0:000:00

0:00

"Czy libki w ogóle istnieją?" - zastanawia się w OKO.press Anna Mierzyńska. To pojęcie funkcjonujące od kilku lat w debacie publicznej zgodnie z internetowymi słownikami jest lekceważącym określeniem liberała. Typowy "libek" ma dobrze zarabiać, pogardzać biednymi, kochać Leszka Balcerowicza i głosować na PO.

W mediach społecznościowych określenie to pojawia się także jako etykieta dla konsumpcyjnych i estetycznych wyborów klasy średniej i wyższej. "Libkowe" są egzotyczne podróże, drogie samochody, a nawet avocado i jagodzianki.

"Zderzmy tę wizję z danymi, by sprawdzić, czy stereotypowe »libki« rzeczywiście istnieją, a jeśli tak, ile ich jest w Polsce" - zapowiada autorka i zaznacza od razu, że na boku zostawia kwestie poglądów politycznych, za to skupi się na kwestiach ekonomicznych.

NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZYto cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Z tekstu ostatecznie dowiadujemy się, że mityczne "libki" nie istnieją, ponieważ - pozwolę sobie na duże uproszczenie - w Polsce mieszka raptem pół miliona osób zamożnych i bogatych, a po polskich ulicach jeździ mniej niż 200 tysięcy aut klasy premium. Tymczasem wyborcy PO to aż pięć milionów osób, zatem zaledwie niewielka część z nich mieściłaby się w tak zrekonstruowanej definicji "libka".

Mierzyńska postuluje, by nie używać kategorii „libka" w debacie, bo to epitet, który - tak jak słowo „lewak" - ma niczego nie wyjaśniać, tylko obrażać i wykluczać dialog.

Tekst spotkał się z krytyką w mediach społecznościowych. Najczęściej pojawiającym się zarzutem jest ten, że przy pomocy danych obalono tezę, której nikt nie stawiał.

"Lewak pije latte na placu Zbawiciela i je kanapki z awokado. Prawak jest niewykształcony i ogląda TVP. To są humorystyczne uproszczenia, które często pękają przy konfrontacji z danymi. Nie oznacza to jednak, że te pojęcia są puste semantycznie. To karykatury, których nieprecyzyjność potrafi uchwycić głębszą prawdę. Podobnie jest z »libkiem«. Ta etykietka dość trafnie symbolizuje pewien sposób myślenia" - mówi OKO.press Piotr Stankiewicz, pisarz, filozof, autor książek "My fajnopolacy", "21 polskich grzechów głównych".

Kim zatem są mityczne "libki", o których się tyle mówi, a które podobno nie istnieją?

Przeczytaj także:

„Libek" to nie to samo co liberał

"Nie lubię określenia »libek«, uważam je za obraźliwe. A przez to wzbudzające niepotrzebne emocje" - mówi Leszek Kraszyna, ekonomista i analityk, a do tego członek Partii Razem, który określa się jako liberał. Jak to możliwe?

"Liberalizm to szeroki nurt, wywodzący się jeszcze z czasów Johna Stuarta Milla, a którego w ostatnich latach głównym propagatorem był John Rawls. I w tym nurcie nie widzę sprzeczności z byciem lewakiem. Ten liberalizm obejmuje w sobie prawa obywatelskie, trójpodział władz, niezależność sądownictwa, prawa człowieka, ale także to, co określiłbym troską o zachowanie równowagi społecznej. I ta równowaga obejmuje aspekt ekonomiczny. Dbanie o tę równowagę oznacza potrzebę odpowiedniej redystrybucji, warunków życia dla słabszych grup społecznych. Nie widzę tu sprzeczności między liberalizmem a nurtem socjaldemokratycznym".

Zdaniem Kraszyny pojęcie "libka", choć pogardliwe, jest trudne do zastąpienia.

"Typ osoby, którą nazywa się »libkiem« ma właściwie niewiele wspólnego z liberałami. Ta postawa polega właśnie na odrzuceniu dbania o równowagę społeczną.

Taka osoba odrzuca ideę państwa, które prowadzi aktywną politykę w tym obszarze. W jego świecie każdy ma troszczyć się o siebie. Przypomina to trochę thatcherowskie hasło, że społeczeństwo nie istnieje".

Najprościej postawę tę pokazać można na konkretach. "Chociażby progresja podatkowa. W teorii »libek« popiera taki mechanizm, ale jeśli wyższe podatki mają objąć 5 proc. najlepiej zarabiających, to okazuje się, że jest to »niszczenie zaradnych«" - wyjaśnia Kraszyna.

„Libek" pochodzi z lat 90. i walczy z „komuną"

"»Libkizm« to ideologia panująca w Polsce po 1989 roku. Składa się na nią między innymi to, co nazywamy liberalizmem konserwatywnej prawicy, czyli przekonanie, że państwo powinno jak najmniej ingerować w wolność jednostki. Drugim filarem jest duma z Polski po 89 roku, zwłaszcza z Unii Wolności, rządu Mazowieckiego, Bronisława Geremka, reform Leszka Balcerowicza.

Takie osoby wyznają wolnorynkowe poglądy, wręcz komunały, pałają niechęcią wobec lewicy. Uważają się za zdroworozsądkowe i »wyznaczające normalność«. Wszelkie inne poglądy uważają za skrajne, wręcz nienormalne" - uważa Łukasz Hassliebe, pisarz i publicysta znany w internecie pod pseudonimem Galopujący Major.

Transformacja lat 90. polegała nie tylko na przestawieniu gospodarki z centralnie planowanej na rynkową. Nowa "normalna" Polska miała być radykalnym zaprzeczeniem starego systemu, ale zmianie ulec miało także społeczeństwo, które zostało "skażone komunizmem". To "skażenie" jest różnie rozumiane - skażeni mogą być zarówno byli funkcjonariusze służb, jak i osoby, które tęsknią za gwarantowanym zatrudnieniem. Kluczowe tu jest jednak to, że dla różnych grup politycznych PRL był i jest podstawą do samookreślenia - poprzez negację.

Prawica każdą inicjatywę w obszarze progresywnej polityki - np. rozszerzającej prawa mniejszości seksualnych - dotyczącą praw reprodukcyjnych, czy zmniejszania wpływów Kościoła katolickiego zrównuje z "komunizmem" rozumianym jako walka z religią i tradycją.

"Libkowa" frakcja z kolei z "komunizmem" zrównuje postulaty socjalne, czy dotyczące ingerencji państwa w gospodarkę.

Hasło promowane przez Lewicę, „mieszkanie prawem, nie towarem" wielu komentatorów i polityków sprowadzało do absurdu, twierdząc, że to postulat budowania i nieodpłatnego przekazywania mieszkań.

"To buduj młody i rozdawaj, masz takie prawo" - napisał młodemu działaczowi Lewicy prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski. W kolejnych wpisach narzekał na "naiwność i brak podstawowej wiedzy ekonomicznej młodych »komunistycznych rozdawaczy«". Przestrzegał, że doprowadzą III RP do bankructwa, tak jak zbankrutował PRL.

Ekonomistka Alicja Defratyka, związana z Forum Obywatelskiego Rozwoju, fundacją założoną przez Leszka Balcerowicza, hasło "mieszkanie prawem, nie towarem" porównała do "czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy".

Były redaktor naczelny tygodnika "Newsweek" Tomasz Lis wpis Partii Razem dotyczący likwidacji śmieciówek i wzmocnienia Państwowej Inspekcji Pracy nazwał "kompromitującym komuchowem". "Komunistą" określił socjalistę i polityka amerykańskiej Partii Demokratycznej Berniego Sandersa. Według doniesień Wirtualnej Polski podczas jednego z kolegiów redakcyjnych "komuchem" miał nazwać lewicowego socjologa.

"»Libkizm« jest już ideologią schodzącą, przestającą być w Polsce wyznacznikiem prestiżu. Ze względu na dominację prawicy, ale też ze względu na nową lewicę. I poczuł się zagrożony. Stąd te nerwowe reakcje" - uważa Łukasz Hassliebe. - "Większość osób, która wyznaje »libkizm« to pokolenie baby boomers oraz X, czyli osoby czterdziestoletnie i starsze. Nie oznacza to, że nie ma młodych libków. Oczywiście, że są. Ale zmieniają się proporcje. W młodszych pokoleniach jest wysokie poparcie dla skrajnej prawicy, głównie przez mężczyzn oraz dla lewicy - to z kolei za sprawą kobiet. Dla młodych ludzi »libkizm« nie jest już taki seksi".

  • pokolenie baby boomers - urodzeni 1946-1965;
  • X - urodzeni 1965-1979;
  • Y (millenalsi) - urodzeni w latach 1980-1995;
  • Z (zetki, zoomers) - urodzeni po 1995 roku

Od Sylwestra Wardęgi do Marcina Matczaka, czyli w obronie zaradnych i pracowitych

W brytyjskiej i amerykańskiej prasie pojawia się termin "millennial socialism" oznaczający wzrost poparcia dla socjalnych haseł w generacji Y oraz Z. Osoby urodzone po roku 1980 częściej mają negatywny stosunek do kapitalizmu ze względu na takie pokoleniowe doświadczenia jak kryzys ekonomiczny roku 2008, problemy mieszkaniowe, trudne do spłaty kredyty studenckie w USA, czy bezradność systemu politycznego wobec kryzysu klimatycznego.

Stankiewicz: "Ludzie młodsi są ukształtowani w innych czasach, mają inne doświadczenia. Tymczasem Sejm, Senat, właściwie wszystkie ośrodki władzy są wyjątkowo geriatryczne. Rządzą nami ludzie ukształtowani przez transformację, których wyobraźnia polityczna i cele polityczne determinowane są poprzez negatywne odniesienie do PRL".

W Polsce osoby wchodzące w dorosłość w latach dwutysięcznych i późniejszych nie doświadczyły już na własnej skórze szoku transformacji, ale za to na rynku pracy zetknęły się z rozpowszechnieniem umów cywilnoprawnych, wypychaniem na własną działalność gospodarczą i brakiem minimalnej stawki godzinowej. Jeszcze w 2014 roku w mediach przetoczyła się duża debata na temat sytuacji millenialsów:

"Dowiadujemy się, że przed młodym człowiekiem w Polsce rysują się ponure perspektywy zatrudnienia (...) Młodzi pragną umów o pracę. Nic z tego. Chcieliby 3 tys. zł netto, ale dostaną niecałe 2 tys. zł. Narzekają, że koszty życia w mieście nie pozwalają na samodzielność. A jeszcze pracodawcy narzekają na absolwentów" - pisał wtedy na łamach "Gazety Wyborczej" dr Jarosław Kuisz, historyk prawa i analityk polityki, redaktor naczelny Kultury Liberalnej. "Nie palcie korporacji, zakładajcie własne! Jeśli nie odpowiadają wam warunki pracy, to może czas na własne przedsiębiorstwo" - brzmiała jego porada dla młodych ludzi.

Jako przykład podawał sukces youtubera Sylwestra Wardęgi, którego film o psie-pająku obejrzało kilkadziesiąt milionów osób, przynosząc mu 400 tysięcy złotych zysku.

"Analiza Kuisza jest symptomem myślenia o przedsiębiorczości i pracy charakterystycznym dla »pokolenia transformacji«" - odpowiadali mu Filip Konopczyński i Tomasz Janyst, millenialsi. Argumentowali, że takie myślenie skupia się na indywidualnych historiach sukcesu, jednocześnie całkowicie ignorując systemowe uwarunkowania.

Od tamtej dyskusji minęła prawie dekada, w tym czasie wprowadzono m.in. minimalną stawkę godzinową. Położenie młodych ludzi najlepiej oddaje jednak zestawienie kilku faktów:

Nasuwają się wnioski, że to nie młodzi Polacy i Polki są leniwi i niegotowi do ciężkiej pracy, ale że system jest głęboko niefunkcjonalny. Tymczasem zestaw dobrych rad i połajanek ze strony "pokolenia transformacji" wobec pokolenia "roszczeniowego i pasywnego" zasadniczo się nie zmienił.

Jego najnowszym objawieniem był prof. Marcin Matczak, prawnik, który o młodej lewicy wypowiadał się następująco:

"Wątpię, aby tacy ludzie byli gotowi pracować po 16 godzin na dobę, żeby osiągnąć sukces. Indywidualne niepowodzenia bardzo często służą im potem jako uzasadnienie dla zmian systemowych".

Krytycy Matczaka wskazywali, że proponowanie, by każdy w Polsce został Marcinem Matczakiem, jest słabym pomysłem. W końcu potrzebujemy nie tylko prawników specjalizujących się w prawie farmaceutycznym, ale też farmaceutów, czy pracowników hurtowni i pracowników dużego sektora producentów leków.

W większości branż długie godziny pracy nie przełożą się na awans ekonomiczny, za to doprowadzą do przepracowania, problemów ze zdrowiem i załamania relacji rodzinnych i społecznych.

Matczak odpowiadał krytykom, korzystając między innymi z omawianego już w tekście "argumentum ad PRL-um":

"To, co mi się w życiu udało, zawdzięczam – jak miliony self-made manów – dwóm rzeczom: tej pracy i temu, że Polska jest dość egalitarnym krajem (...) Mam prawo mówić, że jest w Polsce problem z etosem pracy – że młodzi ludzie nie są gotowi pracować tak ciężko jak moje pokolenie. Wiecie, przez kogo mieliśmy w latach 90. kulturę zapierdolu? Przez bolszewików i ich wizję człowieka. Bo gdyby nie ich chory eksperyment i efekt w postaci PRL, to może nie trzeba by było tak zapieprzać".

Rzecz w tym, że przypowieści o dziejowym przymusie zapieprzania oraz historii indywidualnego sukcesu służą też Marcinowi Matczakowi do tworzenia "pewnej szerszej narracji światopoglądowej, która podbudowuje taką stanowczość w sporze o progresję podatkową", jak pisał w polemice opublikowanej na łamach OKO.press Michał Zabdyr-Jamróz.

W uproszczeniu, stanowisko to sprowadza się do przekonania, że wyższe podatki dla najlepiej zarabiających to "karanie zaradnych". Dlaczego self-made man (który kształcił się na państwowych uczelniach) ma oddawać większą część swojego zarobku, by następnie państwo przeznaczyło je na transfery pieniężne, które przyznawane są nie za jakieś zasługi, ale bezwarunkowo?

Od „libka" państwo ma się odczepić

Według naszych rozmówców i rozmówczyń charakterystycznym rysem "libka" ma być skrajny indywidualizm.

"Libek zajmuje się przede wszystkim chronieniem tej małej stabilizacji, którą udało mu się wyszarpać, i to on sam jest dla siebie głównym punktem odniesienia" - mówi Adriana Rozwadowska, dziennikarka "Gazety Wyborczej" zajmująca się rynkiem pracy i polityką społeczną.

"I prawica, i lewica potrzebują silnego państwa, które zrealizuje ich cele. Dla »libka« państwo ma się od niego przede wszystkim odczepić, zostawiając mu pieniądze, od których uzależnia samodzielne przetrwanie. Bo »libek« nie tyle je - pieniądze - ma, co może sprawiać takie wrażenie, bo z racji podejścia do roli państwa są dla niego głównym punktem zainteresowania, bo i jedynym gwarantem bezpieczeństwa (...) To osoba, dla której wszelkie rozważania zaczynają się i kończą na własnym, bardzo krótkoterminowym interesie".

"Zorientowałem się, że w liberalizmie zaczyna dominować składnik indywidualizmu, który po kolei wypiera inne ważne wartości i zabija wspólnotę. To zresztą łatwo wyjaśnić. Indywidualizm ma bardzo mocne wsparcie ze strony sił wolnego rynku, który na indywidualistycznym modelu życia zbija pieniądze" - mówił w 2014 roku filozof idei Marcin Król w słynnym wywiadzie Grzegorza Sroczyńskiego "Byliśmy głupi", będącym rozliczeniem z latami formacyjnymi III RP.

Ten indywidualistyczny rys i partykularyzm jest zdaniem Króla spadkiem po tym, że w latach 80-tych polska inteligencja ‚zaraziła się ideologią neoliberalizmu".

"Sporo się tutaj zasłużyłem, namawiałem do tego Tuska, Bieleckiego, całe to gdańskie towarzystwo. Pisma Hayeka im pracowicie podtykałem. Mieliśmy podobne poglądy z Balcerowiczem" - dodawał.

Zmarły w 2020 roku filozof ostrzegał, że jeśli nie dojdzie do poważnej korekty systemu, a Europa nie odzyska idei równości, to do głosu dojdzie nacjonalizm i prawicowy populizm.

W badaniu CBOS z 2021 roku elektoraty partii demokratycznej opozycji deklarują wysokie poparcie (78-77 proc.) dla stanowiska, że "Państwo powinno zapewnić obywatelom wysoki poziom świadczeń społecznych, takich jak opieka zdrowotna, szkolnictwo itp.".

Jednocześnie twierdzenie, że "Osoby dużo zarabiające powinny płacić wyższy procent podatku od swoich dochodów niż ci, którzy zarabiają mało" poparło 49 proc. wyborców KO, 57 proc. wyborców Lewicy i 47 proc. wyborców Polski 2050. Dla porównania wśród wyborców PiS wskaźnik ten sięgnął 74 proc.

Elektorat partii opozycyjnych chce zatem usług publicznych na poziomie zachodnioeuropejskim, ale nie jest skłonny się do nich dokładać. Partie opozycyjne składają więc szereg obietnic dotyczących zwiększenia nakładów finansowych na poszczególne cele, twierdząc, że da się spiąć budżet rezygnując na przykład z megainwestycji w rodzaju CPK lub likwidując Fundusz Kościelny.

Tymczasem jak wskazuje opracowanie Instytutu Badań Strukturalnych z 2019 roku polski system podatkowy jest regresywny – bardziej obciąża osoby o niskich dochodach niż osoby o wysokich dochodach. Polski Ład wprowadzał tu niewielką korektę, ale jego kolejne odsłony cofnęły większość wzrostu progresywności.

Według World Inequality Report 2022 zaledwie 10 proc. najbogatszych w Polsce posiada 60 proc. majątku. Niewiele jest bardziej nierównych majątkowo krajów niż Polska. Duże są też nierówności dochodowe.

„Libek" się nie updejtował

"Polska klasa polityczna podążyła za trendem z poprzedniej dekady - czasu rządów Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, światowego trendu odwrotu od polityki socjaldemokratycznej. Ludzie w latach 90. żyli w bańce. Czerpali informacje z najpopularniejszych gazet, telewizji, radia. To był jedyny powszechnie funkcjonujący sposób myślenia. Rok 2008 i kryzys był na świecie korekty systemu, ale w Polsce przez ostatnie 25 lat model ten nie został zakwestionowany" - uważa Leszek Kraszyna.

"»Libek« to ktoś, kto od lat 90-tych się nie updejtował"

- dodaje Piotr Stankiewicz.

"Figura »libka« jest oczywiście oskarżycielska, trochę w tym dorabiania gęby. Tak jak »lewakowi« dorabia się gębę PRL-u, czyli systemu, za którym większość Polaków nie tęskni. Ale pomimo tego »libek« jest fajnym punktem wyjścia do rozmowy o tym, kim w 2022 roku jest osoba o poglądach liberalnych. Myśmy w »Kulturze Liberalnej« potraktowali to jako pretekst do zastanowienia się nad sobą.

Tak zwane »libki« tkwią w latach 90., nie są w stanie dostosować się do zmian i do tego, że bardziej socjalne modele myślenia o państwie po prostu lepiej zdały w naszych czasach egzamin. Jeśli mamy myśleć o przyszłości, to nie możemy myśleć tak jak Leszek Balcerowicz w latach 90.. Musimy myśleć radykalnie inaczej" - mówi Katarzyna Kasia, filozofka i dziennikarka.

"Bardzo bym chciała, żeby osoby o liberalnych poglądach politycznych były w stanie wykonać pracę zdefiniowania siebie i odciąć się od tego nieszczęsnego dziedzictwa transformacji" - dodaje.

„Jeśli chcemy jeszcze pięciu kadencji PiS-u"

"W Polsce kryzys 2008 roku był zdecydowanie mniej odczuwalny i być może dlatego nie nastąpiła znacząca korekta kursu. Dopiero dojście PiS-u do władzy w 2015, a następnie wprowadzenia 500 plus w 2016 wstrząsnęło debatą" - mówi Piotr Stankiewicz.

Analogiczne do 500 plus programy powszechnego wsparcia rodzin istnieją m.in. w Niemczech, Irlandii, Francji, Wielkiej Brytanii, czy Danii i nie wzbudzają tam takich emocji. W Polsce krytyka 500 plus nie opierała i nie opiera się jedynie na argumentach czysto ekonomicznych i wyliczaniu, czy przypadkiem jednego z jego celów, czyli redukcji ubóstwa, nie da się osiągnąć niższym kosztem, na przykład wprowadzając progi dochodowe.

Wciąż pojawiają się w debacie publicznej postulaty, by program wycofać albo ograniczyć jedynie do osób pracujących. "Rodzin dysfunkcyjnych, patologicznych, nie można niestety wspierać dodatkowymi pieniędzmi" - mówił w czerwcu 2022 prof. Julian Auleytner.

Przykłady podobnych wypowiedzi można mnożyć. Są przejawem przekonania, że kiedy świadczenie 500 plus pobiera klasa średnia, która i tak "dawała sobie radę", to jest to moralnie neutralne. Gdy 500 plus pobiera jednak osoba o niskich dochodach, lub bezrobotna, jest to świadczenie demoralizujące, ponieważ ją to rozleniwia i jest formą politycznej korupcji.

Dyskusja wokół 500 plus, ale też wokół podatków pokazuje, że część polskiej klasy politycznej nie zadaje sobie pytania o to, jak przy pomocy polityki zorganizować system, w którym wszyscy mieliby godne warunki życia, ale raczej, jak ustawić go, by każdy dostał to, na co ich zdaniem zasługuje.

W wizji tej społeczeństwo dzieli się na godnych pochwały i nagrody "zaradnych" i "przedsiębiorczych" oraz "niezaradnych" i "roszczeniowych", których nie wolno "rozpuścić". Jednocześnie "roszczeniowością", jak pisał prof. Andrzej Walicki, "nazywa się postawę ludzi zarabiających nędzne grosze i walczących o absolutne minimum życiowe".

Nigdy jeszcze w historii świata wyborów nie wygrał polityk, który zawstydza swoich potencjalnych wyborców i twierdzi, że sytuacja życiowa w jakiej się znaleźli, jest nie tylko ich indywidualną winą, ale do tego także dziejową sprawiedliwością.

"Jeśli chcemy jeszcze pięciu kadencji PiS-u, to nie ma co się updejtować" - mówi Piotr Stankiewicz.

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze