0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Z generałem Koziejem rozmawiamy zarówno o konsekwencjach ukraińskich kontrofensyw w obwodach chersońskim i charkowskim, jak i o perspektywach ukraińskiej armii na przeprowadzenie kolejnych operacji ofensywnych.

"To drugi tak znaczący moment w trakcie tej wojny po ukraińskim zwycięstwie pod Kijowem" - mówi generał o skutkach ofensywy w obwodzie charkowskim. A co dalej? Gen. Koziej spodziewa się jesienią kontynuacji „dobijania" Rosjan na przyczółku chersońskim i sugeruje, że następnym ruchem ukraińskiej armii mogłoby być uderzenie z Zaporoża w kierunku Morza Azowskiego, w celu rozerwania rosyjskiego ugrupowania na dwie części i przecięcia tzw "korytarza na Krym".

Druga część rozmowy dotyczy jednak czarnych scenariuszy - takich, w których Putin zdecydowałby się na uruchomienie działań eskalacyjnych, łącznie z powszechną mobilizacją i użyciem taktycznej broni atomowej w ramach rosyjskiej doktryny tzw "deeskalacji nuklearnej". Generał Stanisław Koziej uważa, że czytelnym wstępem do takiej eskalacji byłoby przekształcenie przez Kreml obecnie obowiązującej w rosyjskiej propagandzie narracji o "operacji specjalnej" w opowieść o konieczności prowadzenia wojny obronnej - nowej "Wielkiej Wojny Ojczyźnianej" - w której wszystkie chwyty byłyby dozwolone dla "ratowania samego istnienia" Rosji.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Witold Głowacki, OKO.press: Panie generale, czy w trakcie dwóch ukraińskich ofensyw - tej chersońskiej, rozpoczętej 29 sierpnia i tej charkowskiej, rozpoczętej 6 września - dowiedzieliśmy się czegoś nowego o tej wojnie i o ukraińskiej i rosyjskiej armii?

Gen. Stanisław Koziej*: Tak. A przynajmniej potwierdziliśmy to, co do tej pory generalnie było wiadomo o pewnej przewadze w sztuce wojennej strony ukraińskiej nad rosyjską. Najistotniejsze jest to, że operacja charkowska definitywnie kończy rosyjskie zdolności do prowadzenia strategicznej ofensywy w Ukrainie. Rosja takich zdolności już nie ma i bez jakichś radykalnych decyzji nie będzie już mogła kontynuować swojej operacji strategicznej tak, jak to próbowała robić do tej pory. A zatem tak - ofensywa charkowska zdecydowanie jest istotnym punktem w tej wojnie. To drugi tak znaczący moment po ukraińskim zwycięstwie pod Kijowem.

Ostatnia faza wojny trwająca już od miesięcy przypominała walkę dwóch bokserów w zwarciu. Ofensywą w obwodzie charkowskim Ukraina wyrwała się z tego zwarcia z ciosem.

Czy był pan generał zaskoczony wyborem przez ukraińskich wojskowych tego kierunku ofensywy?

Trochę tak. Muszę przyznać, że raczej spodziewałem się kontynuowania operacji na przyczółku chersońskim i jednocześnie przygotowania uderzenia raczej w kierunku Morza Azowskiego.

Czyli na tak zwanym kierunku zaporoskim?

Tak. Z Zaporoża w kierunku Berdiańska lub Mariupola - w celu wyjścia nad Morze Azowskie, by rozciąć rosyjskie ugrupowanie na dwie części - jedną krymsko-chersońską i drugą w Donbasie i obwodzie charkowskim - i jednocześnie przerwać lądowe połączenie terytorium Rosji z Krymem opanowane przez rosyjską armię w pierwszej fazie wojny. Tego się raczej spodziewałem - dlatego atak w obwodzie charkowskim był i dla mnie pewnym zaskoczeniem.

Co zadecydowało o tym, że Rosjanie nie wytrzymali pierwszego uderzenia Ukraińców w ofensywie charkowskiej, a następnie Ukraińcy byli w stanie osiągnąć wręcz błyskawiczne, jak na warunki tej wojny, postępy rzędu nie mniej niż 75 kilometrów, a być może nawet więcej - zważywszy na nie w pełni jeszcze potwierdzone doniesienia o działaniach na wschód od rzeki Oskił?

To jest przede wszystkim następstwo bardzo przemyślanej i sprytnej ukraińskiej strategii operacyjnej, która w tej fazie "walki w zwarciu" polegała na czymś w rodzaju rozciągania w przestrzeni ugrupowania rosyjskiego. Zarówno na południu kraju, w samym centrum walk, jak i pod Charkowem, Ukraińcy przeprowadzali ograniczone kontrataki, które zmuszały Rosjan do dekoncentrowania sił, rozciągania ich ugrupowania, a ostatecznie do przerzucenia - kosztem właśnie północy - istotnej części jednostek na południe kraju oraz do kontynuowania tego swojego głównego uderzenia w Donbasie. Pamiętajmy przy tym, że w Donbasie Rosjanie wciąż usiłują atakować - i że także to sprawiło, że na północy pozostały oprócz pewnej części doborowych jednostek z zachodniego okręgu wojskowego, głównie siły osłonowe. Osłonowe nie tylko w sensie samej ich drugorzędnej czy trzeciorzędnej wartości bojowej, ale także z racji samego ich zastosowania i przeznaczenia. Mówimy bowiem o siłach tak zwanych "republik" Donbasu i oddziałach Rosgwardii - przeznaczonych przede wszystkim do utrzymywania okupacji terytorium - znacznie bardziej w sensie administracyjno-wojskowym niż w sensie operacyjno-wojskowym. Jednocześnie zaś Rosjanie z jakichś powodów uznali, że ten kierunek nie jest zagrożony silnym atakiem - i zorganizowali tam jedynie pojedynczą linię obrony o bardzo płytkim ugrupowaniu. W głębi natomiast nie mieli przygotowanych ani kolejnych linii obrony ani nawet żadnych większych odwodów.

Przeczytaj także:

Czy Ukraińcy mogli mieć pewność, że tak właśnie jest?

Myślę, że Ukraińcy doskonale to wiedzieli. Dysponując dobrymi informacjami z rozpoznania i wywiadowczymi - w tym z amerykańskiego rozpoznania satelitarnego - mieli jak na tacy to całe rosyjskie ugrupowanie. Dobrze zidentyfikowali jego słaby punkt. I właśnie tam - zgodnie z zasadami sztuki wojennej - na relatywnie wąskim odcinku przerwali tę pierwszą rosyjską linię obrony i wyszli w głąb przestrzeni operacyjnej, gdzie już nie było żadnych większych rosyjskich sił. Stąd też taki dosyć duży sukces, jeśli idzie o ukraińskie tempo natarcia. Te 15-20 km na dobę mieszczą się w klasycznych normach tempa natarcia, których na przykład Rosjanie nigdy nie osiągnęli w Donbasie. Tam ich realne postępy wynosiły raczej po kilkaset metrów na dobę w skali całej operacji.

Osiągnięcie zauważalnie wyższego tempa udało się Rosjanom w zasadzie tylko na południu Ukrainy i tylko w pierwszych dniach wojny.

Pod Kijów też w tych pierwszych dniach dość szybko podchodzili, ale i szybko utknęli - od razu, gdy ich zatrzymali Ukraińcy.

Głównymi składowymi ukraińskiego sukcesu w obwodzie charkowskim były natomiast najpierw bardzo dobre rozpoznanie rosyjskiego ugrupowania, a następnie pełne zaskoczenie Rosjan tym atakiem.

Teraz, gdy Rosjanie stracili cały obwód charkowski - a ich sytuacja na północy Donbasu, wzdłuż Dońca, bardzo znacząco się skomplikowała. Nieco dalej na południe w rejonie na zachód od Doniecka oraz na południe i wschód od Bachmutu rosyjskie siły zachowują się tak, jakby nic wielkiego się nie stało. I kontynuują ataki w tych samych miejscach i kierunkach, w których działo się to przez długie tygodnie, a nawet miesiące - nieodmiennie bez powodzenia zresztą. O co tu pańskim zdaniem chodzi?

To przede wszystkim świadectwo tego, że opanowanie obwodu donieckiego jest obecnie głównym celem strategicznym Rosji. Rosjanie chcieliby jak najszybciej osiągnąć granice administracyjne obwodu donieckiego, aby móc jednocześnie w Ługańsku i w Doniecku ogłosić tak zwane referenda - a następnie włączyć te terytoria do Federacji Rosyjskiej.

Właśnie minął termin wyznaczony armii na podbicie obwodu donieckiego przez Putina na 15 września.

Różne takie terminy były już podawane przez media - ja zaś dobrze pamiętam, jak Putin swego czasu się zarzekał, że operacje wojskowe takimi politycznymi czy historycznymi terminami się nie rządzą. Więc może te rzekome terminy były bardziej jakimiś spekulacjami publicystycznymi niż realnymi datami wskazanymi przez Kreml.

Niemniej to jest na pewno ten główny cel militarny Rosji: zdobycie całego terytorium obwodu donieckiego, a jednocześnie obrona okupowanego terytorium obwodu chersońskiego na południu.

Jak sukces ukraińskiej ofensywy w obwodzie charkowskim zmienia sytuację w tej wojnie?

Rosjanie mieli plan opanowania obwodu donieckiego poprzez ataki prowadzone z dwóch głównych kierunków. Pierwszym był ten wschodni i południowo-wschodni - mówimy tu o natarciach z rejonów Doniecka i Łysyczańska. Drugim kierunkiem miała być północ - czyli natarcie z rejonu Iziumu, gdzie od wielu już miesięcy Rosjanie usiłowali przygotować podstawy wyjściowe do wykonania uderzenia. Ukraińska operacja charkowska uniemożliwiła wykonanie tego uderzenia z północy na obwód doniecki i miasta Słowiańsk i Kramatorsk. Rosjanie zostali z rejonu Iziumu wyparci, wypędzeni czy też zmuszeni do wyjścia stamtąd przez okrążających ich od północy Ukraińców. I to bardzo znacząco zmienia sytuację w Donbasie. Rosjanie ostatecznie stracili możliwość wykonania rozstrzygającego uderzenia z północy. Muszą w związku z tym próbować obwód doniecki zdobywać z grubsza tak, jak do tej pory - czyli poprzez czołowe ataki ze wschodu i z południowego wschodu. Zmuszeni są przy tym nacierać na bardzo dobrze przygotowane, umocnione i obsadzone ukraińskie linie obronne, w związku z tym ich postępy są bardzo nieznaczne, a wojna w Donbasie w coraz większym stopniu przybiera charakter pozycyjny.

Zdobywanie niewielkiej wsi Kodema na południe od Bachmutu zajęło Rosjanom prawie cały lipiec, cały sierpień i jeszcze ponad 10 dni września.

Tak właśnie wyglądają realia, w których Rosjanie nie mają możliwości rozwijania swych natarć. Po prostu ugrzęźli w atakach czołowych na bardzo dobrze przygotowane pozycje. Najwyraźniej to właśnie taka wojna - pozycyjna, niedająca żadnej ze stron możliwości osiągnięcia zdecydowanego sukcesu ofensywnego. A jeżeli chodzi o sukcesy defensywne, to niewątpliwie odnoszą je w Donbasie Ukraińcy - wyniszczając, wręcz rozstrzeliwując kolejne rosyjskie próby frontalnych ataków. Rosjanie szukali z tego wyjścia próbując - zresztą bez powodzenia - przygotować oskrzydlający ukraińskie linie atak spod Iziumu. Teraz nie mogą już na to liczyć - i to jest być może największe osiągnięcie ukraińskiej ofensywy w obwodzie charkowskim.

A czy na skutek tej ofensywy to Rosjanom nie grozi teraz oskrzydlenie w Donbasie? Mówię tu o ewentualnych dalszych ukraińskich postępach w głąb północnej części obwodu ługańskiego, za rzeką Oskił - wiele różnych spekulacji ekspertów dotyczy obecnie możliwości podjęcia tam przez Ukraińców działań w kierunku Sadowego czy wręcz Starobielska.

Też się zetknąłem z tymi spekulacjami, ale nie sądzę, żeby miały one dobre podstawy. Tak na pierwszy rzut oka może się rzeczywiście wydawać, że Ukraińcy mają świetną okazję, by pójść za ciosem i atakować w głąb północnej części obwodu ługańskiego. Ale to byłby bardzo ryzykowny manewr. Z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, nie wydaje mi się, żeby zgromadzone przez Ukraińców w obwodzie charkowskim siły były wystarczające, by mogli oni ruszyć jeszcze dalej.

A przy tym mają do zabezpieczenia i skonsolidowania 8 do 10 tysięcy kilometrów już odbitego terytorium oraz konieczność obsadzenia nowych linii wzdłuż granicy z Rosją, co też jest zadaniem dla naprawdę znacznych sił wojskowych.

Oczywiście. Oprócz tego jednak, że tych sił może Ukraińcom po prostu nie starczyć, by iść natychmiast dalej, jest jeszcze drugi powód, dla którego wizja dalszego ataku w głąb obwodu ługańskiego wydaje mi się mało realistyczna.

Otóż taka ofensywa musiałaby się przez cały czas odbywać wzdłuż granicy z Rosją. Rosja miałaby więc otwarte pole manewru i mnóstwo możliwości wyprowadzania z północy flankujących uderzeń na tyły i skrzydła ukraińskiego zgrupowania.

W mojej ocenie byłby to więc bardzo ryzykowny dla Ukraińców scenariusz.

Czego się więc pan teraz spodziewa?

Tego, że po krótkiej pauzie operacyjnej lub wręcz bez żadnej pauzy kontynuowane będą ataki na przyczółku chersońskim, gdzie ugrupowanie rosyjskie ma swoją piętę achillesową, jaką są dość znaczne siły na zachodnim brzegu Dniepru. Pozostają odcięte od zaopatrywania, logistyki, możliwości prowadzenia manewrów, wycofywania i wprowadzania nowych sił. Ukraińcy osiągnęli to przez zniszczenie mostów na Dnieprze i nieustanne niszczenie różnych pontonowych i promowych przepraw, jakie Rosjanie tam organizują. To zgrupowanie według szacunków analityków liczy około 20 tysięcy żołnierzy, a więc jest bardzo duże jak na warunki rosyjskiej armii w Ukrainie. Jest zarazem izolowane, bardzo wrażliwe i podatne na ataki. Spodziewam się więc, że Ukraińcy nie zwolnią swoich dotychczasowych prób niszczenia rosyjskich wojsk na prawym brzegu Dniepru.

Myślę, że że to będzie główna ukraińska operacja tej jesieni - stopniowe dobijanie przyczółka chersońskiego.

A gdyby to się miało udać?

To myślę, że możliwe byłoby to uderzenie, o którym już wspomniałem i którego się spodziewałem wcześniej, czyli z obwodu zaporoskiego w kierunku wybrzeża Morza Azowskiego. Nazwijmy to operacją azowską. To byłby naturalny kierunek natarcia, żeby osiągnąć rozcięcie ugrupowania rosyjskiego na powiedzmy donbaskie i krymskie. Ale jak to na wojnie bywa, nie zawsze to, co jest naturalne i oczywiste, się spełnia. Choćby dlatego, że jeżeli to coś jest naturalne i oczywiste także dla drugiej strony, to ta druga strona się na to przygotowuje.

W rosyjskiej infosferze militarnej i analitycznej bardzo wiele się mówi o możliwości ukraińskiego ataku z Zaporoża na południe - przy czym jest to traktowane jako największe potencjalne zagrożenie dla "operacji specjalnej". Rosyjska armia także ściągnęła już na kierunek zaporoski istotną część sił - między innymi właśnie z obwodu charkowskiego.

Tak. Dziwiłbym się zresztą, gdyby Rosjanie tego nie robili. I dlatego taka ofensywa, o której w tej chwili mówimy, miałaby sens dopiero wtedy, gdyby zawierała jakiś pierwiastek zaskoczenia. Na przykład samym momentem wykonania takiej operacji. Wszyscy spodziewają się, że po jesiennych roztopach, wojna wejdzie w etap stagnacji, zastoju aż do wiosny. Wcale bym się więc nie zdziwił, gdyby Ukraińcy wbrew tym różnym opiniom i ocenom wykonali takie uderzenie na przykład w samym środku zimy - kiedy mało kto się tego spodziewa. Wtedy byłyby jakieś szanse na zaskoczenie Rosjan. Musimy sobie jednak przy tym powiedzieć jedno.

Co takiego?

Możemy się zastanawiać nad przyszłymi ukraińskimi operacjami tylko pod tym warunkiem, że Rosja nie podejmie jakiejś radykalnej decyzji dla zmiany tej sytuacji. I dla wyrwania się z tego narożnika, do którego jest coraz bardziej zapędzana przez własne błędy i coraz bardziej się wzmagające aktywności ukraińskiej armii.

Ma pan na myśli powszechną mobilizację lub tak zwane demonstracyjne uderzenie nuklearne?

Spodziewałbym się ze strony Rosji kroków o charakterze eskalacyjnym. Nie liczyłbym na to, na co liczy część analityków - że Rosjanie będą się starali za wszelką cenę przeczekać ten trudny okres jesienno-zimowy gromadząc jakieś tam odwody i dopiero wiosną przejdą do prób wznowienia swej ofensywy. Relatywnie mało prawdopodobne wydaje mi się także, to, by Rosja miała w tym okresie zacząć szukać jakiegoś porozumienia z Ukrainą.

Znacznie bardziej prawdopodobne są opcje eskalacyjne. A to dlatego, że Putin wyznaje doktrynę eskalacyjnego modelu prowadzenia wojny.

Model ten polega na tym, że jeżeli masz jakieś kłopoty, to uciekasz z nich wyłącznie do przodu. Tak właśnie było do tej pory. Wojna według rosyjskich założeń rozpoczęła się jako operacja niskiej intensywności, która miała zakończyć się szybko i niemal bez realnej walki. Rosjanie mieli po prostu wjechać autostradami w Ukrainę. To się oczywiście kompletnie nie udało. Ale rosyjską reakcją było natychmiastowe eskalowanie konfliktu do poziomu wojny totalnej polegającej na atakowaniu wszystkiego, co się rusza oraz celów cywilnych i infrastrukturalnych na równi z wojskowymi. A kiedy i to nie zadziałało, bo główną siłą Ukrainy pozostawał narodowy opór, Rosja weszła na kolejny poziom eskalacji. I rozpoczęła wojnę zbrodniczą - z masowymi morderstwami, wywózkami i represjami wymierzonymi w ludność cywilną na podbitych i okupowanych terytoriach. Teraz też spodziewam się więc kolejnego kroku lub kroków Rosji właśnie w kierunku eskalacji konfliktu.

Jak ta eskalacja może wyglądać?

Pierwszym wariantem, który tu się nasuwa, może być otwarte włączenie Białorusi do wojny. Rzecz jasna Białoruś już w niej w sposób bierny uczestniczy udostępniając Rosji swoje terytorium, bazy wojskowe, przestrzeń powietrzną, a zapewne także siły specjalne. Sądzę jednak, że Putin ma na stole także i taką opcję, by wciągnąć Białoruś w pełnoskalową wojnę - przede wszystkim w celu przerwania łańcuchów dostaw sprzętu wojskowego i zaopatrzenia wiodących z Polski i Słowacji przez zachodnią Ukrainę.

Zadaniem białoruskiej armii mogłoby więc być takie dywersyjne uderzenie w głąb zachodniej Ukrainy wzdłuż granicy z państwami NATO. Zarówno w celu osłabienia Ukrainy, jak i w celu podwyższenia poziomu ryzyka konfrontacji z NATO.

Bo musimy pamiętać, że to jest też jeden ze sposobów Putina na zaostrzanie tej wojny i zarazem powstrzymywanie zachodniej opinii publicznej przed angażowaniem się we wsparcie Ukrainy.

Drugi możliwy kierunek eskalacji to przekształcenie przez Kreml "operacji specjalnej" w operację wojenną czy wręcz wojnę obronną. Musiałoby się opierać o przekonanie jakoś Rosjan do przyjęcia zmiany tej dotychczasowej narracji, że Rosja prowadzi w Ukrainie operację specjalną na taką, że oto Rosja zmuszona jest prowadzić wojnę obronną .

"Wielką Wojnę Ojczyźnianą"?

Tak. Nową, drugą wojnę ojczyźnianą, czy putinowską wojnę ojczyźnianą. To by musiało oczywiście kosztować sporo wysiłku informacyjno-propagandowego. Ale jednym ze sposobów, który mógłby do tego Putinowi posłużyć, byłoby na przykład przeprowadzenie "referendów" na terenach okupowanych (nawet referendów częściowych, tylko na obecnie okupowanych częściach terytoriów obwodów donbaskich, chersońskiego i zaporoskiego, bez czekania z nimi na ostateczne zajęcia całych tych obwodów) - a następnie włączenie ich do Rosji. Wówczas wszelkie ataki na wojska rosyjskie na tych terenach byłyby traktowane jako ataki na terytorium Rosji. W związku z tym Putin mógłby Rosjanom powiedzieć: "Zwyciężyliśmy w tej operacji specjalnej, bo włączyliśmy te ziemie stare, nasze, ruskie do macierzy. Operacja specjalna się powiodła, właśnie taki był nasz cel. No ale teraz nas atakują, to musimy się bronić, prawda? "

W związku z tym trzeba wprowadzić stan wojny, co z kolei pozwoliłoby Putinowi na dwa kolejne ruchy strategiczne. Pierwszym mogłoby być ogłoszenie powszechnej mobilizacji, czego w warunkach tej operacji specjalnej Putin nie chce, bo się boi niepokojów społecznych czy wręcz ogólnonarodowego oporu. No, ale gdyby to była nowa Wielka Wojna Ojczyźniana, to argumenty na rzecz tej powszechnej mobilizacji byłyby mocniejsze. I wtedy - po paru miesiącach - powiedzmy, że właśnie na wiosnę, mógłby zgromadzić na bazie tej mobilizacji jakieś nowe siły, które pozwoliłyby mu kontynuować wojnę agresywną w Ukrainie.

A ten drugi możliwy „ruch strategiczny” Putina po zamianie operacji specjalnej w Wielką Wojnę Ojczyźnianą na czym mógłby polegać?

Na tym, że w ramach tej wojny ojczyźnianej Putin mógłby powiedzieć Rosjanom: nadszedł ten moment, musimy użyć taktycznej broni atomowej. Musimy bronić swojego kraju i przystąpić do realizacji swojej doktryny tak zwanej "deeskalacji nuklearnej" - czyli zakończenia konfliktu konwencjonalnego przy pomocy taktycznej broni atomowej. Przypomnijmy, że najogólniej rzecz biorąc, ta doktryna zakłada, że w krytycznej sytuacji Rosja dokonuje ostrzegawczego uderzenia nuklearnego gdzieś w powietrzu, na morzu, czy na pustkowiu. Niekoniecznie po to, aby razić jakiekolwiek obiekty drugiej strony, ale po to, by dać jej jednoznaczny sygnał: jesteśmy na progu eskalacji - jedyne, co pozostało, to negocjacje pokojowe, ale to co już zdobyliśmy, zostaje przy nas. A gdyby to nie zadziałało, wówczas doktryna "deeskalacji nuklearnej" zakłada realne selektywne uderzenie nuklearne na jakiś wyłącznie wojskowy obiekt. Gdyby i to nie pokonało drugiej strony, nastąpiłyby uderzenia taktyczną bronią atomową już na ogólniejsze cele strategiczne.

Jeżeli Putin wszedłby na tę ścieżkę, byłoby jak go z niej sprowadzić?

To bardzo niebezpieczna doktryna, w stosunku do której Zachód nadal nie ma wypracowanej skutecznej odpowiedzi, jak reagować - i jak powstrzymywać Rosję przed próbą sięgnięcia do takiego szantażu. Bo przecież gdyby ta broń taktyczna została przez Rosję użyta, można się spodziewać, że w obliczu nuklearnej zagłady w Ukrainie wzięłyby górę jednak tendencje do kapitulacji.

Dlatego właśnie obawiam się, że Putin ma jeszcze całkiem spore instrumentarium eskalacji. Powinniśmy spodziewać się wszystkiego, co najgorsze.

Co mógłby w takiej sytuacji zrobić Zachód?

Zachód naprawdę nadal nie ma dobrej odpowiedzi na rosyjską doktrynę użycia taktycznej broni atomowej. Przede wszystkim Rosja ma ogromną przewagę w tej broni. W Europie wygląda ona mniej więcej jak 10 do jednego: Rosjanie mają około 2000 różnych ładunków taktycznych małej mocy. A amerykańskich bomb atomowych, tak jak w jawnych źródłach można wyczytać, jest w Europie około 200, a nawet niektórzy mówią, że w odpowiedniej gotowości jedynie około 100. No więc jest to ogromna przewaga, która komplikuje możliwości jakiejś realnej odpowiedzi Zachodu na taką ewentualność. Pamiętajmy też, że w sytuacji wojny ukraińskiej dodatkową i może jeszcze ważniejszą komplikacją jest to, że Ukraina nie jest w NATO. I że taki atak nuklearny na Ukrainę nie byłby równoznaczny z atakiem nuklearnym na państwo NATO. To z kolei bardzo utrudniłoby podjęcie przez NATO kolektywnej decyzji (podejmowanej przecież na zasadzie konsensusu) o jakiejś adekwatnej odpowiedzi. Tymczasem takiej odpowiedzi brakuje nawet w sferze deklaratywnej. Na wielokrotne nuklearne pogróżki Putina nie padła dotąd ze strony NATO odpowiedź w rodzaju "my też mamy broń atomową". Nie padło też zapewnienie o odwecie w postaci wprowadzenia totalnych sankcji tym razem obejmujących już wszystkie relacje gospodarcze czy zerwania wszelkich kontaktów międzynarodowych z Rosją, czy też zmasowanego wsparcia wojskowego Ukrainy. To może Putina ośmielać.

Widzi pan jakiś sposób na zmianę tego stanu rzeczy?

Wydaje mi się, że pewną metodą mogłoby być sięgnięcie po memorandum budapesztańskie, w którym potęgi atomowe - w tym oprócz Rosji Stany Zjednoczone i Wielka Brytania - zagwarantowały Ukrainie bezpieczeństwo w zamian za zrzeczenie się broni nuklearnej, która została w tym kraju jako spadek po ZSRR. Przypomnienie Putinowi o tym akcie prawnym i zdecydowanej deklaracji dotrzymania zawartych w nim gwarancji w wypadku sięgnięcia po doktrynę "nuklearnej deeskalacji" mogłoby być tym przysłowiowym kubłem zimnej wody.

Panie generale, czy oprócz tych czarnych scenariuszy eskalacyjnych dotyczących Rosji, dostrzega pan również jakiś wariant, który prowadziłby raczej do odprężenia?

Tak – przede wszystkim ten, że wciąż istnieje moim zdaniem i taka możliwość, że ta wojna okaże się dla Putina i jego otoczenia tym, czym wojna w Afganistanie stała się dla Breżniewa. Klęska w obwodzie charkowskim została w Rosji uznana za bolesne upokorzenie i wywołała całkiem jawną dyskusję dotyczącą jakości prowadzenia "operacji specjalnej" a nawet samego jej sensu. Wciąż istnieje i taka szansa, że wojna w Ukrainie doprowadzi do jakiejś formy przesilenia w kremlowskich elitach władzy, które mogłoby zmieść Putina ze sceny. Tego w każdym razie mu życzmy.

MAPA przebiegu działań wojennych w Ukrainie

O mapie: Mapa jest aktualizowana w rytmie odpowiadającym publikacji kolejnych analiz z cyklu SYTUACJA NA FRONCIE – za każdym razem przedstawia zatem ten względnie* bieżący stan działań wojennych, nie zaś ten historyczny zgodny z datami publikacji poszczególnych odcinków. Dla wygody korzystania mapę zdecydowanie warto rozwinąć – służy do tego przycisk w jej lewym dolnym rogu.

Odwzorowany przebieg linii frontu ma charakter mniej lub bardziej przybliżony – zwłaszcza w rejonach, gdzie biegnie ona wzdłuż krętych meandrów rzek Doniec i Ingulec.

*Musimy pamiętać, że część informacji trafia do nas z dobowym (lub i dłuższym) opóźnieniem, część zaś wymaga weryfikacji – aktualizując mapę korzystamy wyłącznie z potwierdzonych danych, choć w analizach wspominamy i o tych nie w pełni jeszcze zweryfikowanych.

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze