0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 05.08.2022 Granica polsko - bialoruska . Mur z zasiekami postawiony w zwiazku z nasilona migracja uchodzcow od strony bialoruskiej . Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.pl *** Local Caption *** .05.08.2022 Granica p...

W poniedziałek 21 listopada aktywiści pomagający migrantom na granicy z Białorusią zaalarmowali o dramatycznej sytuacji – rodziny z małymi dziećmi ponownie wyrzucane są przez Straż Graniczną na mróz.

„Mamy dość! Potrzebne wsparcie! Potrzebna Lista Schindlera! (...) Proszę osoby, które coś w tym kraju znaczą (...), żeby powstrzymały to szaleństwo i bestialstwo” - pisał Kamil Syller, prawnik i aktywista mieszkający przy granicy z Białorusią, który ratuje w lasach migrantów.

„To się musi skończyć! Stop wywózkom dzieci!!!”, dodawała organizacja Hope & Humanity Poland pomagająca głównie migrantom na Białorusi.

To był piąty push-back rodziny z dwójką małych dzieci

Małgorzata Rycharska z Hope & Humanity Poland dostała informację o pierwszej z rodzin w piątek, 18 listopada. Egipcjanie. Ojciec Mohammed, 35 lat, z problemami kardiologicznymi. Sank – matka dwójki chłopców: Omar – 6 lat i Yasyn – 8 lat. „Ich brat, mieszkający legalnie we Włoszech, mówi, że musieli z kraju uciekać”, twierdzi aktywistka. Rodzina tkwiła już od 20 dni w lasach przygranicznych, tzw. „dżungli”. Cztery razy byli wypychani przez Polaków na Białoruś. W zeszłym tygodniu przyszły mrozy i spadł śnieg. Udało im się przejść przez granicę na wysokości Białowieży, ale znów złapali ich polscy pogranicznicy i push-backowali.

„W bardzo niebezpiecznym, bagnistym terenie. To miejsce blisko białoruskiej jednostki wojskowej, więc z dużym skupiskiem żołnierzy. Ich dowódca nie zgadza się wypuszczać z granicy uchodźców do Mińska, więc kto tam trafi, siedzi bardzo długo między drutami” – wyjaśnia Rycharska. A ta rodzina, od 20 dni na pograniczu, nie była w stanie już się przemieszczać.

Bateria w telefonie im padała, włączali go więc na chwilę, by tylko przesłać parę słów bratu. Ten kontaktował się z aktywistami w Polsce. Rycharska: „Błagali o naszą pomoc”.

Tej nocy, gdy polscy mundurowi wyrzucili tę rodzinę za płot, temperatura na pograniczu spadła do minus 10 ℃.

Kontakt z nimi urywał się na długo. Gdy go odzyskali, aktywiści próbowali ich wydobyć z tej strefy do Mińska. Nie udawało się. Rodzina połączyła się najpierw z trójką Syryjczyków, a potem z grupą sześciorga Jemeńczyków, wśród których dwóch ma połamane nogi po upadku z płotu. Też zostali wypchnięci w tym stanie przez Polaków.

Dopiero późnym wieczorem 22 listopada, po pięciu dniach prób, aktywiści zdołali uzyskać zgodę żołnierzy białoruskich na zabranie stamtąd tej rodziny do miasta. „Zgubili mi się w tej taksówce. Nie odpowiadają”, pisała Rycharska około 01:00 w nocy. Kolejnego dnia do 16:00 też nie odzyskała kontaktu. „Nie wiadomo, co dzieje się z tą rodziną. Chyba nie mają internetu” - mówi nam Joanna Aisha Iwińska, aktywistka z A & A Rainbow Hearts Around The World, która też brała udział w akcji pomocy tej rodzinie.

Przeczytaj także:

„Mój syn umiera, a moja żona jest w ciężkim stanie”

Dostajemy film. Ojciec – blisko 40-latek – z małym synem na ramionach i żoną z zasłoniętą szczelnie twarzą, widać ledwo oczy. Idą leśną, zaśnieżoną drogą. Oprócz nich widać też ok. 10-12 dorosłych osób. Mają niewielkie plecaki, śpiwory. Niektórzy są pogodni, machają do kamery. To film zrobiony na granicy, prawdopodobnie jeszcze zanim wydarzyły się opisane poniżej rzeczy.

Zosia (imię zmienione) – aktywistka mieszkająca przy granicy w niedzielę 20 listopada dostała wezwanie o pomoc od tej rodziny z filmu. Iracko-syryjskie małżeństwo żyjące dotychczas w objętej od kilkunastu lat wojną Syrii. Musieli uciekać z kraju. Przez numer pomocowy wysłali dwie lokalizacje między Dubiczami Cerkiewnymi a Czeremszą. „Przy granicy nie działają dobrze telefony, bo albo są zagłuszane, albo zasięg jest ograniczony, co często przekłamuje lokalizacje na Google Maps – a tym głównie posługują się uchodźcy”, wyjaśnia Zosia. Dopiero trzecia pinezka udostępniona w czasie rzeczywistym okazała się precyzyjna. Zosia szła z koleżanką. Znalazły ślady na śniegu i po nich szły przez las. Widziały ślady czterech osób. Te nagle się urwały przy śladach samochodu – tam musiała ich zabrać Straż Graniczna. Potem okazało się, że stało się to ok. 17:00-17:30 – aktywistki spóźniły się o 30-60 minut.

Aktywiści dowiedzieli się później, co przydarzyło się tej rodzinie na granicy.

W trakcie przechodzenia przez pięciometrowy płot graniczny, trzyletni Asad spadł. Stracił przytomność. Nie wiadomo na jak długo. Według relacji rodziców wymiotował – mógł więc doznać wstrząśnienia mózgu. Matka, Syryjka Haneen, przy zeskakiwaniu uszkodziła sobie stopę. Ta spuchła. W informacjach do aktywistów pisała o „złamaniu”. „Oni czasami przesadzają w ocenie sytuacji czy stanu zdrowia, są w emocjach” uzupełnia Zosia. Matka i ojciec też krwawili z ran po concertinie, która wieńczy pięciometrowy płot.

Nie uszli daleko, aktywistki oceniają, że może ze trzy kilometry. Chłopiec wpadł w bagno i przemoczył ubrania. Wtedy po polskiej stronie złapali ich mundurowi. „Rzucili nas w śnieg, ja byłem bity, moje dziecko krzyczało” – opisuje Mohammed w wysyłanych wiadomościach. Mierzyli do nich z długiej broni i – jak twierdzi – „strzelali do migrantów”. „Powiedzieli, że jeśli przyjdziemy to nas zastrzelą i nikt o tym nie będzie wiedział. Torturowali nas i nie mieli litości dla moich dzieci” – pisał Mohammed.

O standardzie po białoruskiej stronie – strzelaniu na postrach – po polskiej migranci donoszą rzadko.

„Już miałam wcześniej uchodźców, którzy twierdzili, że to Polacy do nich strzelali, by ich przestraszyć”, twierdzi aktywistka. Mohammed pisze jednak, że to nasi mundurowi potraktowali ich – także żonę i córkę, pięcioletnią Kawthar – gazem łzawiącym w oczy. „Palił i dusił”. Zosia dopytuje go, czy na pewno to byli Polacy. Potwierdza. I pyta: „Czemu Polacy biją dzieci?”.

Aktywistka sądzi, że spotkało ich to ze strony Białorusinów. „Oni nie odróżniają polskiej mowy od białoruskiej ani tym bardziej mundurów. Jednak po której stronie granicy byli, to już bardzo łatwo stwierdzić. Może więc było tak, jak opisuje” – zaznacza.

Z pewnością natomiast to Polacy wyrzucili ich na Białoruś przez którąś z bramek. Kamil Syller, prawnik, tak opisał push-back tej rodziny: „Tak bezduszny, bezlitosny czyn z pewnością można oceniać w świetle odpowiedzialności karnej, panowie funkcjonariusze”.

Gdy Irakijczycy byli już po drugiej stronie, napisali ponownie do aktywistów. „Moja rodzina i ja uciekliśmy przed wojną i bombardowaniami w Syrii. Nie pozwólcie nam umrzeć na waszych ziemiach”, błagał Mohammed Rycharską. „Mój syn umiera, a moja żona jest w ciężkim stanie” – pisał do Zosi. „Ciężko było się z nimi dogadać. Byli w panice. Ojciec podkreślał, że jest im bardzo zimno, że tutaj umrą. I powtarzał, że synek jest mokry”, relacjonuje Rycharska.

chłopczyk i dziewczynka z Iraku
Asad i Kawthar już w Mińsku

Przez kolejne dwie noce temperatura spadała do minus 5 ℃, a przy gruncie na pewno kilka stopni niżej. Aktywistki Hope & Humanity wyciągnęły rodzinę z tej granicznej pułapki w drugim dniu starań.

We wtorek 22 listopada rankiem rodzina dotarła do bezpiecznego mieszkania w Mińsku. Mogli się przebrać, wykąpać i wykonać zdjęcia. Oglądamy je: obrzęk stopy nie jest już duży, rany od concertiny się zabliźniają. Dzieciaki wykąpane, przebrane, już się śmieją. „Na wszystkie sposoby pomóżcie nam” – błaga nadal Mohammed.

„Rejestrujemy wasze działania. Wszyscy będziecie rozliczeni”

Sądy wydały już co najmniej cztery wyroki, w których potwierdzają to, co aktywiści, prawnicy i NGO-sy zajmujące się migrantami mówią od dawna – push-backi są nielegalne, sprzeczne z polską Konstytucją i prawem międzynarodowym.

Stwierdziły to m.in. sądy:

To ten ostatni – bodaj najważniejszy dotąd wyrok spowodował, że do niektórych funkcjonariuszy SG dotarło, iż nielegalność push-backów może łączyć się z ich odpowiedzialnością za te działania.

Kilka tygodni temu „GW" Białystok dostała list od pograniczników ze strażnicy w Białowieży. Funkcjonariusze mają już dość tego, co muszą robić z uchodźcami i brania odpowiedzialności za to. A to placówka, która ma najgorsze opinie wśród aktywistów – migranci donoszą o brutalności mundurowych na tym odcinku granicy. Mimo tego, że teraz spadł śnieg i ściął mróz, bezwzględne działania mundurowych nie ustały.

Matki na Granicy publikują zdjęcie sześcioletniego Omara, który ostatnio pięć razy był wyrzucany przez naszych pograniczników. „Wszystkim strażnikom SG, którzy przyczynili się do jego cierpienia, mówimy: rejestrujemy wasze przestępstwa wobec praw człowieka, będziecie rozliczeni”.

A Kamil Syller pyta: „Funkcjonariuszki i funkcjonariusze Straży Granicznej, żołnierki i żołnierze, policjantki i policjanci (…) gdzie wasze sumienia, odwaga cywilna, instynkt samozachowawczy, znajomość przepisów prawa. I gdzie wasza godność?!”.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze