Nie pamiętam, by ktoś z mieszkańców powiedział: „Nie lubię Gdyni”. Spotkałam osoby, które nie lubiły tego, jak miasto jest zarządzane. Słyszałam czasem: „Nic tu nie ma, tylko położenie jest fajne”. Ale to „tylko” wystarcza. Rozmowa z Aleksandrą Boćkowską, autorką książki o Gdyni
Jakub Wojtaszczyk: Z badań przeprowadzonych kilkanaście lat temu wynikało, że z siedemnastu słów określających Gdynię mieszkańcy i mieszkanki najbardziej identyfikują się z „moja”. Ty przeprowadziłaś się do miasta blisko cztery lata temu, napisałaś o nim książkę, „Gdynia. Pierwsza w Polsce”. Czy też stosujesz wspomniane określenie?
Aleksandra Boćkowska: Ta „mojość” polega na tym, że w Gdyni można dość szybko stworzyć sobie przyjazną przestrzeń. Chodzi o przestrzeń ludzką, towarzyską, o ulubione trasy, które stają się częścią codzienności. I to się w mieście udaje.
Zresztą, co ciekawe, Gdynia promuje się hasłem „Gdynia moje miasto”. Zauważysz je na miejskich banerach, ale też mieszkańcy przyklejają sobie takie naklejki na samochody. To poczucie jedności z miastem wychodzi zarówno z badań socjologicznych, jak i z moich reporterskich obserwacji, a nawet z lektury archiwalnych tekstów.
Natomiast, czy określam Gdynię jako „moją”? O tyle, że mam tu swoje miejsce. Ale czy to naprawdę „moje” miasto? To pytanie pozostaje wciąż otwarte.
Natomiast, czy określam Gdynię jako „moją”? O tyle, że mam tu swoje miejsce. Ale czy to naprawdę „moje” miasto? To pytanie pozostaje wciąż otwarte.
Czy wyprowadzając się z Warszawy, miałaś w planach książkę? Słowo „wyprowadziłaś się” jest za mocne, brzmi, jakby to było coś definitywnego. Nie wiem, czy zostanę w Gdyni na zawsze. Zanim przeniosłam się tu na dłużej, szukałam pretekstu, by to zrobić. Do głowy przyszło mi rozwiązanie – napisać książkę. Oczywiście można sobie znaleźć inny, pewnie łatwiejszy pretekst do zmiany miejsca zamieszkania. Zresztą na miejscu spotkałam sporo osób, które się tu przeniosły – i nie piszą książek, a przynajmniej nie o Gdyni.
Dlaczego Gdynia?
Najpierw po prostu lubiłam tu przyjeżdżać, bo morze, bo ładnie, bo mili ludzie, wiadomo. Wielokrotnie przyjeżdżałam przy okazji pracy nad książką „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”, bo jeden z jej rozdziałów dotyczy marynarskiego osiedla, znanego jako „Zegarkowo”. Już wtedy, a było to prawie 10 lat temu, myślałam, żeby pobyć tu dłużej, może coś napisać. Decyzję podjęłam w czasie pandemii, kiedy nagle okazało się, że można pracować zdalnie. Uznałam, że kiedy, jak nie teraz. Zaczęłam przyglądać się Gdyni i coraz bardziej mnie wciągała. Hasło „pierwsza w Polsce” cały czas przewijało się i w tekstach o mieście, i w codziennej miejskiej promocji. Przypuszczałam, że coś się musi kryć pod fasadą doskonałości. Okazało się, że faktycznie Gdynia jest dużo ciekawsza, niż sądziłam.
Pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.
Pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.
Komentarze