0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plTomasz Pietrzyk / Ag...

„Pracownicy są wykorzystywani do maksimum, ale nie przekłada się to na pensje. Na stanowiskach robotniczych średnia to 4 010 złotych brutto” - mówi OKO.press Eleonora Dopierała, szefowa związków w zakładach Kraft Heinz w Pudliszkach. Międzynarodowy gigant przejął jeden z najstarszych zakładów przetwórstwa spożywczego w Polsce w 1997 roku. Firma dwa lata temu świętowała stulecie. Właściciel chwali się na swojej stronie internetowej, że to właśnie w wielkopolskim miasteczku wyprodukowano „prawdopodobnie pierwszy keczup w Polsce”. Całkiem możliwe, ale czy wkrótce na jakiś czas jego produkcja się zatrzyma.

Pracownicy bowiem coraz mocniej rozważają strajk – najpierw ostrzegawczy, później generalny. Dopierała twierdzi, że uzwiązkowienie w Pudliszkach przekracza 50 proc., a poparcie dla takiego rozwiązania jest wysokie. Co może temu zapobiec? Jedynie 400 złotych podwyżki brutto z wyrównaniem od stycznia – twierdzi przedstawicielka Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Mięsnego i Spożywczego. Pracodawca zgadza się na wzrost pensji w zakresie 300-330 złotych brutto od kwietnia.

„W okolicy zakłady pracy mają dużo wyższą średnią, większość oferuje na podobnych stanowiskach około 5 000 zł, a załogi dostają 10 proc podwyżki. To około 500 złotych. My nie możemy liczyć nawet na 400” - mówi Dopierała.

Dodaje, że właśnie dlatego w zakładzie brakuje rąk do pracy. Wiele osób odchodzi, a ci, którzy zostają, dostają coraz więcej nadgodzin. Jak twierdzi Dopierała, firma próbuje łatać braki pracownikami tymczasowymi – głównie zza wschodniej granicy.

Właściciele Pudliszek nie boją się strajku – odpowiada nam zajmujący się interesami Kraft Heinz w naszym regionie Nigel Dickie. „Fabryka Pudliszki od 100 lat dba o swoich konsumentów, pracowników i społeczność lokalną. Inwestujemy w rozwój naszej fabryki i dobro naszych pracowników. Prowadzimy stały dialog z przedstawicielami związków zawodowych i jesteśmy optymistami, że sprawy zostaną rozwiązane” - komentuje przedstawiciel firmy. To optymizm na wyrost – twierdzi Dopierała, wyjaśniając, że do porozumienia z pracodawcą jest daleko.

Przeczytaj także:

Kaufland „miga się od rozmów”

Coraz więcej niezadowolonych jest również w sieci marketów Kaufland. W grudniu media obiegły informacje o oporze pracowników, którzy nie chcą, by w niedziele sklep pracował jako placówka pocztowa.

„Kaufland tłumaczy, że nie może odpuścić konkurencji, która otwiera swoje markety w niedziele niehandlowe. To duży problem, ale są większe” - mówi Wojciech Jendrusiak, przewodniczący Związku Zawodowego „Jedność Pracownicza” w sieci marketów. Jak tłumaczy, nie można wierzyć władzom spółki, które przedstawiają swoją firmę jako przyjaznego pracodawcę. Podają, że na podwyżki w tym roku ma pójść 70 mln zł, a wyniosą one 400 złotych brutto. Tyle że w tej kwocie zawiera się już 100-złotowa podwyżka odłożona z zeszłego roku, a kwoty są zróżnicowane w zależności od miasta – wyjaśnia Jendrusiak:

„Tyle dostaną pracownicy na przykład w Warszawie, którzy mają tak zwany dodatek aglomeracyjny. My postulujemy 600 złotych podwyżki dla każdego pracownika”.

Swoje postulaty pracownicy wykrzyczeli podczas dwóch protestów przed zakładową centralą we Wrocławiu. Zarówno po grudniowej, jak i po styczniowej manifestacji związkowcy nie doczekali się odpowiedzi od władz firmy. Dlatego pod koniec stycznia weszli z nimi na drogę sporu zbiorowego. Jak przekazuje Jendrusiak, pracodawca uznał, że obiecanymi podwyżkami spełnił już wymagania pracowników, więc nie uznaje sporu.

„Kaufland w ten sposób miga się od rozmów z nami. Kiedy weszliśmy w spór zbiorowy, to już nie jest widzimisię pracodawcy. On musi przystąpić do negocjacji lub uznać nasze postulaty po okresie nie dłuższym niż trzy dni. Ten termin minął 24 stycznia”.

Zdaniem Jendrusiaka 600 złotych podwyżki może wynagrodzić pracownikom trudne warunki pracy. „Przecież na niektórych stanowiskach to jest harówka. Pracownicy magazynów, zamiast zająć się swoimi sprawami w czasie wolnym, muszą najpierw przez kilka godzin ochłonąć po wymagających zmianach” - zaznacza związkowiec, według którego płace to tylko jeden z problemów sieci. Kolejnym jest mobbing i działanie komisji do jego zwalczania. Z relacji Jendrusiaka wynika, że w jej składzie większość mają władze spółki i wysoko postawieni pracownicy na stanowiskach menadżerskich. Nie ma za to miejsca dla psychologa.

Według przedstawicieli spółki manifestacje mają być… niezgodne z prawem, choć firma nigdy nie zniechęcała pracowników do brania w nich udziału. “Jako pracodawca wypełniliśmy obowiązek rzetelnego informowania zatrudnionych o aktualnym stanie prawnym rzekomego sporu, na który powołuje się WZZ. Obecnie nie istnieje żaden spór zbiorowy pomiędzy stronami, w związku z czym manifestacja była nielegalna” - odpowiada nam Maja Szewczyk z Kaufland Polska. Dodaje, że spółka poważnie podchodzi też do zgłoszeń przypadków mobbingu, a pracownicy mają zagwarantowaną reprezentację w komisji je badającej.

Więcej strajków, choć gospodarka jest rozpędzona

Sporów pomiędzy pracownikami a pracodawcami jest więcej. Od ponad tygodnia opisujemy strajk generalny w fabrykach autobusów Solarisa.

Wcześniej na podobny ruch zdecydowali się związkowcy z firmy Paroc, którzy jeszcze w zeszłym roku wywalczyli 850 złotych podwyżki. Sukcesem zakończył się strajk w białostockim zakładzie Bison-Bial, którego władze miały w planie zwolnienie 45 osób. Zatrudnienie ma być jednak utrzymane, a pracownicy fabryki uchwytów według deklaracji zarządu dostaną 300 złotych brutto podwyżki.

Bunt mogą szykować również kontrolerzy lotów, których dotknąć mają potężne obniżki pensji. Ich wynagrodzenia nadal będą stosunkowo bardzo wysokie – od 20 do nawet 40 tys. złotych brutto. Mimo to ich poziom ma się obniżyć o 30-50 proc.

Wyższych płac domagają się też pracownice firmy Avon, prowadzącej wysyłkową sprzedaż kosmetyków. „Operatorki LKZ, czyli osoby odpowiedzialne za pakowanie, same kobiety, bardzo często mają pensje na poziomie płacy minimalnej – i to już po tych kilkuprocentowych podwyżkach, jakie pracodawca przyznał jesienią 2021 r.” - piszą w swoim oświadczeniu przedstawicielki Inicjatywy Pracowniczej działające w firmie.

W naszej firmie promujemy kulturę otwartej komunikacji. Na bieżąco wsłuchujemy się w potrzeby naszych pracowników. Jesteśmy również stale otwarci na dialog ze stroną związkową, dlatego też wszystkie przedstawione nam postulaty zostały wnikliwie przeanalizowane i omówione, a zaproponowane przez nas rozwiązania będą przedmiotem dalszych rozmów. Inicjatywa Pracownicza pomija fakt, że decyzja o zwiększeniu wynagrodzenia zasadniczego, zarówno dla osób zatrudnionych na stanowisku operatora LKZ, jak i na pozostałych stanowiskach operacyjnych, została podjęta przez zarząd spółki jeszcze w ubiegłym roku. Stanowi ona wynik odpowiedzialnych i konsekwentnych działań pracodawcy polegających na stałym monitorowaniu rynku i weryfikowaniu wynagrodzeń w taki sposób, aby utrzymać stabilność zatrudnienia dla naszych pracowników. Biorąc pod uwagę podwyżki wprowadzane w okresie od października 2021 roku do kwietnia br., wynagrodzenie zasadnicze pracowników otrzymujących najniższe wynagrodzenie wzrośnie o 18,7 proc. W Avon Distribution Polska stale dążymy do poprawy warunków oraz satysfakcji z pracy, angażując w ten proces naszych pracowników oraz inwestując w ich rozwój. System wynagrodzeń, oprócz płacy zasadniczej, obejmuje 10-procentową premię kwartalną oraz 17 benefitów, w tym prywatną opiekę medyczną, ubezpieczenie na życie, dofinansowanie do transportu oraz dodatkowy dzień wolny. Mamy nadzieję na konstruktywny dialog z Inicjatywą Pracowniczą. Naszym celem jest jak najszybsze dojście do mądrego porozumienia.

Ten sam związek zawodowy informuje również o innych toczących się sporach - w fabryce systemów kominowych Jeremias w Gnieźnie, w fabryce Danfoss w podwarszawskim Grodzisku i w Grupie l’Oreal.

Jednocześnie polska gospodarka mocno poprawiła swoje wyniki od czasu najmocniejszych kowidowych restrykcji. Zeszły rok przyniósł naszej gospodarce najmocniejszy rozwój od 2007 roku, a PKB urosło o 5,7 proc. Z jednej strony może to być tak zwany „efekt niskiej bazy” związany z odbiciem po czasie stagnacji. Z drugiej, polskie przedsiębiorstwa w dużej części mogły pochwalić się doskonałą passą. Oddający kondycję gospodarki indeks PMI (określający aktywność nabywczą podmiotów finansowych) utrzymuje się na wysokim poziomie 54,2 punktu – wartości powyżej 50 oznaczają ożywienie. Znakomitą końcówkę zeszłego roku odnotował między innymi przemysł. W grudniu produkcja poszła do góry o 16,7 proc. w porównaniu do tego samego miesiąca 2020 roku. Listopad skończył się wzrostem o 15,2 proc. rok do roku. Nieźle radził sobie również handel, którego wartość w cenach stałych wzrosła o 8 proc. (najwyższy wzrost odnotowano w listopadzie – ponad 12 proc. rok do roku).

W tym samym czasie Narodowy Bank Polski przedstawił raport mówiący o rosnącej presji płacowej. Występuje ona w 74 proc. firm (a więc jest na poziomie z 2019 roku), a 37 proc. przedsiębiorstw zauważa narastanie presji na wzrost wynagrodzeń. To najwyższy dotąd notowany poziom.

Jak wskazuje raport, dla przedsiębiorców najsilniejszym motywem zmiany wysokości wynagrodzeń są żądania pracowników uzasadniane wzrostem cen w gospodarce - to kluczowy czynnik dla około 60 proc. przedsiębiorców planujących podwyżki wynagrodzeń w kolejnym kwartale.

Jednakże odsetek firm deklarujących uwzględnianie inflacji w polityce płacowej jest wciąż zbliżony do średniej z lat ubiegłych, czyli niski - stałą waloryzację stosuje zaledwie 13 proc. z nich.

Jednocześnie rośnie zapotrzebowanie na pracowników.

48,5 proc. firm raportuje, że ma wakaty – i to również historyczny rekord. Problem jest najdotkliwszy w transporcie, przetwórstwie przemysłowym i budownictwie.

Prywatne firmy to początek. W kolejce stoją już pracownicy budżetówki

Nic dziwnego, że w takich warunkach ekonomicznych pracownicy naciskają na podwyżki – uważa Dominik Owczarek, dyrektor Programu Polityki Społecznej w Instytucie Spraw Publicznych.

„Na pewno możemy mówić o większej liczbie sporów zbiorowych, a strajki są najbardziej widoczne medialne. Jednym z kluczowych czynników jest bez wątpienia inflacja. Klasyczny argument mówi o tym, że pracownicy chcą utrzymać swój poziom życia, a jego koszty rosną” - zauważa specjalista. Podkreśla, że firmy w dużej części w pandemii odkładały podwyżki na później, argumentując to niepewnością swojej przyszłości: „Czasami to było uzasadnione, czasem nie – w końcu wiele przedsiębiorstw radziło sobie w pandemii tak samo dobrze, a nawet lepiej niż przed nią. Teraz mamy początek roku, który często jest też początkiem rundy negocjacji między organizacjami pracowniczymi a pracodawcami. One często wynikają z układu zbiorowego pracy. Zwykły kalendarz negocjacji płacowych pokrył się z wysoką inflacją, która jest czynnikiem incydentalnym”.

Zdaniem Owczarka fala sporów, jeśli nie będzie wzbierać, to na pewno utrzyma się na podobnym poziomie. W niektórych firmach negocjacje dopiero startują, w innych są wyznaczone na końcówkę roku.

Ekspert z ISP przekonuje, że wielu pracodawców ma w tej sytuacji słabą pozycję negocjacyjną i trudno będzie im wytłumaczyć, że trzeba ograniczyć podwyżki. „Gospodarka ruszyła z kopyta, co zobaczymy pewnie w statystykach za 2021 rok. Jeśli firmy przynoszą zyski, to pracownicy będą domagali się podwyżek”.

Sektor prywatny może być też jedynie pierwszym i mniejszym elementem strajkowej układanki. W końcu w Polsce uzwiązkowienie w należących do niego przedsiębiorstwach jest niewielkie. Według danych CBOS z 2019 roku zaledwie 18 proc. wszystkich członków związków zawodowych pracuje w firmach całkowicie prywatnych.

W ciągu roku prawdopodobnie o sobie i swoich wymaganiach płacowych przypomną również pracownicy sektora publicznego – ocenia Owczarek.

„Protest nauczycieli sprzed dwóch lat nie zakończył się sukcesem. Myślę, że i w tym roku oni będą zgłaszali swoje postulaty. Ostre formy zaczynają przybierać również spory w sektorze ochrony zdrowia. Być może przed Kancelarią Premiera znowu zobaczymy białe miasteczko” - mówi Owczarek.

Będzie „wielka rezygnacja”, czy „wielka rotacja”?

Do presji płacowej odniósł się w swojej prognozie dla rynku pracy Andrzej Kubisiak, wicedyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Na łamach „Rzeczpospolitej” stwierdził, że nie spodziewa się w Polsce „wielkiej rezygnacji” na wzór amerykański. W USA zauważalne jest zjawisko składania wypowiedzeń przez wiele osób, najczęściej o najniższym uposażeniu. Zjawisko nazywane po angielsku „big quit” lub „great resignation” widać w statystykach. W samym kwietniu 2021 roku 4 mln amerykanów rzuciło pracę, w czerwcu było to 3,9 mln osób. W wielu przypadkach zwalniające się osoby nie wiedziały, czy zdobędą nową pracę – zwraca uwagę Kubisiak, który nie spodziewa się jednak w Polsce powtórki z USA.

Sytuacja w Polsce może przełożyć się natomiast na zjawisko „wielkiej rotacji, a więc świadomej zmiany zatrudnienia podejmowanej przez samych pracowników, którzy część tych decyzji odkładali w czasie ze względu na lockdowny” - uważa Kubisiak. Dodaje, że do zwiększonej liczby rezygnacji z pracy może się dołożyć narastające wypalenie zawodowe:

„Badania pokazują, że aż 80 proc. brytyjskich i irlandzkich pracowników odczuwa jakąś formę wypalenia zawodowego, a w Polsce, w porównaniu z rokiem 2020, liczba zapytań w wyszukiwarce Google na temat objawów wypalenia zawodowego wzrosła o 200 proc”.

Na wiążące diagnozy, dotyczące naszego kraju, musimy poczekać do czasu ustabilizowania się sytuacji z Polskim Ładem – zaznacza Dominik Owczarek. Trudno powiedzieć, jak ostatecznie wpłynie on na pracowników i pracodawców. Pewne jest jednak, że i jednych, i drugich czeka burzliwy rok.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze