0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata Kubis/OKO.pressAgata Kubis/OKO.pres...

Marki fast fashion zauważają skręt klientów w zieloną stronę i próbują się w ten trend wpisać. Powstają „zrównoważone” linie, w których część materiałów pochodzi z recyklingu, albo ma być łatwa do przetworzenia. Powstają programy, dzięki którym można zwracać stare ubrania do sklepu w zamian za zniżkę (!) na kolejne zakupy. To wszystko zazwyczaj w kolorach beżu, zieleni, z kampaniami kręconymi i fotografowanymi na wsi, w naturze.

To druga część tekstu poświęconego fast fashion. Pierwszą można przeczytać tutaj:

Przeczytaj także:

I to dobrze, że ktokolwiek zaczął zwracać uwagę na przetwarzanie ubrań. Dobrze, bo to buduje jakąś świadomość konsumentów. Choć pojawiają się głosy, że „zrównoważenie” marek to tylko greenwashing, czyli nieuprawnione zdejmowanie z siebie odpowiedzialności za szkody dla środowiska.

Tutaj problemów jest kilka. Po pierwsze: dzięki fast fashion kupujemy więcej. BBC podaje, że dziś nabywamy o 60 proc. więcej ubrań niż jeszcze 15 lat temu. Co minutę w Wielkiej Brytanii kupuje się aż dwie tony tekstyliów.

W sumie rocznie na całym świecie kupujemy aż 56 milionów ton ubrań! Do 2050 ta liczba może wzrosnąć nawet do 160 mln ton. A im więcej kupujemy, tym więcej wyrzucamy.

Pomimo „zrównoważenia” marek, recyklinguje się jedynie 12 proc. materiałów użytych do produkcji ubrań. Mnóstwo niechcianych, zużytych albo zniszczonych ciuchów po prostu trafia na śmietnik. BBC wylicza, że mieszkaniec USA rocznie wyrzuca średnio 37 kg odzieży. Trudno się dziwić, bo wytrzymałość tanich ubrań z sieciówek szacuje się na od dwóch (koszulki, bielizna) do dziesięciu (np. garnitury) lat.

Jeśli nie do recyklingu i nie do śmietnika, to gdzie? Na przykład do krajów rozwijających się, gdzie trafiają paczki z ubraniami z Zachodu. Często brudnymi i dziurawymi. I również generującymi problemy – bo nawet jeśli oddajemy ubrania „charytatywnie”, to bardzo możliwe, że na miejscu są sprzedawane. Taniej niż nowa odzież. Ale wciąż za drogo w porównaniu do bardzo niskich zarobków.

Marki mają też inny pomysł na „zagospodarowanie” ubrań, tych zwróconych albo niesprzedanych.

Nożem w ubrania

W 2017 roku dziennikarskie śledztwo w Danii wykazało, że H&M tylko w tym kraju spala 12 ton, nowych, nigdy nieużywanych ubrań. H&M temu zaprzeczyło, ale to nie było pierwsze takie doniesienie. Wcześniej „The New York Times" opisywał, jak nowe, niesprzedane ciuchy są wrzucane do worków i cięte. „Przy tylnym wejściu na 35. ulicy, czekając na wywóz śmieci, leżały worki z ubraniami, które wydawały się nigdy nie być noszone. Aby mieć pewność, że nigdy nie będą noszone ani sprzedawane, ktoś pociął większość z nich nożami do pudełek lub brzytwą” – pisał dziennikarz NYT. Sprawa nie dotyczyła wyłącznie H&M – trochę dalej na tej samej ulicy znaleziono władowane do worków bluzy, spodnie i koszulki, które nie sprzedały się w sklepie sieci supermarketów Wallmart.

„Palenie i cięcie to dwa najczęstsze sposoby” – mówił w rozmowie z portalem Vox Tim Rissanen, profesor projektowania mody i zrównoważonego rozwoju w Tishman Environment and Design Center. „Trzecią opcją jest po prostu składowanie na wysypiskach, ale większość firm przeprowadza spalanie, aby móc twierdzić, że spalarnie wytwarzają energię. Na przykład Burberry upiera się, że przetwarza ubrania na energię, ale nie wspomina o tym, że energia odzyskiwana ze w ten sposób w najmniejszym stopniu nie rekompensuje energii, jaką trzeba było zużyć do produkcji ubrań” – tłumaczył.

W 2018 roku niemieckie media podały, że Amazon niszczy produkty zwracane przez konsumentów. Jedna z pracowniczek opowiedziała dziennikarzom, że dziennie musiała niszczyć produkty warte dziesiątki tysięcy euro. W tym roku brytyjskie ITV odkryło, że ten proceder dotyczy również magazynów w Szkocji. „Praktyka niszczenia niesprzedanych rzeczy nie jest nowa” – komentował Greenpeace UK. „Marki fast fashion od dawna palą i niszczą niesprzedane lub zwrócone ubrania. Tak naprawdę, wiele korporacji ma problem ze zbyt dużą produkcją. To często prowadzi do szokującego marnowania. Nadmierna produkcja zostawia ślad w środowisku”.

Jaki to ślad?

Odpowiedź na to pytanie jest wbrew pozorom wielowątkowa i trudna. Po pierwsze: produkcja ubrań emituje ogromne ilości CO2 do atmosfery, przyczyniając się do kryzysu klimatycznego. Im więcej ciuchów wytwarzamy, tym, oczywiście, wyższe emisje.

Na stronie Parlamentu Europejskiego możemy przeczytać, że przemysł odzieżowy jest odpowiedzialny za 10 procent globalnych emisji gazów cieplarnianych – to więcej niż łączne emisje z międzynarodowego ruchu lotniczego i żeglugi.

Europejska Agencja Środowiska wylicza, że produkcja wszystkich zakupionych w UE tekstyliów generuje rocznie 654 kg ekwiwalentu CO2 na osobę (CO2e to uniwersalna jednostka do pomiaru gazów cieplarnianych). Żeby pokazać skalę: średnia roczna emisja CO2 na osobę wynosi 5 ton. W UE produkcja i zużywanie tekstyliów jest na piątym miejscu największych źródeł emisji CO2 związanych z konsumpcją - tuż za transportem i produkcją żywności.

Organizacja World Research Institute podaje, że wyprodukowanie jednej pary jeansów generuje takie emisje, jak 130-kilometrowa trasa samochodem. Do wytworzenia jednej koszulki potrzeba aż 2,7 tys. litrów wody. To tyle, ile człowiek wypija przez dwa i pół roku.

Zużycie i skażenie wód

To jest drugi ważny skutek środowiskowy związany z produkcją ubrań: zużycie i zanieczyszczenie wody. Europejska Agencja Środowiska (EEA) wylicza, że do produkcji i obsługi całej odzieży, obuwia i tekstyliów domowych zakupionych przez gospodarstwa w państwach unii w 2017 roku zużyto aż 104 m3 wody na osobę. Większość tej wody pochodziła z innych rejonów świata niż Europa.

Co więcej, EEA podkreśla, że do wytwarzania tekstyliów używa się 3,5 tys. substancji chemicznych. 750 z nich uznaje się za niebezpieczne dla ludzi, a 440 – szkodliwe dla środowiska. Przykład? Formaldehyd, który nadaje tkaninom gładkość. Jednocześnie może uczulać, a w większych stężeniach nawet przyczynić się do rozwoju nowotworów.

Szacuje się, że 20 proc. globalnego zanieczyszczenia wód jest związane z produkcją i farbowaniem ubrań.

Najgorzej jest m.in. w Bangladeszu, Etiopii, Indiach i Pakistanie. Czyli tam, gdzie marki fast fashion szyją swoje kolekcje. W samym Bangladeszu trzy rzeki są określane jako „biologicznie martwe”. Ścieki z produkcji ubrań tak je zanieczyściły, że praktycznie nie zawierają tlenu, więc żadne życie nie może się w nich rozwijać. Już kilka lat temu szacowano, że w 2021 roku przemysł odzieżowy wypuści do rzek w Bangladeszu prawie 350 m3 ścieków, pełnych m.in. ołowiu, arsenu i rtęci.

W 2013 roku New York Times opisywał sytuację szkoły w Savar w Bangladeszu, leżącej zaraz obok kanału, do którego pobliskie fabryki odzieżowe wylewają zanieczyszczoną wodę. Rzeczka czasami ma kolor czerwony, ale bywa też niebieska albo szara. „W najgorsze dni toksyczny smród unoszący się w szkole podstawowej Genda Government jest przytłaczający. Nauczyciele nie mogą się skoncentrować, dławiąc się powietrzem. Uczniowie często dostają zawrotów głowy. Ostatnio, pod koniec kwietnia, kilku chłopców zemdlało” – pisał NYT. Uczniowie i nauczyciele opowiadali dziennikarzom, że nie mogą jeść w szkole. Przez chemiczny smród każdemu robi się niedobrze.

Materiały: chemiczne czy naturalne?

Chemiczne są nie tylko dodatki i farby, ale same materiały. Ponad połowę wyprodukowanych w 2019 roku materiałów stanowił poliester. Jest to syntetyczne włókno z tworzywa sztucznego wytwarzane w bardzo energochłonnym procesie. Bazą do jego produkcji jest ropa naftowa i jej pochodne. Dokładnie tak samo powstają plastikowe butelki. Alice Wilby, reprezentująca ruch Extinction Rebellion, mówiła w rozmowie z „The Independent”: „Użycie paliw kopalnych do produkcji poliestru niesie ze sobą inne szkodliwe problemy, w tym wycieki ropy, emisje metanu i utratę bioróżnorodności”. Poliester, podobnie jak inne syntetyki – rzadziej używane nylon i akryl – oczywiście nie jest biodegradowalny. Można go recyklować.

W takim razie może lepsza będzie naturalna bawełna? Odpowiedź brzmi: niestety nie. Z jej produkcją również wiąże się masa problemów – pracowniczych (o czym była mowa w pierwszej części tekstu) i środowiskowych. Przede wszystkim, uprawa bawełny pochłania ogromne ilości wody. Co więcej, na plantacjach wykorzystuje się w pestycydy i toksyczne chemikalia. Niektóre dane mówią o tym, że aż 1/6 światowego zużycia pestycydów dotyczy właśnie uprawy bawełny. „Bawełna jako uprawa sieje spustoszenie zarówno wśród ludzi, jak i planety, jeszcze zanim zostanie zamieniona w odzież” – mówiła w „The Independent” Alice Wilby. WHO potwierdza, że w krajach rozwijających się tysiące osób cierpi na powikłania związane z wdychaniem chemikaliów – nowotwory i poronienia.

Ultra fast fashion

W obliczu katastrofy klimatycznej mogłoby się wydawać, że ten model biznesu powinien przejść do lamusa. Można przecież kupować ubrania z drugiej ręki – nie tylko w second-handach, ale też przez dedykowane temu strony internetowe. Można kupować ubrania małych marek, które szyją w lokalnych szwalniach i tylko po kilkaset sztuk z każdego modelu.

Niestety – kupowanie w second-handach jest bardziej czasochłonne, a ubrania małych marek są o wiele droższe od tych z sieciówek. Nie wszyscy mogą sobie na takie zakupy pozwolić.

Mimo że świat usiłuje walczyć z nadmiernymi emisjami CO2 i zanieczyszczeniami, a do tego pojawiają się alternatywy i rośnie świadomość ekologiczna, to fast fashion ma się dobrze. Co więcej, powstają nowe pomysły na to, jak tanim kosztem stworzyć modne ubrania. Trend już okrzyknięto „ultra fast fashion”. Jego symbolem stał się sklep internetowy Shein.

Miliardowy biznes z Chin

Bloomberg podaje, że w maju 2021 roku Shein był najchętniej ściąganą aplikacją na świecie, a jej wartość wynosi co najmniej 47 mld dolarów. Codziennie – i to nie żart ani pomyłka – do katalogu trafia tysiąc nowych produktów.

Cały proces od projektu do sprzedaży trwa niecały tydzień – a nie, jak w przypadku Zary, pięć tygodni.

„Każdy nowy projekt jest w zasadzie zakładem, ponieważ Shein może oszacować, jak dobrze produkt sobie poradzi, ale nie ma pewności, dopóki nie zostanie sprzedany” – wyjaśniał Matthew Brennan, pisarz i analityk chińskiej technologii w rozmowie z portalem Vox. „W porównaniu do swoich konkurentów z fast fashion, Shein jest w stanie przyjmować więcej takich zakładów, ale przy mniejszym ryzyku. Jest w stanie złożyć bardzo małe zamówienia w mniejszych fabrykach” – tłumaczył. Shein publicznie nie informuje, jakie są przychody sklepu, ani gdzie szyje ubrania. Deklaruje jednak, że nie współpracuje z największymi fabrykami, tylko wybiera mniejsze szwalnie, głównie w Azji.

Ubrania Shein można zamówić niemal na całym świecie, są wysyłane również do Polski. Ceny w tym sklepie są bardzo niskie – trudno znaleźć produkt droższy niż 150 zł. Prostą koszulkę możemy tam dostać już za 19 zł, strój kąpielowy za 30, a spodnie – za niecałe 40. Dodatkowo cały czas udostępnia nowe zniżki: na pierwszy kupiony produkt, na drugie ubranie, z okazji Walentynek czy początku wakacji. To zachęca do jeszcze większego konsumpcjonizmu.

Marki ultra fast fashion przodują również w podrabianiu projektów z wybiegów i czerwonych dywanów. Jakiś czas temu w środku kontrowersji znalazła się marka Fashion Nova i celebrytka Kim Kardashian, która wystąpiła na jednej z imprez w Hollywood w mocno wyciętej, czarnej sukience projektanta Thierry’ego Muglera. Dzień później niemal identyczny projekt pojawił się na stronie Fashion Nova – ale nie można było go kupić, tylko zapisać się na listę oczekujących. Bo sukienki fizycznie jeszcze nie istniały. Istniał tylko przekopiowany od Kardashian projekt.

Co dalej z fast fashion?

Trudno sobie wyobrazić całkowite odejście od fast fashion. Mogłyby pomóc prawne regulacje dotyczące wpływu na środowisko, procesów produkcji i kontroli w azjatyckich fabrykach. Ale co może zrobić zwykły konsument?

Odpowiedź jest prosta: kupować mniej, używać dłużej. I zastanowić się, czy kolejna koszulka słabej jakości za 20 zł jest mu na pewno potrzebna.

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze