu wie najlepiej.

Dlatego inteligentni demokratorzy wolą ryzyko wolnych wyborów niż pewność wyborów sfałszowanych. Przed przegrana w tych pierwszych chroni ich kontrola mediów, propaganda, represje i strach; to na ogół wystarcza. Sięgnięcie po te ostatnie oznacza, że się już nigdy nie odzyska tego poparcia, które pozwala za zgoda jednych czynić, co się chce z innymi – a wówczas swoich tez się zaczyna traktować jak wrogów, z wszystkimi tego konsekwencjami. Dużo bezpieczniej jest przeżyć w noc wyborcza kilka niespokojnych godzin.

;

Udostępnij:

Konstanty Gebert

(ur. 1953), psycholog, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika „Midrasz”. W stanie wojennym, pod pseudonimem Dawid Warszawski, redaktor i dziennikarz podziemnego dwutygodnika KOS, i innych tytułów 2. obiegu. Autor ponad dwóch tysięcy artykułów w prasie polskiej i ponad dwustu w międzynarodowej, oraz kilkunastu książek. Książka „Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło” (Agora 2022) otrzymała nagrody im. Beaty Pawlak, Klio oraz im. Marcina Króla. Jego najnowsze książki to „Spodnie i tałes” (Austeria 2022) oraz „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” (Agora 2023). Twórca pierwszego polskiego podcastu o Izraelu: „Ziemia zbyt obiecana”.

Komentarze