0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

Epizod dwutygodniowego rządu Mateusza Morawieckiego dobiega właśnie końca. Był to epizod w polskiej polityce bardzo nietypowy – po raz pierwszy formalnie urzędujący premier zamyka swoje rządy, wygłaszając exposé, czyli mowę teoretycznie rządy otwierającą. Stając przed tak osobliwym zadaniem, Morawiecki realizował awaryjny plan polityczny, który powstał w centrali PiS po przegranych przez partię wyborach.

Dwutygodniowe rządy Morawieckiego służyły przedłużeniu władzy PiS najdłużej jak to tylko możliwe. Odchodząca partia władzy wykorzystała go m.in. do powołania nowego prezesa KNF i znalezienia zabezpieczonych ustawowo posad dla kilku postaci ze swego aparatu. Odbyła się również – ostatecznie na skutek błędów formalnych nieudana – próba zmiany statutu mediów publicznych, która miała służyć zabetonowaniu wpływów w TVP i Polskim Radiu. Zarazem jednak PiS starał się wykorzystać ten czas na sformułowanie politycznej narracji w ławach opozycji. I temu właśnie miało służyć pożegnalne exposé Morawieckiego.

Odchodzący premier przemawiał nieco ponad godzinę, jedynie o kilkanaście minut krócej niż w 2017 i 2019 roku, gdy miał ku temu dwie poprzednie okazje. Na wstępie stwierdził, że występuje przed Sejmem pełen dumy i „z podniesionym czołem”. Zaraz jednak zaczął tłumaczyć, dlaczego właściwie wygłasza exposé mimo braku jakichkolwiek szans na wotum zaufania dla jego rządu.

Przeczytaj także:

Prawdziwy papież ludzkich serc

Z tych wyjaśnień wynika dość jasno, że Morawiecki zamierza być premierem alternatywnym. Premierem w oczach i sercach wyborców PiS – tym prawdziwym papieżem uwięzionym w lochach Watykanu, gdy na Piotrowym tronie panoszy się uzurpator, który nie uznaje „dekalogu polskich spraw”.

Żegnający się z władzą szef rządu przypomniał wynik wyborczy PiS (7,6 miliona głosów). Bardzo dobitnie podkreślił też, że w przegranym przez PiS i ostatecznie niewiążącym referendum w zgodzie z linią partii głosowało 12 milionów osób. 12 milionów to znacznie więcej niż 7,6 miliona, więc Morawiecki płynnie przeszedł do tej wyższej liczby. I stwierdził, że przyszedł do Sejmu właśnie ze względu na nią. Otóż on chce być premierem tych 12 milionów Polaków, którzy głosowali w nieudanym referendum na „nie” – tak jak rekomendował PiS.

„Walka o Polskę to pewnego rodzaju sztafeta, od nas zależy, jaką Polskę przekażemy naszym dzieciom i wnukom. Misję, której się podjąłem, realizuję wobec 7,5 mln osób, które zagłosowało na nasze ugrupowanie oraz 12 mln osób, którzy wzięli udział w referendum” – mówił Morawiecki.

„Polska to miłość” – wyznał chwilę później. I zapowiedział: „Projekt, który przedstawiam, wygra. Może nie w tej izbie, ale kiedyś na pewno”.

Non possumus

Dalej było małe „non possumus”. Bo Morawiecki zamierza być alternatywnym premierem, którego misją jest mówienie uzurpatorowi twardego „nie”.

„Europa ojczyzn, a nie Europa bez ojczyzn. Nie godzimy się na dalsze odbieranie kompetencji państwa” – mówił więc Morawiecki, odwołując się w ten sposób do ukształtowanej jeszcze w trakcie kampanii wyborczej narracji PiS o „obronie niepodległości”. Teraz odchodzący obóz władzy w ten sposób definiuje swoje główne zadanie na czas rządów koalicji demokratów. W trakcie exposé Morawiecki stosował jednak wersję „soft” tej narracji. Nie straszył utratą suwerenności Polski szykowaną rzekomo w Brukseli, nie opowiadał o zdradzie i zaprzaństwie. Być może po to, by nie zazgrzytało to zbyt mocno przed tym, co zaraz nastąpiło.

Credo

Mateusz Morawiecki rozpoczął bowiem opowieść o przeszłości i przyszłości – czyli swoje credo, ubrane w siedem wyznań wiary.

Była to opowieść godna alternatywnego premiera, bowiem dotyczyła nie do końca istniejącego świata.

Morawiecki stwierdził między innymi, że jego celem było trwałe dołączenie Polski do grona najwyżej rozwiniętych gospodarek świata. Przypominał – kilkukrotnie – transfery socjalne uruchomione przez PiS. Mówił o „ostatecznej klęsce neoliberalizmu”, cytował wybitnego neokeynesistowskiego ekonomistę polskiego pochodzenia, Michała Kaleckiego. Chwalił się wzrostem gospodarczym i wzrostem płac – o inflacji oczywiście nie wspominając. Ta część wystąpienia Morawieckiego była małą erupcją propagandy sukcesu. „Rzeczpospolitą liberalną zamieniliśmy na rzeczpospolitą solidarną” – tak podsumowywał 8 lat rządów PiS Morawiecki.

Ale nie brakowało też opowieści o przyszłości. Usłyszeliśmy o świecie, który już całkiem nie istnieje. Okazało się w jej trakcie, że Morawieckiemu jako odchodzącemu premierowi marzy się na przykład wprowadzenie w Sejmie „pakietu demokratycznego” – co absolutnie nie marzyło mu się jako premierowi urzędującemu. Ba, Morawiecki ujawnił się nawet jako całkowicie dotąd nieznany zwolennik zakończenia „wojny polsko-polskiej”. „Szukajmy tego, co nas łączy, wybierzmy dialog, tylko odrzucając konflikt możemy przetrzeć nowe ścieżki rozwoju” – mówił w swym pożegnalnym exposé.

To nie koniec. Bo premier rządu PiS cytował również Gombrowicza i wzywał, by „Polska przyszłości nie była Polską zdziecinniałą”.

Wisienką na torcie było całkowicie nowe stanowisko premiera w kwestii praw kobiet. „Miejsce kobiety powinno być tam, gdzie ona sama je sobie wybierze. Nie chodzi o to, aby znieść różnice, bo pięknie się różnimy. Chodzi o to, że możemy być równi, ale musimy być równi” – mówił czołowy polityk Prawa i Sprawiedliwości, partii, której polityczna wola przełożyła się na decyzję Trybunału Julii Przyłębskiej, drakońsko zaostrzającą i tak już surowe prawo antyaborcyjne.

Jaki to wszystko miało sens?

Z perspektywy demokratycznego wyborcy obserwującego poniedziałkowe obrady Sejmu, pożegnalne exposé Morawieckiego to zwykła farsa. W dodatku nie do końca zrozumiała – bo przecież odchodzący premier mocno nadwyręża swoją pozycję, decydując się na dociągnięcie swojej dwutygodniowej misji do samego końca. Z punktu widzenia politycznych interesów Prawa i Sprawiedliwości cała ta operacja może mieć jednak swoje uzasadnienie.

Oto przecież prezentujący swą jakże ambitną wizję Polski premier Morawiecki zostaje „pokonany” przez sprzysiężenie partii dawnej „opozycji totalnej”. Przejdzie jednak do opozycji z gotowym gabinetem cieni, bo przecież zdążył „sformować” rząd, i gotowym zarysem oferty pod przyszłe programy wyborcze Prawa i Sprawiedliwości. Na kilka miesięcy przed wiosennymi wyborami samorządowymi i europejskimi może to mieć całkiem spore znaczenie.

Jako „odsunięty od władzy” premier Morawiecki ustawia się też w roli naturalnego – w oczach wyborców PiS – recenzenta przyszłego rządu Donalda Tuska. Będzie „punktem odniesienia” i „alternatywą” zarówno dla wyborców PiS, jak i przychylnych prawicy mediów. Męcząca, czasochłonna i całkowicie zbędna – z perspektywy czekających na ostateczną zmianę władzy demokratów – operacja z „rządem” Mateusza Morawieckiego i jego exposé może więc być zarazem całkiem pragmatycznym ruchem ze strony PiS. A dla rządu demokratów zapowiedzią, że jego ministrowie mogą dość szybko poczuć oddech PiS-owców na plecach.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze