Już 25 marca Izba Cywilna Sądu Najwyższego odpowie na szereg pytań w sprawie kredytów frankowych. Jedno jest pewne: banki nie będą już mogły przedłużać postępowań zasłaniając się tym, że „czekają na SN". Czego jeszcze mogą spodziewać się frankowicze? Analiza punkt po punkcie
Nieco ponad rok temu opisaliśmy na łamach OKO.press sytuację tzw. frankowiczów po serii wyroków TSUE i SN.
Konkluzją tamtego artykułu było, że po latach potyczek i porażek karta kredytobiorców frankowych się odwróciła i w sporach z bankami to oni zaczęli wygrywać. Jednak ta historia nie tylko się nie skończyła, ale znacznie przyspieszyła.
A ponieważ ma ona wpływ nie tylko na frankowiczów, ale wszystkich klientów banków, a pośrednio na całą gospodarkę, warto przyjrzeć się, co zmieniło się w ciągu ostatniego roku i czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie.
Pierwsza zmiana, jaka nastąpiła, to podwojenie liczby spraw frankowych w sądach. Szacuje się, że
obecnie jest ich przeszło 30 tys. z czego przeszło połowa trafiła do sądów w ubiegłym roku.
Daje to nieco ponad 10 proc. ogólnej liczby udzielonych kredytów frankowych. Czy to dużo? Oceniając poziom korzyści, jakie w wyniku wyroku sądowego mogą uzyskać frankowicze (a sięgają one 40 proc. spłaconego i pozostałego do spłaty zadłużenia wobec banku), chętnych do procesu jest niespecjalnie wielu.
Jednak prezentując swoje wyniki finansowe mBank powołał się na wewnętrzne analizy, z których ma wynikać, że w ciągu najbliższych 5 lat do sądu może pójść łącznie 18 proc. kredytobiorców frankowych tego banku, których kredyty stanowić będą 24 proc. portfela takich kredytów. Jeśli te prognozy okażą się prawdziwe (trudno to ocenić nie znając metodologii tych badań), należałoby uznać, że przeszło połowa chętnych do procesowania się z bankami już skierowała swoje sprawy do sądów.
Taki run nie mógł pozostać bez wpływu na sytuację banków. Mimo że większość z tych spraw jeszcze długo nie doczeka się rozstrzygnięcia (o czym niżej), to już teraz banki muszą tworzyć rezerwy na pokrycie przyszłych strat.
I tak, przykładowo, Bank Millennium zamroził w rezerwach już 900 mln zł, a mBank aż 1,4 mld zł. W przypadku Getin Banku rezerwa wynosi “tylko” 320 mln zł, ale jej utworzenie jest jedną z przyczyn spadku współczynnika wypłacalności banku (TCR) poniżej 8-procentowego progu wymaganego w przepisach unijnych (Rozporządzeniu CRR).
Oczywiście banki nie skapitulowały przed frankowiczami. Przeciwnie, w ciągu ostatniego roku prośbami i groźbami starają się nakłonić frankowiczów, żeby się nie wychylali.
Do próśb zaliczyć można materiały reklamowe, które pod pozorem ocieplonej troską rzetelnej informacji, doprawionej głosem prawniczych “autorytetów”, opisują całe litanie plag, jakie spadną na barki klientów banków, w tym samych frankowiczów, jeśli zdecydują się na drogę sądową.
Do tego samej kategorii zaliczają się propozycje ugód, z którymi niektóre z banków zgłaszają się do klientów, którzy występując o informacje niezbędne do złożenia pozwu ujawnią bankowi swoje plany procesowe.
Trudno te propozycje nazwać marchewką, mają się one nijak do korzyści, na jakie może liczyć kredytobiorca w sporze sądowym.
Zdecydowanie chętniej banki sięgają po kij. Tym kijem ma być zmuszenie frankowiczów, którzy wystąpią do sądów, do zapłaty „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału”.
Miałoby to polegać na obciążeniu kredytobiorców kwotą, stanowiącą równowartość odsetek (liczonych różnie, zwykle wskazuje się stopy NBP lub WIBOR) od kwoty kredytu wypłaconego na podstawie nieważnej umowy.
Oczywiście obciążenie kredytobiorców taką opłatą czyni bezprzedmiotowym cały wysiłek związany z procesem. Brzmi groźnie, szczególnie jeśli groźby te formułowane są przez kolejnych “niezależnych ekspertów” z tytułami naukowymi (a czasami uzurpujących sobie takie tytuły).
Przekonujących argumentów prawnych w tych ekspertyzach doszukać się trudno, łatwiej trafić na grepsy w stylu “w biznesie nie ma darmowych lunchów”, ale nie pozostają bez efektów.
Banki zdają się mówić: każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy bankowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza bankowa odrąbie
Te pohukiwania nie zatrzymały potoku spraw frankowych, więc postanowiono przejść od słów do czynów i w świetle fleszy skierowano do sądu pozew z takim żądaniem. Żeby było bardziej symbolicznie, pozwani zostali… państwo Dziubak.
Tak, ci sami, których sprawa - i wyrok TSUE wydany w jej trakcie - wywołała frankową rewolucję. Co więcej, przy kredycie w wysokości 400 tys. zł i 160 tys. zł pozostałych do spłaty w chwili jego unieważnienia, Raiffeisen Bank domaga się 790 tys. 995,07 złotych!
Były i są też inne podobne sprawy, ale - co trzeba wyraźnie podkreślić - nie zapadł jeszcze żaden wyrok zasądzający na rzecz banku jakiekolwiek świadczenie ponad kwotę wypłaconą z tytułu kredytu.
Z kronikarskiego obowiązku wypada zauważyć, że Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Jacek Jastrzębski w grudniu 2020 r. zaproponował zawieranie ugód, na których podstawie frankowicze mieliby się rozliczać z bankami tak, jak gdyby ich kredyty były od początku udzielone w złotówkach i oprocentowane wg stopy WIBOR powiększonej o marżę.
Dość powiedzieć, że propozycja spotkała się z niechęcią samych banków. Nie dlatego, że jest dla nich niekorzystna, bo wyroki pociągają za sobą o wiele gorsze dla banków skutki.
Problemem banków jest konieczność niemal jednorazowego przeliczenia całego portfela kredytów frankowych na złotówki po kursie z dnia wypłaty kredytu, co obciążyłoby ich wyniki finansowe zmuszając do wykazania wielomiliardowych strat. A to spowoduje najpewniej konieczność ratowania słabszych banków.
Jeśli wspomniane wyżej kalkulacje mBanku na temat odsetka frankowiczów, którzy zdecydują się na proces, są prawdziwe, niechęć banków należy uznać za tym bardziej uzasadnioną, bo przewalutowanie kosztowałoby banki więcej, niż przegranie spraw ze wszystkimi gotowymi iść do sądu.
Nie próżnują też sądy. Te powszechne próbują poradzić sobie z zalewem spraw, choć idzie im to średnio. Sytuację ma poprawić utworzenie w warszawskim Sądzie Okręgowym od kwietnia 2021 r. specjalnego wydziału dla frankowiczów.
Problem w tym, że do w miarę sprawnego rozpoznania wszystkich napływających spraw potrzebnych jest ok. 100 sędziów, a Ministerstwo Sprawiedliwości nie planuje zwiększenia liczby sędziów w SO w Warszawie, a jedynie przesuwanie ich między wydziałami.
Trudno liczyć, że od takiego mieszania herbata stanie się słodsza. To powoduje, że największą bolączką frankowiczów staje się coraz dłuższy czas oczekiwania na wyrok. Przytłaczająca większość wyroków zapadłych w sprawach frankowych (ok. 95 proc.) była jednak co do zasady korzystna dla kredytobiorców, więc czekanie się opłaca.
Co to znaczy “co do zasady” i czy nie kryje się w tym jakiś haczyk? Tutaj dochodzimy do sfery kreatywności sądów, której tamę chce postawić Sąd Najwyższy.
Sąd Najwyższy wydał kilka kolejnych wyroków korzystnych dla kredytobiorców, ale nie dotyczyły one w większości najważniejszych kwestii pozostałych do rozstrzygnięcia.
Z uwagi na znaczenie decyzji SN dla obrotu prawnego, Pierwsza Prezes SN - Małgorzata Manowska, zdecydowała się oddać sprawę pod rozwagę całej Izby Cywilnej i skierowała do niej szereg pytań. Ta - absolutnie kluczowa - uchwała ma zostać wydana 25 marca br.
Oprócz ujednolicenia orzecznictwa wywoła ona najprawdopodobniej jeszcze jeden skutek. Wiele wskazuje na to, że zarówno sądy, jak i frankowicze, wstrzymują się z podjęciem decyzji do czasu ustabilizowania się linii orzeczniczej.
Nie da się tego zbadać inaczej niż narzędziami socjologicznymi, jednak dowody anegdotyczne osób zaangażowanych w prowadzenie spraw frankowych potwierdzają tę tezę.
Nie jest jednak tak, że SN będzie musiał zgłębiać wszystkie problemy zupełnie od zera. Część z nich zdążył rozstrzygnąć we wcześniejszych wyrokach. Może też sięgnąć do orzeczeń TSUE.
Podstawowe znaczenie uchwały będzie wynikało ze związania samego SN treścią uchwały (będzie to tzw. zasada prawna), co z kolei powinno doprowadzić do ujednolicenia orzecznictwa sądów powszechnych (sądy te nie są związane bezpośrednio zasadami prawnymi, ale nie stosując się do nich ryzykują, że SN uchyli ich wyrok w ramach kontroli kasacyjnej).
Co zatem będzie rozstrzygała Izba Cywilna SN i czego można się spodziewać?
To pytanie jest w zasadzie formalnością i służy wprowadzeniu do polskiego orzecznictwa wyroku TSUE z 3 października 2019 r. w sprawie Dziubak (C-260/18), w którym stwierdzono jednoznacznie, że art. 6 ust. 1 dyrektywy 93/13 należy interpretować w ten sposób, że stoi on na przeszkodzie wypełnieniu luk w umowie, spowodowanych usunięciem z niej nieuczciwych warunków, które się w niej znajdowały, wyłącznie na podstawie przepisów krajowych o charakterze ogólnym, przewidujących, że skutki wyrażone w treści czynności prawnej są uzupełniane w szczególności przez skutki wynikające z zasad słuszności lub ustalonych zwyczajów, które nie stanowią przepisów dyspozytywnych lub przepisów mających zastosowanie, w przypadku gdy strony umowy wyrażą na to zgodę” (podkr. - P.B.). Trudno sobie wyobrazić, żeby SN ocenił sytuację inaczej niż TSUE.
Skoro nie można “wkleić” do umowy innych sposobów wyliczania kursu waluty, w której kredyt był indeksowany lub denominowany, SN musi rozstrzygnąć, czy taka umowa może wiązać strony w pozostałym zakresie.
W tej sprawie SN wypowiedział się już w wyroku z 4 kwietnia 2019 r., (III CSK 159/17), a wcześniej TSUE (wyrok z 20 września 2017 r., Andriciuc, C-186/16, wyrok z 14 marca 2019 r., Dunai, C-118/17), stwierdzając jednoznacznie, że klauzule indeksacyjne lub denominacyjne, jako determinujące obowiązek zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu, określają tzw. główne świadczenia stron, których bezskuteczność pociąga za sobą konieczność unieważnienia całej umowy. Można przypuszczać, że uchwała potwierdzi to stanowisko.
Opcje są dwie. Albo powstają odrębne roszczenia z tytułu nienależnego świadczenia na rzecz każdej ze stron (takie rozwiązanie nazywamy teorią dwóch kondykcji), albo powstaje jedno roszczenie, równe różnicy spełnionych świadczeń, na rzecz tej strony, której łączne świadczenie miało wyższą wysokość (to tzw. teoria salda).
Ta kwestia powodowała największe rozbieżności w orzecznictwie sądów w ciągu ostatniego roku. Było to o tyle zaskakujące, że przed erupcją spraw frankowych niesporne było obowiązywanie w polskim prawie teorii dwóch kondykcji.
Również tę kwestię, dosłownie kilka dni temu (16 lutego br.) rozstrzygnął SN w składzie 3-osobowym, stwierdzając, że kredytobiorcy przysługuje roszczenie o zwrot pieniędzy spłaconych bankowi na podstawie nieważnej umowy niezależnie od tego, czy i w jakim zakresie jest dłużnikiem banku z tytułu zwrotu nienależnie otrzymanej kwoty kredytu (III CZP 11/20).
Czyli potwierdził obowiązywanie teorii dwóch kondykcji. Prawdopodobnie również w tym przypadku uchwała całej Izby Cywilnej potwierdzi tę zasadę.
Tutaj dochodzimy do najciekawszych – i najbardziej kontrowersyjnych - problemów będących skutkiem nieważności kredytów frankowych, z którymi zmierzy się Sąd Najwyższy.
Możliwych rozwiązań jest tutaj tyle, że przewidywanie rozstrzygnięcia przypomina grę w ruletkę. Nie pozostaje nam nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość.
Jeśli miałbym jednak postawić symboliczną kwotę na jakiś wynik, wskazałbym chwilę unieważnienia umowy, czyli uprawomocnienia się wyroku, w którym sąd oceniał abuzywność postanowień umowy kredytu.
Gdybym mógł kierować się wyłącznie poczuciem słuszności, byłby to moment, w którym kredytobiorca wezwał bank do zwrotu świadczeń powołując się na nieważność umowy.
Warto tutaj zauważyć, że od tego, na jaki moment zostanie określony początek biegu przedawnienia, zależeć będzie, czy i ile frankowicze będą musieli oddać bankowi z kwoty, jaką otrzymali tytułem kredytu. Im wcześniej ten moment zostanie wyznaczony, tym mniej będą musieli oddać.
Jeśli SN uzna, że bieg terminu przedawnienia rozpoczyna się z chwilą wypłaty kredytu, będzie to oznaczało, że kredytobiorcy, którzy wygrają sprawy z bankiem, nie tylko odzyskają większość lub wszystkie wpłacone pieniądze, ale dodatkowo nie będą musieli oddawać bankowi nawet tej części, którą od niego otrzymali (pomijam tutaj potrącenie, które będzie możliwe do zastosowania w odniesieniu do niewielkiej części wypłaconych środków).
Nie ulega wątpliwości zarówno w oczach przeciwników takiego rozwiązania, jak i zwolenników usiłujących zachować choćby minimalną dyscyplinę intelektualną, że takie rozwiązanie jest sprzeczne z prawem europejskim. Już tylko z tego powodu trudno przypuszczać, że Sąd Najwyższy spełni marzenia banków.
Jak widać, oczekiwana uchwała nie będzie najprawdopodobniej wielkim przełomem. Jej największą wartością będzie odebranie bankom pretekstu do przedłużania postępowań (“poczekajmy na SN”) i zdjęcie z frankowiczów brzemienia, które udało się bankom nałożyć groźbami domagania się opłat z tytułu udostępnienia pieniędzy, które uczyniłyby cały ich trud pyrrusowym zwycięstwem.
Autor jest adwokatem w Warszawie (i frankowiczem).
Komentarze