Wojna między Hamasem a Izraelem odbija się echem w Niemczech, gdzie mieszka 100 tysięcy Palestyńczyków, najwięcej w Europie. 30 tys. w samym w Berlinie. Nienawiść wobec muzułmanów i Żydów wzrosła w całej Europie, ale berlińscy Żydzi i Palestyńczycy próbują trzymać się razem
Mahmuda nurtuje czy William się boi? Obaj przyszli w Berlinie na demonstrację na rzecz wolnej Palestyny i Gazy. William, drobny chłopak w okularach, koło trzydziestki trzyma transparent „Żyd przeciwko reżimowi żydowskich suprematystów”. Mahmud, wyższy od niego o głowę, szeroki w barach, cały na czarno, przewiesił przez szyję trójkolorową kefiję, tradycyjną, arabską chustę. Nie znają się. Ale Mahmudowi to nie przeszkadza, zagaduje różnych ludzi i co chwilę wdaje się w rozmowy. Na placu przed berlińską Fontanną Neptuna zbiera się coraz więcej ludzi, przybywa palestyńskich flag.
Williama dziwi to pytanie. Czego miałby się bać?
- Przecież niemieckie gazety podają, że Żydzi w Niemczech nie czują się teraz bezpiecznie – tłumaczy Mahmud. – Potrzebują ochrony. Obawiają się posyłać dzieci do szkoły.
Wojna między Hamasem a Izraelem odbija się echem w Niemczech, gdzie mieszka 100 tysięcy Palestyńczyków (najwięcej w Europie), z czego 30 tys. w Berlinie. Nienawiść wobec muzułmanów i Żydów wzrosła nie tylko w Niemczech, ale w całej Europie. Widać to zwłaszcza w mediach społecznościowych.
Jest znacznie więcej antysemickich i islamofobicznych incydentów. Między 7 a 15 października w Niemczech doszło do 202 incydentów antysemickich (cztery razy więcej niż w tym samym okresie w zeszłym roku). W nocy z 17 na 18 października berlińska synagoga została obrzucona dwoma koktajlami Mołotowa. Na drzwiach niektórych mieszkań pojawiły się gwiazdy Dawida. Trzy szkoły żydowskie zawiesiły działalność.
Natomiast o liczbie islamofobicznych incydentów nic nie wiadomo, stwierdza Human Rights Watch. Tylko Wielka Brytania ujawniła dane: między 7 a 19 października doszło do 291 takich ataków, to sześciokrotnie więcej w porównaniu z tym samym okresem w zeszłym roku.
Mahmud, 33-latek, programista, od siedmiu lat w Niemczech, wierzy, że muzułmanie i Żydzi mogą żyć obok siebie w pokoju. Wyjaśnia to po arabsku czteroletniemu synkowi. – My jesteśmy muzułmanami, a William jest Żydem. Rozumiesz? On też przyszedł na demonstrację. W Niemczech Żydzi i muzułmanie nie muszą się bać siebie nawzajem.
Husam z palestyńską flagą wymalowaną na policzku słucha, ale nic nie mówi. Wydaje się zmęczony. – To tylko taka poza, sam chciał przyjść. A ostrzegałem go, że to może potrwać z cztery godziny. Dzielnie się trzyma – zapewnia Mahmud.
Mahmud rozmawia z Żydami nie tylko na demonstracjach. Spotyka ich w dzielnicy Gesundbrunnen, gdzie mieszka. – Nie oszukujmy się, między muzułmanami a Żydami jest napięcie. Ja staram się prowadzić dialog, bo to kluczowe, żeby społeczeństwo się doszczętnie nie spolaryzowało. Ale muszę być pewny, że ta osoba nie popiera zabijania moich ludzi. To jest linia, której nie mogę przekroczyć. Jest dużo nieporozumień. Na przykład, że wszyscy Żydzi stoją murem za Izraelem. A wielu Żydów opowiada się za pokojem, nie wspierają Izraela.
William dodaje od siebie: – Sprawa się komplikuje, bo państwo Izrael zapewnia, że działa w imieniu wszystkich Żydów. A tak nie jest.
Niektórzy Żydzi mówią wyraźnie: „nie w naszym (żydowskim) imieniu”. Umieszczają taki napis na transparentach i idą na propalestyńskie demonstracje.
