Były górnik z Jankowic: „Nie było testów, nie dało się do sanepidu dodzwonić. Jeśli pracownik kopalni podejrzewał, że może mieć koronawirusa, a nie mógł się skontaktować z kimś, kto by to sprawdził, musiał iść do pracy. Teraz mamy sto zakażeń i ofiarę śmiertelną w naszej gminie”. Rozmawiamy o aktualnej sytuacji, jej przyczynach oraz specyfice pracy w kopalni
W województwie śląskim potwierdzonych zakażeń koronawirusem jest już 5 251 z 18 394 odnotowanych w całym kraju (stan na 17 maja, godzinę 10:00). Dużą część zakażonych stanowią pracownicy kopalni należących do Polskiej Grupy Górniczej (PGG), Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) i Węglokoksu oraz ich rodziny. Po zeszłotygodniowej wizycie Głównego Inspektora Sanitarnego Jarosława Pinkasa i ministra Jacka Sasina, rozpoczęto badania przesiewowe pracowników kopalni. Problem w tym, że o ryzyku wystąpienia masowych zakażeń w tych zakładach pracy ich pracownicy informowali już ponad miesiąc temu.
Na Rybnicki Okręg Węglowy, obejmujący Rybnik, Jastrzębie, Żory, Racibórz i Wodzisław Śląski przypada ok tysiąca ze śląskich przypadków wykrytych zakażeń, z czego w niewielkiej, liczącej ok 12 tysięcy mieszkańców, gminie Świerklany w powiecie rybnickim zdiagnozowano już 98 osób.
Rozmawiamy z mieszkańcem Jankowic pod Rybnikiem, w gminie Świerklany. Emerytowanym górnikiem, który „na dole” przepracował 25 lat. Aktualną sytuację na kopalniach zna m.in. z relacji bliskiej rodziny, która tam pracuje.
Hanna Szukalska, OKO.press: Nie było łatwo porozmawiać z górnikiem.
Zdecydowałem się na to z bezradności.
W mediach były informacje, że testy są, że wszystko pod kontrolą. A tutaj rodziny nie mogły się doczekać zainteresowania.
To się zmieniło po wizycie głównego inspektora sanitarnego. Teraz, gdy ludzie idą do kwarantanny, mają zapytania z sanepidu: czy macie kogoś, kto was zaopatrzy w jedzenie, itd. To wiąże się też z tym, że kopalnie oddelegowały ludzi do sanepidu. Wcześniej takich rzeczy nie było.
Jak wyglądał kontakt mieszkańców powiatu rybnickiego z sanepidem, pokazuje poniższe nagranie - red.
A jak było?
Nie było testów, nie dało się do sanepidu dodzwonić. Jeśli pracownik kopalni podejrzewał, że może mieć koronawirusa, a nie mógł się skontaktować z kimś, kto by to sprawdził, musiał iść do pracy. Bo miałby N-kę [nieusprawiedliwioną nieobecność], a to się wiąże z niższą wypłatą, nawet zwolnieniem.
Czyli szli do pracy.
Wcześniej badano osoby, które już miały gorączkę czy się źle czuły. Trzeba pamiętać, że praca górnika jest ciężka. To nie jest tak, że dziennie mamy poczucie siły, czujemy się wypoczęci. Różnie to bywa, różne są szychty [gwarowe - nazwa zmiany na kopalni – red.], czasami są nocki - człowiek jest osłabiony, potem, pod koniec tygodnia już zupełnie.
Człowiek nie wie czy jest słaby, bo to koniec tygodnia i jest przepracowany, czy jest słaby, bo coś go atakuje.
A tutaj ludzie raczej chodzą do pracy, bo nikt nie chce być lewusem. Niewiele osób nie chodziło, bo bało się zarazić. Zresztą, większość tych, którzy mieli koronawirusa, przechodziła go bezobjawowo, nie odczuwała żadnego dyskomfortu, żadnej choroby.
Albo, jak pan powiedział, nie rozczulali się nad sobą.
Tak, lekarz to tu raczej już ostateczność, jeżeli się człowiek rzeczywiście źle czuje. Ludzie tutaj od pokoleń unikali doktorów, a jak w końcu przychodzili, to trzeba było szukać kartotek. To się na młodszych też przenosi. Etos się utrzymuje: nie możesz być mięczakiem, nie może być tak, że paluszek cię zaboli, czy główka i nie idziesz do roboty. Z drugiej strony to też jest tak, że jak jest brygada, to ona ma zadanie do wykonania. I jak nie ma pełnego składu tej brygady, to nie ma zarobku, bo nie ma postępu w przodku [miejsce wydobycia węgla – red.], ściana nie może działać, bo nie idzie fedrować [gwarowe - urabiać i wydobywać węgiel - red.].
Słyszałam, że trochę ludzi wzięło L4, bo bali się o rodziny.
To prawda. Tu na Śląsku są rodziny wielopokoleniowe, mało jest takich domów, gdzie mieszka tylko dwoje ludzi czy rodzice z dziećmi. Są rodzice, dziadkowie, pradziadkowie.
Społecznie jest więc tak – jak pracujesz na kopalni, to jesteś potencjalnie bombą. Taki odbiór.
Część ludzi się wystraszyło i wzięło L4, żeby nie narażać rodzin. No, ale L4 kiedyś się kończy i trzeba do tej pracy wrócić. No a jak wrócić, gdy nie wiadomo co mnie tam czeka?
A jak jest teraz?
Tragedia. Teraz jest niemal sto zarażeń w naszej gminie. Wymazobusy jeżdżą po sąsiadach. Widzę je na ulicy. Teraz nie mam bezpośredniego kontaktu z sąsiadami. Ze znajomymi raczej telefonicznie się kontaktujemy. W weekendy, kiedy było jakieś poluzowanie i można było pojechać np. do lasu, to my się jednak nie umawiamy w tym lesie i się nie spotykamy. Staramy się unikać zbędnych kontaktów. Mam swoja firmę, prowadzimy prace, ale staram się, żebyśmy tylko my byli na budowie i z innymi się nie spotykali.
Jakie są reakcje innych mieszkańców?
Różne. Jak to ludzie. Jedni się przejęli, nie wychodzą z domu, zakupy ze sklepu zamawiają z dowozem, dezynfekcję tych towarów robią. Czego nie mogą zdezynfekować, 7 dni leży w piwnicy w kwarantannie. Są też tacy, co popłacili kary za łamanie kwarantanny.
Nie ma kontroli społecznej?
To nie jest wieś zabita dechami. Pojawia się u nas mnóstwo osób z sąsiednich miejscowości - przyjeżdżają do naszych marketów. To jest też urok mieszkania niedaleko węzła autostrady. Napady z bronią nawet mieliśmy.
A pracownicy kopalni? Jak sobie radzą?
Górnicy i inni pracownicy kopalni są załamani. Teraz na szczęście widać poprawę: wszystkich z PGG badają. JSW chce od weekendu zacząć badać pracowników.
A rodziny?
W pierwszym etapie badali tylko osoby, które pracują na kopalni. W drugim etapie badają i pracowników, i osoby w domu, które mają objawy. Reszta rodziny trafia na kwarantannę.
Zna pan zarażone osoby?
Tak, moi znajomi są pozarażani - głównie ci, co pracują na kopalni. Aczkolwiek nie tylko na kopalni się zaraża. U znajomego, który pracuje w biurze, chronią się jak mogą: zachowują dystans, odgrodzenia zrobili, żeby się nie pozarażać. A jeden z pracowników zadzwonił, że nie przyjdzie do pracy - jest na kwarantannie, bo żona pracująca w aptece miała kontakt z zakażoną osobą.
W naszej wsi był też przypadek śmiertelny. Ponad dwa tygodnie temu zmarła 42-letnia kobieta. Nie chorowała, tzn. nie miała chorób towarzyszących.
Objawy z początku były lekkie: słabo się czuła. No to co? Gripex. Po dniu zadzwoniła do przychodni - nie przyjmują osobiście, tylko telefonicznie starają się porady udzielić. Dostała receptę na antybiotyk. Jeden dzień, drugi. Pogorszyło się jeszcze, więc zadzwonili na pogotowie i już ją prosto wzięli do Raciborza do zakaźnego.
Wiadomo jak się zaraziła?
Najprawdopodobniej mąż przyniósł z pracy z kopalni. On bezobjawowo przechodził.
Jak reszta rodziny?
To wielopokoleniowa rodzina - cztery pokolenia. Najmłodsze dzieci chodzą do podstawówki. Z ośmiu osób cztery miały koronawirusa, w tym dziecko. To tragedia dla tej rodziny.
Byli na kwarantannie, więc nawet nie mogli z domu wyjść na pogrzeb. A pogrzeb wygląda w ten sposób, że trumna ze zmarłym na koronawirusa przyjeżdża prosto na cmentarz i do dziury.
I na tym się kończy. Msza jest w jakimś późniejszym czasie.
Teraz, przy tylu zachorowaniach i tragediach, zaczęto robić testy przesiewowe. Nie złości pana, że wcześniej ich nie było?
Związki o to walczyły na PGG od miesiąca. Ale problem leży w ogólnej sytuacji w górnictwie, która nie jest różowa. Każdy pieniądz się dwa razy obróci, zanim się go wyda. Nie wiem jak to teraz, ceny są już niższe. Ale wcześniej 400-500 zł. Niech sobie pani policzy jakie to są koszty, jeśli na jednej kopalni jest 1,5 tysiąca załogi.
A rząd zdecydował się na to dopiero w ubiegłym tygodniu.
Zakażenia były do przewidzenia, to są tak specyficzne warunki pracy - trudno trzymać dystans, żeby się nie zarazić.
Ale wprowadzono zabezpieczenia.
Fakt, dezynfekują np główne ciągi komunikacyjne, ale na dole się tego nie da przeprowadzić. Podzielili też pracę na więcej zmian, żeby się rozładowały tłumy. Jeśli brygady chodzą na różne godziny, nie stykają się o tej samej godzinie na zjeździe i wjeździe.
A co z maseczkami?
Z początku było tak, że gdy się pobierało sprzęt, trzeba było mieć maseczkę założoną, potem kopalnie zakupiły maseczki na powierzchnię.
Jaka jest różnica?
Te maseczki, których używają górnicy (FFP2 i FFP3), nie wytrzymują całej zmiany, dlatego też ludzie nie chcą ich używać na powierzchni. Na dole są bardziej potrzebne, tam ma spełniać funkcję chroniąc przed pyłem. Ona potem jest zaklejona przez wilgoć i kurz, coraz trudniej oddychać.
Dostałam informację, że górnicy mają maseczki na zmianę.
Nie słyszałem o tym, żeby było więcej tych specjalistycznych maseczek. Dostali tylko dodatkowo te na powierzchnię. Swoją drogą, pracowałem 25 lat na dole, a dowiedziałem się teraz, że maseczki, których używaliśmy, są 4-godzinne. A się w jednej pracowało całą zmianę, bo nie było zapasowej.
Słyszałam, że część górników nie używa tych maseczek w ogóle.
Wybrałem się w piątek na Baranią Górę [szczyt w Beskidach Śląskich – red.] na wschód słońca – mijałem chyba z tysiąc osób, może ze sto miało maseczki. I tak jest też na kopalni – jedni się tym przejmują i pilnują, a drudzy… high life - będzie jak będzie. Na kopalni nie da się cały czas sprawdzać pracowników. Są takie miejsca, gdzie nie działa monitoring. Jeżeli więc jest grupa osób, która akceptuje, że ktoś nie używa maski, to może się zdarzać, że ktoś ją zdejmie.
Druga sprawa, to powód, dla którego ludzie je zdejmują. Używam takich maseczek teraz, na budowie.
Ze względu na epidemię, chciałem przekazać część zapasu znajomym dentystom - za darmo nie chcieli, bo tak źle się w nich oddycha.
Czyli pewnie oprócz tego, że niewygodnie, to osoba nosząca maseczkę jest mniej wydajna?
Tak.
To oznacza mniej pieniędzy?
Zarobek na kopalni jest podzielony na dwie stawki: stawka zadaniowa i praca na akordzie, czyli na przodkach [gwarowe - miejsca wydobycia węgla – red.], która jest uzależniona od efektu pracy, np. wydobycie 100 tys. ton węgla w tydzień. I wtedy są największe zarobki - zarabia się 1,5 więcej od stawki zadaniowej. Jeśli więc nie ma efektu, nie ma zarobku.
A ile się zarabia?
Zależy od kopalni. Ale średnio od ok. 2 do 4 tysięcy na rękę. Plus 200-300 zł w kartkach na żywność.
Jest przekonanie, że górnicy zarabiają kokosy. To nie wygląda na przesadne płace za niebezpieczną pracę.
Są też premie z okazji Barbórki, w niektórych kopalniach 14. uzależnione od wyników z realizacji planu wydobycia. Ale górnicy już i tak zarabiają mniej, niż na początku roku.
Dlaczego?
Od początku roku planowano zmniejszyć wymiar pracy – z 5 na 4 dni w tygodniu.
Związki się stawiały, bo to oznacza o 1/5 niższe wypłaty. Ale w górnictwie jest ciężko i związki zostały postawione pod ścianą: albo upadamy, albo zgadzacie się mniej zarabiać. Epidemia dobiła ten temat.
4-dniowy tydzień pracy wszedł jakieś 2 tygodnie temu.
To rozumiem już skąd teoria spiskowa, że Covid został wymyślony, żeby zamknąć kopalnie.
Ja bym nawet mógł uwierzyć w jakieś teorie spiskowe, dopóki to się działo gdzieś na świecie. Ale to się dzieje za płotem. Człowiek ma wtedy inne patrzenie, jak zna chore osoby.
Pojawiają się głosy, żeby kopalnie rzeczywiście zamknąć.
Transformacja górnictwa trwa już 30 lat. Od kiedy pamiętam zamykano kopalnie, restrukturyzowano. To nie jest proces, który da się zrobić szybko.
Energia w naszym kraju pochodzi ze spalania węgla, więc szybko od niego nie odejdziemy.
Śmieszy mnie rząd, który się odgraża, że węgiel z zagranicy będą sprowadzać. Moim zdaniem mniejszym kosztem jest kupienie węgla po wyższej cenie z polskich kopalni, niż stworzenie nowych miejsc pracy czy przekwalifikowanie zwolnionych z zamkniętych polskich kopalni górników. Na to przed wyborami sobie zresztą nikt nie pozwoli. Górnicy są potężną siłą, nadal mają autorytet w społeczeństwie na Śląsku. I będą walczyć, bo wiedzą, co się stało w miastach, gdzie zamknięto kopalnie. To nadal widać w Bytomiu czy Zabrzu.
Ale skoro górnicy wcale nie zarabiają tak dużo, to czemu tak się trzymają tych kopalni?
Był taki czas, że kopalnie dawały stypendia uczniom i ci uczniowie musieli przyjść na kopalnię to odrobić. Tylko 1/3 zostawała, reszta rezygnowała, bo to były śmiechu warte pieniądze. Dużo młodzieży powyjeżdżało więc za granicę.
Ale nie wszyscy chcą wyjeżdżać - tu jest rodzina, tu się chce żyć. Zresztą, to jeszcze nie jest taki najgorszy zarobek na Śląsku. Praca w kopalni jest stabilniejsza i jednak lepiej płatna, niż np. w strefach ekonomicznych.
No i, jak Pan mówi, autorytet wśród ludzi.
Tak, jest duma z tego, że się pracuje na kopalni. Widzę taką modę wśród młodych, że nie myją oczu po szychcie, bo wtedy widać, że są górnikami.
Po pracy w kopalni trudno domyć oczy – trzeba to robić kremem czy oliwką, a oni tego nie robią, specjalnie.
A czy teraz, gdy jest tyle zakażeń, nie można w ogóle wstrzymać pracy na kopalniach?
Nie można całkowicie wstrzymać pracy na kopalni. Górotwór pracuje, pozaciskałoby wszystkie sekcje i wtedy kopalnia zbankrutuje. Dodatkowo, jakby się urobku nie pobierało, to węgiel może się zapalić.
Bo nagrzewa się przez to, że przepływa przez niego powietrze. Zamknięcie tych kilku kopalni, które wstrzymały wydobycie, polega na tym, że robi się mniejszy postęp w ścianie – jedno cięcie kombajnem z góry na dół, żeby przesunąć sekcję o metr i nie pozwolić jej się zacisnąć. Czyli pracuje mniej osób, ale jednak.
W internecie pojawiają się nienawistne wypowiedzi pod adresem Ślązaków, zwłaszcza pracujących w kopalniach. Doświadczył pan tego?
Słyszałem w mediach, ale nie mam na szczęście takich znajomych. Jedynie co mi się wyświetla na Facebooku, to po śląsku: trzimejmy się – czyli damy radę!
Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.
Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.
Komentarze