Czy w Polsce da się bezkarnie fałszować podpisy na listach poparcia dla kandydatów w wyborach? Kodeksowo jest to przestępstwo, za które grozi nawet do pięciu lat więzienia. Jednak śledztwa w takich sprawach trwają tak długo, że trudno mówić o realnych konsekwencjach
Nieprawidłowości czy wręcz fałszowanie podpisów na listach poparcia kandydatów w wyborach to w Polsce rosnący problem. Tylko po tegorocznych wyborach prezydenckich Państwowa Komisja Wyborcza zawiadomiła prokuraturę o wykrytych nieprawidłowościach na listach poparcia sześciu kandydatów. Podpisy innych startujących wciąż są analizowane, zawiadomień może być więcej.
Dodajmy, że toczy się też śledztwo w sprawie podpisów poparcia dla siódmego kandydata – Marka Jakubiaka, tyle że dotyczy ono nie jego tegorocznego startu na prezydenta, lecz kampanii z 2020 roku. W postępowaniu tym nikomu nie postawiono zarzutów.
Sprawdziliśmy, czy w sprawach o fałszerstwo podpisów poparcia w wyborach realne jest pociągnięcie do odpowiedzialności karnej kandydatów lub ich współpracowników. Dla demokratycznego państwa to ważne, by skutecznie weryfikować, czy kandydaci cieszyli się prawdziwym poparciem i czy nie doszło do przestępstwa w tym zakresie.
Procedura wygląda tak, że podpisy najpierw weryfikują komisje wyborcze (okręgowe lub centralna). Jeśli wykryją nieprawidłowości, zawiadamiają prokuraturę, która w razie potwierdzenia nadużyć powinna pociągnąć do odpowiedzialności sprawców.
Ale to teoria. W praktyce okazuje się, że sprawcy takich fałszerstw mają duże szanse na uniknięcie kary, choćby z powodu przedawnienia. Wciąż bowiem
nie zostały zakończone śledztwa dotyczące możliwego fałszowania podpisów w wyborach z 2023, 2020 ani nawet z 2014 roku.
2014 rok, wybory do sejmiku województwa podlaskiego. Podlaski oddział Młodzieży Wszechpolskiej, kierowany przez Adama Andruszkiewicza, wystawia swoich kandydatów na liście Ruchu Narodowego. W trakcie kampanii podejrzenia komisji wyborczej wzbudziła część dostarczonych podpisów. Prokuratura wszczęła śledztwo. Jednak do dziś nie zostało ono zakończone.
Postępowanie w tej sprawie trwa już ponad jedenaście lat.
W tym czasie Andruszkiewicz został trzykrotnie wybrany do Sejmu oraz pełnił funkcję wiceministra cyfryzacji i sekretarza stanu w KPRM. Odpowiadał też za kampanię Karola Nawrockiego w internecie w czasie ostatnich wyborów prezydenckich. Obecnie jest zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta RP.
Sprawa podpisów zbieranych przez Młodzież Wszechpolską trafiła na początku do białostockiej prokuratury. Tam jednak po pewnym czasie śledztwo zostało wstrzymane. Jak informowała w 2019 roku Ewa Bialik, ówczesna rzecznik prasowa Prokuratury Krajowej: „Nastąpiła nieuzasadniona zwłoka w prowadzeniu postępowania i w zbieraniu dowodów”. Gdy następowała ta „nieuzasadniona zwłoka”, Andruszkiewicz był już posłem.
W 2019 sprawę przeniesiono do Lublina. Tam się okazało, że zaginął jeden z tomów akt sprawy, zawierający zeznania dwunastu świadków.
Do dziś śledczy sprawdzili, że sfałszowano co najmniej 430 podpisów poparcia. Postawili też zarzuty trzem osobom: Pawłowi P., Wojciechowi N. i Arnoldowi R. Jeden z podejrzanych był bliskim współpracownikiem Adama Andruszkiewicza.
Jak ustalono, działacze Młodzieży Wszechpolskiej spisywali nazwiska z list poparcia, pochodzących z wcześniejszych wyborów.
Jednak akt oskarżenia w tej sprawie nadal nie trafił do sądu.
„Z uwagi na tak dużą ilość podpisów, wymagających badania przez biegłych z zakresu pisma ręcznego, postępowanie nie zostało dotychczas ukończone. Śledztwo zostało przedłużone do dnia 30 września 2025 roku" – poinformowała OKO.press Beata Syk-Jankowska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Regionalnej w Lublinie. – „Część ze zleconych opinii z zakresu badania pisma ręcznego, w których biegli porównywali sfałszowane podpisy z materiałem porównawczym pobranym od osób, które mogły te podpisy nakreślić, wpłynęło do prokuratury. Na kolejne oczekujemy”.
W 2019 roku w programie Superwizjer TVN24 ujawniono, że jeden z podejrzanych zeznał, iż w fałszowaniu podpisów miał brać udział właśnie Adam Andruszkiewicz. Polityk zaprzeczył swemu udziałowi w tej sprawie.
„Oświadczam, że nigdy nie fałszowałem ani nie kazałem fałszować podpisów, a rzekome oskarżenie mnie przez jednego z podejrzanych (!) jest nieprawdziwe, co w razie konieczności udowodnię przed sądem” – stwierdził wówczas. I podał TVN24 do sądu za reportaż. Jednak sąd oddalił pozew w tej sprawie.
Ponieważ śledztwo nie zostało zamknięte, do dziś nie została w pełni wyjaśniona rola, jaką pełnił (lub nie) w tej sprawie Adam Andruszkiewicz, obecny zastępca szefa Kancelarii Prezydenta. Z najnowszych informacji z prokuratury wiadomo tylko tyle, że
po latach postępowania prokuratorzy w końcu przesłuchali polityka jako świadka w sprawie.
Rok 2020, wybory prezydenckie organizowane w wyjątkowym, bo pandemicznym czasie. Marek Jakubiak ogłosił swój start i już po dziesięciu dniach przyniósł do PKW listy ze 140 tysiącami podpisów poparcia. Sam wtedy przyznał, że był zaskoczony, iż tak szybko udało się zebrać podpisy. Pytany przez dziennikarzy, jak je zdobył, stwierdził, że „przynieśli mu je ludzie”.
Już w 2020 roku do „Gazety Wyborczej” zgłosiły się osoby, które twierdziły, że za pieniądze przygotowały sfałszowane listy poparcia dla Marka Jakubiaka. W związku z podejrzeniem o sfałszowanie podpisów sprawa trafiła do prokuratury, która pod koniec lipca 2020 wszczęła śledztwo. Jaki jest jego stan na dziś? Postępowanie jest w toku, nikomu nie postawiono zarzutów.
W tym czasie Marek Jakubiak został kolejny raz wybrany do Sejmu i ponownie kandydował na prezydenta.
Wiosną 2025 roku media ujawniły nazwisko osoby, która miała fałszować podpisy dla Jakubiaka. To – według portalu Goniec.pl – Mateusz Piepiórka, największy udziałowiec spółki firma Chris House. Właśnie na jej konto trafiło osiem przelewów, wysłanych z prywatnego rachunku Marka Jakubiaka. Piepiórka przyznał dziennikarzom Gońca, że zorganizował proceder przepisywania nazwisk osób z ewidencji ludności na listy poparcia dla Jakubiaka.
Jak opisywali dziennikarze, Piepiórka „obciążył nie tylko sam siebie, ale również Marka Jakubiaka twierdząc, że polityk wiedział, że podpisy »zebrane« dla niego były sfałszowane. A za każdą dostarczoną partię podpisów płacił od razu – przelewami, których wydrukowane potwierdzenia wręczał właśnie Piepiórce”.
Pytamy prokuraturę, czy po tych doniesieniach medialnych, z publicznym przyznaniem się do winy koordynatora akcji, śledztwo przyspieszyło? Pojawiły się nowe wątki? Ktoś dostał zarzuty?
„Sprawa podpisów pod listą poparcia Jakubiaka pozostaje w toku. Wymieniony (M. Jakubiak – przyp. aut.) został przesłuchany w charakterze świadka. Weryfikowane są zeznania świadka” – tak brzmi suchy komunikat, który dostajemy z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Śledztwo trwało, tymczasem Marek Jakubiak kolejny raz został posłem, a w 2025 roku ponownie kandydował w wyborach prezydenckich. Natomiast Mateusz Piepiórka pełnił w nich funkcję pełnomocnika wyborczego innego kandydata – Artura Bartoszewicza. Ten mało znany kandydat w zadziwiającym tempie zebrał 248 tysięcy podpisów poparcia. Bartoszewicz zapewniał w czasie kampanii, że Piepiórka nie zbierał dla niego podpisów.
Czy prokuratura rozszerzyła śledztwo, by sprawdzić podpisy złożone przez pełnomocnika Bartoszewicza? Na to pytanie nie dostajemy od śledczych odpowiedzi.
Wybory parlamentarne, 2023 rok. Okręgowa Komisja Wyborcza w Koszalinie sprawdza podpisy dostarczone przez Komitet Wyborczy Polski Liberalnej Strajku Przedsiębiorców Pawła Tanajno. Odkrywa, że część podpisów została dostarczona komisji jako kopie oryginałów. Na niektórych listach zaś popierający widnieją w kolejności zgodnej z chronologią numerów PESEL, co przy normalnym zbieraniu podpisów nie ma prawa się zdarzyć.
Dodatkowo na 400 kartach komisja wyborcza stwierdziła, że daty przy podpisach dopisano tym samym charakterem pisma.
Z siedmiu tysięcy podpisów aż dwie trzecie zostało uznanych za nieprawidłowe.
Komisja zawiadomiła prokuraturę. Ta wszczęła śledztwo, ale dopiero w maju 2025 roku, niemal dwa lata po wyborach parlamentarnych. Postępowanie dotyczy nie tylko okręgu kaliskiego, badane są nieprawidłowości także na listach składanych we Wrocławiu, Legnicy i Opolu. Prokuratorzy zapowiadają przesłuchania 50 osób, powołanie biegłego.
Kiedy we wrześniu pytamy, na jakim etapie jest postępowanie, okazuje się, że na tym samym co w maju.
„Postępowanie nadal jest w toku. Trwają przesłuchania świadków. Nikomu jeszcze nie przedstawiono zarzutów” – informuje Ewa Dziadczyk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Prokuratorzy najczęściej tłumaczą, że śledztwa tak bardzo przeciągają się w czasie, ponieważ tego rodzaju postępowania są bardzo wymagające dowodowo. Trzeba porównywać dużą liczbę podpisów, pobierać próbki pisma od osób, których podpisy widnieją na listach, powoływać biegłych z dziedziny grafologii. W efekcie postępowanie trwa latami, a w tym czasie osoby podejrzewane o nadużycia czy fałszerstwa lub o ich organizację bez przeszkód funkcjonują w przestrzeni publicznej.
Aż strach pomyśleć, ile będą trwały śledztwa w sprawie ostatnich wyborów prezydenckich, gdzie trzeba będzie sprawdzić dziesiątki tysięcy podpisów. Państwowa Komisja Wyborcza dotychczas przekazała do prokuratury wykazy podpisów, dołączonych do zgłoszeń sześciu kandydatów na prezydenta: Wiesława Lewickiego, Pawła Tanajno, Jolanty Dudy, Wojciecha Papisa, Kamila Krzysztofa Całka i Marty Ratuszyńskiej. W podpisach poparcia dla każdej z tych osób PKW stwierdziła nieprawidłowości.
„W pozostałych przypadkach nie zakończono pełnej analizy materiałów, stąd nie jest wykluczone, że Państwowa Komisja Wyborcza skieruje do prokuratury kolejne dokumenty o podobnym charakterze” – informuje krajowe Biuro Wyborcze.
Z dotychczasowych sześciu zawiadomień PKW prokuratura na razie wszczęła dwa postępowania sprawdzające – w sprawie podpisów poparcia dla Wiesława Lewickiego i Pawła Tanajno. Losy pozostałych zawiadomień wciąż się ważą.
Do połowy września nie zostały nawet zarejestrowane jako prowadzone postępowania.
W przypadku Pawła Tanajno PKW informowała, że znaczna część podpisów (prawie pięć tysięcy) na listach pochodziła od osób zmarłych, często wiele lat temu. Były też inne nieprawidłowości, choćby błędne adresy (17,5 tys. podpisów) czy imiona i nazwiska (2400 przypadków).
Na listach poparcia złożonych przez komitet Wiesława Lewickiego według PKW aż 46 776 podpisów zostało złożonych nieprawidłowo". Podpisy zawierały wady „dotyczące imion i nazwisk (4 694 przypadki), adresu (27 974), numeru PESEL (6 298, w tym także PESEL-e osób zmarłych)), praw wyborczych (1 050), daty poparcia (595)” – wyliczała w uchwale Państwowa Komisja Wyborcza. Podpisy zmarłych stwierdzono także u kilku innych kandydatów.
Tylko jedna z głośnych spraw fałszowania podpisów z ostatnich lat zakończyła się skierowaniem sprawy do sądu. Chodziło o fałszerstwa dokonywane na rzecz byłego senatora Józefa Piniora, w wyborach do Senatu w 2015 roku. 161 podpisów sfałszować miała Natalia P. Zaś nakłaniać ją do tego czynu miał Konrad W., któremu także postawiono zarzuty.
Akt oskarżenia powstał jednak dopiero w 2022 roku, czyli siedem lat po zdarzeniu. Tyle że, jak wynika z praktyki polskich prokuratur, to i tak niezły wynik. Dodatkowo tło tej sprawy wskazuje, że ten niezwykły – jak na polskie standardy – pośpiech mógł mieć podłoże czysto polityczne. Pinior był senatorem Koalicji Obywatelskiej, będącej wówczas w opozycji do rządzącego PiS-u.
Wybory
Adam Andruszkiewicz
Marek Jakubiak
Państwowa Komisja Wyborcza
Prokuratura
fałszowanie podpisów
Mateusz Piepiórka
Młodzież Wszechpolska
nieprawidłowości wyborcze
Paweł Tanajno
podpisy poparcia
podpisy w wyborach
Wiesław Lewicki
Analityczka mediów społecznościowych, ekspertka. Specjalizuje się w analizie zagrożeń informacyjnych, zwłaszcza rosyjskiej dezinformacji i manipulacji w sieci. Autorka książki „Efekt niszczący. Jak dezinformacja wpływa na nasze życie” oraz dwóch poradników na temat zwalczania dezinformacji. Z OKO.press współpracuje jako autorka zewnętrzna. Pisze o dezinformacji, bezpieczeństwie państwa, wojnie informacyjnej oraz o internetowych trendach dotyczących polityki. Zajmuje się też monitorowaniem ruchów skrajnie prawicowych i antysystemowych.
Analityczka mediów społecznościowych, ekspertka. Specjalizuje się w analizie zagrożeń informacyjnych, zwłaszcza rosyjskiej dezinformacji i manipulacji w sieci. Autorka książki „Efekt niszczący. Jak dezinformacja wpływa na nasze życie” oraz dwóch poradników na temat zwalczania dezinformacji. Z OKO.press współpracuje jako autorka zewnętrzna. Pisze o dezinformacji, bezpieczeństwie państwa, wojnie informacyjnej oraz o internetowych trendach dotyczących polityki. Zajmuje się też monitorowaniem ruchów skrajnie prawicowych i antysystemowych.
Komentarze