0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

W serialu pt. „Frankowicze” rozpoczął się niedawno nowy sezon. W recenzjach pisanych w mediach popularnych sugeruje się, że na otwarcie Trybunał Sprawiedliwości UE zaserwował polskim kredytobiorcom i bankom nieoczekiwany zwrot akcji, dzięki któremu po latach kopania się z bankami górą stają się nieoczekiwanie kredytobiorcy.

Wyjaśniamy, jak jest naprawdę, jak i dlaczego zmieniła się sytuacja „frankowiczów” oraz co z tego wynika dla nich, banków oraz ich pozostałych klientów.

Sezon I. Dobre złego początki

Sprawa kredytów frankowych jest jedną najdłuższych afer III RP. Jej początki sięgają 2005 roku, kiedy rozpoczął się boom na udzielanie kredytów - hipotecznych, ale nie tylko - w walutach obcych. O jego skali niech świadczy fakt, że

w połowie 2019 roku do spłaty pozostało 458,83 tysięcy kredytów frankowych, a ich wartość wynosi 102,8 miliarda złotych.

Było to zresztą zjawisko występujące w większości krajów Europy Środkowej, co nie jest bez znaczenia.

Skąd ta nagła popularność kredytów frankowych? Mogło się wydawać – i do tego przekonywały wówczas banki i pośrednicy finansowi – że jest to rozwiązanie obustronnie korzystne. Klient otrzymywał kredyt tańszy, dzięki niższej stopie oprocentowania, niż w złotówkach, i wyższy, bo zdolność kredytowa dla kredytów frankowych była wyższa niż dla tych w złotych.

Natomiast bank zarabiał dwa razy: na prowizji i na tzw. spreadzie, czyli różnicy między ceną franka szwajcarskiego (CHF), po której klient zaciągał kredyt, a następnie spłacał raty.

Świadomość tego ostatniego mechanizmu mieli głównie bankowcy, co również nie jest bez znaczenia.

W tych pięknych czasach, między 2005 a 2008 rokiem, wydawało się, że zakup mieszkania za kredyt frankowy to inwestycja, na której nie można stracić. Przeciwnie, kredytobiorcy z miesiąca na miesiąc zyskiwali, gdyż kurs franka regularnie spadał, aż w lipcu 2008 roku osiągnął historyczne minimum na poziomie poniżej 2. złotych. Że tak już po prostu będzie, pewni byli wszyscy, na czele z bankami i nadzorującą je Komisją Nadzoru Finansowego.

Przykładowo, w Rekomendacji S z 2006 roku KNF zalecała test skrajnych warunków ryzyka kredytowego przy założeniu spadku kursu złotego, w stosunku do poszczególnych walut obcych o 30 proc...

Przeczytaj także:

Sezon II. Epidemia białych słoni

Wówczas jednak sytuacja zmieniła się dramatycznie.

Wskutek światowego kryzysu gospodarczego w ciągu kilku miesięcy kurs franka wzrósł o przeszło 60 proc., aż w marcu 2009 roku wyniósł 3,24 PLN.

To był szok dla kredytobiorców, ale też dla sektora bankowego i nadzoru finansowego. Zmieniono Rekomendację S, zaostrzając warunki udzielania kredytów w walutach obcych, a i same banki zaczęły się z nich chyłkiem wycofywać. Od 2009 roku udzielono już tylko ok. 37 tys. kredytów frankowych.

Pozostał jednak problem już udzielonych pożyczek. Jak wyglądał świat frankowiczów po tym pandemonium?

Wzrost kursu CHF “zjadł” wszystkie korzyści, jakie dawać miało niższe oprocentowanie tych kredytów, raty wzrosły o kilkadziesiąt procent. Po stopniowym wzroście kurs ustabilizował się w 2011 roku na poziomie ok. 3,40 PLN. Dla większości kredytobiorców nie mniej bolesny był (i nadal jest) jednak inny skutek wzrostu kursu.

Nagle okazało się, że wartość skredytowanych mieszkań i domów jest o wiele niższa niż dług wobec banku.

Stali się więc właścicielami tzw. białych słoni, rzeczy bardzo drogich w utrzymaniu, których jednocześnie nie można się pozbyć. Można zapytać, co to za problem, skoro mieszkają w wybranym przez siebie mieszkaniu? Faktycznie, sprawa jest prosta, dopóki w życiu kredytobiorców nic się nie zmienia. Jednak osobom, którym powiększyła się rodzina, rozpadł związek, albo których praca zawodowa wymagała migracji, horrendalnie wysokie kredyty, niemożliwe do spłacenia za cenę uzyskaną ze sprzedaży mieszkania, uniemożliwiają normalne życie.

A przy tym, 2008 rok nie był jedynym ciosem, jaki spadł na kredytobiorców frankowych. Kolejny zafundował im Szwajcarski Bank Narodowy, uwalniając 15 stycznia 2015 roku kurs franka względem euro, utrzymywany stabilnie od 2011 roku. W tym dniu kurs franka wzrósł z 3,55 do 4,32 PLN. Od tamtego czasu oscyluje wokół 3,80 PLN. Dla osób biorących kredyt tuż przed krachem w 2008 roku oznacza to, że wysokość ich kredytu liczona w złotych wzrosła o niemal 100 proc.!

Sezon III. Umów należy dotrzymywać

Trudno się dziwić, że w opisanej sytuacji część frankowiczów, i prawników, postanowiła przyjrzeć się bliżej umowom, jakie banki dawały klientom do podpisu. Pierwsze skutki ich działań pojawiły się już w 2011 roku. Wówczas, na skutek protestów przeciwko horrendalnym spreadom (sięgającym 13 proc.!), wprowadzono ustawą możliwość regulowania rat bezpośrednio we frankach, kupowanych na wolnym rynku. Z punktu widzenia frankowiczów było to jednak pyrrusowe zwycięstwo, bo ani nie eliminowało ryzyka kursowego, ani nie pozwalało sprzedać mieszkania.

Im bardziej rósł kurs franka, tym więcej klientów występowało przeciwko bankom. Żądania frankowiczów były bardzo różne. Od przewalutowania kredytu (zamiany na złotówkowy) po kursie bieżącym (z dnia żądania) po unieważnienie całej umowy. Wskazywali przy tym, że w relacjach z bankami kredytobiorcy byli konsumentami, umowy kredytu proponowane przez banki wręcz naszpikowane były tzw. klauzulami abuzywnymi, a prawo (art. 385[1] k.c.) stanowi jasno, że takie postanowienia są dla konsumentów niewiążące.

Art. 3851. Niedozwolone postanowienia umowne - klauzule abuzywne

§ 1. Postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nie uzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (niedozwolone postanowienia umowne). Nie dotyczy to postanowień określających główne świadczenia stron, w tym cenę lub wynagrodzenie, jeżeli zostały sformułowane w sposób jednoznaczny. § 2. Jeżeli postanowienie umowy zgodnie z § 1 nie wiąże konsumenta, strony są związane umową w pozostałym zakresie. § 3. Nie uzgodnione indywidualnie są te postanowienia umowy, na których treść konsument nie miał rzeczywistego wpływu. W szczególności odnosi się to do postanowień umowy przejętych z wzorca umowy zaproponowanego konsumentowi przez kontrahenta. § 4. Ciężar dowodu, że postanowienie zostało uzgodnione indywidualnie, spoczywa na tym, kto się na to powołuje.

Czym są klauzule abuzywne, o których ostatnio stało się tak głośno? To anglicyzm opisujący takie postanowienia umowy, które “kształtują prawa i obowiązki konsumenta w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy”. Jako abuzywne wskazywano liczne postanowienia zawarte w umowach, różniące się w zależności od banku udzielającego kredytu. Najczęściej jednak wskazywano, że niedozwolony jest sam mechanizm indeksacji kredytów, czyli uzależnienie jego wysokości od kursu franka.

