0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Bartosz Banka / Agencja Wyborcza.plBartosz Banka / Agen...

Na zdjęciu: Gdynia, ulica Świętojańska.

– Z nerwów poparzyłam się zupą. Opatrywałam rękę i myślałam, „Skoro się sparzyłam, to wam nie popuszczę”.

Helena Łobińska od czerwca postuluje, by jej ulicą jeździł autobus. Wystąpiła w tej sprawie na posiedzeniu Rady Miasta. 31 sierpnia zniecierpliwiona brakiem odpowiedzi, przez cztery godziny dzwoniła do różnych instytucji, skąd odsyłano ją do kolejnych. Wreszcie uznała, że dość, nie będzie dzwonić, nie będzie pisać, zje krupnik.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Niezadowoleni zadowoleni

Łobińska ma 79 lat, od czterdziestu trzech mieszka w czteropiętrowym bloku na Witominie. To położona blisko lasu dzielnica, która w „Badaniu jakości życia wśród mieszkańców Gdyni”, wypadła najlepiej. Nikt nie był niezadowolony, że mieszka właśnie tu. Badanie w lecie 2021 roku na zlecenie urzędu miasta przeprowadziła firma badawczo-konsultingowa Danae.

Helena Łobińska jest bardzo niezadowolona. Ulicą Hodowlaną, przy której stoi jej blok, nie jeździ żaden autobus. Do przystanków jest blisko, ale pod górę albo w dół – po stromych schodach. Łobińska policzyła, że każde wyjście do sklepu to 10 tys. kroków. Ona porusza się sprawnie, ale wielu sąsiadów ma z chodzeniem poważne kłopoty.

W maju zebrała wśród nich 168 podpisów i w emocjonalnym wystąpieniu zaproponowała radzie miasta, żeby autobus 141 zmienił trochę trasę i skręcał w Hodowlaną. Żadnych kosztownych wiat, tylko przystanek na żądanie.

Gdyńska Ameryka

W lipcu, gdy Helena Łobińska zaczęła obchód po urzędach, portal Otodom ogłosił zrobiony we współpracy z ThinkCo raport „Szczęśliwy Dom. Miasto dobre do życia”. Otodom to serwis mieszkaniowy, a ThinkCo specjalizuje się w rynku nieruchomości. Najwyższy poziom szczęścia odnotowano w Gdyni – 4,03 w skali 1-5. O tym, że badani czują się szczęśliwi, zdecydowały komunikacja miejska, środowisko naturalne i dostępność sklepów. Unieszczęśliwiają ich koszty życia i dostęp do opieki zdrowotnej.

Gdynia to nieco ponad 220-tysięczne miasto. Od innych podobnej wielkości różni się położeniem geograficznym (wychodzi na morze, za plecami ma las), ciągłością władzy (prezydent Wojciech Szczurek pozostaje na stanowisku od 1998 roku) i mitem założycielskim. Gdyński port był flagową inwestycją niepodległej Rzeczpospolitej, a powstające przy nim miasto, z pomocą państwowej propagandy, stało się symbolem sukcesu.

Wtedy z Gdynią połączono takie słowa jak otwartość, odwaga, przedsiębiorczość, nowoczesność, Ameryka.

Nawet w 1992 roku, gdy niepewna była przyszłość stoczni i portu – w PRL głównych gdyńskich pracodawców – na ulicach widać było ludzi, których bieda wepchnęła w kryzys bezdomności, a gangsterzy toczyli porachunki, mieszkańcy deklarowali w badaniu sopockiego Instytutu Promocji Kadr, że w mieście żyje się lepiej, niż przed zmianą ustroju.

Danuta Zagrodzka, warszawska dziennikarka „Gazety Wyborczej” pisała wtedy: „Polska pogrążona w kryzysie biadoli i załamuje ręce. Gdynia, choć nie wolna od ogólnych kłopotów, zdaje się mieć podobną żywotność co 50 lat temu. Ludzie, których spotykam, mają bogate plany i wierzą, że je zrealizują. W rodzącym się od nowa kapitalizmie widzą przede wszystkim szansę, którą chcą wykorzystać”.

Miasto na szóstkę?

W sondażu telefonicznym, zrealizowanym w listopadzie 2013 roku na zlecenie „Gazety Wyborczej”, Gdynia dostała najwyższe oceny wśród 23 miast: 53 proc. gdynianek i gdynian wystawiło za jakość życia szóstkę, a 35 proc. piątkę.

Świetnie wypadała w Diagnozach Społecznych robionych w latach 2000-2015 przez socjologów pod kierunkiem profesorów Janusza Czapińskiego i Tomasza Panka. Od 2011 roku wygrywała pod względem zadowolonych i bardzo zadowolonych mieszkańców – w 2011 roku było ich 83,4 proc. W 2013 roku – 85 proc., a w 2015 roku – 87,2 proc.

Michał Graban, autor książki „Ewolucja czynników rozwoju Gdyni na tle przeobrażeń cywilizacyjnych XX i XXI wieku” w 2016 roku o gdyńskim szczęściu pisał tak:

„Moim zdaniem na krzywej prawda-mit następuje przesunięcie w kierunku mitu.

Nie twierdzę oczywiście, że współczesna Gdynia nie odnosi sukcesów gospodarczych. Twierdzę jednak, że opinie mieszkańców o mieście w coraz mniejszym stopniu opierają się na rzeczywistych przesłankach. Sterowane są bardziej przez wszechpotężne środki propagandy i promocji miasta, prezentujące Gdynię jako miasto sukcesu i szczęścia”.

Szczęście Meksyku

– Szczęście? Kiedy ogłosili ostatnią diagnozę Czapińskiego, napisałem do niego maila, gdzie on to badał, bo chyba nie u nas na Chyloni – pana Mariana spotykam na Meksyku, osiedlu domków między stacją Gdynia Chylonia a przemysłową ulicą Hutniczą. Meksyk jest jedną z przedwojennych dzielnic nędzy. Inaczej niż na przykład istniejący jeszcze do niedawna Pekin, nie powstał całkiem na dziko. Właściciele ziemi wydzierżawili przybyszom działki. Budowano na nich z tego, co było pod ręką.

Dziś sytuacja prawna osiedla jest taka jak sto lat temu, architektoniczna lepsza. Są domy murowane, są drewniane, niektóre pięknie wyszykowane, inne trwają z przyzwyczajenia. W ogródkach dużo roślin, grille, gołębniki. Ktoś naprawia zabytkowe auta, inny stare motory.

Fiesta na afsalcie

W czasach PRL doprowadzono tu wodę i prąd, na początku lat 90. komitet sąsiedzki złożył się na gazociąg. Pod koniec lat 90. uchwalono plan miejscowy, który usankcjonował funkcję mieszkalną osiedla. W pierwszej dekadzie XXI wieku, dzięki presji mieszkańców na urzędników, dotarła kanalizacja.

Pan Marian nie dostał odpowiedzi od prof. Czapińskiego, więc poszedł na organizowane przez urząd miasta spotkanie w sprawie rewitalizacji zaniedbanych części Gdyni. Meksyku nie było na liście, ale pan Marian z sąsiadami przekonał władze, że powinien się znaleźć.

W 2016 roku osiedle dołączono do Gminnego Programu Rewitalizacji. Miasto wykupiło trochę gruntu od właścicieli i w sierpniu 2022 uroczyście otwarto asfaltową drogę o długości 210 metrów łączącą ulicę Hutniczą ze stacją Gdynia Chylonia. Była fiesta, przemawiał prezydent Wojciech Szczurek i nadzorujący projekt wiceprezydent Michał Guć.

Dla kogoś z zewnątrz mogło to wyglądać groteskowo. Mieszkańcy jednak docenili zainteresowanie do tego stopnia, że kiedy ogłoszono konkurs na nazwę nowej ulicy (ostatecznie nazywa się Meksykańska), pojawiły się głosy, żeby nadać jej nazwisko Michała Gucia.

Pokazuje to, jak bardzo mieszkańcy Meksyku czuli się zapomniani.

Gdynia obiecana

Zamieszkałam w Gdyni w lipcu 2021 roku i nie przestają mnie dziwić dwie rzeczy: poziom lokalnego patriotyzmu i odległości – dosłowne i metaforyczne – między dzielnicami, uchodzącymi za bogate i niezamożne. Jedno i drugie ma źródło przed wojną, choć z lokalnym patriotyzmem to bardziej skomplikowane.

Mit założycielski Gdyni zdekonstruował Grzegorz Piątek w wydanej niedawno książce „Gdynia obiecana”. Opisał bezrobocie, biedę i ogromne rozwarstwienie społeczne, które towarzyszyło budowie miasta. Przypomniał robotnicze strajki, czasem brutalnie tłumione przez policję, nędzę, rozczarowanie. Piątek nie zaprzeczył sukcesowi, a zajrzał za kulisy.

Chaotyczny rozwój Gdyni przerwała wojna. Po blisko osiemdziesięciu latach od jej zakończenia prawie wszędzie docierają prąd, woda i kanalizacja, ale nie wszędzie jest równie komfortowo. Gdynia to 21 dzielnic. W uznawanych za najlepsze mieszka niespełna 50 tys. gdynian i gdynianek, a w oddalonych od śródmieścia, uchodzących za gorsze – blisko 109 tys. W pozostałych – prawie 66 tys.

Między nimi kursują autobusy i trolejbusy. Są nowoczesne, jeżdżą dość punktualnie, tyle że raczej rzadko. W tygodniu – co 20 minut, w weekendy rzadziej. Miasto chwali się sprawną komunikacją. Ale kiedy kierowcy Zakładu Komunikacji Miejskiej chcą zarabiać o 5 złotych więcej za godzinę, odmawia spełnienia postulatu. Bo Polski Ład, kryzys energetyczny i szalejąca inflacja.

Według danych GUS z 2021 roku w Gdyni jest 622 samochodów na 1000 mieszkańców, co oznacza 1,4 na rodzinę – to więcej niż w Londynie i Berlinie. Można sarkać, że w nowoczesnym mieście to obciach, ale trudno się gdyniankom i gdynianom dziwić.

Jak powstawał raport Otodom

Gdy ukazał się raport Otodom, prezydent Wojciech Szczurek – jak gdyby na potwierdzenie tezy Michała Grabana o znaczeniu miejskiego PR – nagrał filmik, w którym mówił: „Według socjologów to właśnie gdynianie są najbardziej zadowoleni z miejsca swojego zamieszkania. Potwierdzają to kolejne diagnozy społeczne, a kilka dni temu także analiza portalu Otodom.pl, za pośrednictwem którego Polacy szukają dla siebie miejsca do życia. W Gdyni szczęśliwi ludzie tworzą szczęśliwe miasto”.

Wyniki raportu Otodom uzyskano dzięki ankiecie, która od września 2021 roku do lutego 2022 była dostępna na stronach portalu, OLX i w mediach społecznościowych. Wypełniło ją 35 897 osób. Spośród 12 czynników wybierały te, które decydują, że w miejscu, gdzie mieszkają, czują się szczęśliwe lub nieszczęśliwe. Odpowiedzi napłynęły z całej Polski, z Gdyni 556. – Nie była to grupa losowa. Ankiety wypełniał każdy, kto chciał – mówi Karolina Klimaszewska, senior data analyst w Otodom. – Jednak na etapie analizy, korzystając z danych GUS o liczbie ludności, podziale na wiek i płeć, zważyliśmy odpowiedzi tak, by wynik był reprezentatywny – zapewnia.

Najważniejszym czynnikiem wpływającym pozytywnie na szczęście w miejscu zamieszkania okazała się dostępność sklepów. Wskazało na nią 29 proc. Polek i Polaków. W dalszej kolejności były to: komunikacja miejska i dojazd, środowisko naturalne, bezpieczeństwo, dostęp do rozrywki i atrakcji kulturalnych, koszty życia, dostęp do miejsc, gdzie można uprawiać sport, relacje sąsiedzkie, czystość, dostęp do opieki zdrowotnej, infrastruktura dla dzieci i dla zwierząt.

Jak zmierzyć szczęście?

– Czy to są czynniki, które mówią o szczęściu? – pytam Karolinę Klimaszewską.

– Nie mówimy, że zbadaliśmy poczucie szczęścia w ogóle, a jedynie w miejscu zamieszkania. Chcieliśmy otworzyć dyskusję, jak czujemy się w mieście z zastrzeżeniem, że na poczucie szczęścia wpływa jeszcze tona innych czynników.

(Tego zastrzeżenia próżno szukać w raporcie. Można za to znaleźć deklarację Klimaszewskiej: „Chcemy wyrównywać wiedzę, aby zarówno kupujący, najemcy, agenci, jak i deweloperzy świadomiej poruszali się na rynku nieruchomości”.)

– Zatem to raport dla ludzi związanych z rynkiem nieruchomości?

– Nie tylko, ale myślę, że dla każdego z rynku nieruchomości może być interesujący. Dla kupujących jest informacją, gdzie żyje się wygodnie, deweloperom wskazuje, że nie wystarczy zbudować osiedle, ważna jest infrastruktura.

Niezależnie od intencji znów zaczęto powtarzać, że w Gdyni żyje się najszczęśliwiej. W lokalnej prasie ukazały się artykuły z wypowiedziami zadowolonych gdynianek i gdynian. Sama słyszę od znajomych z różnych miast, że dobrze wybrałam.

Nawet w korkach stoi się przyjemnie

W Gdyni bez trudu można usłyszeć, że tu przyjemnie stoi się w korkach, bo w razie potrzeby obcy kierowcy podają innym wodę (sprzedawczyni ryb w Hali Targowej) albo z dala widać las lub morze (współzałożycielka agencji PR). Że ludzie są milsi, bo to polskie miasto (osiedlowy kaletnik),

że żyje się tu trochę jak w Kalifornii, bo przed pracą można wzdłuż morza rowerem podjechać na tenisa (fryzjerka).

Głosy o tym, jak miło mieć pod nosem morze, modernizm i las, trudno zliczyć.

Panuje przekonanie, że lokalny patriotyzm to wynik działań – marketingowych, ale też rzeczywistych – samorządu wybranego w 1990 roku. Samorząd, istotnie, od ponad 30 lat nie ustaje w promocji, która ma wśród mieszkańców podbijać, jak nazwał to ktoś z moich rozmówców, gdyńską gdyńskość, a innych przekonać o tym, że warto tu inwestować.

W latach 90. powtarzano półżartem „Wolne miasto Gdańsk, szybkie miasto Gdynia”.

W latach 2000 w Warszawie zawisły billboardy „Gdy inwestujesz, Gdynia”, a potem „Gdynia jest lepsza”.

Kubek dla seniora

Już w 1998 roku w urzędzie miasta powołano Zespół ds. Integracji Europejskiej i skutecznie ściągano pieniądze z funduszy przedakcesyjnych. W maju 2002 roku przy okazji Dni Europejskich 20 tysięcy gdynianek i gdynian przyszło na Skwer Kościuszki odśpiewać „Odę do radości” i zrobić sobie pamiątkowe eurozdjęcie. W 2004 roku hucznie świętowano akcesję.

Wielkim planom budowy centrów kongresowych, dzielnicowych parkingów i prędkiego rozwoju gdyńskich firm w światowe potęgi, towarzyszyły duże słowa (otwartość, odwaga, przedsiębiorczość, nowoczesność, Ameryka) i małe gesty. Nowo narodzone dzieci, seniorzy, którzy dotrwali razem późnych lat, maturzyści dostawali pamiątki ze słówkiem od prezydenta. „Chodzimy do nich i wręczamy drobne upominki, bo jesteśmy wspólnotą” – tłumaczył Wojciech Szczurek, gdy dziennikarze pytali go, czemu podarował maturzystom kubki ze swoim podpisem.

Do tego wszystkiego doszła opowieść o modernizmie, zwieńczona wciąż trwającymi staraniami o wpisanie gdyńskiego Śródmieścia na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

„Tylko w Gdyni pragnę żyć"

O ile pewnie Polsce i światu trzeba było Gdynię pokazać, o tyle w Gdyni promocja jedynie wzmocniła to, co gdynianie mają wrodzone. Bo choć w PRL Gdynia straciła prestiż na rzecz Gdańska, to – wbrew wersji ustanowionej w III RP – władze nie zabraniały gdynianom i gdyniankom czcić swojego miasta. W latach 50. i 60. huczniej niż rocznice powstania miasta, obchodzono rocznice wyzwolenia po II wojnie światowej, a z przedwojennej historii eksponowano raczej wątek robotniczych strajków niż sukces portu.

W latach 70. Edward Gierek przywrócił do łask Eugeniusza Kwiatkowskiego – przedwojennego wicepremiera odpowiedzialnego za budowę Gdyni. Po wojnie nowa władza oddelegowała go do odbudowy portu, by w 1948 roku wyrzucić z wybrzeża i – w miarę możliwości – z historii.

Od wczesnych lat 70. mit założycielski funkcjonował oficjalnie. Dzieci w przedszkolach uczyły się piosenki z refrenem:

Pokaż mi drugie takie miasto

W 1972 roku, przy okazji 50. rocznicy decyzji o budowie portu, przewodniczący prezydium Miejskiej Rady Narodowej Jan Mariański (ten sam, który podczas protestów w grudniu 1970 wyszedł do robotników i, uznawszy legalność komitetu strajkowego, podpisał z nimi porozumienie, zignorowane potem przez wyższe partyjne instancje) pisał w „Dzienniku Bałtyckim”: „Lubię to miasto – podobnie chyba jak każdy niemal jego mieszkaniec. (…) Pokażcie mi, państwo, drugie takie miasto bez mała dwustutysięczne, w którym mieszkaniec śródmieścia ma dziesięć minut drogi spacerem nad morze, na plażę, czy do pięknych zalesionych wzgórz”.

„Pokaż mi drugie takie miasto” – moje gdyńskie przyjaciółki zamykają tym każde marudzenie.

– Gdynianie są znani z tego, że bardzo lubią być gdynianami i są z tego okropnie dumni – mówi psycholog społeczny, prof. Bogdan Wojciszke, który w 1992 roku na łamach „Kuriera Gdyńskiego” komentował wyniki badań Instytutu Promocji Kadr.

– Wynika to z mitu II Rzeczpospolitej, ale też z tego, że było to od początku polskie miasto. W latach, kiedy były prowadzone te badania, lokalnym władzom zależało na podbudowaniu tożsamości lokalnej gdynian jako kogoś wyjątkowego. To się udało, bo choć utożsamianie się z miejscem zamieszkania jest dość powszechne, to rzadko zdarza się w takim stopniu jak w Gdyni. Trudno nawet powiedzieć, że to mit. Jeśli ludzie w coś wierzą, to staje się to prawdą.

A gdynianie wierzą w wyjątkowość swojego miasta. Podnosi to ich poczucie własnej wartości.

Prezydent: Ten raport jest ciekawy

Pytam prezydenta Wojciecha Szczurka, dlaczego wyniki komercyjnego raportu zestawił z uznawanymi za socjologicznie wiarygodne Diagnozami Społecznymi.

– Żaden ranking nie buduje pełnego obrazu, ale każdy jest jakąś opowieścią i te opowieści cieszą – mówi Wojciech Szczurek. – Diagnoza społeczna profesora Czapińskiego była niezwykle obiektywną i wartościową pod względem socjologicznym analizą kraju.

– Raport nie jest.

– Ale jest ciekawy.

– Powstał na podstawie ankiety portalu z nieruchomościami.

– Nie pozbawi mnie pani prawa do cieszenia się! Poza tym, jeśli badają ludzie, którzy zajmują się obrotem nieruchomościami, to robią to naprawdę, bo rezultaty przekładają się na ich biznes. Pytają o to, gdzie ktoś, kto ma zdolność do mobilności, jest skłonny kupić mieszkanie. Jest to więc odpowiedź na pytanie o najważniejsze sprawy w życiu. Nie traktowałbym portalu Otodom na równi z przeglądem turbin samochodowych.

Sklepy przed relacjami

– Nie lekceważyłbym tego raportu całkiem, choć z pewnością trudno nazwać go pomiarem szczęścia. To nadużycie językowe – mówi profesor Ireneusz Krzemiński. Jego zdaniem w raporcie zabrakło informacji o metodologii. Jak zadawano pytania, jak rozłożyła się liczba odpowiedzi w różnych miastach Polski. Wreszcie analizy tego, co dla badanych oznacza, że są szczęśliwi. – Zwykle w badaniach wychodzi, że dla ludzi niezwykle istotne są relacje. Tu więzi są na ósmym miejscu, a na pierwszym dostępność sklepów. To każe mi traktować raport z dystansem.

Socjolog i politolog Adam Gendźwiłł, profesor w Katedrze Rozwoju i Polityki Lokalnej na Uniwersytecie Warszawskim, ma zastrzeżenia do reprezentatywności badanej grupy. – Badanie na tak zwanej próbie dostępnościowej w praktyce oznacza, że wypowiada się każdy, kto chce i ma dostęp do ankiety. Docieramy więc do osób, które są zainteresowane tematem. Możemy być pewni, że to nie jest reprezentacja mieszkańców – mówi.

Gendźwiłł porównuje wyniki raportu do informacji na kosmetykach, gdzie dużymi literami jest podawana informacja o 30 procentach skuteczności. A malutkimi, że jej źródłem jest postrzeganie własnego stanu zdrowia przez kilkanaście czy kilkadziesiąt klientek.

– Raport nie spełnia wymogów, jakie stawia się badaniom naukowym. To badanie marketingowe, celem jest zapewnienie firmom, które je realizują pozytywnego PR-u. Nie twierdzę, że nie ma żadnej wartości, bo uruchamia ciekawą dyskusję o tym, w jakich miastach żyje się dobrze lub źle.

Władze miasta zamknęły się w bańce

Urbanista Charles Montgomery w książce „Miasto szczęśliwe. Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta” przedstawił siedmiopunktową receptę na szczęście w mieście. Szczęśliwe miasto powinno:

  • maksymalizować radość;
  • minimalizować niedolę;
  • oferować swobodę życia;
  • dbać o zdrowie mieszkańców;
  • umacniać odporność na wstrząsy;
  • być sprawiedliwe i empatyczne;
  • wreszcie – ułatwiać umacnianie więzi, bo one są najwspanialszym kapitałem.

Poprosiłam o skomentowanie poszczególnych punktów osoby obserwujące gdyńskie życie – Idę Bocian (artystka, współzałożycielka, dyrektorka finansowanego przez miasto offowego teatru Gdynia Główna), Aleksandrę Mróz-Wykusz (do 2019 roku prezeska Fundacji Zmian Społecznych Kreatywni działająca przy rewitalizacji na Chyloni), Katarzynę Korzeniewską (współwłaścicielka agencji PR, działa w stowarzyszeniu Halo Kultura) i prezydenta miasta.

Opinie były podzielone. Obok pochwał otwartości mieszkańców (Bocian, Korzeniewska) i zachwytów nad przyrodą, która pozwala na regenerację w razie trosk (też one), pojawiły się głosy o trudnościach w przemieszczaniu pieszo i na wózkach (Bocian), blokowaniu przez miasto społecznych inicjatyw (Mróz-Wykusz), deweloperozie (Bocian) i braku przestrzeni do swobodnego wyrażania poglądów (Mróz-Wykusz).

W Gdyni najciekawszy wydaje się punkt o sprawiedliwości, który w ujęciu Montgomery’ego brzmi:

„[Miasto] powinno uczciwie i sprawiedliwie rozdzielać między swych mieszkańców przestrzeń, dostępne usługi, możliwości przemieszczania się, radości, jak również niewygody i koszty”.

Nawet zachwycona Katarzyna Korzeniewska zauważa, że Gdynia jest infrastrukturalnie niedoskonała. Ida Bocian chwali miejskie programy rewitalizacji, ale zwraca uwagę, że remonty dróg obniżają jakość życia. Aleksandra Mróz-Wykusz uważa, że władze miasta zamknęły się w swojej bańce.

Inwestycje czy sprawiedliwość?

Prezydent Wojciech Szczurek jest przekonany, że miasto rozdziela przestrzeń sprawiedliwie. Pytam, czy na pewno równie dobrze żyje się na Karwinach i Kamiennej Górze. Kamienna Góra to willowa dzielnica z widokiem na morze. Karwiny to osiedle, powstające od lat 70., średnio skomunikowane ze śródmieściem.

– Nie przypominam sobie dużej inwestycji na Kamiennej Górze. Na Karwinach jest teraz realizowana największa inwestycja (mowa o przeciągającej się budowie węzła komunikacyjnego za około 100 mln zł - dop. autorki). – Zresztą wystarczy spojrzeć na mapę – największe inwestycje są realizowane i planowane z dala od centrum.

Sprawiedliwość jest celem naszych działań, tyle że nie da się zrobić wszystkiego naraz – mówi prezydent.

Miasto inwestuje w drogi, otwiera w dzielnicach przystanie sąsiedzkie, które mają służyć integracji. Za to politykę mieszkaniową pozostawia w głównej mierze deweloperom. Mieszkania na wolnym rynku w Gdyni należą do najdroższych w Polsce. Plasują się na drugim miejscu, po Warszawie.

Mieszkań komunalnych jest w mieście trochę ponad pięć tysięcy. W 2021 roku stanął budynek komunalny dla 30 rodzin na Oksywiu, teraz na Obłużu powstaje podobny z 20 mieszkaniami. To pierwsze inwestycje w budownictwo komunalne od co najmniej dekady.

Matka założycielka gdyńskiego samorządu Franciszka Cegielska, prezydentka w latach 1990-1997, mówiła w 1997 roku w „Dzienniku Bałtyckim”: „Budownictwo komunalne musi być finansowane z bieżących dochodów budżetu. A to rodzi dylemat, co ważniejsze: zaspokajać potrzeby mieszkaniowe pięćdziesięciu rodzin rocznie, czy remontować drogi lub budować oczyszczalnię dla wszystkich”. Kilka lat wcześniej, zachwyconą Gdynią Danutę Zagrodzką przekonywała:

„Gdynia powinna bogactwo kierować na rozwój, a nie na socjal”.

Strefy prestiżu

Gdy w październiku 2000 roku Franciszka Cegielska zmarła, w mieście ogłoszono żałobę. Na jej pogrzeb przyszło 10 tysięcy ludzi. Ostatnio, w rocznicę śmierci, bukiety słoneczników na grobie położyła przewodnicząca rady miasta i delegacja ze szkoły, której Cegielska jest patronką. Nie oznacza to, że w Gdyni o niej zapomniano. Przeciwnie, wydaje się, że liberalno-konserwatywna prezydentka pozostaje patronką nie jednej szkoły, a całego miasta.

Pewnie, od lat 90. minęło ćwierć wieku, w każdym sensie zmienił się klimat. W oficjalnej opowieści o mieście jest mowa o inkluzywności, rewitalizacji i oczywiście ekologii. Jednocześnie, gdzie nie spojrzeć – trwają budowy. W najściślejszym centrum, gdzie Skwer Kościuszki przechodzi w Molo Południowe, buduje się strefa prestiżu. Znikają pawilony popularnych knajp, by zrobić miejsce apartamentom.

W sierpniu radni dopuścili zabudowę mieszkaniową na sprzedanej jako przemysłowa, działce na Małym Kacku. Pod koniec października przyjęli plan zagospodarowania przestrzennego nadmorskich dzielnic. Otwiera on drogę do zabudowy terenu historycznego Forum Sportowego, gdzie od 90 lat są korty tenisowe Arki Gdynia.

Szczęśliwi czy wściekli

W tych i innych sprawach protestują miejscy aktywiści. Nie jest ich wielu, ale wyłaniają się wyraziste postaci. Obok dawnego sojusznika Wojciecha Szczurka, Zygmunta Zmudy-Trzebiatowskiego, coraz lepiej słychać młodszych Martynę Regent z Miasta Wspólnego i Sławomira Januszewskiego z Bryzy. Ten ostatni wyniki badań o gdyńskim szczęściu kwituje:

– Dęty PR.

Pod omówieniami raportu Otodom w mediach pojawiło się mnóstwo komentarzy w rodzaju „Szczęśliwi? Raczej wściekli!”, „Całe Karwiny zakorkowane, brak śniegu zimą, pochmurnie w lecie. Płatne parkowanie przez 7 dni w tyg. Droga komunikacja miejska”, „Właśnie się z tego szczęśliwego gnoju wyprowadzam. Życzę wszystkim Wam powodzenia w mieście, w którym (…) liczy się tylko biznes i szmal”.

W taksówce, na siłowni, w sklepie nie tak rzadko słychać, że to już nie jest miasto z morza i marzeń, a Szczurek się kończy. Tyle tylko, że dla gdyńskiej dumy, z której wydaje się brać duża część gdyńskiego szczęścia (reszta, jak wskazuje „Badanie jakości życia wśród mieszkańców Gdyniģ, płynie z morza – 63 proc. uważa je za największą zaletę miasta), władza nie ma zasadniczego znaczenia.

Profesor Bogdan Wojciszke twierdzi nawet, że władze miasta są beneficjentami przekonania gdynian o tym, że żyje się tu szczęśliwie.

Mimo to pytam prezydenta o sposoby na budowanie tego przekonania. – Sukces w mieście robią ci najbardziej przedsiębiorczy, więc trzeba myśleć o tych najbardziej aktywnych, tworzyć dla nich warunki – Wojciech Szczurek zaczyna jak jego poprzedniczka, ale zaraz dodaje: – Trzeba jednak też myśleć o tych najsłabiej sytuowanych, żeby unikać rozwarstwienia społecznego.

Test autobusu na Hodowlanej

Helena Łobińska jest roztrzęsiona za każdym razem, gdy wraca do domu. Bo zawsze spotyka kogoś z sąsiadów, którzy w maju podpisali petycję o korektę trasy autobusu, a nie ma żadnej odpowiedzi. Zaangażowała w sprawę radnego z PiS. Ten ściągnął telewizję, ale Zarząd Komunikacji Miejskiej nie planuje zmieniać tras autobusów. Ze względu na koszty i fakt, że ulica Hodowlana jest za wąska.

Prezydent Szczurek pamięta wystąpienie Heleny Łobińskiej na radzie miasta. Nie kryje, że byłoby lepsze skrócone z 40 minut do, powiedzmy, pięciu. Wtedy zdążyłby wyjaśnić, że pomysł jest ciekawy, ale autobus to jednak nie taksówka.

– Cieszy mnie jej aktywność. Ale nie możemy oceniać istoty tematu przez pryzmat liczby pism, czasu zajętego na sesji czy liczby zainteresowanych dziennikarzy.

Czyli Hodowlaną nie pojedzie autobus?

– Rada dzielnicy jest przeciwna temu pomysłowi. Będzie on jednak przetestowany podczas remontu ulicy Chwarznieńskiej. Wtedy komunikacja przejdzie na Hodowlaną.

Ale miasto nie jest wypadkową sumy oczekiwań głośno wypowiedzianych przez 250 tysięcy osób. Nie nie da się tak budować wektora decyzji.

Remont ulicy Chwarznieńskiej planowany jest na 2023 rok.

;

Udostępnij:

Aleksandra Boćkowska

dziennikarka, współpracuje m.in z „Dwutygodnikem”, „Vogue”, „Gazetą Wyborczą” i „Wysokimi Obcasami Extra”. Autorka książek „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL”, „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL” i „Można wybierać. 4 czerwca 1989”.

Komentarze