0:000:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Paul ELLIS / AFPfot. Paul ELLIS / AF...

Eurowizja to w tym roku współpraca między Wielką Brytanią i Ukrainą - która jako zwycięzca poprzedniej edycji ma prawo do organizacji tegorocznego konkursu. Z powodu trwającą za naszą wschodnią granicą wojny, nie było to jednak możliwe. Europejska Unia Nadawców (EBU), która organizuje Eurowizję, dopuszcza w takim wypadku zorganizowanie finału w innym kraju.

Do pomocy Ukrainie zgłosiło się kilku narodowych nadawców, ale wybór ostatecznie padł na BBC. Po półfinałach jedno jest pewne - brytyjski nadawca nie zawodzi i przygotował ogromne, kolorowe widowisko. Być może zbyt kolorowe jak na gusta kadry zarządzającej Telewizją Polską - która jest członkiem EBU i transmituje eurowizyjne koncerty.

Ciśnienie mógł podnieść już czwartkowy (11 maja) półfinał, w którym wystąpiły trzy drag queens z przekazem: Eurowizja to miejsce, gdzie każdy może być sobą. Komentujący show dziennikarze TVP zamilkli.

W finale konkursu w Liverpoolu w sobotę 13 maja wystąpi 27 reprezentantów z krajów europejskich i nie tylko. Wśród finalistów znalazła się m.in. Australia, korzystająca z pięcioletniego zaproszenia EBU do udziału w Eurowizji.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Eurowizja w niebiesko-żółtych barwach

Podczas show nie brakuje ukraińskich akcentów, pocztówek zza naszej wschodniej granicy i występów ukraińskich muzyków. Oprawę graficzną wydarzenia współtworzyli artyści z ogarniętego wojną kraju.

Koncert współprowadzi ukraińska wokalistka Julia Sanina, na ekranie często pojawia się również eurowizyjny komentator Timur Mirosznyczenko. W ubiegłym roku, kiedy konkurs wygrał zespół Kalush Orchestra, świat obiegło nagranie, jak Timur skacze z radości w kijowskim bunkrze.

Mimo niebiesko-żółtej oprawy Eurowizji, podczas finału głosu nie będzie mógł zabrać Wołodymyr Zełenski. Prezydent Ukrainy zaproponował EBU łączenie z Kijowem, ale organizator Eurowizji odmówił.

"Jednym z filarów Konkursu jest apolityczny charakter wydarzenia. Zasada ta zabrania wystąpień o charakterze politycznym w ramach Konkursu (...)".

Paradoksy Eurowizji

O (a)polityczność największego europejskiego muzycznego show pytamy doktora Marcina Boguckiego z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego

Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas, OKO.press: Po co Eurowizja udaje, że jest apolityczna?

Dr Marcin Bogucki: Zacznijmy od tego, że Eurowizja oparta jest na paradoksach. Mamy przecież twórczość artystyczną, czyli coś, czego nie da się zmierzyć i policzyć. Jednak by rozstrzygnąć konkurs, trzeba przełożyć wartość występu na punkty.

Kolejnym z tych paradoksów jest właśnie to, że Eurowizja deklaruje się jako wydarzenie apolityczne, co nie jest do końca prawdą. Oficjalnie w występie nie mogą pojawić się elementy, które w jakiś sposób nawiązują do ideologii, do marek, do produktów, do organizacji.

Jednak często stosuje się tak zwaną mowę ezopową. Jest parę takich przykładów. 2008 roku, napaść Rosji na Gruzję. Rok później Gruzja wystawia piosenkę „We Don't Wanna Put In”, która oczywiście nawiązuje nazwiskiem do pewnego polityka.

W przypadku Gruzji pomóc miała pisownia - w końcu nie mówimy o prezydencie Rosji, a o czynności “wkładania” (po angielsku “put in”).

Wtedy EBU (Europejska Unia Nadawców) nie dopuściła piosenki w pierwotnej formie. Poproszono o zmianę tekstu. Gruzja się na to nie zgodziła i nie wystąpiła na Eurowizji. Kolejny przykład to jest Jamala, 2016 rok i utwór „1944”. Piosenka o wysiedleniu Tatarów krymskich. Tytuł brzmi co prawda „1944”, wokalistka część tekstu śpiewa po tatarsku, ale bezpośrednio nie mówi, że chodzi dokładnie o to wydarzenie. Tym razem piosenka została dopuszczona do konkursu, mimo sprzeciwu Rosji.

I wygrała.

Tak, ale są też przypadki wykluczenia z konkursu ze względu na polityczność. Tak było z zespołem Halasy ZMiesta z Białorusi i piosenką, której tytuł przetłumaczony na polski brzmi “Nauczę cię”. Zespół wypowiadał się proreżimowo, sprzeciwiał protestom po sfałszowanych wyborach w Białorusi w 2020 roku. Wtedy EBU doszukała się w tekście piosenki elementów politycznych i nie dopuściła zespołu do udziału.

Ostatecznie Białoruś została na stałe wykluczona z Eurowizji.

Każdy przypadek jest inny, za każdym razem w inny sposób organizatorzy oceniają, czy dana piosenka ma charakter polityczny, czy też nie.

Eurowizja bez agresora

Tą apolitycznością EBU zasłaniało się tuż po agresji Rosji na Ukrainę. W pierwszym oświadczeniu sugerowało, że to nie “nasza” wojna, więc nie będziemy wykluczać Rosji z udziału w konkursie. Unia nie wykluczyła Rosji również po aneksji Krymu w 2014 roku. Dopiero zeszłoroczne protesty innych krajów i miłośników Eurowizji spowodowały, że EBU zmieniła zdanie.

Eurowizja inspiruje się ideałami olimpijskimi. Pokazuje się jako wydarzenie, które powinno być ponad konfliktami politycznymi. W tym przypadku też starano się odwołać do tej zasady, jednak sprzeciwili się poszczególni nadawcy i ostatecznie Rosja nie wystąpiła. Teraz jest już poza Europejską Unią Nadawców.

W tym samym momencie, kiedy Rosja traci miejsce na Eurowizji, cały konkurs wygrywa Ukraina, zespół Kalush Orchestra z piosenką “Stefania”. Wiele mówiło się o symbolice takiego wyboru, o tym, że jury i widzowie docenili (bardzo dobry zresztą) występ kraju ogarniętego wojną. Takich symbolicznych zwycięstw chyba było trochę więcej - możliwe, że w 2003 roku triumf Turcji nie był przypadkowy?

To skomplikowane. Kontekst polityczny istnieje zawsze, bo wykonawcy reprezentują przecież kraje. Głosujemy więc na to, co nam się podoba, ale i na konkretny kraj.

To element, którego z definicji nie powinno być na “olimpiadzie”, ale w Eurowizji go nie unikniemy. Nie wyłączymy z konkursu aspektu “brandingu narodowego”, do tego sytuacja polityczna wpływa na odbiór piosenki.

Wspominacie o 2003 roku i zwycięstwie Turcji, czyli wokalistki Sertab Erener z piosenką “Everyway that I can”. Jedna z analiz tego konkursu podaje, że Turcja wygrała wtedy dlatego, że nie pozwoliła wykorzystać baz wojskowych Stanów Zjednoczonych przy konflikcie zbrojnym na Bliskim Wschodzie.

Wielka Brytania zajęła wtedy ostatnie miejsce. Być może dlatego, że, w przeciwieństwie do Turcji, włączyła się w działania zbrojne. Ale gdy posłucha się występu brytyjskiego zespołu Jemini z piosenką “Cry Baby”, to słychać, jak okrutnie fałszują. Trudno więc powiedzieć, na ile liczyła się strona estetyczna, a jakie znaczenie miała polityka.

W 2003 roku wygrała piosenka, która jest taka “autoorientalizująca”, pokazuje Turcję jako wschodnią, jednocześnie kobiecą i zseksualizowaną.

Ich Troje wprowadza Polskę do UE

Trudno powiedzieć, czy diagnoza o polityczności głosowania w 2003 roku jest trafna. Przecież Polska wzięła udział w działaniach zbrojnych, a nasi reprezentanci, zespół Ich Troje, zajął niezłe 7 miejsce - jedno z najlepszych w historii naszego uczestnictwa w Eurowizji.

Ale tutaj graliśmy nieco inną kartą, choć też polityczną. Jest 2003 rok, rok przed akcesją Polski do Unii Europejskiej. Przypomnę: Ich Troje występują z piosenką „Keine grenzen”, śpiewają w trzech językach: rosyjskim, niemieckim i polskim. To takie połączenie protest songu z piosenką powodziową. Jednocześnie w jakiś sposób śpiewamy o pokoju, ale tak naprawdę śpiewamy o rozszerzeniu Unii Europejskiej.

Czyli Polska dobrze radzi sobie na Eurowizji w momencie, kiedy dzieje się coś dobrego wokół naszego kraju? Edyta Górniak zajęła drugie miejsce w konkursie w 1994 roku, w pierwszych latach wolnej Polski.

Wydaje mi się, że problemem polskich występów jest właśnie “branding narodowy”. Piosenki, które zajmowały wysokie miejsca, w jakiś dobry sposób oddawały to, jak chcemy pokazać się w Europie.

Przypomnijmy sobie 1994 rok. Polska na Eurowizji po raz pierwszy, Edyta Górniak w białej, krótkiej sukience, bardzo dziewczęco, bardzo niewinnie, ale ze wspaniałym wokalem.

Polska ma kojarzyć się z naturalnością, niewinnością, ale też perspektywami, talentem. Czytelny branding narodowy przyjęliśmy też w 2003 roku, kiedy mieliśmy być mocno proeuropejscy.

Eurowizja przeciwko wojnie

Przyjrzyjmy się tegorocznym utworom. Politycznych wątków nie brakuje: mamy przynajmniej dwie wprost antywojenne piosenki.

Jest nawet więcej takich piosenek. Mamy Ukrainę, zespół Tvorchi (Twórczy - red.) z utworem “Heart of Steel”. W tym roku Ukraina stawia twardo na nowoczesność - a nie, jak często w poprzednich edycjach, na łączenie jej z folkiem.

Mamy ukraińskiego białego producenta i czarnego wokalistę pochodzącego z Nigerii, piosenkę w języku angielskim i ukraińskim z mroczną elektroniką. “Heart of Steel” jest inspirowane Azowstalem i bohaterską obroną kombinatu w Mariupolu - choć nie jest to powiedziane wprost.

Druga sprawa to są Czechy, zespół Vesna, złożony z wokalistek różnego pochodzenia i ich piosenka w kilku językach: czeskim, ukraińskim, bułgarskim i angielskim. W tekście mowa jest o siostrze, która nie będzie stała w kącie – w domyśle, o Ukrainie. Jest to piosenka odwołująca się do sytuacji politycznej, ale też nie wprost.

Kolejny przykład: 21-letni Szwajcar Remo Forrer i piosenka “Watergun”. Wokalista śpiewa wprost, że nie chce być żołnierzem.

Możemy tę listę uzupełnić o chorwacki zespół Let3. W wywiadach muzycy mówią, że ich występ jest przeciwko wojnie i przeciwko głupocie.

Pierwsze słowa w tej piosence to “Mama kupila traktora”. Inspiracją było podobno wydarzenie autentyczne, czyli sprezentowanie przez Łukaszenkę Putinowi traktora.

I to jest występ bardzo ciekawy pod względem prezentacji scenicznej, o którym usłyszeli chyba nawet eurowizyjni sceptycy po wtorkowym półfinale, bo pojawia się wokalista przypominający Stalina, ale takiego przefiltrowanego przez Andy'ego Warhola. A to nie jest najbardziej kontrowersyjny element występu.

Mamy tu bezpośredni sprzeciw wobec tyranii jako takiej, ale znowu - nikt wprost Putina czy Łukaszenki nie wymienia.

Grecja głosuje na Cypr

Bywa też, że polityczność objawia się w głosowaniu, które pokazuje relacje między krajami. Ukraińcy w zeszłym roku przepraszali Polskę za swoich jurorów, którzy przyznali nam niewiele punktów. Wzajemnie głosują na siebie widzowie z Cypru i Grecji czy krajów nordyckich. Często wchodzą w grę nieoficjalne i niezgodne z regułami konszachty. Polscy jurorzy pokochali się przecież z kolegami z San Marino, przyznawali sobie wzajemnie maksymalną liczbę punktów.

Kiedyś, kiedy głosowali jedynie jurorzy, zaobserwowano tak zwane głosowanie blokowe. Wzajemnie przyznawali sobie punkty przedstawiciele krajów na przykład z obszaru nordyckiego czy zachodnioeuropejskiego. Teraz, gdy głosy jury i widzów mają taką samą wagę, nie jest to aż tak proste.

Wciąż jednak EBU sprawdza, czy w głosowaniu jurorskim nie ma fałszerstw i niezgodnych z regułami układów. Podejrzane mogą być przypadki, w których na przykład kilka osób ze składu jurorskiego głosuje bardzo podobnie. Nie zawsze chodzi jednak o przypadki łamania reguł.

Wiadomo przecież, że grecka publiczność zagłosuje na Cypr i odwrotnie. Poszczególne kraje dostają też więcej głosów od publiczności z państw, gdzie mają dużą diasporę.

Przeczytaj także:

Turcja, kiedy jeszcze wystawiała swoich wykonawców, dostawała punkty z Niemiec. My niewątpliwie jesteśmy w “bloku wschodnim”, i to od krajów z naszego regionu dostajemy sporo punktów, choć na nasz dorobek składają się też głosy z Wielkiej Brytanii czy Islandii, gdzie mieszka przecież mnóstwo naszych rodaków.

Bo – przypomnę – podczas Eurowizji nie można głosować na swój kraj. Jednak Polonia, mając numery w brytyjskich, niemieckich czy holenderskich sieciach, może już oddawać głosy na reprezentanta Polski, o czym przypominają komentatorzy w TVP.

Gladiator w nierównym starciu z TVP

W tym roku możemy liczyć na głosy z całej Europy, nie tylko Polonii? Występ Blanki, “Solo”, wywołał duże kontrowersje, miłośnicy Eurowizji podważali polskie preselekcje, do tej pory komentowane są zdolności wokalne Blanki. Mimo wszystko mamy jakieś szanse?

Nadawca publiczny może wybrać piosenkę na Eurowizję na dwa różne sposoby: albo jest to tzw. wybór wewnętrzny, czyli telewizja po prostu wybiera piosenkę, która będzie reprezentować dany kraj, albo organizuje preselekcje.

TVP w tym roku postawiło na eliminacje, w których mogli głosować również telewidzowie. Zastanawiam się, po co telewizja publiczna zorganizowała preselekcje, zamiast od razu wybrać wokalistkę, którą chciała od początku wysłać.

Faworytem publiczności był Jann, młody wokalista z nieco mroczną piosenką “Gladiator”.

Moim zdaniem propozycja Janna była dużo bardziej oryginalna niż “Solo”. To była piosenka o czymś. “Gladiator” mówi o przemyśle muzycznym i o tym, w jaki sposób trzeba walczyć o swoją pozycję w tym świecie. Nie dość, że świetnie zaśpiewana, ciekawa pod względem muzycznym, to jeszcze z przesłaniem.

Na Eurowizję pojechała jednak najbardziej memogenna piosenka z tegorocznego konkursu, czyli właśnie “Solo” Blanki.

Na czym polegały kontrowersje podczas preselekcji?

Wokalistka została umieszczona przez jurorów na pierwszym miejscu. Jann - dopiero na czwartym. W przypadku głosowania telewidzów było odwrotnie, Jann był na pierwszym miejscu, Blanka na drugim. Nie było jednak możliwości, by w takim układzie młody wokalista wygrał - mimo że głosów od publiczności miał, podobno, trzy razy więcej od konkurentki.

Kontrowersji jest wiele. Regulamin tych preselekcji został zmieniony na parę dni przed samym wydarzeniem i po korektach dawał więcej decyzyjności jury. Pojawił się wątek współpracy jednego z jurorów z Blanką - czy więc taka osoba powinna zasiadać w jury?

Ponadto pojawiała się jeszcze inna kontrowersja – czy przy zliczaniu głosów był obecny notariusz? W końcu sporo zamieszania wywołały wypowiedzi Edyty Górniak - można było wywnioskować, że nie do końca zna regulamin i wie, jakie są zasady głosowania w krajowych eliminacjach.

Po wyborze Blanki pozostała więc nieprzyjemna atmosfera. Z tym występem jest kilka problemów. Słychać, że to jest głos z problemami emisyjnymi. Wokalistka miała trudności z trafianiem w dźwięki, śpiewa bardzo nosowo, a jej angielska wymowa brzmi groteskowo.

Ja nazywam to dykcją “rihanno-podobną”. Wokalistka próbuje w ten sposób uzyskać chyba efekt “amerykańskości”. Z drugiej strony trudno nie zgodzić się z opinią jury: “Solo” to słoneczny, letni, optymistyczny hit, który bardzo wpada w ucho.

Blanka zaakceptowała swój potencjał memiczny i z tego względu zakwalifikowała się do finału, ale nie ma szans na wysokie miejsce. Niemniej przekonamy się już dziś.

Tęczowo na ekranie publicznej telewizji

TVP szczyci się wyborem Blanki, ale wyobrażamy sobie, że Eurowizja dla kierownictwa stacji musi być ciężkim przeżyciem. Mówi się, że konkurs to “olimpiada LGBT+”. Queerowe wątki pojawiają się często. Pierwszy z brzegu przykład: wygrana Måneskin w 2021 roku i pocałunek wokalisty z gitarzystą. TVP musiała to wyemitować.

Nadawcy publiczni muszą pokazać całość Eurowizji. Jeśli tego nie zrobią, to mogą się spotkać z karami, włącznie z wykluczeniem z konkursu.

Eurowizja jest tęczowa?

Eurowizja jako taka nie ma tożsamości. Wszystko zależy od piosenek, które zostaną zaprezentowane w danym roku. Spaja to wszystko ogólny motyw ideału europejskości. Przedstawia się Europę, która jest liberalna, pokojowa, wyzwolona seksualnie, zaawansowana technologicznie, multikulturowa.

Wątki LGBT+ pojawiają się w występach krajów, które chcą nawiązać do agendy progresywnej europejskości. To dzieje się od lat 90.

Gdyby upersonifikować Eurowizję jako osobę LGBT+, to należy zastanowić się, czy ona została wyautowana, czy dokonała coming outu?

W latach 90. sprawy osób LGBT+ zostały niejako wyłączone z porządku politycznego i włączone do porządku praw człowieka. Wtedy właśnie niektóre kraje zaczęły grać tą kartą. Można się zastanawiać w jakim stopniu jest to szczere, a w jakim cyniczne i nastawione na punktowy zysk.

Eurowizja '98 i queerowa rewolucja

To wyautowanie, czy coming out nastąpił w 1998 roku.

A może nawet w 1997 roku, kiedy na scenie pojawił się pierwszy w historii konkursu wyautowany gej, reprezentant Islandii. Ale rzeczywiście momentem przełomowym jest 1998 rok, kiedy Eurowizję wygrywa Dana International - transgenderowa diwa z Izraela.

Później mamy rok 2002, zespół Sestre złożony z drag queens reprezentujący Słowenię. 2007 to fascynujący rok, bo mieliśmy DQ, czyli drag queen z Danii i kolejną drag queen Verkę Serduchkę z Ukrainy.

Bardzo ciekawe jest zestawienie DQ z Verką. To dwie różne koncepcje dragu. Pierwsza z nich jest rewiowo-burleskowa: glamour, z piórami i zmianami kostiumów. W przypadku Verki Serduchki to taki “wschodni drag” odwołujący do karnawałowości, humoru.

No bo co jest najśmieszniejszym żartem na świecie? Chłop przebrany za babę. Verka nie próbuje tworzyć iluzji kobiecości, przerysowuje tak naprawdę pewnego rodzaju stereotyp kobiety ze Wschodu.

Zwyciężczyni konkursu z 2007 roku, Marija Šerifović z Serbii, wystąpiła w garniturze, z krótko ściętymi włosami. Wyautowała się jako lesbijka dopiero kilka lat później, ale w samym występie bardzo grała z estetyką butch/femme, czyli kobiecości bardziej męskiej i bardziej kobiecej. I wreszcie: 2014 rok. Conchita Wurst i wygrana Austrii.

Conchita wygrywa ze Słowiankami

Chyba nikt nie przeszedł obok tego występu obojętnie. W mediach mówiło się o “babie z brodą”, wygraną Conchity komentowali politycy. To też ciekawe: przez wiele osób Eurowizja jest odbierana jako wydarzenie do zignorowania lub obśmiania, ale w tym przypadku chyba nawet oni nie powstrzymali się od tego, by skomentować występ zwyciężczyni.

W 2014 roku pojawił się nawet wątek tzw. wojny kulturowej, bo z Polski na konkurs pojechała piosenka “My Słowianie” Donatana i Cleo, żeby przegrać z Conchitą Wurst. Występ został wysoko oceniony przez telewidzów, dużo gorzej było z jurorami. Mieliśmy więc do czynienia z dwiema wizjami Europy: progresywną i dumną ze swojej zaściankowości.

