1990 zakażeń dengą w Europie w 2017 roku. Choroba trafia tu z krajów tropikalnych, zdarzają się też lokalne transmisje wirusa. Komar tygrysi, który przenosi tę należącą do grupy gorączek krwotocznych chorobę, zajął już południe Europy i prze na północ. Do Polski na razie nie doleci, ale nie jest wykluczone, że wirusa mogłyby przenosić rodzime komary
„Ciało staje się jedną wielką raną. Krwawi na zewnątrz i w środku. Trudno nawet sobie wyobrazić, jaki to może być ból” – mówi OKO.press dr hab. Katarzyna Pancer, wirusolog z Zakładu Wirusologii Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny. Opowiada o najcięższej postaci dengi – choroby, która niekiedy przyjmuje postać gorączki krwotocznej. Bardzo podobnej do tej, którą wywołuje siejący spustoszenie w Afryce wirus Ebola.
Nic więc dziwnego, że w języku suahili dengę nazywa się „Ka dinga pepo” - „diabelską chorobą”. Amerykanie mówią o niej: „gorączka łamiąca kości”. A Brytyjczycy w czasach kolonialnych przezywali ją dandy fever – „gorączką dandysa” – bo osłabieni chorzy zataczali się jak pijani. Szczęśliwie, w większości przypadków ma ona łagodniejszy przebieg i nie grozi śmiercią.
Wirusa wywołującego dengę do niedawna kojarzono przede wszystkim z Afryką i z Azją. Dziś na stałe jest już w Ameryce Północnej i Południowej.
Przypadki gorączki denga diagnozuje się również w Europie. W 2017 roku w Unii Europejskiej było ich łącznie 1990 (również w Polsce), a choroba była przywleczona z terenów tropikalnych i subtropikalnych. W ostatnich latach zdarzały się też lokalne transmisje wirusa, będące efektem jego zawleczenia na Stary Kontynent.
„Ekspansja choroby w Europie i na świecie ewidentnie jest związana z procesem ocieplania się klimatu” – mówi dr hab. Pancer. W Europie tworzą się korzystne warunki dla rozwoju gatunku komara, który jest roznosicielem dengi.
Globalne ocieplenie to nie tylko zmiany temperatur i gwałtowne zjawiska atmosferyczne. To również zagrożenie dla zdrowia. Ta prawda wolno przebija się do świadomości Polaków. Dlatego OKO.press publikuje cykl artykułów o wpływie zmian klimatycznych na zdrowie Polaków. Bezpośrednią inspiracją był dla nas raport opublikowany przez Koalicję Klimatyczną i HEAL Polska – „Wpływ zmiany klimatu na zdrowie”.
Denga jest chorobą zakaźną, którą wywołuje wirus dengi. Wirus ma cztery serotypy – czyli odmiany - z których każdy jest niebezpieczny.
W większości – od ok. 50 do 60 proc. - przypadków zakażenie wirusem przebiega bezobjawowo, albo symptomy są bardzo skąpe. Choroba przypomina wtedy przeziębienie, szybko mija, a chorzy najczęściej w ogóle nie wiedzą, że zakażeni byli wirusem dengi.
Niekiedy jednak choroba przyjmuje postać ostrzejszą, o symptomach zbliżonych do grypy. Pojawia się wysoka gorączka, nawet do 40 st. C. Towarzyszą jej silne bóle głowy, stawów i mięśni. Możliwe są też nudności i wymioty. Pojawia się wysypka, która jest na tyle charakterystyczna, tak że lekarze pracujący na obszarach dotkniętych dengą potrafią często na jej podstawie trafnie zidentyfikować chorobę. Diagnoza musi być jednak potwierdzona badaniami laboratoryjnymi, ponieważ podobne objawy, z różnym nasileniem, występują także w zakażeniu innymi wirusami - ziki, chikungunyi, czy odry.
Denga może być zagrożeniem dla życia dzieci, niekiedy dla dorosłych. Leczy się ją objawowo. „Charakterystyczne jest to, że pacjenci po wyzdrowieniu dość długo dochodzą do pełni sił – choroba działa na nich bardzo wyczerpująco” – mówi dr hab. Pancer.
Najbardziej niebezpieczne jest ciężkie zakażenie wirusem denga, które kiedyś określano mianem gorączki krwotocznej denga.
Ciężkie postacie dengi to wspomniana gorączka krwotoczna, szok septyczny lub gorączka krwotoczna z szokiem septycznym. Szok septyczny jest ciężką postacią sepsy – całościowego stanu zapalnego organizmu, której towarzyszą spadek ciśnienia krwi oraz niewydolność różnych organów.
Jednak najgorsze wrażenie robi gorączka krwotoczna, ponieważ ciało krwawi na różne sposoby, jak przy zachorowaniu na wspomnianą ebolę.
Wylewy mogą pojawiać się w organach wewnętrznych - przede wszystkim tych mocno unaczynionych, jak wątroba. Ale też w widocznych częściach ciała, np. gałkach ocznych, albo pod skórą, gdzie manifestują się wypełnionymi krwią bąblami. Krwawieniu towarzyszy ogromne cierpienie chorych. Śmiertelność sięga 20 proc. przypadków ciężkiej dengi.
Ciężka postać dengi rzadko pojawia się przy pierwszym zarażeniu się wirusem. W zdecydowanej większości przypadków pojawia się przy drugim zachorowaniu. I to nie zawsze, bo „drugą” dengę można przejść względnie łagodnie tak samo, jak „pierwszą”, albo nie mieć objawów w ogóle. Warunkiem koniecznym – choć nie wystarczającym – pojawienia się ciężkiej postaci choroby jest zarażenie innym serotypem wirusa niż za pierwszym razem.
„Przy zakażeniu wtórnym układ odpornościowy aktywuje komórki obronne i wydziela cytokiny i chemokiny, które zwykle nas chronią. Ale w tym przypadku tworzy się ich tak wiele, że rozregulowują działanie naszego organizmu. Wtedy zaczyna dochodzić do krwotoków i niewydolności narządowych” – wyjaśnia dr hab. Pancer.
„Paradoksalnie, układ odpornościowy sam uszkadza organizm, który powinien chronić” - dodaje.
„W Europie do 1928 roku zakażenia wirusem denga obserwowano na Bałkanach oraz w krajach śródziemnomorskich. W latach późniejszych notowano jedynie importowane przypadki zachorowań [..]” - piszą autorzy artykułu „Zawleczenia zakażeń wirusem denga w Polsce i ich rozpoznanie” („Przegląd Epidemiologiczny” nr 68, 2014 roku).
Ale – piszą dalej autorzy – w 2010 roku doszło do „lokalnych transmisji zakażenia w Chorwacji oraz w południowej Francji”. Czyli zachorowały osoby, które nie wyjeżdżały w miejsca, gdzie choroba występuje endemicznie lub epidemicznie. Zakaziły się w miejscu zamieszkania. Do podobnych sytuacji dochodziło już w przeszłości.
Na przykład w latach 2012-2013 pojawiło się ognisko choroby na Maderze, archipelagu atlantyckim należącym do Portugalii. Ten kraj nie prowadzi rejestracji przypadków dengi, więc liczbę chorych znamy tylko szacunkowo – było to ok. 2 tys. przypadków. Na dodatek 70-80 zostało zawleczonych z Madery na kontynent europejski.
„Z niepokojącą sytuacją mieliśmy też do czynienia we Francji w 2018 roku. Tam również doszło do zakażeń, i to w dwóch miejscach, dwoma różnymi serotypami wirusa denga. Zachorowały osoby, która zakaziły się w miejscu zamieszkania” – mówi dr hab. Pancer.
A jak sytuacja wygląda w Polsce? „Wszystkie wychwycone do tej pory zachorowania na dengę w Polsce były przypadkami przywleczenia wirusa z zagranicy. Nie mieliśmy zakażeń lokalnych” - mówi dr hab. Pancer.
„Ekspansja choroby w Europie i na świecie ewidentnie jest związana z procesem ocieplania się klimatu” – mówi dr hab. Pancer. W Europie tworzą się korzystne warunki dla rozwoju gatunku komara, który jest roznosicielem dengi.
Zakażeni nie mogą bezpośrednio przekazać innym ludziom choroby – potrzebny jest do tego komar. Żerując na osobie chorej, przekazuje potem wirusa dengi osobie zdrowej, gdy się w nią wkłuwa.
Wektorem choroby są dwa gatunki komara – egipski (Aedes aegypti) i tygrysi (Aedes albopictus). Ten pierwszy – przynajmniej na razie – nie zasiedla Europy. Dogodne warunki do życia znajduje tylko na wschodnim brzegu Morza Czarnego.
Co innego komar tygrysi. „Ten owad zaczął kolonizować Europę pod koniec XX wieku. Jest odporniejszy niż komar egipski. Część populacji jest bowiem zdolna przetrwać chłodniejsze okresy w roku dzięki hibernacji” - mówi dr hab. Pancer. Na dodatek, po Europie autostradami rozwozić go mogą samochody. Jeśli tylko znajdzie wystarczające warunki – zostaje.
Obecnie komar tygrysi zamieszkuje południową Hiszpanię, całe Włochy, część Bałkanów, południe Francji i niektóre jej północne rejony. „Wprowadza się” do Niemiec, a nawet do Czech.
Czy jest choćby cień ryzyka, by obecnie komar tygrysi zaaklimatyzował się w Polsce? Oznaczałoby to pojawienie się wektora dengi, który mógłby ją roznosić.
"Nie ma potwierdzonych doniesień o pojawieniu się w Polsce komara tygrysiego (Aedes albopictus). Najnowsze badania na temat tego komara nie wskazują, by miał się on zadomowić w naszym kraju” – mówi OKO.press dr hab. Paulina Kramarz, entomolożka z Instytutu Nauk o Środowisku, Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Dlaczego? „Przede wszystkim dlatego, że ciągle średnia temperatura w zimie jest poniżej zera, a średnia temperatura roczna to 11 st. C. Dla komara tygrysiego w Polsce jest wciąż za zimno. Należy też pamiętać, że obecnie obserwujemy masowe wymieranie owadów, również z rzędu muchówek (Diptera), do których należy komar tygrysi” – dodaje badaczka.
„Brak jednak pewności co do tego, czy wirusa dengi nie mogłyby zacząć przenosić występujące w Polsce gatunki komarów” – zastrzega dr hab. Pancer. „Wydaje się, że na chwilę obecną jest bardzo małe prawdopodobieństwo, by coś takiego się stało, ale takiego scenariusza nie można całkowicie wykluczyć”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze