Na filmie nagranym przez aktywistkę Stowarzyszenia Otwarte Klatki widać, jak pracownik fermy świń znęca się nad prosiętami. Zabija słabsze zwierzęta, skazując je na ogromne cierpienie w ostatnich chwilach życia. Na ustalenia reaguje resort rolnictwa, jednocześnie atakując aktywistkę
"Miałam ochotę uciec" – mówi Weronika. Spędziła trzy miesiące, pracując w fermie zarodowej świń w Wodzinie Majorackim (woj. łódzkie) i dokumentując znęcanie się nad zwierzętami. Na filmie, który nagrała, widać, jak jeden z pracowników rzuca zwierzętami o betonową posadzkę i uderza trzonkiem siekiery. Wyniki jej śledztwa opublikowały Otwarte Klatki i portal Wirtualna Polska.
Sprawa już trafiła do prokuratury, a na doniesienia z woj. łódzkiego zareagowało Ministerstwo Rolnictwa, zapowiadając kontrole w fermie świń. Przedstawiciele resortu napisali na Twitterze: "Nie tolerujemy okrucieństwa wobec zwierząt".
Czy aby na pewno?
Śledztwo Otwartych Klatek jest kolejnym, które dowodzi, że prawa zwierząt hodowlanych są notorycznie łamane.
Filmu ze śledztwa aktywistki Otwartych Klatek nie będziemy publikować – może być zbyt drastyczny dla wrażliwych odbiorców. Można go jednak znaleźć na kanale YouTube organizacji. To wideo relacja Weroniki, która opowiada o swoim doświadczeniu i o pracy na fermie. W tle pojawiają się nagrane przez nią sceny z hodowli. A na nich: cierpiące, kwiczące z bólu i stresu, poranione i krzywdzone zwierzęta.
Ferma zarodowa, w której pracowała Weronika, służy do rozmnażania świń, żeby później sprzedać prosięta na tucz. Czyli na rzeź.
"Życie lochy w fermie zarodowej jest smutne i nudne, przypomina więzienie" – mówi na nagraniu aktywistka. Loszki, zanim zostaną zapłodnione, w zagrodach. Do jednej wchodzi kilkanaście zwierząt, mają wtedy względną swobodę poruszania się. Później jednak, już po inseminacji, trafiają do ciasnych indywidualnych kojców. Tak ciasnych, że nie mogą się w nich obrócić czy swobodnie poruszać.
Organizacja Compassion Polska, która zajmuje się dobrostanem zwierząt, informuje na swojej stronie internetowej, że do końca 2012 roku świnie będące w ciąży można było przez cały okres trzymać w kojcach indywidualnych. Obecnie prawo unijne ogranicza ten czas do pierwszych czterech tygodni ciąży oraz ostatniego tygodnia przed planowanym terminem porodu. "Niestety wiele krajów jeszcze wciąż nie w pełni przestrzega tych obostrzeń" – pisze Compassion.
W naturalnych warunkach ciężarne świnie 24 godziny przed porodem oddalają się od stada i zaczynają zbierać materiały do budowy gniazda. Korzystają z patyków, gałązek i liści. W hodowli, gdzie przed porodem trzymane są w klatkach, nie mają żadnej możliwości, żeby spełnić tę potrzebę. Są obolałe i poranione od prętów.
W filmie Otwartych Klatek widać zbliżenie na oczy lochy. Wyglądają podobnie do ludzkich.
Locha po porodzie dalej trzymana jest w małej klatce. Przez pręty karmi swoje małe. "Kontakt z młodymi jest niemożliwy. Maluchy lgną do matki, ona wtedy trąca je nosem. Więcej nie może zrobić" – opowiada Weronika. Maciory oddzielone od swoich dzieci cierpią. Kwiczą, gryzą kraty. Kiedy pracownicy odbierają prosięta, lochy piszczą i próbują ich gryźć. Mają jednak za mało miejsca, żeby jakkolwiek zawalczyć o swoje dzieci.
"Prawo dopuszcza takie praktyki, ale ludzie muszą zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość" – mówi aktywistka.
"Najgorsza jest kastracja" – kontynuuje Weronika na nagraniu.
O kastracji prosiąt pisaliśmy już w OKO.press. Wykonuje się ją w pierwszych dniach życia. Dzięki temu organizmy prosiąt przestają produkować androsteron, który jest przyczyną nieatrakcyjnego dla konsumentów zapachu mięsa wieprzowego.
Krzywdzi się zwierzęta, żeby ich mięso lepiej się sprzedawało.
"Kastracja miała miejsce w pierwszych trzech dniach życia. Myślę, że to był dla nich ból, który wychodzi poza skalę rozumowania normalnego człowieka" – mówi Weronika. W filmie widać scenę wyrywania zwierzętom jąder – podczas gdy kastracja powinna polegać na podcinaniu nasieniowodów.
"Wyszarpywanie jest niedopuszczalne, bo rodzi ryzyko przepukliny" – mówił w rozmowie z WP dzierżawca fermy Michał Bajkowski.
Weronika opowiada: "Po odstawieniu do kojca całe się trzęsły, szły do mamy, w okolice jej nosa. Pewnie, żeby chociaż trochę się poczuć bezpieczniej". Zwierzęta nie były znieczulane. "Po wykastrowaniu pierwszego kojca miałam ochotę zniknąć. Wyparować" – mówi Weronika.
Nie wszystkie zwierzęta dożywają tych procedur albo sprzedaży na tucz. Umierają z wycieńczenia, jeśli nie są w stanie dostać się do pokarmu, niektóre są sparaliżowane.
"Pewnego dnia umarło ich tyle, że nie mieściły się kontenerze" – opowiada aktywistka.
Na nagraniu widać, jak pracownik dobija słabsze osobniki. Robi to, depcząc po nich, uderzając nimi o posadzkę albo bijąc je trzonkiem od siekiery. Uderza na oślep. Świnie umierają powoli, w ogromnym cierpieniu.
Otwarte Klatki szacują, że w ten sposób, w trakcie śledztwa Weroniki, zginęło przynajmniej pięć zwierząt.
Mecenas Angelika Kimbort, reprezentująca Otwarte Klatki, wyjaśnia, że o tzw. uboju z konieczności powinien decydować lekarz weterynarii, który następnie takiego uboju dokonuje. W tym przypadku zabijaniem zwierząt zajmowały się osoby do tego nieuprawnione. Co więcej, zwierzęta były zabijane na oczach innych.
Świnie to mądre i emocjonalne zwierzęta. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Otwarte Klatki złożyły zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Sprawa trafiła do Prokuratury w Piotrkowie Trybunalskim.
Wirtualna Polska spotkała się z dzierżawcą fermy, Michałem Bajkowskim. Mężczyzna deklaruje chęć współpracy ze służbami.
Ferma w Wodzinie Majorackim jest w tym momencie pusta, a ostatnie zwierzęta wyjechały z niej w marcu. Dzierżawca skupia się na swojej drugiej hodowli, w Bukowiu Dolnym. "Problem nieodpowiedniej opieki był mi znany i decyzja o zakończeniu produkcji zapadła wcześniej. Z produkcji na tej fermie zrezygnowałem m.in. za przyczyną wspomnianego pracownika [który zabijał świnie – od aut.]. Nie był w stanie zapewnić prawidłowej obsługi" – powiedział dziennikarzom. Mimo tego, że "problem był znany", dzierżawca miał nie zdawać sobie sprawy, jak pracownicy znęcają się nad zwierzętami.
Na śledztwo Otwartych Klatek zareagowało Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Na Twitterze czytamy:
"Jako MRiRW nie tolerujemy okrucieństwa wobec zwierząt oraz patologicznych zachowań, które szkodzą wizerunkowi polskiego rolnictwa. Minister Robert Telus bezzwłocznie zlecił kontrole. Służby Inspekcji Weterynaryjnej prowadzą kontrole na miejscu".
Minister rolnictwa skomentował: "Mam nadzieję, że organy sprawiedliwości podejmą stosowne działania w zidentyfikowaniu oraz ukaraniu winnych. Nie ma zgody na tego typu skandaliczne zachowanie wobec zwierząt".
Niedługo później pojawił się jednak także komentarz wiceministra Krzysztofa Ciecióry: "Oburzający materiał. Okrucieństwo wobec zwierząt zawsze będzie ścigane, bo dobrostan zwierząt w Polsce jest absolutnym priorytetem. Oburzające jest też zachowanie wolontariuszki Otwartych Klatek. Natychmiastowa reakcja ograniczyłaby cierpienia. Nie tak wygląda branża hodowli w Polsce".
„Przerzucanie winy na ofiarę jest niedopuszczalne. Gdyby nie odwaga Weroniki, cierpienie świń nigdy nie wyszłoby na światło dzienne. Tak jak na wielu innych fermach przemysłowych” – odpowiedziała na Twitterze Bogna Wiltowska, dyrektorka ds. śledztw w Stowarzyszeniu Otwarte Klatki.
Organizacja wyjaśnia, że aktywistka musiała zachować zimną krew, żeby móc zrealizować śledztwo. Musiała wykonywać polecenia swoich przełożonych. Inaczej mogliby się zorientować, dlaczego zgłosiła się do pracy w hodowli.
Poza nią na fermie świń pracowały inne osoby, które widziały, jak traktowane są zwierzęta. Nikt nie zareagował.
Również z opinią wiceministra, według którego "dobrostan zwierząt w Polsce jest absolutnym priorytetem", można się kłócić. Cierpienia świń w fermie, w której zatrudniła się Weronika, nie zauważyły wcześniej żadne służby – łącznie z Powiatowym Inspektoratem Weterynarii, który ma obowiązek kontrolowania takich miejsc. Otwarte Klatki odpowiadają resortowi rolnictwa: jeśli resortowi naprawdę zależy na dobrostanie zwierząt, powinien wesprzeć unijny zakaz hodowli zwierząt w klatkach.
Komisja Europejska jesienią 2023 ma przedstawić projekt zakazu, jednak do tej pory Ministerstwo Rolnictwa odnosiło się do tego z rezerwą.
"Musimy patrzeć na skutki. Dzisiaj nie chciałbym podejmować żadnych rewolucyjnych decyzji czy tworzenia prawa, które może skutkować zachwianiem bezpieczeństwa żywnościowego. Apeluję do państwa, aby mieć na uwadze byt ekonomiczny gospodarstwa rolnego, czy to zajmującego się hodowlą bydła mlecznego, bydła mięsnego, trzody, drobiu, czy innych zwierząt gospodarskich. To jest najtrudniejsza kwestia" – mówił wiceminister rolnictwa Lech Kołakowski podczas obrad podkomisji stałej do spraw dobrostanu zwierząt gospodarskich i ochrony produkcji zwierzęcej w lutym 2023.
W OKO.press regularnie opisujemy historie maltretowanych zwierząt, a także zwracamy uwagę na niskie kary dla ich oprawców.
Razem z Fundacją Viva ujawniliśmy łamanie praw zwierząt w ubojni Pamso w Pabianicach. Świnie prowadzone na rzeź były uderzane poganiaczem, rażone w głowy prądem, dźgane prętem i kopane.
Sprawcami było pięciu pracowników: Mariusz B., Jakub K., Dariusz K., Grzegorz K. i Sylwester M. Wszyscy zostali oskarżeni o znęcanie się nad świniami na podstawie art. 35 ust. 1a ustawy o ochronie zwierząt: „Kto zabija, uśmierca zwierzę albo dokonuje uboju zwierzęcia z naruszeniem przepisów (…) podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Tej samej karze podlega ten, kto znęca się nad zwierzęciem”.
Mariusz B. i Sylwester M. zostali również uznani za winnych działania „ze szczególnym okrucieństwem”. Grozi za to od 3 do 5 lat pozbawienia wolności.
Żaden ze skazanych do więzienia jednak nie pójdzie. Nie dostali również zakazu pracy ze zwierzętami. Sylwester M. nie może jedynie posiadać świń przez rok, a Marcin B. prowadzić działalności, związanej z hodowlą zwierząt – także przez rok. Zarówno dwaj pracownicy, którzy znęcali się nad świniami ze szczególnym okrucieństwem, jak i pozostali oskarżeni, dostali karę grzywny oraz mają zapłacić po 1000 zł nawiązki na Łódzkie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Grzywny nie są wysokie – od 2 tys. zł do 9 tys. Wyrok zapadł w październiku 2022 w Sądzie Rejonowym w Pabianicach.
Viva złożyła wobec niego sprzeciw.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze