Wiceminister sportu Łukasz Mejza jest od dwóch tygodni najbardziej dyskutowanym przedstawicielem rządu – portal Wirtualna Polska ujawnił, że rzutki polityk i biznesmen założył firmę proponującą „cudowne” leczenie komórkami macierzystymi rodzicom nieuleczalnie chorych dzieci.
Do dymisji Mejzy – jednego z posłów, na których opiera się krucha rządowa większość, nie doszło. OKO.press rozmawia z ekspertką od komórek macierzystych o tym, czy terapia proponowana przez posła miała szansę powodzenia (podpowiedź: najmniejszej) i w jakich terapiach do tej pory takie komórki są skutecznie wykorzystywane. A także, czy da się przy ich pomocy leczyć cukrzycę.
Sławomir Zagórski, OKO.press: Wiadomość o tym, że wiceminister Łukasz Mejza był zaangażowany w proceder wyłudzania pieniędzy od rodziców ciężko chorych dzieci wywołała szok i oburzenie. Firma Mejzy proponowała leczenie przy użyciu pluripotencjalnych komórek macierzystych. Zacznijmy od definicji tych komórek.
Dr Karolina Archacka*, biolog w Zakładzie Cytologii Wydziału Biologii UW: Pluripotencjalne komórki macierzyste to taki rodzaj komórek macierzystych, które mają duży potencjał do różnicowania. Są one w stanie przekształcić się w każdy rodzaj komórek, które budują ciało.
Powiedziałam „rodzaj komórek macierzystych”, ponieważ termin „komórki macierzyste” to „worek”, w którym mieszczą się komórki mające wspólne cechy, ale też różniące się istotnie od siebie.
To warto podkreślić, ponieważ niektóre komórki macierzyste – mam tu na myśli np. te ze szpiku kostnego – rzeczywiście są stosowane w dobrze znanych procedurach medycznych. Ale te komórki mają inne właściwości niż komórki pluripotencjalne.
Wyraźne odróżnienie tych bytów, które są klasyfikowane łącznie jako komórki macierzyste, jest ważne do zrozumienia sytuacji, o której rozmawiamy.
Jakie jest źródło komórek pluripotencjalnych?
Naturalnym ich źródłem jest zarodek na wczesnym etapie rozwoju. A dokładnie zarodek w stadium blastocysty, czyli w takim stadium, w którym ulega on zagnieżdżeniu w macicy.
W 2006 roku uzyskano tzw. indukowane pluripotencjalne komórki macierzyste, które mają wiele wspólnych cech z naturalnymi pluripotencjalnymi komórkami macierzystymi pochodzącymi z zarodków. Są one otrzymywane w laboratorium w wyniku tzw. reprogramowania. Ten nurt badań zapoczątkował Shinya Yamanaka, laureat nagrody Nobla.
Uzyskanie indukowanych pluripotencjalnych komórek macierzystych było przełomem w nauce. Komórki te są wykorzystywane m. in. w wielu ważnych badaniach biomedycznych. Podkreślę jednak, że cały czas rozmawiamy o potencjale, o przyszłości, a nie o rzeczywistym wykorzystywaniu takich komórek.
To reprogramowanie dorosłych komórek, by odzyskały zdolność do przekształcania się w dowolne komórki naszego ciała, to rodzaj takiego odmłodzenia ich?
Staramy się nie mówić o odmładzaniu tych komórek, bo istotą jest tutaj zmiana ich potencjału do różnicowania, jego zwiększenie.
Opracowanie tej procedury laboratoryjnej uruchomiło wyobraźnię. Pojawiły się różnego rodzaju scenariusze dotyczące klinicznego zastosowania tych komórek, ale – jak już mówiliśmy – jest to potencjalne zastosowanie i dotyczy pochodnych tych komórek uzyskanych w wyniku ich różnicowania.
Żaden odpowiedzialny naukowiec czy lekarz nie zaproponuje przeszczepu pluripotencjalnych komórek macierzystych.
Firma pana Mejzy obiecywała leczenie przy pomocy komórek pobranych z ludzkich zarodków. Nastawiono się na dwie grupy odbiorców – dzieci i seniorów. Co pani myślała czytając foldery reklamowe Vinci NeoClinic?
Pomysł pana Mejzy i jego współpracowników nie jest zupełnie nowy, znamy go m. in. z Włoch. Tam bohaterem były inne komórki, ale mechanizm działania był dokładnie taki sam. Ta historia, określana jako metoda „Stamina” przetoczyła się przez Włochy kilka lat temu. Dokładnie ten sam scenariusz, uderzanie do rodziców chorych dzieci. Tam mniej byli eksponowani seniorzy, ale strategia była ta sama – oferta leczenia tego, co nieuleczalne.
To była ogromna manipulacja, zdemaskowana przez zaangażowanych społecznie naukowców z prof. Eleną Cattaneo na czele. Niestety, na skutek tej manipulacji część dzieci została wyłączona z przyjętego, konwencjonalnego sposobu leczenia.
Rozmawiamy cały czas o chorobach nieuleczalnych, w których medycyna oferuje wyłącznie złagodzenie objawów, a nie leczenie przyczyny. Ja oczywiście rozumiem próbę znalezienia skutecznej terapii dla swojego dziecka, determinację rodziców, natomiast metoda „Staminy” nią nie była. Rodzice, dzieci w bardzo trudnej sytuacji życiowej, zostali bezwzględnie wykorzystani. To nieetyczne i nieuczciwe.
Mam nadzieję, że tak jak w przypadku metody „Staminy”, również dalsze działanie firmy pana Mejzy i współpracowników zostaną zablokowane. To wysoce szkodliwa społecznie działalność.
Łukasz Mejza utrzymuje, że do żadnego leczenia ostatecznie nie doszło. Jakie choroby zamierzali leczyć Włosi?
To było właściwie to samo spektrum chorób, które pojawia się w ulotkach Vinci NeoClinic. Ten sam przetarty szlak. W większości chodziło o choroby, których przyczyny nie można niestety usunąć. Czasami można poprawić komfort życia pacjenta, złagodzić objawy.
Rozumiem, że niektóre dzieci na tym ucierpiały, ale nie z powodu samej terapii, bo ona w niczym ani nie zaszkodziła, ani nie pomogła, tylko z racji wycofania się z konwencjonalnego leczenia?
Ta terapia była szkodliwa w dwóch aspektach. Po pierwsze rezygnowano z tego, co oferowała konwencjonalna medycyna. A po drugie w przypadku przynajmniej części pacjentów doszło do przeszczepu komórek i skutki ich podania pozostały nieokreślone. Nie było żadnej dokumentacji. Odbyły się procesy sądowe, w trakcie których okazało się, że nie wiadomo, jakie dokładnie komórki zostały wstrzyknięte, gdzie je wstrzyknięto, nikt nie monitorował później losu tych komórek. Jeden wielki znak zapytania.
Co było główną przyczyną pogorszenia stanu zdrowia pacjentów – rezygnacja z dotychczasowego leczenia czy nieuprawniony przeszczep komórek – ciężko rozstrzygnąć.
Tamta historia była prowadzona z telewizyjnym rozmachem, z zaangażowaniem miejscowych celebrytów. Te dzieci – mali pacjenci – były bohaterami różnych telewizyjnych show. Bardzo niesmaczna historia.
Porozmawiajmy o potencjale pluripotencjalnych komórek macierzystych w medycynie. Oczekiwania – jak wiadomo – są olbrzymie, ale na jakim etapie ewentualnych zastosowań jesteśmy dziś?
Wiedza na temat tych komórek jest całkiem spora. Ale wiedza teoretyczna, badania laboratoryjne, a praktyczne zastosowanie komórek w klinice, to dwa różne światy. To, że my wiemy, jakie te komórki są, jakie mają właściwości, że potrafią naturalnie różnicować w każdy rodzaj komórek, to nie znaczy, że jesteśmy w stanie w warunkach laboratoryjnych powtórzyć ten proces w doskonały sposób.
To nie są badania ostatnich miesięcy czy nawet roku, dwóch. To już kilkanaście lat badań, w różnych ośrodkach na świecie, gdzie duża grupa kompetentnych w swojej dziedzinie osób, próbuje – my to nazywamy – „sterować losami” tych komórek. Próbuje pokierować nimi tak, żeby przekształciły się w funkcjonalną komórkę wątroby, mięśni szkieletowych czy w komórkę nerwową.
Ale to nie jest banalny proces i to nie jest banalna technologia. Tak naprawdę, dopóki te procedury nie będą bardzo wydajne i całkowicie bezpieczne, szansa na zastosowanie pochodnych komórek pluripotencjalnych w klinice jest znikoma.
Na świecie prowadzi się dziś jakiekolwiek badania kliniczne z udziałem komórek pluripotencjalnych?
Tak.
Jest jeden dobrze znany przykład wykorzystania tych komórek. Tylko po raz kolejny zaznaczę, że nie mówimy o pluripotencjalnych komórkach macierzystych, tylko o komórkach, które zostały z nich uzyskane w wyniku różnicowania. To jest cel tych protokołów, o których rozmawialiśmy.
Tym przykładem są komórki nabłonka pigmentowanego siatkówki, które zostały zastosowane w badaniach klinicznych i opisane w publikacjach Schwartza i współpracowników w 2012, a potem w 2015 roku. One są stosowane w dwóch sytuacjach: w leczeniu AMD, czyli zaniku plamki żółtej związanej z wiekiem i w leczeniu dystrofii Stargardta, wrodzonej choroby dziecięcej.
To są badania na niewielkiej grupie osób z dobrymi wynikami, poprzedzone bardzo rzetelnymi badaniami laboratoryjnymi z wykorzystaniem zwierząt, w tym wypadku szczurów, z uszkodzoną siatkówką. Po przeszczepie tych komórek u zwierząt zaobserwowano jednoznacznie pozytywne efekty i to było zielonym światłem do podjęcia próby zastosowania tej metody u ludzi.
Dobre efekty spowodowały, że podjęto później próbę powtórzenia tej procedury, ale z wykorzystaniem indukowanych pluripotencjalnych komórek macierzystych jako mniej kontrowersyjnych etycznie. Te badania zostały jednak jakiś czas temu zawieszone, ponieważ pojawiły się wątpliwości dotyczące stabilności przewidzianych do przeszczepu komórek.
Co jest głównym niebezpieczeństwem takich terapii?
Podstawowe niebezpieczeństwo jest wspólne i dla komórek zarodkowych, i dla komórek indukowanych. Chodzi o niedostateczne zróżnicowanie tych komórek. Istotą metody jest wszczepienie już ukierunkowanych, specyficznych komórek, które będą wiedziały, co zrobić w organizmie. Natomiast jeśli w takiej grupie znajdzie się komórka, która będzie niedostatecznie zróżnicowana, to może stać się ona początkiem guza. Jest to guz, który określamy jako potworniak, teratomę, zbudowany z grupy tkanek. Nie należy go mylić z guzem nowotworowym, niemniej jego powstanie w danym narządzie zaburzy jego strukturę i funkcjonowanie, więc jest to groźna sytuacja.
Przygotowując się do rozmowy z panią, przeczytałem o pierwszej udanej próbie wyleczenia z cukrzycy typu 1 za pomocą komórek macierzystych pochodzenia zarodkowego. Chodzi o dorosłego mężczyznę, obywatela USA. Dzięki wszczepionym komórkom poziom cukru utrzymuje się na prawidłowym poziomie, z tym, że pacjent musi na stałe przyjmować leki immunosupresyjne. To nie była jeszcze publikacja naukowa, tylko doniesienie z „New York Timesa”
Cukrzyca typu 1 to będzie moim zdaniem druga choroba, którą będzie się leczyć za pomocą pochodnych pluripotencjalnych komórek macierzystych. Podkreślam za każdym razem, że chodzi o pochodne, zróżnicowane komórki.
Pracę nad metodą, o której pan wspomniał, trwają już co najmniej 15 lat. Pamiętam, jak po raz pierwszy opowiadałam studentom o tym pomyśle. Chodzi w nim o przekształcenie zarodkowych komórek macierzystych w funkcjonalne komórki trzustki, które następnie zostają umieszczone w specjalnym „woreczku”. Taki odpowiednio przygotowany implant jest wszczepiany do organizmu. „Woreczek” ma chronić przeszczepione komórki m.in. przez atakiem komórek układu immunologicznego, a z drugiej strony organizm biorcy przed niekontrolowanym rozejściem się tych komórek po organizmie.
Być może ten zamysł uległ modyfikacji – różne laboratoria, firmy chronią swoje pomysły. Leki immunosupresyjne są stosowane dlatego, że to nie są komórki tego organizmu, tylko pochodzą z innego źródła.
Myślę, że prędzej czy później cukrzyca będzie leczona tą metodą. Na razie jednak – jak widać – możemy mówić wyłącznie o jednostkowych przykładach stosowania pochodnych komórek pluripotencjalnych. To pokazuje skalę trudności tego rodzaju przedsięwzięć.
Gdzie taka terapia poza naprawą siatkówki oka i leczeniem cukrzycy może mieć w przyszłości największe szanse powodzenia?
Prace trwają we wszystkich kierunkach – próbuje się z tych komórek uzyskiwać komórki neuronalne i kardiomiocyty [komórki mięśnia sercowego], komórki mięśni szkieletowych, wątroby. Właściwie każdej tkanki, każdego narządu, który może przestać prawidłowo funkcjonować.
Ja bym się dziś nie pokusiła o wskazanie, co ewentualnie będzie trzecim zastosowaniem pochodnym komórek pluripotencjalnych.
Bardzo duże jest oczekiwanie, jeśli chodzi o choroby neurologiczne. Komórki pluripotencjalne potrafią różnicować się w komórki układu nerwowego, ale to jeszcze bardzo daleka droga. Każda ingerencja w mózg czy w układ nerwowy to też szczególny poziom trudności. Także jeśli już miałabym coś typować, to wskazałabym mechaniczne elementy naszego organizmu, czyli układ kostny.
Ogromne oczekiwania są ze strony ludzi, którzy ulegli poważnym urazom kręgosłupa. Jak naprawić przerwany rdzeń kręgowy, żeby znów stanąć na nogach? Takie próby na zwierzętach, a także z udziałem ludzi, trwają już od lat.
To prawda, ale fakt, że nie znalazły one, póki co, zastosowania w klinice, też o czymś świadczy. To nie jest kwestia braku pomysłów czy kompetencji naukowców albo lekarzy, tylko ostrożności i uważnego przyglądania się wynikom badań. Nie bez powodu naczelne hasło medycyny brzmi: „Po pierwsze nie szkodzić”. Nie można lekkomyślnie mówić o takich przeszczepach, oferując złudną nadzieję.
Ja się bardzo cieszę, że przez wiele lat funkcjonowała taka organizacja – EuroStemCell, w której uczestniczył również nasz zespół. To było miejsce, w którym propagowana była rzetelna wiedza o komórkach macierzystych. Można było trochę uporządkować swoją wiedzę czy zweryfikować różne medialne sensacje.
Te materiały wciąż są dostępne. Nadal kontaktują się z nami czy z innymi członkami sieci, jej koordynatorami, pacjenci zainteresowani komórkami macierzystymi.
Świetnie, że pani o tym mówi, bo właśnie chciałem spytać, gdzie zdezorientowany pacjent czy jego rodzina, której oferuje się jakieś niesprawdzone terapie, może szukać pomocy. Szukać rzetelnych informacji na ten temat.
Program, o którym mówię, w sensie formalnym został zakończony. Natomiast wszystkie materiały zebrane przez lata są ciągle dostępne.
Inicjatywa wyszła ze Szkocji, z Edynburga. W grupie ekspertów EuroStemCell znajdują się przedstawiciele licznych jednostek naukowych, uniwersytetów z całego świata. Dzięki temu w sytuacji, kiedy wpływało zapytanie od pacjenta z Argentyny, z Polski czy z Australii, to koordynatorki w Edynburgu wysyłały różne materiały i jeśli to nie wystarczało, kontaktowały się z przedstawicielami w danym kraju. Wiadomo, że każdy najlepiej zna specyfikę swojego kraju, może dostarczyć materiały w języku ojczystym.
My też przez czas naszego udziału w tej sieci pomagaliśmy. Uczestniczyliśmy w stworzeniu polskiej strony z takimi informacjami. Nie wszystkie materiały są przetłumaczone, ale sporo z nich jest dostępnych dla osób nie władających angielskim. Przez lata wpłynęło do nas wiele takich zapytań.
Kiedy zakończył się ten program?
W ostatnich miesiącach. Skończyło się, jak to zwykle bywa, ze względów finansowych.
Program był finansowany z unijnego programu Horyzont 2020. Ale to nie jest zupełny koniec tej działalności, ponieważ teraz uruchamiany jest nowy program, który jest trochę kontynuacją, a trochę rozszerzeniem pierwszego. Chodzi o informowanie o terapiach komórkowych i genowych. Pojawił się wątek terapii genowych, ponieważ ten temat staje się m.in. coraz bardziej popularny w społeczeństwie. A w związku z tym pojawia się również sporo „szumu” informacyjnego, no i ludzi o niekoniecznie uczciwych zamiarach i odpowiednich kompetencjach, żeby się tym zagadnieniem zajmować.
Wyobrażam sobie, że Ministerstwo Zdrowia mogłoby nad tym jakoś czuwać, w sensie poradniczym.
Myślę, że mogłoby. Ale nie wiem, czy by chciało.
Pani nie zna żadnej inicjatywy ministerstwa w tym zakresie?
Nie, nie znam takich inicjatyw.
Istnieją polskie strony dla pacjentów zmagających się z różnymi chorobami, ale to są inicjatywy oddolne. Zwykle są to stowarzyszenia rodziców albo opiekunów takich osób, którzy poświęcają swój czas i energię na gromadzenie wiedzy na temat danej choroby. Istnieje kilka takich stron, które zawierają rzetelne informacje, nie wprowadzają w błąd, nie dają złudnych nadziei.
Może inne kraje lepiej sobie z tym radzą na poziomie państwowym?
Szczerze mówiąc nie mam takiego rozeznania. Prof. Elena Cattaneo, o której wspomniałam przy okazji tej kontrowersyjnej metody „Stamina”, po tamtej historii została senatorem i zajęła się porządkowaniem tych zagadnień we Włoszech. W EuroStemCell funkcjonowała podgrupa współpracująca z politykami w celu tworzenia konkretnych rozwiązań prawnych.
Wróćmy do tego, że są różne komórki macierzyste. Np. te we krwi pępowinowej. Gdy próbuję googlować „leczenie komórkami macierzystymi” wyskakuje mi mnóstwo stron z Polskim Bankiem Komórek Macierzystych na czele. Z wielu miejsc mogę się dowiedzieć o długiej liście terapii komórkowych prowadzonych przez prywatne firmy w kraju. Np. o kosztującym wiele tysięcy złotych leczeniu porażenia mózgowego i autyzmu za pomocą komórek macierzystych z krwi pępowinowej prowadzonemu przez pewną panią doktor z Lublina. Jak zwykły człowiek, który nie ma wykształcenia, a ma chore dziecko, może się w tym połapać?
Jest to bardzo trudne. Obecny chaos informacyjny w tym nie pomaga, dlatego daje to przestrzeń do prowadzenia działalności, o której rozmawiamy w tej chwili. Szczęście pacjenta, jeśli trafi do kompetentnego człowieka, lekarza.
Bardzo cennymi inicjatywami są te, o których rozmawialiśmy, gdzie człowiek, który czuje się zdezorientowany, może napisać, zadzwonić i uzyskać weryfikację informacji, które znajduje w Internecie.
Co do krwi pępowinowej to właściwie wszystko na ten temat powiedział już kilka lat temu prof. Wiesław Jędrzejczak w „Gazecie Wyborczej” w rozmowie pt. „Pępek świata”.
Może pani przypomnieć, główne przesłanie prof. Jędrzejczaka? Firmy namawiają: „Zabezpiecz krew pępowinową, zamroź ją. Te komórki to polisa dla twojego dziecka”. A jak jest naprawdę?
Naprawdę jest bardzo dużo znaków zapytania. Te komórki w krwi pępowinowej są. Można je pozyskać. Można je zamrozić, tylko pytanie, czy takie jednostkowe działanie ma sens, ma uzasadnienie tu i teraz.
To, co m.in. powiedział prof. Jędrzejczak to, że ma sens tworzenie publicznych banków komórek z krwi pępowinowej, m. in. dlatego, że jedna porcja krwi pępowinowej to za mało, żeby realnie wykorzystać ją do przeszczepu. Gdyby był bank publiczny, wtedy można by wykorzystać krew pępowinową od różnych dawców.
Ponadto, jeżeli dziecko zachoruje na chorobę genetyczną, to znaczy, że komórki z jego krwi pępowinowej też będą miały ten defekt genetyczny.
Co pani czuje jak pani dziś czyta o próbach leczenia porażenia mózgowego, czy autyzmu komórkami z krwi pępowinowej?
Moim zdaniem nie ma żadnych rzetelnych naukowych podstaw do podjęcia takich działań.
Polska w jakikolwiek sposób chroni tutaj pacjentów od strony prawnej? Ktoś wystąpił w tej kwestii na drogę sądową?
Nie znam takich sytuacji. W moim odczuciu zagadnienia, o których rozmawiamy, są od wielu lat pozostawione same sobie.
Czyli państwo w kwestii ochrony prawnej umywa ręce?
Nie jestem prawnikiem, więc nie czuję się kompetentna, żeby merytorycznie wypowiadać się na ten temat. Niemniej działalność takich firm jak pana Mejzy i współpracowników jest elementem rzeczywistości.
Chyba to odpowiedni czas, żeby jakieś regulacje stworzyć?
Jak najbardziej. Myślę, że ten proces powinien się już zacząć dawno temu. Komórki macierzyste nie są nowym okryciem. Komórki pluripotencjalne z zarodków zyskano w latach 80. ubiegłego stulecia, a w roku 2006 otrzymano te indukowane.
Istnieją inne rodzaje komórek macierzystych, m.in. te ze szpiku. Niektóre z nich mają realny potencjał kliniczny, tylko trzeba te zagadnienia rozróżnić i uporządkować.
Jest np. terapia „Holoclar”, która została dopuszczona przez Europejską Agencję Medyczną. To terapia z wykorzystaniem komórek macierzystych rogówki oka, świetnie działająca, poparta rzetelnymi badaniami. I to jest przykład, gdzie komórki macierzyste mogą rzeczywiście pomóc. Ale naprawdę trzeba wiedzieć z czym się pracuje i co się ma w rękach. I stosować tak, żeby pacjentowi nie zaszkodzić.
Co się powinno zdarzyć, żeby zmniejszyć chaos informacyjny, o którym pani mówi?
Z własnego podwórka mogę powiedzieć, że my staramy się ten chaos zmniejszać przeznaczając dużo czasu i energii na propagowanie rzetelnej wiedzy o komórkach macierzystych, m.in. na wydarzeniach popularnonaukowych, czy organizując warsztaty, czy też przygotowując materiały edukacyjne. Często poświęcamy temu nasz ekstra czas, ze względu na to, że widzimy, jak wielka jest potrzeba rzetelnej informacji.
Ja się wcale nie dziwię odbiorcom, że czują się zagubieni, zwłaszcza jak ktoś jest w sytuacji dramatycznej, bo walczy o zdrowie, życie swojego dziecka.
Sadzę, że działalność firmy pana Mejzy jest dzwonkiem alarmowym, który pokazuje, że już najwyższa pora na wypracowanie odpowiednich narzędzi prawnych chroniących pacjentów. Ale czy będzie na to przestrzeń, to już inna kwestia.
* Dr Karolina Archacka: biolog w Zakładzie Cytologii Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Popularyzatorka nauki. Współautorka podręczników do nauczania biologii w szkole podstawowej i szkołach ponadgimnazjalnych.
Prowadzi badania nad komórkami macierzystymi i regeneracją tkanek, a także szereg zajęć dydaktycznych dla studentów Wydziału Biologii UW. Aktywnie uczestniczy w wydarzeniach popularnonaukowych, jest również koordynatorką polskiej edycji Dnia Komórek Macierzystych (UniStem Day).
Jak czytam ten wywiad to jestem przerażony – ale nie sprawą pana Mejzy – nie wiem co to miała by być za terapia i nie znam się na tym. Przerażony jestem słowami Pani Profesor. Mamy 2021 rok – komputery, sieci neuronowe, uczenie maszynowe, ilości zespołów pracujących na różnymi zagadnieniami w medycynie na świecie dziesiątki jak nie setki razy większe niż w latach 90 tych, a Pani Profesor nadal mówi językiem z lat 90 !!! Pani profesor jest do zwolnienia i na emeryturę ! Nic Pani profesor nie mówi czas opracowania szczepionki na Covid ? Dziś opracowanie terapii na większość chorób nie powinno trwać więcej niż 3 – 5 lat do wprowadzenia takiego lekarstwa na rynek ! Czego brakuje by tak było ? 1. pieniędzy – tylko tak można przyśpieszyć badania, 2. Zrobić konkurencję firmom farmaceutycznym – te firmy sprzedają lekarstwa i terapie za olbrzymie pieniądze – kierują się zyskiem – nie są zainteresowane finansowaniem terapii, która zastąpi obecną i zmniejszy zyski. To jest chore.
3. Państwa powinny być konkurencją do firm farmaceutycznych – powinny wspierać w każdy możliwy sposób terapie, które są nie opłacalne dla firm farmaceutycznych.
A Pani profesor chce jak w latach 80 i 90 tych robić badania zaplanowane na 15 – 20 lat – to jest mega żałosne !!!!
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Ja nie mówię by wspierać każde badanie – ale są badania dość zaawansowane mające w perspektywie zlikwidować jakąś poważną chorobę, generującą wielkie koszty w służbie zdrowia – takie badania powinny być priorytetem wspierane. Z jednej strony wyleczeni pacjenci – z drugiej państwo oszczędności – tylko firma farmaceutyczna bez zysków.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Komentarz w stylu "nie znam się, ale się wypowiem". Jest przepaść między badaniami z wprowadzaniem na rynek pojedynczych leków, szczepionek mRNA i komórek macierzystych. Lek to zazwyczaj jedna substancja chemiczna, o znanym mechanizmie działania, ale nawet tutaj badania II fazy mają wyśrubowane standardy, muszą obejmować wystarczającą grupę pacjentów i trwać określony czas – mimo tego taki lek najłatwiej wprowadzić na rynek. Szczepionki mRNA to już trochę wyższa szkoła jazdy – zaplanować i wyprodukować nić mRNA o określonej sekwencji, odpowiednio "opakować" żeby dotarła do komórki – dobrze, że przed powstaniem szczepionki na covid mieliśmy już doświadczenia z tą technologią. Do tego szczepionka w organiźmie jest krótko, bo jej zadaniem jest nauczyć układ odpornościowy rozpoznawać wroga, potem jest niepotrzebna. Leczenie komórkami macierzystymi przy tym to kosmos – trzeba tak zaprogramować komórki, aby zróżnicowały się w ściśle określonym kierunku, umieścić w odpowiednim miejscu (np sercu, oku), do tego one muszą tam przetrwać optymalnie całe życie pacjenta i spełniać swoją funkcję. Do tego przy minimalnym ryzyku odrzucenia przez biorę i ryzyku nowotworzenia. Mam nadzieję, że trochę przybliżyłam temat, chociaż i tak bardzo powierzchownie.
Jest przepaść między badaniami a wprowadzeniem – ale tą przepaść da się zasypać …. pieniędzmi.
Trochę interesuję się tematem i jest wiele grup, które badają dane zagadnienie medyczne i nikt im praktycznie nie pomaga. Kiedy zaczyna być widać efekty – zgłasza się firma farmaceutyczna – wykupuje pomysł, patentuje i … wkłada do szuflady – bo nieopłacalne, a wręcz zagrażające zyskom – to jest chore.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Dzień dobry, Panie Adamie Dwa. Witamy w realu. Rozumiemy Panskie przerażenie i frustrację. Niestety, nie wszystkie ułomności rzeczywistego świata da się naprawić przysłowiowym kliknięciem myszki czy też – bardziej współcześnie – instalując odpowiednią apkę. Proszę Pana, pomimo wspaniałych technologii wciąż nie mamy precyzyjnej definicji życia, spieramy się o dusze, bogów, prawa człowieka (od którego momentu rozwoju mają obowiązywać), ba – nie potrafimy nawet stworzyć pokarmu, który nie byłby pochodną innych organizmów, choć teoretycznie niby wiemy, jakie pierwiastki należałoby połączyć. Pan się niepotrzebnie złości na panią profesor, bo ona tylko opowiada w sposób zrozumiały dla laika, jak powoli odkrycia naukowe potrafią wchodzić do świata medycyny praktycznej.
I to powoli jest przerażające – kiedyś rękami laboranta trzeba było sprawdzić 20 tys substancji – trwało lata – teraz sztuczna inteligencja może to zrobić w 2 godziny ! Mnóstwo zespołów badawczych na najróżniejsze tematy – minimalne finansowanie – kiedy coś z tego wychodzi – przychodzi firma farmaceutyczna i wykupuje i … nic z tym nie robi – do szuflady. Ta sama firma potrafi ciągnąć od państw miliardy na jakieś badania, a następnie jak opracuje lek wycenić go tak, jak by sama ze swoich pieniędzy go opracowała – to są skandale, o których nie mówi się głośno – wiadomo dlaczego.
Masz jakieś fałszywe wyobrażenia odnośnie zarówno prac w laboratoriach biochemicznych jak i możliwości "sztucznych inteligencji" (te ostatnie to po prostu złożone modele statystyczne, które trzeba z czegoś zbudować, a w omawianym wypadku wciąż brakuje danych do zbudowania takiego modelu). Co innego szukanie nowych cząstek, które z resztą dzięki owym "sztucznym inteligencjom" filtrowane są na podstawie podobieństwa do leków już znanych (podczas gdy "uciec" nam mogą substancje nawet lepsze, ale o nie opisanym dotąd mechanizmie działania), a co innego sterowanie różnicowaniem tkanki zarodkowej – proces co do którego wciąż nie posiadamy dość wiedzy, a potencjalne ryzyko jest olbrzymie.
Mam wiedzę jaką mam i nie mówię, że wielką, ale wpisuję w google badanie nad czymś i wyskakuje np. 2 tys zespołów nad tym z różnej strony zainteresowanych. Druga sprawa – to jak działają i jakie mają finanse oraz sprzęt normalne laboratoria, a jakie największych firm medycznych.
O Covid tez nie było wiedzy, a parę miesięcy później były zaawansowane prace nad szczepionką – co zadziałało ? Nieograniczone pieniądze i presja ogólnoświatowa, oraz wizja niebotycznego zysku. Jak się chce, to się da – problem z tym chceniem i funduszami.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Hmm, widzę że szanowny pan posiada szerokie zainteresowania. Niestety, proste odpowiedzi są tylko w temacie "jak podłączyć kartę RTX 3060 jak już udało się ją wyrwać z łap kopaczom bitcoinów".
Więc raz. Pieniądze. Jak się dosypie piniendzy to stanie się cud. Niestety nie. Tak samo jak 9 kobiet nie urodzi dziecka w miesiąc. Jak się dosypie kasy, to conajwyżej ściągnie się oszustów którzy obiecają wyniki w miesiąc i dostarczą "wyników" takich jak opisywane w artykule pseudo-terapie.
"Postęp technologiczny" typu coraz bardziej wypasiony telefon co pół roku możliwy jest TYLKO dzięki temu, że przez lata trwały badania podstawowe za pieniądze rządowe (bo korpo nie chcą płacić za badania podstawowe bo ani to sexy ani da się na tym bezpośrednio zarobić). Wszystkie te "innowacje" wchodzące na rynek powstały w latach 60tych i 70tych, teraz tylko jest wyścig kto zrobi to więcej i taniej, optymalizacja, nie żadne wynalazki. Owszem, optymalizacja jest ważna, zwłaszcza z powodów ekonomicznych (w latach 70-tych dałoby się zbudować iPhone ale ważyłby z 4kg, działał 2h bez ładowania i kosztował tyle, co nowy samochód).
W medycynie tak się nie da. Wynalezienie nowego leku to nie tyle lata, ale dekady badań. Obecnie nieco mniej dzięki nowoczesnym technologiom, ale nadal znalezienie nowej cząstki to loteria i lata kosztownych badań. Zwłaszcza że na jedną cząstkę którą da się sprzedać przypada zwykle ponad dziesięć takich, które może i wyglądają świetnie w symulacjach, ale albo źle działają w żywym organizmie albo ich efekty uboczne są nie warte ryzyka. Dlatego Big Pharma głównie stara się modyfikować i dostosowywać cząstki już znane – bezpieczniej i pewniej, a nadal da się z tego wykroić patent. Czyli to samo co z iPhone.
I tu dochodzimy do biotechnologii i biomedycyny. Prawda jest taka, że jeszcze niewiele wiemy na tematy takie jak różnicowanie komórek, regulacja ekspresji genów i tak dalej. Odkrycia i noble z ostatniej dekady, poprzedzone latami badań, a wciąż obraz jest wyrywkowy. Nie mamy modeli, wiarygodnych symulacji, żadna "sztuczna inteligencja" tu nie pomoże, bo, surprise surprise, nie ma czegoś takiego jak "sztuczna inteligencja". Są modele, a te modele można zbudowac tylko na podstawie danych, które posiadamy.
Te preparaty są cholernie niebezpieczne. W odróżnieniu od leków, które szybko są usuwane z organizmu, nawet w odróżnieniu od szczepionek, które są usuwane trochę wolniej (bytw, szczepionki na SARS nie wynaleziono "szybko", technologia była opracowywana od lat i były wcześniejsze przypadki skutecznego jej użycia do terapii genowych, dlatego tak szybko się udało). Komórki zostają z pacjentem na dłużej i jeśli powstanie z nich potworniak albo nawet nowotwór, to mamy problem.
Jeszcze kwestia "chemii" i "big pharmy". Otóż, tego typu terapie nie są specjalnie konkurencją dla "big pharmy" bo w większości przypadków służą do terapii schorzeń na które nie ma lekarstw. Odbudowa trzustki w cukrzycy jest nielicznym wyjątkiem. Tyle że te terapie są skomplikowane a ich potencjał komercjalizacyjny jest póki co niewielki (a patentowalność wątpliwa), więc twoje spiskowe sugestie też są nieco nie trafione.
Są choroby np jedno genowe – można by je zlikwidować i czy to się robi ? Są badania nad rakiem, gdzie odkryto, że pewien gen powoduje, że rak może się rozsiewać, oraz ukrywa komórki rakowe przed systemem odpornościowym – i tak mógłbym dalej. Czy ktoś wykłada na te badania miliardy ? Czy po odkryciu tego, skierowano do pomocy 20 innych zespołów, by to szybciej wprowadzić ? Proszę sobie odpowiedzieć samemu.
Oferował tez terapie dla chorych, chcących zmienić płeć?
Oferowanie leczenie tego, co nieuleczalne, jest nieetyczne i szkodliwe!
Zła wiadomość dla trujących poziomek: Mejza, na własną głupotę lekarstwa nie znalazł, tym bardziej nie ma leku na głupotę tępego, kaczystowskiego trollstwa.
CZEŚĆ POLSKO ! JESTEM MEGA ŁAJZA ! ups Mejza. Jestem twarzą hochsztaplerów z PIS-u. Czy potrzebny komentarz ? Oni wszyscy są tacy. Jak takiego kogoś żerującego na ludzkiej rozpaczy można firmować ze strachu przed utratą kasy i stołków ? Tu widać pazerność tych neofaszystów (po spotkaniu z Le Pen i innymi straciłem złudzenia)
Mejza – PiSmafia „w pigułce”
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
grzesiowi ludzie pokroju Mejzy mogą nasrać do gęby a ten będzie się zachwycał, że czekolada pyszna 🙂
Czy to czysty debilizm czy płatne trollowanie? W przypadku grzesia raczej oba 🙂
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
smaczna czekolada? pychota, liż dalej 🙂
To samo, już mi dwa razy piał. Rodzina Ropiniaka, strzeliła samobója z nudów i samotny jest, dlatego teraz na Okopress, teksty z 90-tych powtarza.
Tutaj się w pełni zgadzam z twierdzeniem, że nie jest możliwe takie leczenie. Komórki macierzyste musiałyby być wcześniej pozbawione (metodą genetyczną) wady genetycznej, aby to mogło zadziałać. Z medycznego punktu widzenia metody Łajzy były więc skazane na porażkę i każdy genetyk doskonale to powinien wiedzieć.
Atak na Mejzę jest jak najbardziej uzasadniony, bo draństwem jest żerowanie na ludzkiej głupocie i nieszczęściu. Ale podobny proceder uprawia od kilku miesięcy toruński sacrobiznesmen, w którego mediach reklamuje się hochsztaplerów rzekomo leczącym covida metadyną. Przecież to takie samo i tak samo obrzydliwe oszustwo, jakiego dopuszczał się Mejza.