0:000:00

0:00

Ostatnie sześć pracujących niemieckich elektrowni jądrowych ma zostać zamknięte do końca przyszłego 2022 roku. Elektrownie węglowe mają wyznaczony znacznie dalszy horyzont czasowy. Mają pracować do 2038 roku. Część aktywistów ekologicznych uważa, że w obliczu katastrofy klimatycznej to stawianie sprawy na głowie.

W związku z tym niemiecka organizacja Nuclearia wraz z kobiecą grupą Mothers for Nuclear (Matki na rzecz Atomu) zorganizowały, podobnie jak rok temu, cykl protestów w ramach akcji #SaveGER6 (Ocalić Niemiecką Szóstkę).

Manifestację w sobotę 24 lipca przed zamykaną elektrownią jądrową Grohnde w Hameln współorganizowała polska grupa ekomodernistyczna FOTA4Climate. Około dwudziestu osób z Polski przyjechało wesprzeć Niemki i Niemców w ich desperackiej walce o utrzymanie niskoemisyjnej produkcji energii z uranu. Tego samego dnia sprzeciw wobec polityki energetycznej Republiki Federalnej wyrazili również działacze pro-klimatyczni pod ambasadą w Warszawie, a także w Warszawie i Opolu.

Przeczytaj także:

Rekordzistka

Elektrownia Grohnde w Dolnej Saksonii to światowa rekordzistka. Posiada reaktor o mocy 1430 MW brutto, który wielokrotnie był najwydajniejszym na świecie pod względem rocznej produkcji energii elektrycznej. Do tego w lutym tego roku całkowity wolumen produkcji przekroczył 400 TWh i czyniąc KKW Grohnde pierwszą na świecie elektrownią atomową, która osiągnęła ten poziom generacji. „Zapobiegła tym samym emisji 400 milionów ton CO2 do atmosfery” – napisała w zaproszeniu do wzięcia udziału w protestach FOTA4Climate.

Elektrownia zaczęła działać (uzyskała stan krytyczny) 1 września 1984 roku. Po 37 latach eksploatacji ma zostać zamknięta, choć, jak wskazują przykłady zakładów pracujących w innych krajach zachodnich, mogłaby otrzymać zezwolenie na działalność o dekadę, dwie, może nawet dłużej.

Hameln, w którym miała miejsce poranny sobotni wiec, to miasto znane ze spisanej przez braci Grimm baśni o fleciście władającym magicznymi mocami. Uwiecznili w niej podanie ludowe pochodzące z okresu wcześniejszej, średniowiecznej epidemii. Teraz stoi w obliczu nowych wyzwań.

Już od godzin przedpołudniowych na wzorowo utrzymane domy i zdobione fasady zabytkowych gmachów starego miasta leje się żar z nieba.

Na głównym placu aktywiści starają się rozprawić z – jak mówią – German Angst (niemieckim strachem), nieracjonalną reakcją na wyimaginowane zagrożenie i przybliżyć co energia atomowa ma do zaproponowania na czas dzisiejszego realnego kryzysu klimatycznego.

Nalegają, by pamiętać, że w obliczu narastających lawinowo zmian klimatycznych, niezwykle ważne jest, w jaki sposób produkujemy prąd oraz ile miejsca zajmujemy na potrzeby tej produkcji. Równolegle bowiem do klimatycznego, przebiega powiązany z nim kryzys bioróżnorodności, który może być w skutkach niemniej katastrofalny dla ludzkości. W szybkim tempie więc powinny być renaturalizowane duże obszary lądów i mórz w Europie. Jak to jednak robić – pytają aktywiści proatomowi – jeśli przyroda zaczyna przegrywać już nie tylko w rywalizacji z rolnictwem i urbanizacją, ale również z produkcją „zielonej energii”: biopaliwami, biomasą leśną, farmami solarnymi i tłumem turbin wiatrowych?

Pozostałe sześć pracujących niemieckich elektrowni jądrowych produkuje tyle czystej, bezemisyjnej energii co wszystkie panele fotowoltaiczne Niemiec razem wzięte. Inne porównanie, którego używają: ilość energii elektrycznej produkowana w sześciu zakładach Niemiec daje ekwiwalent równy energii potrzebnej, by zdekarbonizować cały polski przemysł. Zajmuje przy tym mało miejsca.

Pojedyncza elektrownia Grohnde produkuje równowartość prądu uzyskiwanego przez wszystkie wiatraki Danii, a mieści się na zaledwie ok. 38 hektarach. To tyle co obszar jednego centrum handlowego – punktują działacze FOTA4Climate.

Klimakrise? Kernkraft!

Na rynku powiewają flagi wzorowane na słynnym słoneczku niemieckiej kampanii antyatomowej. Te są jednak niebieskie z rysunkiem uśmiechniętego pierwiastka atomu i napisem: „Kernenergie? Ja, bitte”. (Energia jądrowa? Tak, poproszę). Największy transparent krzyczy wielkimi literami: „Klimakrise? Kernkraft!” (Kryzys klimatyczny? Energia atomowa!”). Jest i postać w przebraniu niedźwiedzia polarnego, pierwszej ofiary zmian klimatycznych. Białe pluszowe miśki posadzone zostały też obok haseł „Mothers for Nuclear”. I hasło po polsku: „Ratuj klimat! Wspieraj atom!”

Można jednak odnieść wrażenie, że większości przechodniów bardziej niż pochodzeniem prądu docierającego do gniazdka interesuje się sobotnią rozrywka. Jest lato, reżim epidemiczny rozluźniony, mieszkańcy i turyści korzystają z chwili. Przystają na moment, biorą rozdawane ulotki i broszurki. Nikt nie wdaje się w dyskusje, nie wyraża głośno poparcia, ani nie protestuje wobec treści płynących z zaimprowizowanej sceny.

Ten nastrój burzy aktywistka FOTA4Climate Urszula Kuczyńska. W wystąpieniu nawiązuje do tragedii, jaka wydarzyła się w Niemczech w związku z powodzią. Dziwi się, że Niemcy boją się przerysowanych opowieści o Fukushimie czy Czarnobylu, a nie boją się skutków pompowania do atmosfery milionów ton CO2, które są bezpośrednio odpowiedzialne za tragedie dziejące się na naszych oczach.

„Wstyd, że Niemcy deklarują odejście od węgla w energetyce do 2038 roku” – mówiła Kuczyńska. „Chiny wcześniej skończą produkować energię elektryczną z węgla niż Niemcy”. Wg aktywistki nie chodzi o zawody, kto wybuduje więcej turbin wiatrowych, ani kto zabuduje większy obszar panelami fotowoltaicznymi, a o realne ograniczenie emisji. „I atom jest potężnym narzędziem, które można w tym celu wykorzystać. Bo jako jedyna z dostępnych dziś technologii jest w stanie zastąpić węgiel 1:1”.

Jej wystąpieniu przysłuchują się zdeklarowani przeciwnicy atomu z Partii Zieloni, która na tym samym placu również rozstawiła swój kram i pod której adresem padają co jakiś czas zarzuty o forsowanie nieracjonalnej polityki energetycznej. Chcę ich zapytać co myślą o tym wszystkim, ale początkowo kręcą głowami i odmawiają rozmowy. W końcu jedna z osób decyduje się wypowiedzieć swoje zdanie, ale anonimowo.

Mówi, że dla nich to temat zamknięty. Wszystkie decyzje zostały podjęte. Wracanie do rozmowy o elektrowniach atomowych to zawracanie głowy. Teraz trzeba wytężyć siły, by sto procent energii elektrycznej uzyskać ze źródeł odnawialnych.

To jest filar programu partyjnego, wokół którego budują trwającą kampanię wyborczą. Wybory w Niemczech zaplanowane są na 26 września.

Pytam o rolę gazu ziemnego w tym przedsięwzięciu. Sam widziałem, że na terenie zamkniętej już elektrowni jądrowej Biblis koncern RWE buduje elektrownię gazową. Ma działać poza rynkiem komercyjnym jako wsparcie dla farm wiatrowych, gdy wiatr nie wieje. „To rozwiązanie pomostowe” otrzymuję standardową odpowiedź. Jednak na pytanie, jak długo ma potrwać transformacja za pomocą gazu, dekadę czy kilka, nie uzyskuję jasnej odpowiedzi.

Kolejny polski działacz FOTA4Climate, Adam Błażowski, zwraca się ze sceny bezpośrednio do niemieckich Zielonych: „Lasy w Ukrainie, lasy w Estonii, lasy w Polsce są wycinane i spalane, ponieważ 15 lat temu Wasza Partia była zwolenniczką spalania lasów jako alternatywy dla energii atomowej. To jest coś, czego przyszłe pokolenia nie zapomną”.

Nikt jednak z Zielonych nie ma zamiaru wchodzić w dyskusję. Dla nich to temat naprawdę zamknięty. Przynajmniej do ogłoszenia wyników jesiennych wyborów.

Przeciw konsensusowi

Na niemieckiej scenie politycznej panuje powszechny konsensus w sprawie wyjścia z atomu (Atomaussteig), który jest rdzeniem niemieckiej transformacji energetycznej (Energiewende). Ostatnia, która zmieniła zdanie w tej mierze była partia chrześcijańskich demokratów (CDU) i kanclerz Angela Merkel. Jeszcze w 2010 rząd planował, że elektrownie jądrowe będą nadal działać w trzeciej dekadzie XXI wieku.

Jednak po awarii w Fukushimie, która relacjonowana była w niemieckich mediach minuta po minucie, zrobiono zwrot o 180 stopni. Kilka elektrowni, jak wspomnianą Biblis, zamknięto niemal natychmiast, a jako datę ostatecznego wyłączenia wszystkich reaktorów wyznaczono 2022.

Rozmawiam z niemieckimi uczestnikami protestu przeciwko dalszemu zamykaniu elektrowni atomowych. Jestem ciekaw, co powoduje, że ktoś decyduje się w Niemczech na taką donkiszoterię, na wystąpienie przeciwko powszechnemu konsensusowi, a przy okazji naraża się na groźbę otrzymania łatki zwolennika AfD. Jest to bowiem jedyna obecnie partia, która popiera rozwijanie energii jądrowej w Niemczech. Działacze Nuclearii mówią mi, że rozwijanie energii jądrowej to inna dyskusja, ale zamykanie sprawnej i działającej, pozostawianie działających elektrowni węglowych i budowanie od podstaw gazowych – to szaleństwo. Stanowisko AfD uważają za wynikające jedynie z chęci sprzeciwu wobec urzędującej kanclerz. „Gdyby Merkel popierała atom, to oni byliby przeciwko” słyszę od nich.

Sama Nuklearia powstała początkowo jako platforma niemieckiej Partii Piratów, jednak później oddzieliła się od niej, by sprawy energii atomowej nie zawężać do grona osób pojedynczej, małolicznej partii.

Poza naukowymi nerdami, jak o sobie mówią, czy osobami z wykształcenia znającymi się na procesach fizycznych czy bezpieczeństwie, jest kilka osób, które opowiadają, że wcześniej były częścią antyatomowego konsensusu.

Domyślnie uważali energię atomową za nieokreślone, zgeneralizowane Zło. Jednak starając się znaleźć realne odpowiedzi na pytanie o to, jak uniknąć katastrofy klimatycznej, zaczęli poznawać i uczyć się, na czym polega energetyka kraju, zaczęli liczyć giga- i terawaty, przyglądać się problemami odpadów z różnych branż energetycznych. Strach ustąpił zdziwieniu, a następnie przekonaniu, że to, co wcześniej słyszeli o energii jądrowej, jest rozbieżne z wiedzą naukową.

Sztandarowym przykładem takiej postawy jest Anna Veronika Wendland, historyczka technologii, matka trójki dzieci, która w latach studenckich była działaczką ruchu antyatomowego. Zaczęła naukowo zajmować się elektrowniami atomowymi, badać systemy bezpieczeństwa oraz historyczny rozwój energetyki jądrowej w Europie Wschodniej. To zupełnie odmieniło jej punkt widzenia. Jest na proteście w Hameln. Podkreśla, że jest osobą o „zielonych” i lewicowych poglądach. „Elektrownia, przed którą dziś będziemy protestować, była jednym z prospołecznych projektów niemieckiej lewicy”.

KKW Grondhe to była nowoczesna technologia, dostarczająca niezwykle duże ilości energii, dostępnej dla każdego po niskich cenach, bez potrzeby narażania życia i zdrowia w kopalniach, projekt egalitarny. Jednak współczesna lewica w tej kwestii porzuciła swoje pryncypia.

Zieloni są partią niemieckiego mieszczaństwa, a na pewno tej jego części, które w historii kraju wielokrotnie wyrażało mistyczny stosunek do natury obciążony antytechnologicznym resentymentem.

Ostatnio coś się zmienia. Wendland dostała właśnie zaproszenie od lewicowego think tanku do rozmowy o energii atomowej. Być może jednak ten temat nie jest tak zamknięty, za jaki uważają go Zieloni?

Nieumiejętność kalkulowania ryzyka

Po wiecu w Hameln aktywistki i aktywiści proatomowi jadą do sąsiedniego Emmerthal niemieckiego „atomgrad” – żartują – „atomowego miasteczka” dobrze prosperującego dzięki sąsiedztwu elektrowni. Stamtąd maszerują kilka kilometrów pod bramę samej elektrowni jądrowej.

Gdy docieramy na miejsce, odbywa się kolejna runda wystąpień. Adam Błażowski z FOTA4Climate pyta retorycznie zgromadzonych, co właściwie robi pod niemiecką elektrownią jądrową polska organizacja ekologiczna, która zajmuje się ochroną drzew. To, że drzewa w Polsce znikają z krajobrazu miast, a elektrownie jądrowe znikają z krajobrazu Niemiec, ma według Błażowskiego wspólny mianownik.

„Ludzkość ma nieumiejętność kalkulowania i radzenia sobie z ryzykiem. Ludzie obawiają się, że drzewo może się przewrócić i uszkodzić samochód, albo kogoś przechodzącego ulicą. Dlatego wycinają drzewo. Bo się boją niewielkiego, bardzo niewielkiego ryzyka. Nie potrafią ocenić, że tym samym wystawiają się na znacznie większe ryzyko. Na zmiany klimatyczne, wysokie temperatury, suszę" - mówi Błażowski. "I to samo dotyczy elektrowni atomowych. Ludzie obawiają się czegoś, co jest nadzwyczajnie mało prawdopodobne i co nie jest w ogóle ryzykiem, które powinno ich niepokoić. A przez to narażają się na więcej emisji dwutlenku węgla, na większe zużycie gazu ziemnego, które są szkodliwe dla klimatu, dla naszych dzieci, dla naszej przyszłości. Te dwie sprawy są ze sobą powiązane i dlatego tutaj jesteśmy”.

Błażowski mówił, że jeśli chce się walczyć z prawdziwym monstrem, jakim są przyspieszające zmiany klimatyczne, to chciałoby się mieć potężnego sprzymierzeńca u swego boku. Takim wg niego są elektrownie takie jak Grohnde.

„Chcemy, by takie budowano w Polsce, bo chcemy pozbyć się węgla i gazu ziemnego. Elektrownia atomowa to realizacja marzenia o energii dla naszych miast bez dymu i bez ognia”.

Prawdziwi bohaterowie

Głos po nim zabiera Anna Veronika Wendland. Opowiada o parametrach elektrowni Grohnde, które czynią ją idealnym narzędziem do walki ze zmianami klimatycznymi we współpracy z odnawialnymi źródłami energii.