Tutaj dochodzimy do kolejnego często używanego ostatnio określenia, czyli indeksacji. O co w nim chodzi?

Otóż kredyty frankowe nie były nigdy udzielane we frankach! Są to praktycznie zawsze kredyty złotowe. Zarówno określenie wysokości kredytu, jego wypłata, jak i spłata rat następują w złotówkach.

Co więc robi tam frank? Najpierw banki przeliczały na niego wartość udzielonego kredytu (po cenie kupna franka), a następnie uzyskaną w ten sposób kwotę dzieliły na liczbę rat w zależności od terminu spłaty kredytu (najczęściej 360, czyli 30 lat). Od tego momentu wysokość kredytu była stała we frankach (i zmniejszała się z każdą spłaconą ratą). To, ile złotówek trzeba wydać na jego spłatę, zależało już tylko od kursu (sprzedaży) franka w chwili spłaty raty. Czyli kredytobiorca musi wpłacać bankowi tyle złotówek, ile bank uważa za niezbędne, żeby móc kupić kwotę franków równą wyliczonej przez bank racie kredytu (dla uproszczenia pomijam skutki spłacania rat bezpośrednio we frankach).

Drugi najczęściej podnoszony zarzut dotyczy abuzywności sposobu określania kursu, po którym banki dokonują opisanego wyżej przeliczenia złotówek na franki i z powrotem. Zwykle bowiem banki przyznawały sobie prawo samodzielnego określania wysokości kursu, po jakim następowało określenie wysokości zadłużenia, a następnie wysokości raty. To właśnie ten mechanizm pozwolił bankom na zwiększanie swoich zysków przez podwyższanie spreadów.

Na wszelkie żądania frankowiczów banki reagowały niczym szatniarze z “Misia”: "Nie mam pańskiego płaszcza i co mi Pan zrobi?". We wszystkich sprawach stały, i nadal stoją, na stanowisku, że przygotowane przez nie umowy były całkowicie poprawne i brak jest jakichkolwiek podstaw do ponoszenia przez nie odpowiedzialności.

Jak się szybko okazało, podobną opinię miały nie tylko banki, ale też polskie sądy. Sięgały przy tym po cały wachlarz prawniczych “wytrychów”, by wyjaśnić, że frankowicze sami są sobie winni, bo liczyli na zyski, a muszą mierzyć się ze stratami. Pionierzy bojów z bankami mieli więc okazję usłyszeć, że volenti non fit iniuria (chcącemu nie dzieje się krzywda) oraz że w polskim prawie obowiązuje zasada swobody umów. Wprawdzie swoboda kredytobiorców sprowadzała się w praktyce do decyzji, czy wziąć kredyt, ale sądom to wystarczało. A skoro kredyt wzięli to pacta sunt servanda (umów należy dotrzymywać). Wyroki odmienne, wskazujące, że niektóre postanowienia umów (najczęściej sposób obliczania kursu franka samodzielnie przez bank) są niezgodne z prawem, należały początkowo do rzadkości.

Sezon IV. Chcącemu też dzieje się krzywda

W tym momencie na scenę wkracza TSUE. Od 2014 roku powoli, a od 2017 roku już w licznych wyrokach odpowiada on na pytania sądów z różnych krajów Europy Środkowej, jak stosować w sprawach frankowych postanowienia dyrektywy 93/13 w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich.

Krok po kroku wyroki TSUE uczą sądy polskie, ale też węgierskie czy rumuńskie, że w relacjach przedsiębiorców z konsumentami nie zawsze jest tak, że trzeba dotrzymywać zawartych umów, bo narzucane w nich warunki nie zawsze są uczciwe wobec tych ostatnich.

Nie znaczy to, że kłopoty frankowiczów zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Był to raczej początek biegu z przeszkodami, którego finał właśnie obserwujemy.

Dzięki TSUE udało się wywalczyć uznanie, że postanowienia umów dotyczące indeksacji nie były sformułowane jednoznacznie, choć były gramatycznie poprawne. TSUE stwierdził, że konieczne jest, żeby konsument był w stanie oszacować konsekwencje ekonomiczne zawieranej umowy. Udało się też ustalić, co znaczy rzetelna informacja o ryzyku, jakie niesie za sobą kredyt w obcej walucie (i że żaden bank takiej rzetelnej informacji nie udzielał).

Najnowsza odsłona sporu o kredyty frankowe dotyczyła tego, co ma zrobić sąd, kiedy dochodzi do wniosku, że umowa kredytu jest wadliwa. Dyrektywa 93/13 pozwala w takim przypadku zastąpić postanowienia umowy przepisami prawa. Warunkiem jest jednak, żeby były to przepisy dyspozytywne, czyli takie, które znalazłyby zastosowanie, gdyby strony nie umówiły się inaczej. (Brzmi to dość skomplikowanie, ale jest to sytuacja, z którą spotykamy się często. Przykładowo, wynajmując mieszkanie, umawiamy się zwykle na jakiś termin wypowiedzenia, np. miesiąc. Gdyby tego jednak nie zrobić, zastosowanie znajdzie przepis, zgodnie z którym termin wynosi 3 miesiące. To właśnie jest przepis dyspozytywny).

Od 2008 roku banki nieustannie powtarzają, że nawet jeśli klauzule indeksacyjne w umowach kredytu są wadliwe, to nie można przeliczyć całości spłaconego już kredytu na złotówki po kursie z daty jego uruchomienia, ani tym bardziej uznać, że umowa jest nieważna, bo to “zagrozi stabilności systemu bankowego”. Innymi słowy, będzie kosztowało to banki zbyt wiele pieniędzy.

Początkowo wszystkim, zarówno bankom, jak i decydentom, a często nawet samym frankowiczom, wydawało się, że faktycznie, banki są “zbyt duże, by upaść” i trzeba brać pod uwagę ich interesy. Tak też myślały sądy i dlatego szukały sposobów na ulżenie bankom w niedoli, jaką miało być dla nich unieważnienie kredytów frankowych. Jednak w polskim prawie nie ma przepisów dyspozytywnych, które mówiłyby, co się stanie, jeśli nie zostanie ustalony kurs waluty, w której indeksowany jest kredyt. Sądy szukały więc - niczym krasnoludy z Morii mithrilu - przepisów, które da się zastosować, i dotarły aż do prawa wekslowego. A do tego same zmieniały obowiązujące umowy, czy to zastępując kurs ustalany samodzielnie przez banki kursem NBP, czy to zastępując oprocentowanie ustalane na bazie LIBORu WIBORem.

Tutaj dochodzimy wreszcie do źródła gwałtownego wzrostu zainteresowania frankowiczami, czyli wyroku TSUE w sprawie Dziubak. Wyrok ten zapadł w odpowiedzi na pytania prawne Sądu Okręgowego w Warszawie. Co istotne, sąd nie pytał, czy postanowienia umowy kredytu indeksowanego frankiem są wadliwe, ale co może zrobić sąd kiedy stwierdzi, że takie są i brak jest przepisów dyspozytywnych. Odpowiedź TSUE była stanowcza i jednoznaczna. W takim przypadku można unieważnić całą umowę kredytu, albo ją “odfrankowić”.

  • Unieważnienie umowy skutkuje tym, że należy zwrócić bankowi taką kwotę, jaką się od niego otrzymało, bez żadnych odsetek, opłat i prowizji.
  • Natomiast odfrankowienie polega na przeliczeniu samego kredytu i wszystkich spłaconych rat na złotówki i dalszym spłacaniu kredytu zgodnie z pierwotnym harmonogramem, przy oprocentowaniu opartym na LIBORze, tyle że w złotówkach (i z niższą ratą lub krócej).

I co nie mniej ważne, które rozwiązanie przyjąć, decyduje konsument.

Sezon V. Nowa nadzieja

Jak więc wygląda sytuacja frankowiczów na progu 2020 roku?

Doszliśmy do etapu, w którym frankowicze nie są skazani na spłacanie przez kolejne 15-20 lat kredytów, bez możliwości przeprowadzki i wyjścia z wybitnie nieudanej inwestycji. Wprawdzie jedyną drogą uwolnienia się jest droga sądowa, która - co do tego nie ma wątpliwości - będzie długa i kosztowna, ale na jej końcu, to oni mogą okazać się beneficjentami pazerności banków.

Polskie sądy, zarówno Sąd Najwyższy, jak i sądy powszechne, stopniowo przekonują się, że umowy dotyczące kredytów frankowych zawierały wadliwe postanowienia. Wiele kwestii ściśle prawniczych - pominiętych w tym artykule - wymaga jeszcze wypracowania jednolitej interpretacji. Nadal są obszary, w których może się okazać niezbędna kolejna interwencja TSUE. Jednak - dzięki TSUE - możliwe do osiągnięcia korzyści już teraz czynią wysiłki frankowiczów opłacalnymi.

No, dobrze, co jednak ze “stabilnością systemu bankowego”? Cóż, o to powinny były martwić się banki, kiedy sprzedawały konsumentom kredyty. Teraz też jest to tylko ich problem.

TSUE podkreślał wielokrotnie, że rolą sądów nie jest troska o sytuację finansową banków. Przeciwnie, przepisy o ochronie konsumentów mają zniechęcać profesjonalistów zawierających umowy z konsumentami do wprowadzania do nich klauzul abuzywnych. Żadna sankcja nie jest tutaj zbyt surowa.

O tym, czy faktycznie jakimś bankom grozi upadłość z powodu nagłego zalewu spraw frankowych wiedzą tylko same banki i KNF. Warto jednak zauważyć, że od kilku lat ta ostatnia nakłada na banki z dużym portfelem kredytów walutowych obowiązek zwiększania kapitałów własnych, żeby uniknąć czarnego scenariusza.

W rozmowach na temat frankowiczów często zestawia się ich z kredytobiorcami złotowymi, wskazując, że ci ostatni nie ryzykowali i płacili za to wyższym oprocentowaniem, więc nieuczciwością jest obdarowywanie frankowiczów kolejnymi przywilejami. To oburzenie można uznać za częściowo uzasadnione. Jednak zanim potępi się roszczeniowość frankowiczów, warto pamiętać, że:

  • często nie mieli oni wyboru (z powodu korzystniejszej kalkulacji zdolności kredytowej dla kredytów frankowych);
  • nikt z nich nigdy nie został rzetelnie poinformowany o ryzyku, jakie niesie za sobą kredyt we frankach (zarówno jeśli chodzi o wzrost kursu, jak i o “uwięzienie” w kupionych za kredyt mieszkaniach);
  • oraz że banki zwyczajnie ich oszukiwały (stosując, a przede wszystkim dowolnie zwiększając, spready).

Gdyby w którymkolwiek sezonie tego serialu banki - jak same zapisały w Kodeksie Etyki Bankowej - obsługiwały ich rzetelnie, starannie i uczciwie, prawdopodobnie dalej spokojnie płaciliby kolejne raty i pogodzili się z poniesionymi stratami. To nie roszczeniowość frankowiczów, ale buta i chciwość (oraz krótkowzroczność) banków doprowadziły do sytuacji, w której z dużym prawdopodobieństwem możemy spodziewać się w najbliższych latach zalewu spraw frankowych.

Autor jest adwokatem w Warszawie (i frankowiczem).

;

Komentarze