Występ Cleo i Donatana interpretuję jako pewnego rodzaju zseksualizowany skansen. Poprawność polityczna? Nawet o tym nie słyszeliśmy. Mamy krótkie spódnice, mamy panią z dekoltem ubijającą sugestywnie masło, mamy tekst o urodzie Słowianek.

A Conchita to drag queen w wersji glamour - do stereotypowo idealnej kobiecości nie pasuje jedynie broda.

Conchita wygrała połączeniem tego, co znajome - czyli piosenki w typie bondowskiej ballady - i elementów, które wydają się obce. Oglądanie tego finału było naprawdę fascynujące.

Z jednej strony mamy takie zwycięstwa, jak to Conchity, ale z drugiej mamy przez lata obecną w konkursie Rosję. W 2009 roku finał zorganizowano w Moskwie, podczas imprezy miała odbyć się również parada równości, której rosyjskie władze jednak zakazały.

Znowu: to skomplikowane. Wiele zależy od kraju, który organizuje finał, ale też od EBU, która jest w swoich decyzjach dość niekonsekwentna.

W 2014 roku jeden z prowadzących finał w Kopenhadze chciał wystąpić z tęczową flagą. Unia Nadawców się na to nie zgodziła.

Rok wcześniej w Szwecji prowadząca, w ramach ubarwienia finału, udzielała ślubów - w tym parze jednopłciowej. Z EBU nie miała problemu.

Wracamy więc do kwestii tego, co jest, a co nie jest polityczne. Wspomnieliście o Rosji. To kraj, który bardzo chciał pokazywać się z pozytywnej strony w tym konkursie, a z drugiej strony pełen był głosów krytycznych wobec Eurowizji.

Po wygranej Conchity Wurst to stamtąd płynęły najgorsze obelgi. Po wykluczeniu Rosji ta narracja powróciła: komentatorzy i politycy mówili o konkursie jako o przykładzie zgnilizny moralnej Zachodu, o propagandzie ideologii LGBT, o “wybiórczej” apolityczności EBU. Bo dlaczego białoruski zespół Hałasy ZMiesta można było wykluczyć, a odnosząca się do polityki Jamala mogła wystąpić?

50 lat od zwycięstwa Abby

Jak myślisz, czego możemy spodziewać się po tegorocznej Eurowizji? Będzie triumf Szwecji?

Bukmacherzy się z reguły nie mylą, największe szanse rzeczywiście ma Loreen ze Szwecji, zwyciężczyni konkursu z 2012 roku. To bardzo fajna power ballada z widowiskową prezentacją sceniczną.

Ja jednak będę głosował na Finlandię, którą reprezentuje Käärijä, wokalista śpiewający po fińsku utwór “Cha Cha Cha”, już samym wyborem języka wprowadzający pewien element egzotyki. To piosenka z interesującym tekstem - o problemach z alkoholem, o tym, jak jest potrzebny, by się zrelaksować (tematyka bliska krajom nordyckim).

Działa jednak nie warstwą tekstową, lecz bardziej podprogowo. Utwór można interpretować inaczej, także jako odpowiedź na presję dotyczącą stereotypów płciowych albo wyzwania chaotycznego, niezrozumiałego współczesnego świata. To wszystko zostało podane w bardzo dziwnej, a jednocześnie fascynującej, prezentacji scenicznej, z muzyką nawiązującą do metalu, techno i k-popu.

Mimo to wydaje mi się, że wygra Szwecja. A przypomnę, że pochodząca z tego kraju ABBA wygrała w 1974 roku. Jest więc prawdopodobne, że 50. rocznicę tego zwycięstwa Szwedzi będą świętować u siebie.

Marcin Bogucki – absolwent kulturoznawstwa, historii sztuki i muzykologii, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej UW. Jego zainteresowania badawcze skupiają się wokół kulturowej historii muzyki oraz reżyserii operowej. Autor książki "Teatr operowy Petera Sellarsa. Inscenizacje Händla i Mozarta z lat 80. XX wieku", współautor tomu "Chopinowskie igrzysko. Historia Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina 1927-2015". Członek Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych i Stowarzyszenia Miłośników Konkursu Piosenki Eurowizji OGAE Polska.

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Przeczytaj także:

Komentarze