Ciocia Mahmuda dzwoni z Lipska przed każdą demonstracją: napytasz sobie biedy! Matka też nalega, by nie chodził.
– Ubiegam się o niemieckie obywatelstwo. Jeżeli mnie zatrzymają z jakiegoś głupiego powodu, to mogą cofnąć mój wniosek.
Ale Mahmud nie przejmuje się ryzykiem. – Jeżeli niemieckie obywatelstwo miałoby mi odebrać godność, to ja go nie potrzebuję.
Teraz w paszporcie przy obywatelstwie ma trzy krzyżyki, jest bezpaństwowcem. Urodził się i wychował w obozie dla palestyńskich uchodźców w Syrii, podobnie jak jego żona Douaa i ich rodzice, drugie i trzecie pokolenie Nakby, masowej ucieczki Palestyńczyków w 1948 roku podczas wojny izraelsko-arabskiej.
– On jest czwartym pokoleniem – Mahmoud wskazuje na synka, który tuli się do jego nóg.
– On też będzie pamiętał. My nigdy nie zapomnimy, wciąż mamy kontrakty i klucze do naszych domów rodzinnych – zapewnia Douaa, drobna, pogodna kobieta w chuście.
Przez ostatnie tygodnie płakała. Husam ją pocieszał. – To przez dzieci w Gazie, mamo? – dopytywał.
Mahmud i Douaa nigdy nie byli w Palestynie, ale czują, jakby się tam urodzili. Marzą, by w końcu tam pojechać. – Chcielibyśmy po prostu przez chwilę tam pobyć.
„Wolna Palestyna nie zostanie odwołana” – taki napis widniał na zielono-czerwono-białych plakatach z flagą Palestyny i „arafatką”, które nawoływały do udziału w demonstracji czwartego listopada, do tej pory największej w Berlinie. Według policji przyszło na nią dziewięć tysięcy osób.
Salah, organizator propalestyńskich wydarzeń, zapewniał w mediach społecznościowych, że demonstracja na pewno się odbędzie. To nieoczywiste. Bo w ostatnich tygodniach władze Berlina zakazały co najmniej siedmiu protestów solidarnościowych z Palestyną ze względu na „bezpośrednie zagrożenie bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Policja obawiała się „aktów przemocy, antysemickich incydentów i szkód materialnych”.
Zakazy zdarzały się już wcześniej. Jeszcze w maju berlińska policja nie pozwoliła na upamiętnienie 75-lecia Nakby. We wrześniu Amnesty International nawoływała berlińskie władze i policję do zmniejszenia restrykcji wobec zgromadzeń organizowanych przez Palestyńczyków i osoby sojusznicze. Krytykowała przy tym arbitralność zakazów, bazujących na „dyskryminujących stereotypach osób z diaspory palestyńskiej, libańskiej, tureckiej i syryjskiej”. „Decyzja o zakazie zgromadzeń powoduje, że cała grupa demograficzna jest kojarzona z przemocą”.
- Czasami dopiero na miejscu policja mówiła nam, że żadnej demonstracji nie będzie i że mamy się rozejść. A co z naszym prawem do zgromadzeń? Jak mamy wyrazić swój smutek? – zastanawia się Salah. – Przecież tu nie chodzi o antysemityzm. Żądamy zawieszenia broni, występujemy w imię pokoju. Razem z Żydami.
Salah, Berlińczyk z palestyńskimi korzeniami, koordynuje pracę setki wolontariuszy. Organizują protesty i czuwania, i informują o sytuacji w Gazie w mediach społecznościowych.
Od 9 października Salah współpracuje z żydowskimi organizacjami, między innymi ze stowarzyszeniem Żydowski Głos na Rzecz Sprawiedliwego Pokoju na Bliskim Wschodzie (Jüdische Stimme für gerechten Frieden in Nahost). – Zwłaszcza teraz musimy się trzymać razem. Niemieccy politycy i media próbują nas poróżnić, podsycają atmosferę strachu, ale robimy swoje, razem.
18 października Salah zainicjował petycję na rzecz pokoju razem z fotografem Adamem Broombergiem, Żydem wychowanym w RPA. Podpisało ją cztery tysiące osób.
To w Berlinie, na propalestyńskiej demonstracji, Eliana Ben David, energiczna 52-latka, poznała pierwszych Palestyńczyków i Salaha. Urodziła i wychowała się pod Tel Awiwem. Tam „nie widać, ani nie słychać Palestyńczyków”. – Możesz ich spotkać, jak wyjedziesz za miasto, żeby zjeść humus w Jafie. Ale ogólnie społeczeństwo w Izraelu jest bardzo podzielone.
O Palestyńczykach się nie mówi. Jakby nie istnieli.
Eliana zdecydowała się na wyjazd w 2014 roku, w czasie wojny między Hamasem a Izraelem. Nie była już w stanie znieść sytuacji w Izraelu.
– Izraelczycy mają mózg wyprany przez propagandę. Media podają jednostronny obraz rzeczywistości. W szkole dzieci uczą się wypaczonego obrazu przeszłości.
Eliana ma dwa obywatelstwa: izraelskie i niemieckie, ale z żadnego nie jest dumna. Niemiecka polityka jest Scheiße – u władzy są populiści. Do tego niemieckie media bezkrytycznie popierają Izrael.
Kiedyś sama miała klapki na oczach. Głosowała w Izraelu na skrajną prawicę. Podczas obowiązkowej służby wojskowej uległa indoktrynacji. Uwierzyła, że Izrael jest w niebezpieczeństwie, Izraelczycy muszą się bronić. Kiedy pracowała później na lotnisku im. Ben Guriona i przepytywała podróżnych, dotarło do niej, że coś jest nie tak. Jej koledzy, młodzi Izraelczycy, poniżali Palestyńczyków, śmiali się z ich rzeczy. „Jak można tak traktować człowieka?”, zastanawiała się Eliana.
Zaczęła coraz krytyczniej podchodzić do wiadomości podawanych przez izraelskie media. Eliana nauczyła się arabskiego po powrocie z wakacji na półwyspie Synaj. Zaskoczyło ją, że Beduini rozmawiają z nią po hebrajsku w swoim własnym kraju. Jak to?
Protestowała przeciwko okupacji Gazy i Zachodniego Brzegu. Rodzina i znajomi nazywali ją lewicową ekstremistką. Dziwili się, że czyta „antysemickiego” „New York Timesa”. Czuła się osamotniona. Zwłaszcza, kiedy konflikt między Hamasem a Izraelem przybierał na sile. Mówi, że Izraelczycy zamieniali się wtedy w „nacjonalistycznych zombie”. – Powtarzali tylko to, co podawały rząd i prasa. Jakby postradali rozum!
W Berlinie Eliana mogła odetchnąć. Poznała Izraelczyków, Żydów, którzy podobnie jak ona są krytycznie nastawieni do Izraela i nie boją się o tym mówić.
Rozmawiamy po angielsku przez Whatsapp. Od czasu do czasu wtrąca niemieckie słowa. Pytam dlaczego wybrała Niemcy.
– Ze względu na Holocaust.
- Naprawdę?!
- Poważnie mówię. Izraelczykom bardzo łatwo dostać wizę w Niemczech. Powtarzam mężowi, który jest Niemcem, że poznaliśmy się dzięki Hitlerowi.
- I on się z tego potrafi śmiać?
- Na szczęście tak.
Eliana nie dotarła na demonstrację 4 listopada. Zachorowała. Miała za sobą intensywny czas. Kiedy kolejne demonstracje były zabraniane, stwierdziła, że skorzysta z prawa do wolności wypowiedzi i rozpocznie samotną pikietę na placu Hermanna, w sercu berlińskiego Neukölln, gdzie mieszka sporo Palestyńczyków, osób z Bliskiego Wschodu. Tureckie kafejki i supermarkety sąsiadują tu z azjatyckimi restauracjami, kebabami i hipsterskimi, wegańskimi knajpami.
Na placu Hermana Elianie towarzyszyła „tarcza”: karton z napisem „Jako izraelska Żydówka nawołuję do zaprzestania ludobójstwa w Gazie.” Wiedziała, że nic jej nie grozi. Policja nie miała prawa jej zatrzymać. Wszystko dzięki Iris Hefets, członkini zarządu Jüdische Stimme, która demonstrowała na placu Hermanna przed Elianą. Ją zatrzymali, bo „propalestyńskie pikiety są zabronione”.
Iris, która od 2002 roku mieszka w Berlinie, tłumaczyła, że organizuje protest proizraelski. „Moja rodzina mieszka na południu Izraela. Jeśli Izrael nie zaprzestanie ludobójstwa w Gazie, to jesteśmy blisko końca”, mówiła w wywiadzie dla portalu The Left Berlin.
Iris wybrała Neukölln, bo tam pracuje, a poza tym to jedno z miejsc, w którym Żydzi i Palestyńczycy mieszkają obok siebie.
W końcu policja przyznała jej rację, może tam stać. Policjanci pilnują, żeby nikt się do niej nie zbliżał, bo ludzie podchodzą, żeby podziękować, ale nie mogą dołączyć, bo to byłoby już zgromadzenie.
Kiedy w dniu demonstracji kręcę się po Sonnenallee, która ciągnie się przez cały Neukölln, na ulicach nie widać szczególnych oznak solidarności z Palestyną: jedyna palestyńska flaga, którą znajduję, wisi obok tęczowej. Pojedyncze osoby noszą kefije. Pytam sprzedawcę w warzywniaku, jak się okazuje Palestyńczyka, na oko przed trzydziestką, od 10 lat w Niemczech, gdzie się podziali wszyscy funkcjonariusze. Słyszałam, że pełno ich teraz na Neukölln.
- Przyjedź wieczorem, wtedy każdy róg jest obstawiony.
Sprzedawca nie nosi arafatki ani nie chodzi na demonstracje. „Od problemów trzyma się z daleka”.
18 października w Neukölln protestujący na rzecz Palestyny obrzucili policję kamieniami. Płonęło kilka samochodów i ciężarówka, na rzucanie podpalonymi przedmiotami policja odpowiedziała armatkami wodnymi.
A niemieckie gazety twardo: islamizmowi i antysemityzmowi mówimy nie. Do chóru dołączyli politycy. Drugiego listopada wicekanclerz Robert Habeck przypomniał w przemówieniu, które stało się wiralem, o „szczególnej relacji z Izraelem wynikającej z historycznej odpowiedzialności Niemiec”. „Bezpieczeństwo Izraela jest dla nas sprawą kluczową. Nasza historyczna odpowiedzialność oznacza również, że Żydzi muszą mieć możliwość swobodnego i bezpiecznego życia w Niemczech. Niestety, strach przed manifestowaniem swojej religii i kultury powrócił”.
Habeck opowiadał o spotkaniu z żydowską społecznością z Frankfurtu. O tym, jak Żydzi zostawiają przed wyjściem z domu łańcuszki z gwiazdą Dawida. O tym, jak boją się chodzić do klubów sportowych. „Teraz, tutaj, w Niemczech. Prawie 80 lat po Holokauście. Skala islamistycznych demonstracji w Berlinie i innych miastach jest nie do przyjęcia i wymaga zdecydowanej reakcji politycznej”.
Petera Ullricha, badacza antysemityzmu, ruchów społecznych i izraelsko-palestyńskiego konfliktu w Centrum Badań nad Antysemityzmem na Uniwersytecie Technicznym w Berlinie nie dziwią „społeczne niepokoje”. – Restrykcje przyczyniły się do eskalacji sytuacji. Tak już jest, jeśli ludziom odmawia się prawa do wypowiadania się. Ale nie zapominajmy o kontekście: wzrosła ilość antysemickich incydentów, niektórzy nawet atak Hamasu świętowali na ulicach, a to młyn na wodę dla tych, którzy i tak postrzegali wszelkie palestyńskie działania jako antysemickie.
Policja nie radziła sobie z tą napiętą sytuacją. Przyjęła po prostu stanowisko niemieckich polityków, głoszące, że solidarność z Izraelem jest częścią racji stanu. Skutkowało to naprawdę ostrym podejściem do propalestyńskich demonstracji. Przez pierwsze dwa tygodnie policja stawiała znak równości między uczestnikami demonstracji a zwolennikami Hamasu.
- Gliniarze wszystko przekręcają – mówi Soraja. – Wychodzimy na tych złych, którzy popierają Hamas, terrorystów, bo muzułmanin to przecież terrorysta. Taki skrót myślowy. A te demonstracje są przecież pokojowe, przychodzą różni ludzie: i biali, i czarni, Żydzi, osoby queerowe.
Soraja ma 25-lat, urodziła się i wychowała w Berlinie. – Jasne, zdarza się, że ktoś się wkurzy. Ale to właściwie logiczne skoro odbiera się nam prawo do demonstrowania. Tak czy inaczej, zawsze musi być ten zły. Padło na nas. Chociażby to: moja siostra nosi hidżab. Dziwnie się na nią patrzą. – mówi spokojnie Soraja. – Oczywiście wcześniej też zdarzały się nieprzyjemności, ale teraz sytuacja jest naprawdę napięta.
Soraja nie opuściła żadnej demonstracji. Przychodzi z siostrą i ojcem, Egipcjaninem. To on opowiadał jej o Palestynie, kiedy miała 8 lat. Oglądali razem arabski program telewizyjny.
Zapamiętała z niego licznik, pokazywał, jak długo Gaza jest już terroryzowana.
Soraja odgarnia z twarzy ciemne loki rozwiewane przez wiatr. Pytam o jej makijaż: oczy wyraźnie podkreślone czerwonym i zielonym cieniem. Czy to też w akcie solidarności? Nie, tak się po prostu maluje. U jej siostry make-upu praktycznie nie widać. Stoi niedaleko ruchomej sceny w wygodnych, sportowych butach, workowatych spodniach i skórzanej, czarnej kurtce. Siostra w jasnym płaszczyku nie włącza się do rozmowy.
A Soraja nie zamierza milczeć. Żeby ominąć shadowbana czyli obcinanie zasięgów za publikowanie niezgodnych z regulaminem treści, w tym niektórych postów o sytuacji w Gazie, publikuje na Instagramie zdjęcia w bieliźnie i mówi przy tym swoje.
Na demonstracji 4 listopada nikt nie wychwala, ale też nie potępia Hamasu. Pojawia się za to antyizraelski transparent: flaga Izraela w koszu, z napisem „Dbaj o czystość świata”.
Możliwe, że osoba, która go niosła, została zatrzymana, tak jak wcześniej kobieta we Frankfurcie nad Menem. Ma odpowiadać przed sądem za podżeganie do nienawiści. [podobny transparent niosła na propalestyńskiej demonstracji w Warszawie norweska studentka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Została za to zawieszona – red.].
Wiadomo, że policja wyłowiła z tłumu kobietę, która na transparencie wypisała slogan „Od rzeki do morza”, który jest uważany za antysemicki. I to nie tylko w Niemczech, ale też między innymi w Holandii. Brytyjska Partia Pracy zawiesiła nawet posła, który użył go w trakcie przemówienia na propalestyńskiej demonstracji.
– Dla nas to pokojowe hasło, nawołujące do koegzystencji Palestyńczyków i Żydów w regionie. Bronimy prawa uczestników do używania go – mówi mi członek Palästina Kampagne, gdy maszerujemy pod nosem funkcjonariuszy. – Ale jako organizatorzy demonstracji zdecydowaliśmy się go nie skandować.
Nie mieli wyboru. Używanie hasła “From the river to the sea Palestine will be free” jest przestępstwem. Tak orzekła berlińska prokuratura 13 października. „To zdanie oznacza, że między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym, na terenach, gdzie obecnie znajduje się państwo Izrael, powinna powstać wolna Palestyna. To wywrotowe hasło kwestionuje prawo Izraela do istnienia”.
Bawarscy urzędnicy oświadczyli, że będą karali za jego używanie w takim samym stopniu, jak za używanie swastyk i runów SS.
Peter Ullrich: – Jeżeli założymy, że Palestyńczycy chcą cały kraj tylko dla siebie, to dla mnie jest to faktycznie antysemickie stwierdzenie. Ale hasło to może też wyrażać pragnienie wolności dla wszystkich mieszkańców tego obszaru, bez względu na religię, pochodzenie czy cokolwiek innego. Jest to więc sprawa niejednoznaczna. Warto byłoby zbadać, jak różni odbiorcy rozumieją ten slogan.
Inne antyizraelskie hasła są teoretycznie dozwolone ze względu na wolność wyrażania poglądów. Ale w praktyce policja spisuje, a czasami zatrzymuje za wszelkie „antyizraelskie”, „antysemickie” i „podżegające do przemocy” hasła.
- Zakazy i nakazy często się zmieniają, mówi Salah. – Trudno się w tym połapać. Jednego dnia możesz powiedzieć, że ma miejsce ludobójstwo. Drugiego już nie.
Jednego dnia możesz pokazywać zdjęcia dzieci rannych w atakach z napisem „Stop zabijaniu dzieci”, drugiego już nie.
Czwartego listopada funkcjonariusze co jakiś czas wyłapują kogoś z tłumu. Próbuję się dowiedzieć dlaczego.
- Miał nalepkę z trzema pięściami. To organizacja terrorystyczna. Od dwóch czy trzech dni te nalepki są zakazane – wyjaśnia funkcjonariusz. (Sprawdzę to później. Żadna organizacja tego typu nie istnieje, a zaciśnięta pięść była i jest używana jako symbol jedności, siły bądź oporu przez różne ruchy od początku XX wieku).
- Nic nie możemy powiedzieć. Trzeba zapytać rzecznika.
Pod koniec demonstracji na Placu Poczdamskim kilku funkcjonariuszy wejdzie w tłum bez kasków na głowie. Wyprowadzą kolejnego mężczyznę. Nikt się nie sprzeciwi. Organizatorzy powtarzają: musimy zachować spokój.
Ruszę za policjantami, którzy oddalają się od placu. Gdy zagradzają mi drogę, pytam, dlaczego zatrzymali tego człowieka.
- Jest kryminalistą.
Salah się boi, ale chodzi na demonstracje. Rozmawiamy przez Whatsapp, między spotkaniami w pracy a przygotowaniami do niedzielnego czuwania. Salah czeka na znajomych, pomogą mu pociąć na paski kartki z nazwiskami tysięcy Palestyńczyków, którzy zginęli w bombardowaniach Gazy.
– Ludzie muszą poznać ich nazwiska. W mediach padają tylko liczby. Siedem, osiem, teraz prawie jedenaście tysięcy. A to przecież byli ludzie. Każdy miał swoją historię.
Głos Salaha się załamuje. Jest przemęczony. Sporo jego przyjaciół i znajomych zostało zaatakowanych w miejscach publicznych. Sam został już kilkakrotnie zatrzymany. Pod koniec października, kiedy wracał z czuwania w centrum miasta, funkcjonariusz kazał mu ściągnąć kefiję.
Na co dzień, zwłaszcza w pracy, Salah stara się, by nikt nie zauważył, że tak bardzo przejmuje się wojną w Gazie.
– Ludzie w Niemczech nie okazują Palestyńczykom zbytniego współczucia.
Gdyby nie II Wojna Światowa, to Salah może wcale nie mieszkałby w Niemczech, tak mówi. Jego rodzice uciekli najpierw z Palestyny do Libanu, gdzie wciąż żyje pół miliona palestyńskich uchodźców. A po wybuchu libańskiej wojny domowej w 1975 roku – do Niemiec.
- Kiedy ludzie mówią mi, żebym wracał, skąd przyszedłem, pytam: dokąd mam iść? To jest mój dom, tutaj się urodziłem i mieszkam od 32 lat. Przez całe życie starałem się być wzorowym Niemcem.
Salah mówi, że płaci podatki, mówi po niemiecku, angażuje się w działalność na rzecz inkluzyjnego społeczeństwa. Ale kiedy pojawi się na ulicy w kefii, staje się celem dla policji.
- Wszyscy powinniśmy pamiętać o antysemityzmie. To nie ulega wątpliwości. Ale tu znaczenie antysemityzmu się rozmywa, bo używa się go w instrumentalny sposób. By usprawiedliwić dyskryminację osób pochodzenia migranckiego, zwłaszcza Palestyńczyków.
Ci, którzy angażują się na rzecz sprawy palestyńskiej, dostają łatkę antysemitów nie tylko w Niemczech ale na całym świecie, podaje Europejskie Centrum Wsparcia Prawnego. Obrońcy praw Palestyńczyków są w ten sposób uciszani. Atakuje się ich również na inne sposoby: przez zwolnienia z pracy, odmowy udostępnienia przestrzeni publicznej, blokowanie kont w bankach, groźby prawne, procesy sądowe.
Adam Broomberg coś o tym wie. W tamtym roku odwołano jego wystawę w ramach prestiżowego festiwalu sztuki współczesnej Documenta 15 w Kassel. – Te fotografie nie miały nic wspólnego z Izraelem czy Palestyną. Dotyczyły żałoby po śmierci mojej matki. Ale nie mogłem ich pokazać ze względu na moje poglądy polityczne.
Na początku tego roku hamburski komisarz ds. antysemityzmu Stefan Hensel stwierdził, że Broomberg jako działacz BDS „podżega do terroryzmu wobec Żydów”. BSD to ruch promujący bojkot, cofnięcie inwestycji i sankcje gospodarcze wobec Izraela jako okupanta łamiącego prawa Palestyńczyków.
Broomberg mieszka w Berlinie od siedmiu lat. Wybrał Niemcy, bo wydawały mu się krajem, który zachował „polityczny zdrowy rozsądek”. Z niepokojem patrzył na wzrost ksenofobii w Polsce, Węgrzech i Wielkiej Brytanii. Po przeprowadzce mógł w końcu odetchnąć. Nie podejrzewał, że zostanie oskarżony o antysemityzm.
- Nie robiłem ani nie mówiłem niczego radykalnego. Po prostu okazywałem solidarność ze sprawą palestyńską. Czyli nic nowego, robię to od 30 lat. I nigdzie nie doświadczyłam takich represji jak teraz w Niemczech. A robi się coraz gorzej. Więcej osób traci pracę. Ostatnio wyleciał znajomy, który oprowadzał wycieczki po berlińskim Muzeum Żydowskim. Bo użył słowa apartheid w odniesieniu do Izraela. Jeden z uczestników się poskarżył.
Salah już sam nie wie, może czas wyjechać z Niemiec. – Doświadczałem rasizmu i dyskryminacji wcześniej, ale teraz sytuacja jest nie do zniesienia. Moje rodzeństwo boi się wysyłać dzieci do szkoły. Policja i politycy kreują taką atmosferę strachu, że ludzie boją się wychodzić na ulicę. Olaf Scholz straszy deportacjami, inni politycy otwarcie szerzą nienawiść wobec migrantów w Niemczech. Ludzie w Niemczech nie dostrzegają naszego bólu, nie słyszą nas.
Adam Broomberg też jest zaniepokojony tą „atmosferą strachu”. Boi się o dwójkę swoich dzieci. Ale nie wyjedzie z Niemiec. – To kluczowe, żeby tu zostać i się wypowiadać. Syjonistyczne lobby wywiera ogromną presję na polityków, pracowników kultury, na każdego, kto ma wpływ lub władzę, by blokować ruch BDS i wyciszać jakiejkolwiek formy solidarności z Palestyną. Próbują nas zdemotywować, ale im się to nie udaje.
Eliana Ben David też zamierza działać dalej. Chce uświadamiać Niemców, wyjaśniać im różnice między antysemityzmem a krytyką Izraela i wyjaśniać sytuacje w Izraelu i Palestynie, bo „Niemcy się w tym nie łapią”. Jüdische Stimme dostało już kilka próśb o treningi od szkół. – Dzieciaki się kłócą, bo jedne są za Izraelem, drugie za Palestyną. A to przecież nie jest mecz piłkarski! Poziom wiedzy jest naprawdę mały. Nie tylko dzieci, ale też dorośli nie wiedzą wystarczająco ani o sytuacji, ani o historii. Dla wielu istnieje tylko 7 października, nic poza tym. Jakby ten okropny atak terrorystyczny wydarzył się w próżni. Niemcy nie wyciągnęli odpowiednich wniosków z tragedii Holokaustu. Nie chodziło przecież tylko o Żydów. Ale o wszystkie mniejszości. A co robią teraz? Sieją nienawiść wobec Palestyńczyków.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.
Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.
Komentarze