0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Bartosz Banka / Agencja GazetaBartosz Banka / Agen...

„Model Integracji Imigrantów to stosowanie solidarności, przez małe »s«. To sprawa człowieczeństwa. Imigrant to nie problem. To wyzwanie i szansa dla gospodarki” - mówił prezydent Paweł Adamowicz w czerwcu 2016 roku podczas sesji rady miasta, na której uchwalono Model Integracji Imigrantów.

Ten dwustustronicowy dokument zawiera szczegółowy opis trudności, z którymi mierzą się migranci - od braku numeru PESEL, ograniczenia dostępu do służby zdrowia i edukacji, dyskryminacji w najmie mieszkań aż po nienawiść na tle rasowym i etnicznym. Plus wytyczne dla instytucji - samorządu, policji, miejskich bibliotek, domów kultury, szkół, uniwersytetów, urzędu wojewódzkiego - jak z miasta dla Polaków zrobić miasto różnorodne.

We wspaniałym wywiadzie z marca 2016 Paweł Adamowicz ukazywał Dorocie Wodeckiej tę inicjatywę jako realizację zapomnianych czy wręcz odrzuconych wartości "Solidarności". Miał o to pretensje do polityków, martwiła go niechęć gdańszczan widoczna w badaniach, mówił też o "deficycie duszpasterzy, którzy czerpali z doświadczeń pluralistycznej i wielonurtowej pierwszej "Solidarności", która ożywiła ducha wolności, obywatelskości i wspólnotowości w naszym społeczeństwie".

Pan uważa, że powszechne wspomnienie "Solidarności" jest fasadowe?

- Taki wniosek nasuwa mi się po lekturze badań opinii publicznej wśród gdańszczan na temat stosunku do uchodźców. Daleko jesteśmy od nauki Jana Pawła II wygłoszonej przed prawie milionem uczestników mszy św. na Zaspie w 1987 roku. Wyłożył wówczas nam wszystkim teologię solidarności, sprowadzając ją do postulatu: "Jeden drugiego brzemiona noście".

Widzę, jak wielu samorządowców ucieka od tego trudnego tematu, ale nie ma mocniejszego papierka lakmusowego na solidarność praktyczną.

Kościół też przed nim ucieka.

- Po śmierci biskupa Jana Chrapka, księdza Józefa Tischnera czy arcybiskupa Życińskiego albo po przejściu na emeryturę księdza arcybiskupa Gocłowskiego, odsunięciu biskupa Pieronka odczuwamy deficyt duszpasterzy, którzy czerpali z doświadczeń pluralistycznej i wielonurtowej pierwszej "Solidarności", która ożywiła ducha wolności, obywatelskości i wspólnotowości w naszym społeczeństwie. Żałuję, że dzisiejszy Kościół nie próbuje wyjaśniać wiernym, na czym polega w praktyce realizacja przykazania "Miłuj bliźniego swego".

Księża, duszpasterze, proboszczowie, nie mówiąc już o biskupach, mogliby odgrywać bardziej aktywną rolę w tłumaczeniu współwierzącym, że pomoc uchodźcy jest fundamentalną realizacją miłości bliźniego.

Dlaczego ponad połowa gdańszczan jest przeciwna ich przyjęciu?

- Prawie 49,5 proc. odpowiedziało, że wzrośnie zagrożenie terroryzmem, 20 proc. nie chce ich przyjąć z powodu odmiennej kultury i zwyczajów, 13 proc. obawia się powstania w Gdańsku gett etnicznych, a 9,7 proc. - wzrostu przestępczości pospolitej. Zaledwie 7,5 proc. uznało, że koszty ich utrzymania będą dla budżetu za wysokie. W badaniu, w którym pytaliśmy o możliwość przyjęcia od 150 do 300 uchodźców z Bliskiego Wschodu, tylko jedna trzecia gdańszczan była za. Jest pan zaskoczony?

- Jestem, ale nie tyle powszechnym strachem przed terroryzmem, ile wysokim mniemaniem, jakie my, Polacy, mamy o sobie. Bo ani Polska nie jest w pierwszej lidze państw Unii Europejskiej, ani Warszawa w pierwszej lidze miast, które mogłyby być przedmiotem demonstracji terrorystycznych robiących wrażenie na opinii światowej. Patrzymy na siebie jak na pępek świata, którym nigdy nie byliśmy i nie będziemy.

Jak zamierza pan przekonać gdańszczan do zmiany poglądów?

- Prawdopodobnie jako pierwsi w Polsce opracowaliśmy lokalny model integracji uchodźców, który w tym miesiącu przedstawimy do powszechnej konsultacji społecznej. Nie czekamy, aż mleko się rozleje, tylko przygotowujemy się na ich przyjęcie.

Przyglądaliśmy się organizacji pomocy dla uchodźców w Oslo i w Bremie - od kwestii aprowizacji, czyli gdzie mieszkają i co jedzą, wolontariatu, który się nimi zajmuje, poprzez kształcenie i naukę języka, po pośrednictwo w poszukiwaniu pracy i przeszkolenia. To mnóstwo detalicznych działań, które są niezbędne, aby ci ludzie nie wegetowali, tylko stali się pełnoprawnymi członkami wspólnoty miejskiej.

Mamy już doświadczenia z osiedlaniem w Gdańsku obywateli Kazachstanu i innych poradzieckich republik azjatyckich, którzy mają pochodzenie polskie. Co roku sprowadzamy dwie rodziny. Większość zna język polski słabo albo nie zna w ogóle. Przygotowujemy dla nich mieszkania, remontujemy je za pieniądze własne i rządu polskiego, szukamy dla nich pracy. I to się udaje. Przyjęliśmy 30 rodzin.

Przeczytaj także:

Gdańsk wytycza szlaki i to w trakcie największej burzy

Gdańska inicjatywa w skali kraju nie ma sobie równych. Jako pierwsza potwierdziła odpowiedzialność samorządów za tworzenie kompleksowej polityki integracyjnej.

Powstała w czasie, gdy polską debatą publiczną targała brutalna przepychanka o "uchodźców". Legitymizacja mowy nienawiści wśród polityków i prawicowych mediów oraz zarządzanie strachem (sklejenie słowa: "terrorysta" z "uchodźcą", "imigrantem", "muzułmaninem", "Syryjczykiem") zaledwie w ciągu roku zmieniła postawy Polaków na skrajnie antyuchodźcze i antyimigranckie.

Jeszcze w maju 2015 roku w badaniu CBOS 54 proc. Polek i Polaków uważała, że Polska może przyjąć uchodźców do czasu uspokojenia się sytuacji w ich krajach. 14 proc. było za zgodą na stałe osiedlenie. Tylko 21 proc. nie chciało ich wpuszczać do Polski.

W kwietniu 2016 roku - dwa miesiące przed uchwaleniem Gdańskiego Modelu Integracji Imigrantów - rekordowe 61 proc. badanych było przeciwne przyjmowaniu uchodźców z krajów objętych konfliktami zbrojnymi.

Gdańsk wyróżnia się jednak kulturą zaufania i współpracy. Dokument powstał wysiłkiem samorządu, ponad 140 instytucji i organizacji społecznych, a także samych migrantów. Polityka integracyjna spotkała się nawet ze stanowczym poparciem Kościoła Katolickiego.

Arcybiskup Sławoj Głódź napisał: "Z pełnym uznaniem przyjmuję zaangażowanie wielu osób i środowisk w tworzenie Gdańskiego Modelu Integracji Imigrantów, który jest świecką realizacją przykazania miłości Boga i bliźniego wobec osób, które z różnych powodów szukają nowego miejsca do życia“.

Z gdańskiego wzoru korzystają kolejne miasta m.in. Poznań, Łódź i Słupsk. O tym, jak udało się go wprowadzić i co zmienił w Gdańsku opowiada OKO.press Marta Siciarek z Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek, współkoordynatorka Modelu Integracji Imigrantów.

"Migranci są i musimy na to jakoś odpowiedzieć"

Marta Siciarek: To nie jest kolejny program „wsparcia” migrantów. Takimi działaniami zajmują się pomoc społeczna i organizacje pozarządowe. Rolą samorządu jest tworzenie rozwiązań systemowych, które w szczegółowy sposób odpowiadają na wyzwania rzeczywistości. I tak o tym od początku opowiadaliśmy.

Migranci są i my musimy na to jakoś odpowiedzieć.

A zaczęło się już w 2012 roku. Wtedy założyłam Centrum Wsparcia Migrantów i Migrantek, które do dziś zajmuje się pomocą prawną. Bardzo szybko zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie rozwiązać większości problemów, z którymi mierzą się migranci i migrantki. Napotykają głównie na bariery systemowe.

Nie od razu samorząd rozumiał, o co nam chodzi. W 2013 roku w ramach projektu "Migranci na Rzecz Integracji" finansowanego z Funduszy Norweskich udało nam się spotkać dwie strony: migrantów — Khedi Alieva, Lilya Dulinova, Pamela Palma Zapata, Karol Lopez — i przedstawicieli samorządu: szef wydziału rozwoju społecznego Miasta Gdańsk Piotr Olech, etyczne guru wielokulturowości prof. Prądzyński, wiceszefowa Europejskiego Centrum Solidarności.

Od razu zrozumieli, że nie ma sensu robić tysięcy mikroprojektów integracyjnych i wydawać setki odrębnych uchwał, że potrzebne są rozwiązania systemowe.

Piotr Olech podchwycił ten pomysł i poszedł z nim do prezydenta. A ten w maju 2015 powołał zespół.

„Miasto mogło odwrócić wzrok, ale tego nie zrobiło”

Wprowadzeniu zespołu sprzyjały dwie okoliczności. W 2014 roku miasto naruszyło prawa człowieka, wysiedlając rumuńskich Romów z miejskiej działki w sposób uchybiający standardom. Zaliczyli poważną wpadkę.

Drugą okolicznością była rosnąca liczba migrantów. W 2014 roku do Gdańska przyjechało wiele rodzin czeczeńskich. Dzieci poszły do szkoły i od razu okazało się, że podstawową barierą jest język.

Problemem były też różnice kulturowe. Co zrobić z dzieciakami, które są osłabione, bo nie jedzą w trakcie Ramadanu i mdleją w szkole? Nagle w mieście pojawiła się szkoła koraniczna.

Napływało coraz więcej pracowników-migrantów, w gazetach zaczęliśmy rozmawiać o przypadkach eksploatacji Ukraińców na rynku pracy.

Oczywiście zawsze można odwrócić oczy, powiedzieć, że migranci to obcokrajowcy, a nie mieszkańcy, że na pewno wyjadą, a poza tym — nie ma żadnych problemów. Można pozostawić szkoły samym sobie, można nie dbać o to, że migranci nie mają jako zapisać się do lekarza, nie wiedzą, czy mają umowę i pracę. A można też patrzeć na zjawiska jakościowo.

Prezydent Paweł Adamowicz nigdy nie dyskutował, czy to istotne. On podszedł do pomysłu bez żadnych wątpliwości i stanął za nim murem. Gdy tłumaczył, że integracja jest naszym obowiązkiem, że Polacy też migrują i każdy chce żyć godnie, że chce robić miasto dla wszystkich mieszkańców, wytrącał wszelkie argumenty "przeciw".

Bo gdy człowiek z takim autorytetem mówi bez zająknięcia, że to oczywiste, że trzeba stworzyć politykę integracyjną, to wynosił pomysł gdzieś poza bieżącą debatę polityczną. Dzięki temu teraz dyskutujemy o integracji w całym województwie. A jak jeżdżę do Bytowa czy Kartuz, to nikt się nie pyta: po co nam coś takiego?

Taki poziom dyskusji i optykę zawdzięczamy prezydentowi Adamowiczowi.

„Ciągle słyszał, że będzie ściągał do kraju terrorystów”

I za to prezydent non stop dostawał cięgi. Od PiS-u, od nacjonalistów. Tych drugich może nie ma zbyt wielu, ale są zwarci i wyjątkowo upierdliwi. Ciągle słyszał, że będzie ściągał islamistów-terrorystów.

Prezydent był konsekwentny. Tłumaczył, że chodzi o to, by zająć się tymi, którzy już w Gdańsku mieszkają. Że samorząd nie ma kompetencji, by zajmować się polityką legalizacji pobytu.

Chodzi o to, że miasto samo z siebie nie jest integrujące. To było niesamowite, bo rzadko zdarza się by włodarz miasta, urzędnik publiczny podjął język prawnoczłowieczy i antydyskryminacyjny.

Kultura zaufania, którą stworzyliśmy, to owoc naszej wspólnej pracy. Jako strona społeczna nie zachowywaliśmy się jak watchdog, który nieustannie będzie punktował miasto, z tego co robi źle. Nie,

uznaliśmy, że wspólnie jesteśmy w punkcie zero i tylko razem możemy zrobić coś dobrego. A na rozliczenia przyjdzie czas.

Teraz całe miasto jest dumne, że otwartość należy do naszych czołowych wartości. Ale Polska to kraj, który nie celebruje, więc częściej słyszymy głosy przeciwników. Ale to nie znaczy, że ich jest więcej.

Brak ustawy integracyjnej wiąże nam ręce

Udało nam się zrobić dużo, ale jeszcze więcej jest do zrobienia. Najważniejsza jest świadomość instytucji, że integracja nie robi się sama. Trzeba być przygotowanym, budować standardy.

Z kompetencji międzykulturowych przeszkoleni zostali wszyscy urzędnicy miejscy. Imigranci są zatrudniani w urzędach pracy, biurach obsługi mieszkańca. Kursy językowe są dostępne dla wielu migrantów. Domy kultury mają wpisane w misję "stawanie się instytucją integrującą", która w dzielnicach dba o relacje, edukacje kulturowa.

Co rok aktualizujemy nasz plan. Teraz "na tapecie" jest m.in szczepienie dzieci na odrę, standardy w zatrudnieniu, plany integracyjne dla szkół.

Byłoby lepiej, gdybyśmy na każdym etapie nie napotykali przeszkód. Niestety brak ustawy integracyjnej wiąże nam ręce.

Potrzebujemy rządowej strategii, która dokładnie określi obowiązki samorządów.

Za ustawą naturalnie musiałyby pojawić się pieniądze na realizację tej polityki.

Przypomnijmy, że mówimy o czymś wielkim: jak zmienić miasto z funkcjonującego dla Polaka, na takie, które odpowiada na różnorodność. Teraz robimy to praktycznie bez pieniędzy.

Dużo ścieramy się też na poziomie ustaleń międzyresortowych. Ostatnio Ministerstwo Zdrowia odmówiło rozszerzenia systemu EWUŚ o numery paszportu. Oznacza to, że osoba bez nadanego numeru PESEL, nawet jeśli ma ubezpieczenie, to nie figuruje w systemie. Podobnych przykładów są dziesiątki.

"Chcemy, żeby migranci u nas zostali"

Pracując nad projektem, uczyliśmy się od innych miast: Barcelony, Oslo czy Gandawy. Ale najwięcej dowiesz się od samych migrantów i migrantek. Pierwsza napotkana osoba, która zostaje w kraju chwilę dłużej, opowie ci, że nic nie może załatwić, bo nie ma numeru PESEL; że dzieci mają problemy w szkole; że nie wie, gdzie jest najbliższa przychodnia; że ktoś znajomy popadł w nielegalny pobyt; że nie wie, kiedy musi płacić za pomoc na oddziale ratunkowym.

Obecnie w mieście przebywa około 50 tys. imigrantów, kilkadziesiąt osób ma status uchodźcy lub starają się o niego. Imigranci w 90 proc. to Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, ludzie z całego świata szukający pracy. Socjalnie pracujemy też z rumuńskimi Romami.

Chcemy stworzyć warunki do tego, by tu zostali. Żebyśmy byli wspólnotą — różnorodną i sprawiedliwą. Oczywiście, pełna integracja to utopia, wyzwania są nieskończone i ciągle nowe. Ale jest dobrze.

Straciliśmy wielkiego stronnika otwartości, który równość i włączanie widział jako rdzeń chrześcijański, a prawa człowieka wprowadzał do głównego nurtu polityki, tam gdzie powinny być, a nie w szufladzie "lewactwa".

Kogoś takiego na pewno nam teraz brakuje. Mam nadzieję, że inni polityczni liderzy pójdą drogą Adamowicza.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze