0:00
0:00

0:00

Kiedy miałam szesnaście lat porwali mnie do małżeństwa. Jak to u nas w Czeczenii - złapali za ręce, zanieśli do samochodu, wpakowali do środka. Nie wiedziałam, co się dzieje, tak szybko to się stało. Teraz wydaje mi się, że to wszystko zaplanowano za moimi plecami. Mama już wtedy dawno nie żyła, ojciec cały czas leżał pijany, jakby go w ogóle nie było. Starsi bracia pewnie chcieli się mnie z domu pozbyć, dogadali się z ciotką.

Reportaż jest częścią kampanii " Zakładnicy systemu. Historie z ośrodków strzeżonych dla cudzoziemców" realizowanej przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej (o Stowarzyszeniu pisaliśmy w Alfabecie buntu) w ramach projektu "No Detention Necessary".

O projekcie pisaliśmy już w artykule: "Zamknięci bez litości i bez sensu. A z cudzoziemcami wystarczy porozmawiać", o warunkach panujących w ośrodkach strzeżonych przeczytasz w: "Dzieci i ofiary przemocy cierpią za podwójnym murem. Cudzoziemcy w polskiej pułapce".

On był dorosły, miał trzydzieści trzy lata. Byłam maszyną do pracy i łóżka. Czasem udawało mi się pójść na zajęcia do szkoły, ale nieczęsto, bo musiałam sprzątać, gotować i zajmować się jego niepełnosprawnym synem. Po roku odwiedziła mnie ciotka, siostra ojca. Byłam blada i bardzo słaba. Ciocia poszła porozmawiać z matką mojego męża. Wyszła z tego wielka awantura i w końcu mnie stamtąd zabrała. Dostałam rozwód.

Kazał mi zrobić aborcję

Rozwiedziona kobieta raczej nie ma u nas szans, aby powtórnie wyjść za mąż, ale cieszyłam się, kiedy po latach poznałam cudownego, jak mi się wtedy wydawało, człowieka. Wiedziałam, że ma rodzinę, ale miałam nadzieję, że weźmie ze mną chociaż taki nasz muzułmański ślub. Kiedy zaszłam w ciążę, kazał mi zrobić aborcję. Straszył, że mi coś zrobi, jak nie usunę. Nie mogłam z tym iść na policję, u nas policja też jest przeciwko takim jak ja.

Urodzić dziecka spoza małżeństwa kategorycznie u nas nie wolno. Większe przewinienie to urodzić bękarta, niż zrobić aborcję. To jest niemoralne i taki wstyd dla rodziny, że ja powinnam za to umrzeć. U nas się za to kobiety zabija i to jest normalne. Na tyle normalne, że nikt się nie dziwi, jak taka kobieta znika, i nikt jej nie szuka i tego nie zgłasza.

Oficjalnie to są zaginięcia, chociaż każdy wie, że to mąż, ojciec albo brat zabił ze wstydu. Tylko tak można zmyć hańbę z honoru rodziny. Musiałam uciekać, zanim bracia odkryją, że jestem w ciąży. Bałam się też ojca mojej przyszłej córki.

Byłam w czwartym miesiącu ciąży jak przyjechałam do Europy, do Polski. Na granicy w Brześciu było mnóstwo ludzi. Granicę przeszłam za piątym razem.

Bluzą zasłaniałam brzuch

Zawieźli mnie do ośrodka dla cudzoziemców, z trzema innymi dziewczynami w jednym pokoju. W ośrodku poznałam pewną kobietę, która powiedziała, że jestem bardzo podobna do jednego takiego Ramzana. Odruchowo odpowiedziałam, że tak ma na imię mój brat. Po prostu to powiedziałam, nie pomyślałam. Dopiero później się złapałam za głowę. Okazało się, że jej córka za niego wyszła.

Mam taką dużą, szeroką bluzę z zamkiem. Od tej pory cały czas ją nosiłam, żeby nie było widać brzucha. Nie było łatwo ukrywać, bo nie byłam sama w pokoju. Brzuch mi rósł, a ja z każdym tygodniem coraz bardziej się bałam. W końcu uciekłam do Niemiec. Były jeszcze inne kobiety, co tam jechały, i ja pojechałam z nimi.

W Niemczech nikt mnie nie rozpoznał, ale po ośmiu miesiącach deportowali mnie do Polski, z półroczną już córeczką.

Droga trwała trzy doby. Po przekroczeniu granicy zawieźli nas najpierw do innego ośrodka, gdzie nocowałyśmy, cały czas pod kamerą. Później jechaliśmy i jechaliśmy. Tak długo, że obie płakałyśmy ze zmęczenia.

Zdjąć ubranie i przykucnąć

Trzy razy zmieniali samochód i za każdym razem przeszukiwali. Na granicy, przed noclegiem i w Kętrzynie. Gdziekolwiek nas przywieźli, kazali zdjąć ubranie i przykucnąć. Przeszukiwali też torbę, już im mówiłam, czego wy tam szukacie, jak ja nic nie mam, a weźcie to sobie i dajcie mi spokój.

W zamkniętym ośrodku mieszkałam rok i pięć miesięcy. Na początku nie chciałam przyjąć do wiadomości, że jestem zamknięta, buntowałam się. Strażnicy kazali iść do pokoju, ja z powrotem wychodziłam na korytarz. Nie dało się zrobić kroku bez nadzoru. Chcesz iść z dzieckiem na dwór, chociaż na chwilkę, idzie za tobą strażnik. Idziesz do łazienki, śledzi cię kamera.

Rys. Daniel Chmielewski

Zaczynałam wariować

Nikt tak długo nie siedział w ośrodku detencyjnym w Kętrzynie jak ja. Kiedy wyszłyśmy, córeczka miała prawie dwa lata. Ja tam byłam tak długo, w zamknięciu i bez żadnej nadziei, że już zaczynałam wariować. Godzinami obejmowałam córkę i płakałam, ale psycholog zawsze mówiła, że nic mi nie jest.

W otwartym ośrodku jest lepiej, można wychodzić, tylko nie ma po co. Chciałabym dać dziecko do przedszkola, pójść do pracy, ale mi nie wolno. Bardzo ciężko jest wytrzymać cały czas w tym jednym pokoju.

Zdarza się, że budzę się z myślą, że wszystko się ułoży, wszystko uda. Ale najczęściej zmuszam się, żeby wstać z łóżka tylko dlatego, że muszę zadbać o córeczkę. Jestem wtedy jakby oderwana od rzeczywistości, taka skołowana, i działam mechanicznie jak robot. Kiedyś strażnik w mundurze przyszedł tu do ośrodka. Zamknęłam się w toalecie z córką i zapłakana dzwoniłam do SIP (Stowarzyszenie Interwencji Prawnej pomagające uchodźcom -red.). Byłam przerażona, że już po nas przyszli, żeby deportować.

Jeśli deportują, to zginiemy

Co będzie? Nie wiem. Cztery lata tak myślę i nie wiem. Pewnie deportują, odeślą nas Moskwy. Wysiądę z dzieckiem z samolotu i co dalej? W którą stronę pójść, co ze sobą zrobić? Bez zameldowania nikt mnie nie weźmie do pracy, dziecko nie dostanie opieki lekarskiej, a ja się zameldować nie mogę. Do Czeczenii zawsze idzie informacja, gdzie kto zameldowany, takie są przepisy. A my musimy zniknąć, bo inaczej moja rodzina albo jej ojciec nas znajdzie.

W ramach projekt "No Detention Necessary" opublikowaliśmy już historie innych imigrantów, którzy trafili do ośrodków zamkniętych. Przeczytasz o nich tutaj:

;

Komentarze