„Nasze państwo zdecydowało jednak by tej elektrowni się pozbyć. I niech Bóg ma nad nami miłosierdzie, jeśli po 2022 roku będziemy mieli do czynienia z dunkelflaute – połączenia braku słońca z brakiem wiatru”.

Mówi o pracownikach, którzy dbają codziennie o elektrownię. „Ci ludzie, których znam, pracują wytrwale codziennie, w spokoju, nie wychodzą na ulicę, nie protestują, nie blokują autostrad, nie robią żadnych akcji z lądowaniem na stadionie podczas igrzysk, wykonują po prostu swoją pracę. I to jest całkiem fajna praca na rzecz ochrony klimatu! To są prawdziwi bohaterowie klimatyczni! I chciałabym zobaczyć tu pewnego dnia delegację Fridays for Future, dla których swoją drogą czuję ogromną sympatię. Mam wrażenie, że wśród uczennic i uczniów nie ma już takiej wrogości do energii atomowej, jaka charakteryzowała moje pokolenie. Jednak oni mają swoje kierownictwo, jak Luisa Neubauer i inni, które należy jednocześnie do Partii Zieloni, i pilnuje, aby dyskusja o energii atomowej nie pojawiła się w tym ruchu”.

Wendland uważa, że m.in. przez to przekaz ruchu proklimatycznego nie dociera do ludzi należących do innych grup społecznych niż klasa średnia, z której wywodzi się przeważnie młodzież zaangażowana w FFF.

„Do robotników, do pracowników przemysłu, do prekariuszek i bezrobotnych, do ludzi, którzy nie wiedzą, z czego zapłacić najbliższy rachunek za prąd [niemieckie ceny prądu należą do najwyższych w Unii Europejskiej - przyp. red.]. Gdyby przyszli do nich aktywiści FFF i powiedzieli – zmiany klimatyczne bierzemy tak cholernie poważnie, że mimo tego, że jesteśmy sceptyczni, że wzbudza to w nas strach, ponieważ nasi rodzice i nauczyciele opowiadali nam całe lata, jak groźne jest promieniowanie, to jesteśmy gotowi wgryźć się w ten twardy orzech, ponieważ potrzebujemy na stole wszystkich rozwiązań, które chronią klimat. Wtedy ludzie, którzy są bardzo daleko od spraw ochrony klimatu, musieliby wziąć na poważnie taką deklarację, rozumiejąc, że za nią musi stać coś naprawdę naglącego. Tego bym chciała, jako osoba, która wywodzi się z lewicy i z ruchu ekologicznego. I widzę taką zmianę w fińskim ruchu Zielonych, w krajach skandynawskich, w Wielkiej Brytanii i czy w amerykańskiej Partii Demokratycznej”.

Wendland stawia jednak sprawę jasno. Rozbiórka elektrowni zaplanowana jest już w najdrobniejszych szczegółach. Jest już przygotowany plan dniowy na kolejne kroki w procesie technologicznym, które będą nieodwracalne.

„I jeśli ktoś by mnie zapytał, po co tu dziś występuję mimo wszystko, to odpowiedziałabym, że robię to dlatego, że jestem naukowczynią. A naukowcy nie muszą znać się na tym, co jest politycznie możliwe, co nie możliwe, nie zajmują się real-politik, ani obietnicami na przyszłość.

Naukowcy muszą rozróżniać, co jest twierdzeniem prawdziwym i co jest twierdzeniem fałszywym. I zdecydowałam się, że będę mówić to, co jest prawdziwe, mimo że z politycznego punktu widzenia, oportunistycznie byłoby mówić coś innego. A to prawdziwe twierdzenie brzmi: energia atomowa jest potężnym instrumentem ochrony klimatu”.

W wydarzeniu brało udział kilkadziesiąt osób. Do protestujących nie wyszedł nikt z samej elektrowni. Niemieccy działacze obiecują, że protesty będą kontynuować pod kolejnymi elektrowniami przez resztę roku. Do samego końca.

;

Udostępnij:

Łukasz Dąbrowiecki

Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.

Komentarze