Ukraińcy deklarują niespotykany w czasach pokoju optymizm. Bo kiedy porówna się swoje życie z życiem uciekinierów w Mariupola, nie da się narzekać. Zauważają degradację Rosji, porównują ją do drugiej Korei Północnej. I robią croissanty z polewą stylizowaną na fryzurę Borisa Johnsona
Socjologiczny instytut „Rating”, zajmujący się badaniem ukraińskiej opinii publicznej, opublikował niedawno raport dotyczący oceny obrazu państwa ukraińskiego w oczach mieszkańców. Na pytanie: „Jak Państwo uważają: czy całościowo sprawy w Ukrainie idą w dobrym kierunku, czy złym?” od początku marca rekordowa liczba Ukraińców twierdzi, że idzie dobrze. A mierzą to od 2011
Będzie się polepszać.
Pierwszy pomiar: listopad 2011 roku. 71% mówił, że sprawy idą w złym kierunku, 13%, że w dobrym. Rok 2018 – rekord. 78% Ukraińców uważa, że sprawy w Ukrainie mają się źle, 12%, że w porządku. Krótka poprawa nastąpiła w połowie roku 2019 i jedyne dotychczasowe pozytywne wyniki (najwyższy: 52% dobrze, 22% źle), już w listopadzie 2019 znowu wskaźnik wrócił do bezpiecznego standardu, gdzie 43% uważa, że jakoś idzie, a 35%, że nie.
I szło tak źle do lutego 2022 roku. W tym czasie już od niemal dwóch lat przewaga tych, którzy oceniali negatywnie sytuację w Ukrainie nad zadowolonymi wynosiła mniej więcej 50 punktów procentowych.
Wraz z wybuchem wojny wszystko się zmieniło. Marzec 2022: 76% ankietowanych uważa, że sprawy idą w dobrym kierunku, a tylko 15%, że w złym. Z każdym pomiarem jest coraz lepiej, z punktem kulminacyjnym pod koniec kwietnia, kiedy to niezadowolonych było tylko 10%, a zadowolonych: 80%. Najnowszy pomiar z maja różni się tylko nieznacznie od tego kwietniowego (79% do 12%).
To badanie można dość łatwo wytłumaczyć, szczególnie patrząc na odpowiedzi na pytanie „Co myślicie o przyszłości Ukrainy?”. W listopadzie 2021 roku 35% respondentów stwierdziło, że sytuacja będzie się raczej pogarszać, 38%, że zostanie taka sama, a 13%, że będzie się polepszać – w maju 2022 roku 7% osób stwierdziło, że będzie się pogarszać, 13%, że zostanie taka sama, a aż 76%, że będzie się polepszać.
Trudno się nie spodziewać i nie mieć nadziei na to, że będzie lepiej, skoro jest wojna
„Jakimi, według Państwa, są warunki życia w Ukrainie dla większości populacji?” Listopad 2021: 53% - ogólnie złe, 34% - ogólnie zadowalające, 4% - ogólnie świetne. Maj 2022: 28% - ogólnie złe, 59% - ogólnie zadowalające, 9% - ogólnie świetne. Najlepsze wyniki są w centrum Ukrainy, w Kijowie i na Zachodzie, najgorsze na Wschodzie. Zmienia się punkt odniesienia.
Kiedy myśli się o Mariupolu (na zdjęciu), swój dom wydaje się trochę lepszy.
Nie wszyscy jednak mają się dobrze. W rozmowie z Julią Horbań z „Ukrinform”, Jarno Habicht, szef biura WHO w Ukrainie, czytamy o wpływie wojny na zdrowie psychiczne.
Ukraińcy przeżywają traumę wywołaną przez wojnę i, jak Pan zauważył, jej wpływ na zdrowie psychiczne będą odczuwalne przez dziesięciolecia. Co mówi doświadczenie światowe – jak podołać traumie psychicznej spowodowanej przez wojnę?
Kiedy patrzymy na wojnę i warunki życia na poziomie globalnym, widzimy, że jedna na pięć osób żyjących w takich warunkach ma problem ze swoim stanem psychicznym – opowiada Habicht. - Mogą to być lęki, poczucie bezradności, ogólny stres, niektórzy nie mogą spać. Lista symptomów może być dość długa. Konieczne jest zapewnianie pomocy psychologicznej, w czym powinni brać udział doświadczeni w różnych kierunkach specjaliści medyczni.
Habicht dodaje, że przydatne mogą się w tej sytuacji okazać materiały dotyczące zdrowia psychicznego przygotowane przez WHO w związku z wybuchem pandemii.
W końcu, jako że kryzys w Ukrainie trwa od 2014 roku, mamy dużo zaawansowanych praktyk i metod działania, które były przygotowane w Ukrainie od tego czasu w sferze zdrowia psychicznego. Te praktyki również można zastosować we wsparciu socjalno-psychicznym.
Traumatyczne dla Ukraińców są również wywózki do Rosji. Z jednego z takich obozów wydostał się Jarosław, którego historię przestawiają „Hromadske”.
Jarosław żył w Mariupolu i kiedy 23 lutego spacerował po swoim mieście, nie czuł, że coś ma się wydarzyć. Wydarzyło się. Do połowy marca zostawał ze swoją rodziną w mieście. 10 marca w ich mieszkanie trafił pocisk artyleryjski. Na szczęście wylądował w pokoju, gdzie nikogo akurat nie było.
"Zdecydowaliśmy się jechać. Rozumieliśmy: jeśli jeszcze raz pocisk trafi w budynek i wybiegniemy na ulicę, rozstrzelają nas. A jeśli zostaniemy w środku, spłoniemy żywcem. Więc usiedliśmy w samochodzie, w którym już nie było szyb, i pojechaliśmy do przyjaciół".
Parę dni później podjęli decyzję o opuszczeniu miasta. Ale gdzie? Na Zachód, terytoria kontrolowane przez Ukrainę? Podobno Rosjanie ostrzeliwują kolumny z uciekającymi. Stwierdzili więc, że należy pojechać przez Krym do Rosji – a dopiero stamtąd do Europy.
Rodzinie udało się przedostać, Jarosławowi nie. Miał lekko przedawniony paszport. Trafił do „punktu tymczasowego pobytu” dla Ukraińców wysiedlonych z terytoriów przejmowanych przez Rosję. Jest ich około 500. Jarosław żył w szkole z internatem, w sumie osadzonych było tam do 250 osób. Znalazł się w Dżankoju na Krymie.
Przesłuchiwano go: „A skąd przyleciały pociski? A czyje one były? Jak to – rosyjskie? Nie, one były ukraińskie, tak zapiszemy”.
W końcu go wypuścili, żył przez pewien czas u swojej matki chrzestnej w Sewastopolu, a potem pojechał do Petersburga, gdzie mieszka jego ciotka. Nie chciał się tam jednak zatrzymywać.
Przekroczył granicę rosyjsko-estońską, ale nie było to łatwe. Był na granicy sześć godzin, sprawdzono jego telefon, w pokoju rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa zaproponowano, aby wstąpił do batalionu Donieckiej Republiki Ludowej, odmówił. Znaleźli też kontakt w telefonie zapisany jako „Paweł Lisowski” - według rosyjskich służb był to numer pracownika Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, więc zmusili Jarosława do nagrania filmiku, na którym donosił na domniemanego ukraińskiego wojskowego oraz zobowiązuje się nie wrócić do Ukrainy.
W końcu się udało. Dostał się do Estonii, gdzie jeszcze przez dwie godziny był przesłuchiwany. Potem pojechał na Łotwę, gdzie uzyskał status uchodźcy i próbuje rozpocząć nowe życie.
W czasie, kiedy Ukraińcy uciekają z Rosji, Kim Dzong Un, przywódca Korei Północnej, w telegramie wysłanym do Putina z okazji Dnia Rosji, wyraża swoje poparcie dla działań rosyjskich.
„Pod Pana kierownictwem rosyjski naród, odważnie przeciwstawiający się rozmaitym wyzwaniom i trudnościom, osiąga wielkie sukcesy w wypełnianiu sprawiedliwego zadania obrony godności, bezpieczeństwa i prawa do rozwoju kraju, któremu naród północnokoreański daje pełne wsparcie”.
Jak zauważa „Ukrainśka Prawda”, wcześniej Korea Północna nie wyrażała poparcia dla działań Rosji. Ukraińcy nie są zaskoczeni. W komentarzach piszą: „Była jedna Korea Północna, będą dwie”.
Sojusznicy Ukrainy są jednak oczywiście, nie na Wschodzie, a na Zachodzie. Jednym z nich jest Boris Johnson, który podobno jest, tak naprawdę, Ukraińcem. Brytyjską predylekcję do Ukrainy sugerują również inne badania, tym razem przeprowadzone na Zachodzie.
Europejska Rada Spraw Zagranicznych, paneuropejski think tank, zapytała, czy obywatele krajów europejskich chcą dla Ukrainy pokoju – nawet kosztem ustępstw terytorialnych – czy sprawiedliwości.
Wszystkie badane kraje optują za pokojem, a nie za sprawiedliwością; oprócz Polski. W Polsce 16% badanych chce pokoju, a 41% żąda sprawiedliwości, 25% osób jest niezdecydowanych. To najmniej pokojowo nastawiony kraj i jedyny, w którym dążenie do sprawiedliwości jest silniejsze, niż dążenie do pokoju. Na drugim miejscu jest Wielka Brytania, w której 22% osób jest za pokojem, 21% za sprawiedliwością, a 35% osób jest niezdecydowanych. Najbardziej pokojowe są Włochy, które też stwierdzają, że wina Rosji i Ukrainy w wybuchu wojny jest równa.
Johnson zaś jest jednym z najbardziej agresywnie nastawionych do Rosji polityków zachodnich. Nic dziwnego, że, jak wskazuje była dziennikarka rosyjskiej opozycyjnej „Nowej Gazety”, cieszy się niezwykłą popularnością w Ukrainie. A Ukraińcem sam się nazwał. Jego konto na Instagramie nosi nazwę „borisjohnsonuk”. „UK” - od „United Kingdom”, Zjednoczonego Królestwa. Jednak „-uk” to też popularny sufiks w ukraińskich nazwiskach.
Ukraińcy czytają więc z sympatią: Boris Johnsoniuk, a kijowianie nazywają tak nawet croissanty. W pewnej kijowskiej kawiarni został ostatnio wypatrzony wypiek ze zdobieniem przypominającym rozwiane włosy Johnsona. Można było go kupić za 97 hrywien; należało prosić o „Borysa Dżonsoniuka”.
Jeśli ktoś chciałby zaoszczędzić, w Chmielnickim może zaś kupić lemoniadę „Dżonsoniuk” za jedyne 70 hrywien.
Poparcie dla brytyjskiego premiera wyraża się jednak nie tylko gastronomicznie. Mieszkańcy domów przy byłej ulicy Lewoniewskiego w Nowomoskowsku budzą się już przy ulicy Johnsona. Podobno do obywateli miasta ta nazwa przemawia o wiele bardziej, niż wcześniejsza, honorująca radzieckiego lotnika polskiego pochodzenia.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
Komentarze