Zostaliśmy jako obywatele zaproszeni do udziału w ułomnej procedurze – ale żadnej innej nie będzie w najbliższym czasie. I to jest główny powód, żeby iść do tych wyborów: innej okazji, żeby się wypowiedzieć jako elektorat nie będziemy mieli najpewniej przez najbliższe trzy lata - pisze socjolog Adam Gendźwiłł*, specjalista od systemów wyborczych
Te wybory nie są w pełni zgodne z Konstytucją, nawet jeśli lepiej spełniają standardy niż „kopertowe wybory” planowane na 10 maja. Prawie wszystko odbywa się tu w dziwnym trybie, który jeszcze jakiś czas temu byłby niewyobrażalny.
Obniżyliśmy sobie standardy – i pandemia nie jest tu jedynym winowajcą. Jestem zawiedziony tym, jak organizujemy sobie wybór głowy państwa i dlatego daleko mi do patrzenia na to głosowanie jak na „święto demokracji”. Zostaliśmy jako obywatele zaproszeni do udziału w ułomnej procedurze – ale żadnej innej nie będzie w najbliższym czasie. I to jest główny powód, żeby iść do tych wyborów: innej okazji, żeby się wypowiedzieć jako elektorat nie będziemy mieli najpewniej przez najbliższe trzy lata.
Prawników, socjologów, psychologów poprosiliśmy o teksty na temat wagi wyborów 28 czerwca. Co jako obywatele możemy wygrać, co przegrać, jaka jest stawka? Opublikowaliśmy już głos prof. Krystyny Skarżyńskiej.
Dziś głos ma Adam Gendźwiłł – doktor socjologii, adiunkt w Katedrze Rozwoju i Polityki Lokalnej na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego; członek Zespołu Ekspertów ds. Wyborczych Fundacji im. Stefana Batorego, autor publikacji dotyczących samorządów terytorialnych, polityki lokalnej, partii politycznych i systemów wyborczych.
Wybory prezydenckie zamykają serię ogólnokrajowych wyborów, którą rozpoczęły wybory samorządowe w 2018 roku. Jeśli nie zdarzy się nic niespodziewanego, następne ogólnokrajowe wybory czekają nas dopiero w 2023 roku.
Warto w tym kontekście pamiętać, że w demokracjach przedstawicielskich władza jest najmniej responsywna, najbardziej skłonna do podejmowania niepopularnych decyzji i jednocześnie najmniej skłonna do ich tłumaczenia właśnie w okresie dłuższych przerw między wyborami.
Nie patrzyłbym więc na ten wybór jedynie jak na referendum nad przedłużeniem mandatu Andrzeja Dudy czy – jeszcze szerzej - kolejną weryfikację rządów tzw. Zjednoczonej Prawicy.
Kampania prezydenta bazuje na tym, aby utrwalić przekonanie, że Andrzej Duda jest niezbędnym elementem całego systemu władzy i że bez niego kluczowe decyzje nie weszłyby w życie. Duda musi stać się symbolem rządów PiS, nawet jeśli kłóci się to z tym, jak bardzo przedmiotowo w kluczowych momentach był traktowany przez własny obóz polityczny.
Wydaje mi się, że w ostatnim czasie, pomimo utrzymującej się polaryzacji politycznej,
wzrosło wśród Polaków przekonanie, że całość władzy nie powinna przypadać jednemu obozowi politycznemu - to sprzyja motywowi głosowania „przeciw Dudzie”
i może się okazać kluczowym mechanizmem mobilizacji, zwłaszcza w drugiej turze wyborów.
Możliwość „wywrócenia stolika”, gdy rozdane karty nie odpowiadają graczom, uruchamia egzotyczne sojusze - wystarczy zauważyć, że w bardzo prawdopodobnej drugiej turze korwinowcy i lewica będą najpewniej popierać (mniej lub bardziej wyraźnie) tego samego kandydata.
To zresztą powtarzalny mechanizm, który napędza „wyborcze wahadło” – ono już zaczęło się wychylać na niekorzyść PiS. Nie jest to proces tak wyraźny jak na ostatniej prostej przed wyborami prezydenckimi w 2015 r., gdy spadało poparcie Bronisława Komorowskiego, ale straty sondażowe Dudy to ważny sygnał mobilizujący dzisiaj zwolenników opozycji.
Stawką tych wyborów jest zmiana dominującej pozycji PiS w systemie politycznym. Większy pluralizm i podział władzy pomiędzy różne stronnictwa zwykle uruchamia kanały cywilizowanej, pragmatycznej komunikacji w elitach władzy. Mówiąc dokładniej – wymusza ich uruchomienie. Tych kanałów jest dzisiaj niewiele, bo krucha senacka większość to zbyt mały zasób w rękach opozycji, aby kogokolwiek zmuszać do negocjacji i poszukiwania kompromisów.
Polska jest głęboko i dość trwale podzielona - tym bardziej istotne jest, aby powrócił konstytucyjny ład, który gwarantuje podstawy „umowy społecznej” i reguły pluralistycznej polityki. To jest nadal jedno z ważniejszych oczekiwań wobec „strażnika konstytucji”, z tym oczekiwaniem myślę o wyborach prezydenckich.
Jednocześnie wiadomo, że w zasięgu prezydenta, który pochodziłby z obecnej opozycji, byłyby przede wszystkim gesty symboliczne. Prezydent ma np. pewne istotne kompetencje pozwalające przywracanie niezawisłości władzy sądowniczej, ale tzw. reformy sądownictwa nie da się naprawić bez sejmowej większości. Prezydent może odegrać ważną rolę w polityce zagranicznej, ale tylko jeśli uda się uniknąć sporów podobnych do „sporu o krzesła” z okresu kohabitacji Kaczyńskiego i Tuska.
Te kalkulacje nie zmieniają faktu, że wybieramy najpewniej prezydenta na okres kryzysowy, związany z wychodzeniem z pandemii, napięciami w gospodarce i w sferze społecznej, okres niepewny również ze względu na sytuację międzynarodową.
W tych wyborach chodzi zatem również o rozpoznanie, jak zmierzyć się z tymi wyzwaniami - pod względem programowym kampania wyborcza, ale też debata wokół niej, rozczarowuje.
Owszem, to nie prezydent będzie podejmować kluczowe decyzje, ale rząd mający oparcie w sejmowej większości - i warto o tym pamiętać analizując daleko nieraz idące obietnice kandydatów.
*Adam Gendźwiłł - doktor socjologii, adiunkt w Katedrze Rozwoju i Polityki Lokalnej na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego; członek Zespołu Ekspertów ds. Wyborczych Fundacji im. Stefana Batorego, autor publikacji dotyczących samorządów terytorialnych, polityki lokalnej, partii politycznych i systemów wyborczych.
socjolog, politolog, geograf, dr. hab., prof. UW na Wydziale Socjologii, kieruje tam Centrum Studiów Wyborczych; zajmuje się badaniami samorządów terytorialnych i systemów wyborczych.
socjolog, politolog, geograf, dr. hab., prof. UW na Wydziale Socjologii, kieruje tam Centrum Studiów Wyborczych; zajmuje się badaniami samorządów terytorialnych i systemów wyborczych.
Komentarze