0:000:00

0:00

W ostatnich dniach w przestrzeni mediów społecznościowych pojawiły się informacje o rzekomych listach funkcjonariusza FSB ostrzegających przed inwazją na Polskę. Te rewelacje są rozprzestrzeniane przez profil osoby, która z kontrwywiadem czy stosunkami międzynarodowymi nie miała wcześniej nic wspólnego – jest bowiem kierowcą rajdowym.

Nikłe prawdopodobieństwo uzyskania przez niego kontaktu do sygnalisty w rosyjskich służbach specjalnych powinno budzić czujność. Pomimo tego jednak wśród tysięcy polubień i podań dalej znajdziemy, obok potencjalnie trollerskich kont, konta realnych, zaniepokojonych osób.

Rosyjska telewizja emituje program, w którym jeden z gości złorzeczy Polsce, zapowiada atak atomowy i utorowanie sobie przez Rosję korytarza do obwodu kaliningradzkiego. Tym razem straszenie wychodzi już więc w sposób oczywisty z rosyjskiej "mabeny".

Jeśli dołożymy do tego wpis byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa na jednym z kanałów komunikatora Telegram, pełen oskarżeń wobec polskich władz i społeczeństwa oraz pohukiwań wobec Zachodu, uzyskujemy pewne wskazówki na temat celów Kremla.

Mamy się bać.

O tym, jak sobie radzić w natłoku informacji i czy powinniśmy się bać, rozmawiamy z Robertem Pszczelem – polskim dyplomatą, dyrektorem Biura Informacji NATO w Moskwie w latach 2010-2015, współpracującym z Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych.

Hanna Szukalska, OKO.press: Skomentował Pan na Twitterze wątek dotyczący rzekomych listów FSB, nazywając je alarmistyczną narracją. Jaka jest charakterystyka i cele dezinformacji Kremla w Polsce?

Robert Pszczel: Mój komentarz wynika z tego, że jeśli prywatna osoba rozprzestrzenia trudno weryfikowalne informacje, zachęcając dodatkowo do ich przesyłania, trudno ocenić to jako odpowiedzialne. Zwłaszcza jeśli wpisuje się w narrację, na której propagandzie rosyjskiej zależy.

Na czym więc zależy rosyjskiej propagandzie w Polsce?

Trzeba przede wszystkim mieć świadomość, że Polska jest, mówiąc kolokwialnie, na celowniku przemysłu propagandowego Rosji. Jest tak ze względu na miejsce, jakie zajmuje jako frontowe w tym momencie państwo NATO.

Kolejny czynnik: ogromne wsparcie polityczne, humanitarne, jak również w dziedzinie obronności udzielane Ukrainie przez Polskę. Trzeba też pamiętać, że w czwartek są dwa szczyty: NATO i Unii Europejskiej. Podczas tych spotkań wykuwają się zasadnicze zręby kolektywnej odpowiedzi na agresję Rosji.

Wysyłane są więc różne sygnały, których celem jest: po pierwsze wprowadzenie chaosu informacyjnego, a po drugie próba wpływania na postawę rządu i społeczeństwa polskiego, kiedy ważą się losy wojny w Ukrainie.

W ten sposób patrzyłbym na artykuł byłego prezydenta Rosji, Dmitrija Miedwiediewa. W ten sposób też należy odczytywać różne próby zastraszenia opinii publicznej i decydentów, m.in. użyciem broni atomowej czy inwazją.

W tym kontekście warto wymienić choćby jeden z ostatnich programów Sołowiowa po wieczornych wiadomościach w 1. programie rosyjskiej telewizji. Chciano nas wystraszyć rosyjską inwazją.

Rosyjska telewizja publiczna to przemysł propagandowy. Funkcjonują tam tzw. przekazy dnia, które są bezpośrednio dostarczane z właściwych komórek administracji Kremla. Treści tam prezentowane są więc zatwierdzone z góry lub są kreatywnie tworzone przez osoby w tym przemyśle pracujące, tak, aby odpowiednio przekaz dnia opakować. Dlatego też tak bardzo posunięta jest tam cenzura, żeby nie było alternatywnych źródeł informacji.

Przeczytaj także:

Jakie są cele? Długofalowym jest osłabienie funkcjonowania procesu decyzyjnego instytucji międzynarodowych. Krótkofalowo, co oczywiste, władze w Rosji robią wszystko, aby utrudnić bądź odstraszyć decydentów polskich i zagranicznych od pomocy, przede wszystkim wojskowej, dla Ukrainy.

Temu służą wszelkiego rodzaju wypowiedzi, cytaty, programy.

Jaka powinna być nasza reakcja?

Decydenci, to jasne, nie powinni przechodzić do porządku dziennego nad różnymi pogróżkami – trzeba bacznie się im przyglądać i je analizować.

Ale najgorszą rzeczą, jaką można teraz robić, jest powielanie tych przekazów w sposób bezkrytyczny i wytwarzanie w ten sposób atmosfery strachu czy chaosu informacyjnego.

O to właśnie chodzi tym, którzy tę kampanię prowadzą.

Czy mamy się czego bać?

Strach jest uczuciem indywidualnym, ale może mieć też charakter kolektywny. Nie dam rad psychologicznych, jak sobie z nim radzić. Sytuacja jest poważna, to jest największy konflikt w pobliżu naszej granicy od dziesięcioleci i różne zagrożenia powinniśmy traktować poważnie.

Jeśli jednak chodzi o najlepszą formę funkcjonowania, mogę zasugerować, aby być jeszcze bardziej czujnym niż zwykle, jeśli chodzi o źródła informacji.

Jeśli ktoś interesuje się sprawami bezpieczeństwa i już poświęca sporo czasu na śledzenie doniesień, to dlaczego by nie poświęcić dodatkowych 15 minut na weryfikację źródeł i sprawdzenie, co na dany temat piszą wiarygodne instytucje, jak PISM, OSW czy poważne media?

W mediach społecznościowych pojawiają się zdjęcia, że z komina ambasady Rosji unosi się czarny dym i rozpoczynają się spekulacje, że inwazja na Polskę blisko, ponieważ Rosjanie w Kijowie palili dokumenty przed agresją na Ukrainę.

Dym nad ambasadą może być prawdą, może nie być. Mogą liście palić, mogą palić dokumenty. Ale nie należy z tego wyciągać tego typu wniosków, bo to jest właśnie forma szerzenia paniki.

Chciałbym zaapelować, żeby się takiej tej panice nie poddawać.

Trzeba po prostu włączyć więcej własnych komórek myślowych, sprawdzać rzetelne źródła informacji i jednocześnie mieć świadomość, że jesteśmy w sytuacji, gdy gra nie jest czysta.

Wszyscy eksperci to potwierdzają, znamy te mechanizmy. W takich chwilach warto poświęcić 10-15 minut, przeczytać komunikaty rzetelnych instytucji, zasięgnąć opinii ekspertów, a nie puszczać alarmujące informacje na żywioł, ponieważ przeczytaliśmy coś na Twitterze, Facebooku czy Instagramie. Tym bardziej, gdy mamy obawy czy wręcz jesteśmy przestraszeni.

Jednym z najczęściej pojawiających się pytań w przestrzeni publicznej jest kwestia czynnego zaangażowania w Ukrainie NATO i, może szerzej, tzw. Zachodu – w formie kontyngentu pokojowego bądź objęcia Ukrainy zakazem lotów. Czy takie decyzje są realne? Sekretarz generalny NATO póki co zaprzecza.

Po to się odbywają szczyty, żeby przedyskutować różne kwestie, w tym bardzo skomplikowane. Ta należy do skomplikowanych.

Są pewne plany czy potencjalne decyzje, które mają na celu zmianę czy wzmocnienie postury wojskowej, czy obronnej Sojuszu Północnoatlantyckiego, szczególnie na wschodniej flance. To nie jest kwestia, którą można rozstrzygnąć w jeden czy dwa dni.

W tym momencie są przez władze państw członkowskich przygotowywane tzw. opcje, na których podstawie będą podejmowane decyzje.

Jakiego kierunku się Pan spodziewa?

Nie bez kozery niektórzy eksperci amerykańscy, m.in. Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce, mówią o tych spotkaniach, jako o pewnego rodzaju radzie wojennej.

Mamy bowiem do czynienia z sytuacją, w której Rosja chce wymusić, przy pomocy siły wojskowej, ustępstwa ze strony Sojuszu. Skoro tak, to oczywiście odpowiedź, w sensie wojskowym, zarówno jeśli chodzi o samo wsparcie Ukrainy, jak i wzmocnienie naszych zdolności obronnych w ramach NATO, jest tutaj kluczowa. Więc doktrynę, w cudzysłowie, można dopracować, bo przecież będzie kolejny szczyt w czerwcu, ale to są sprawy długofalowe.

A dzisiaj są potrzebne pewne decyzje na teraz.

Mówimy tu zarówno o wsparciu dla Ukrainy, wzmocnieniu jej potencjału obronnego, jak i finansowaniu różnych dodatkowych zakupów, czy rozwijaniu zdolności obronnych Sojuszu.

Sądzę, że dzisiejsze (24 marca) spotkanie pójdzie właśnie w obydwu kierunkach krótkofalowych. Sekretarz generalny NATO już zasygnalizował, że jest gotowość utworzenia kolejnych grup bojowych NATO na terytorium Bułgarii, Rumunii, Słowacji i Węgier. Ale poczekajmy – po to się spotykają szefowie państw, żeby dać wytyczne i zobaczymy, jaki będzie przekaz.

Udostępnij:

Hanna Szukalska

Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.

Komentarze