0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Deutsche Heil Und Pflegeanstalten Für Psychischkranke In Wort Und Bild, 1910, t. 2, ss. 177-182 (domena publiczna)Deutsche Heil Und Pf...

Wanda była zdrowa w sensie fizycznym. Gdy córka odwiedziła ją w zakładzie psychiatrycznym, rozmawiały przed budynkiem, usiadły na schodach. Dwa czy trzy dni później nie żyła. Jej córka ze mną nie porozmawia, bo do dziś boi się o tym mówić. Przyglądam się schodom, ciągle tutaj są, w Kortowie, dzielnicy Olsztyna.

Kortowiada

„Cześć!” – wita mnie wielki napis, gdy wysiadam z miejskiego autobusu na przystanku Uniwersytet Rektorat. To nowa rzecz, pomysł na promocję uczelni. Nocą świeci.

Mijam zabytkowe budynki z czerwonej cegły, wspaniały stary park, przez który dochodzę do jeziora. Kortowo reklamuje się jako „jeden z najpiękniejszych kampusów akademickich w Polsce i w Europie”. „Kortowo – kampus jak z amerykańskiego filmu!” – można przeczytać na internetowej stronie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. „To prawdziwe »miasto w mieście« – ze sklepami, punktami usługowymi, klubami studenckimi, infrastrukturą sportową, restauracjami, a nawet własną strażą uniwersytecką”.

To tutaj odbywa się Campus Polska Przyszłości zainicjowany przez Rafała Trzaskowskiego. Tu też co roku są głośne Kortowiady – wygrywające w plebiscytach na najlepsze juwenalia i uchodzące za „największy festiwal studencki w Polsce” – z koncertami, kolorową paradą i nawet stutysięczną publicznością.

Zaproszono Roberta Makłowicza, by nagrał tu swój program. Na filmie – który można obejrzeć na YouTube – Makłowicz przechadza się po zalanym słońcem kampusie, zachwyca się miejscem. Akademiki z widokiem na jezioro! W restauracji próbuje flaczków z lina i pstrąga w sosie cytrynowym, smaży sandacza na kortowskiej plaży. I przypomina historię: kiedyś Kortowo to było niemieckie Kortau, Olsztyn to było miasto Allenstein w Prusach Wschodnich, a w tych budynkach z pruskiej cegły był zakład psychiatryczny. W czasie wojny pacjentów zabijano w ramach nazistowskiej akcji T4, w styczniu 1945 roku Armia Czerwona wymordowała pozostałych pensjonariuszy i personel.

Lista z Kortau

Przyjechałam do Olsztyna, żeby dowiedzieć się, dlaczego trójka młodych ludzi, zamiast bawić się na Kortowiadzie, dobija się o pamięć.

Widzę ich, jak stoją przed dawną willą dyrektora zakładu psychiatrycznego i czytają swój manifest.

Nie interesuje nas „pomnikowa wojna”. Dalecy jesteśmy od jakichkolwiek konotacji politycznych i ideologicznych. Nie jesteśmy żadną grupą zorganizowaną ani ruchem. Określenie nam bliskie to wspólnota ludzi pochodzących stąd… – czytają, każdy po fragmencie.

Kacper Kozłowski: Straszne jest pomyśleć, co się stanie, gdy zapomnimy. Ile stracimy? Dużo z siebie i dla siebie…

Michał Zarecki: Skomplikowania i tragiczności przeszłości nie powinno leczyć się wyparciem z pamięci…

Michał Woźnica: Jeżeli podobnie jak my, uważają Państwo, że ofiary, których nazwiska odczytaliśmy wspólnie, powinny być upamiętnione, to zachęcamy do podpisania się pod petycją. Przedłożymy ją rektorowi Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.

Słucha ich kilkadziesiąt osób, które chwilę wcześniej przeszły uliczkami miasteczka uniwersyteckiego w marszu. Odczytali po drodze 562 nazwiska: Emma Albrecht, Rosa Alex, Emil Angrabeit, Gustav Anskeit, Marzelle Aronson, Emma August, Oskar Baatz, Christel Becker…

Christel Becker – jedna z najmłodszych na liście, miała 14 lat, kiedy wywieziono ją z zakładu psychiatrycznego w Kortau do komory gazowej.

Mała tabliczka

Kacper napisał kiedyś sztukę, w której narrator mówi: „Kortowo to grób, na którym nieraz zdarza się nam tańczyć” opowiada Michał Zarecki. 25-letni, urodzony w Olsztynie. Z Kacprem i Michałem Woźnicą chodził do tego samego liceum w Olsztynie. Skończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Gdańskim, teraz studiuje filozofię na UWM w olsztyńskim Kortowie.

Na terenie kampusu jest mnóstwo upamiętnień, kamieni pamiątkowych, tablic, a nie było tego jednego. Próbowaliśmy zrozumieć, dlaczego mówi Kacper, lat 26. Warmiak od pokoleń. Skończył teologię, niedawno wstąpił do zakonu Księży Kanoników Regularnych Laterańskich w Gietrzwałdzie. I studiuje też filozofię na UWM.

Nawet napisaliśmy do Makłowicza z podziękowaniami. Że w ogóle poruszył tę historię. Gościu przyjeżdża z zewnątrz i wspomina o tak ważnej sprawie, a tutaj nic. Od dawna o tym myśleliśmy, ale to właściwie Makłowicz był bezpośrednim impulsem mówi Michał Woźnica, lat 26. Urodzony w Olsztynie, skończył medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, chce być neurologiem albo psychiatrą.

„Upamiętnienie dla Kortau” – nazwali akcję, którą rozpoczęli w 2020 roku. Zaczęli od ankiety, na którą odpowiedziało ponad 500 osób, w większości studenci i absolwenci UWM. Większość zakreśliła, że wie mało albo „nie ma żadnej wiedzy” o tym, co działo się w tym miejscu, zanim powstała olsztyńska uczelnia. 95 proc. poparło pomysł utworzenia ścieżki edukacyjnej, która tłumaczyłaby historię. Studenci podawali też swoje pomysły np. audycja w radiu uniwersyteckim, ścieżka z kodami QR, spacer z przewodnikiem.

Wyniki ankiety dołączyli do listu otwartego, który we wrześniu 2020 roku skierowali do rektora. Zaapelowali o upamiętnienie tragicznej historii Kortowa.

Woźnica: Senat uczelni w odpowiedzi ogłosił, że uznaje Uniwersytet za „Pomnik Historii”. Nie poszły jednak za tym żadne znaczące działania.

Kacper: Zapowiedziano, że Uniwersytet ufunduje tablicę. Pojawiła się po dwóch latach, właściwie po cichu. Mała tabliczka.

Woźnica: W tej historii jest wiele do przebadania, bo przez lata o tym się w ogóle nie mówiło. Zamiast tego krążą legendy, opowieści jak z horroru. Liczyliśmy, że naukowcy z Uniwersytetu siądą wspólnie, zrobią badania, tak jak na uczelni powinno się dziać. Nic się nie dzieje.

Szukają sami. Materiały publikują na stronie internetowej. Michał Woźnica przygotował „Tekę edukacyjną” dla olsztyńskich nauczycieli ze scenariuszami lekcji. Wśród tematów do dyskusji: Czy i jak należy upamiętniać historię pobliskiego Kortau? Jaka jest rola dehumanizacji w działaniach ludobójczych? Jak dzisiaj możemy chronić się przed działaniami zmierzającymi do prześladowania grup społecznych?

Piszą kolejne apele. Marsz przez Kortowo, podczas którego czytali nazwiska ofiar, zorganizowali 26 stycznia. Przyszli przedstawiciele urzędu marszałkowskiego, prezydenta Olsztyna, lokalnych stowarzyszeń, duchowni katoliccy i ewangeliccy.

Nie było nikogo z władz Uniwersytetu.

Kacper: Wysłaliśmy zaproszenie. Wielokrotnie prosiliśmy rektora o spotkanie.

Protest uliczny, na pierwszym planie trzej młodzi ludzie niosą białe płótno z czerwonym krzyżem.
Marsz Pamięci w Kortowie, 26 stycznia 2025. W środku Michał Woźnica, z prawej Marcin Cielecki. Flaga czerwonego krzyża miała wisieć w styczniu 1945 roku na zakładzie psychiatrycznym w Kortau, gdy wchodziła tam Armia Czerwona, nie uchroniło go to przed masakrą. Fot. Urszula Jagiełłowicz z Olsztyńskiego Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej.

Miłość nigdy nie ustaje

Staję na chodniku kilka kroków od lapidarium, w którym w 2022 umieszczono małą tablicę. Łapię studentów.

Grupka z pierwszego roku zarządzania i inżynierii produkcji. Jeden z Olsztyna, pozostali przyjezdni. Wiedzą, czemu poświęcone jest to miejsce?

Nie wiemy – odpowiadają chórem.

Znają historię Kortowa? Słyszeli o niej na Uniwersytecie?

Nic nam nie mówili niestety.

Ja słyszałem tylko, że jak w czasie wojny przyszli tu Rosjanie, to te budynki wzdłuż ulicy Warszawskiej były domami wisielców, bo ludzie się tam wieszali dopowiada chłopak z Olsztyna.

Chcieliby poznać tę historię? A może z taką wiedzą trudno byłoby im tutaj żyć? Zepsułaby kampus?

Historii się nie wyprze. Jedyne, co psuje, to że starszy pan idzie z pieskiem na spacer i potyka się o kość. Niedawno tak było, przy parku.

To była kość ludzka udowa.

Bo tutaj jest pełno szczątków.

Lapidarium, przed którym stoję, powstało w Kortowie w 1997 roku. Utworzono je z kawałków nagrobków zebranych z parku, gdzie był kiedyś przyszpitalny cmentarz. Do 1945 chowano tam wszystkich zmarłych z zakładu psychiatrycznego. Po wojnie ekshumowano szczątki ponad 3600 osób.

Z cmentarza pochodzi nadłamany krzyż z napisem: „Die Liebe höret nimmer auf“ (Miłość nigdy nie ustaje). Pod nim dwie tabliczki. Ta z lat 90. poświęcona „pamięci wszystkich pochowanych w Kortowie”, z cytatem z Asnyka: »Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy…«. To był do niedawna jedyny ślad po Kortau. I druga tabliczka, wmurowana trzy lata temu: „W hołdzie pomordowanym pensjonariuszom kortowskiego zakładu psychiatrycznego. Ofiarom niemieckich pseudomedycznych eksperymentów w latach 1933-1945 oraz ofiarom sowieckich zbrodni w 1945. Społeczność Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie”.

Zatrzymuję kilkanaścioro studentów, różnych lat i kierunków – od dziennikarstwa po wydział lekarski. Nie wiedzą, nie słyszeli, nie zwrócili wcześniej uwagi. Powtórzę pytanie innego dnia: z kilkanaściorga osób jeden student wie, jest z Olsztyna, słyszał o akcji „Upamiętnienie dla Kortau”.

Skoro tu żyjemy

Dlaczego to właśnie im Kortau nie daje spokoju?

Michał Woźnica: Gdy byłem mały i przejeżdżaliśmy przez Kortowo, to tata pokazywał, że ten wielki komin, to był zakład psychiatryczny. Potem dziadek mi opowiadał, że odnajdywał tam czaszki. Pracował w „Przemysłówce”, która m.in. robiła tam ekshumacje, budowała akademiki. Dziadek tam się zatrudnił, gdy przyjechał do Olsztyna. Pochodzi spod Piotrkowa Trybunalskiego, po całej Polsce jeździł, tu poznał babcię i został.

Kacper: Moja prababka mówiła mi, że niegrzeczne dzieci zabierali do Kortowa. Opowiadałeś, że u ciebie też to tak funkcjonowało?

Woźnica: „Jak rozrabiasz, to do Kortowa zaraz trafisz”. To moja babcia mówiła. Pochodziła z Redykajn. Ostatnio w Dzień Babci opowiedziała mi, że widziała stamtąd Olsztyn płonący, gdy Sowieci wchodzili.

Michał Zarecki: Ja o tym usłyszałem w gimnazjum, bardzo powierzchownie. Wersję: że to był szpital psychiatryczny i w czasie wojny Niemcy zabili wszystkich.

Kacper: Mnie potem wpadła w ręce książka o Warmiakach, którzy identyfikowali się z Polską i było tam o człowieku, którego za karę Niemcy wysłali do Kortau. Do zakładu psychiatrycznego? Zacząłem drążyć. Trafiłem na książkę Stanisława Piechockiego „Czyściec zwany Kortau”. I to dla mnie był szok. Jeśli to rzeczywiście się zdarzyło – myślałem – to jak to możliwe, że nie ma śladu.

Zarecki: Kacper wtedy napisał sztukę teatralną.

Woźnica: A potem w liceum spotkaliśmy Marcina Cieleckiego.

Kacper: Był zupełnie innym nauczycielem historii niż ci, których znałem wcześniej. Wplatał tematy regionalne, pokazywał, że historia jest żywa, dotyka nas tu za rogiem.

Woźnica: Mnie najpierw chyba zafascynowało, że to niewyjaśniona historia. A później doszło do mnie, że cierpienie tych ofiar jest kompletnie zapomniane. Że zbrodnia przykryła zbrodnię. Bo przez to, że za komuny nie można było mówić o sowieckim pogromie, to nie mówiono też o tym, co działo się tu wcześniej.

Kacper: Teraz spotykamy się z narracjami, że ofiary były „nie nasze”. To dla nas straszne, że można tak kalkulować. Od jednego z radnych sejmiku, który pracował w IPN, usłyszeliśmy, że to jest historia Niemców, niech sami ją upamiętniają, zajmijcie się żołnierzami wyklętymi. A przecież, nawet jeśli tak myśleć, w Kortau byli ludzie różnych narodowości, wyznań. Oni żyli na Warmii obok siebie.

Prababka jednego z naszych znajomych jest wśród ofiar.

Woźnica: My ich nie mordowaliśmy, nasza nacja ich nie mordowała, ale czujemy, że należy się im od nas upamiętnienie, skoro tu żyjemy.

Kacper: To przeżycie miejsca jest dla nas ważne. Miejsca same się domagają. Możemy nawet nic nie robić, a i tak coś takiego wyjdzie, że się przypomni. Ziemia pracuje. Ekshumacje były tu prowadzone, ale nie wszystko wydobyto. Mieliśmy taką sytuację: kości leżały przy akademiku. Zgłosiliśmy do rektora, rektor na policję. Ale nawet bez tego, jak wkraczasz w przestrzeń starego Kortowa, to czujesz, że coś tu… nie gra. Jest coś takiego w tych miejscach pamięci, że one mają w sobie groźbę powtórzenia się. Żeby ta historia się nie powtórzyła, musimy ją znać. Orientować się w tej przestrzeni.

Woźnica: Zacząłem niedawno pracę jako lekarz stażysta, także na oddziale psychiatrycznym, neurologicznym. I robiłem równocześnie tę „Tekę edukacyjną”, do której wpisywałem zachowane relacje świadków, którzy zdołali przeżyć akcję T4 i listy po tych, których zamordowano. Jak mną to sieknęło teraz… Od razu sobie wyobrażasz tych, których leczysz, że idą na śmierć.

Moja prababcia

Moja prababcia jest na jednej z tych list odpowiada Michał Biedziuk, gdy pytam, dlaczego tu przyszedł.

Idziemy w marszu przez Kortowo. Chwilę wcześniej odczytywał przez mikrofon nazwiska: Otto Hinz, Franz Hippel, Wanda Hoff z domu Janz, Carl Hoffmann…

Jego prababcia: Wanda Hoff z domu Janz. Data na akcie zgonu: 30 września 1943 roku.

Michał, 40-letni, urodzony w Olsztynie, studiował na UWM: Szkoda, że moja babcia już poszła. Ale pewnie nie chciałaby mówić. Gdy powiedziałem, że jest taka okoliczność, to się rozpłakała. Chciała tu być, ale bała się „afiszować”, mówiła mi „stańmy dalej”. Wciąż się boi, że coś się komuś stanie za mówienie o tej historii. Przez lata mi o tym nie mówiła. Wydaje mi się, że może być jedyną żyjącą osobą, która pamięta tamto Kortau. Była tutaj w 1943 r. odwiedzić swoją mamę, sama miała wtedy 9 lat. Z tego, co mi opowiadała, jej mama miała zwykłe załamanie nerwowe. Była zupełnie zdrowa w sensie fizycznym. Gdy ją tu odwiedziła, wyszła na schody, rozmawiały przed budynkiem. Pokazała mi nawet te schody, na których usiadły. Babcia pamięta, że mama nie była w jakimś stanie psychozy. Dwa czy trzy dni później nie żyła. Dostali informację, że zmarła z powodu „zapalenia płuc”.

Miała 48 lat. W Kortau była najwyżej kilka tygodni.

Z opowieści wiem, że zawsze była nadwrażliwa. Wtedy przeżyła mocno śmierć syna. Wcielony do Wehrmachtu, wrócił z frontu, podobno aż z Krymu. Zdążył jeszcze być na ślubie starszej siostry mojej babci, Johanny, w kwietniu 1943 roku. Tydzień później zmarł w szpitalu. Moja babcia pamięta, że jej mama jeszcze przez całe lato była w domu. Dopiero jesienią odwieziono ją do Kortau. Nie wiem, czy dziadek sam ją zawiózł, czy ją zabrali.

Rodzina mieszkała koło Działdowa. Przed II wojną – po plebiscycie 1920 roku – ich wioska znalazła się po polskiej stronie granicy. Prababcia Wanda była Niemką. Pradziadek Polakiem z Mazowsza. Dopiero w latach 90. rodzina dostała z urzędu stanu cywilnego skrócony odpis aktu zgonu Wandy. Michał znalazł w olsztyńskim Archiwum Państwowym oryginał. Przyczyna zgonu: „Lungtuberkulose” – gruźlica płuc.

Długo mi babcia nie pokazywała dokumentów, zdjęć. Jej brata na zdjęciu, to dopiero na studiach zobaczyłem – wyretuszowanym, żeby zatrzeć dystynkcje, choć i tak widać, jakiej armii to mundur. Dopiero niedawno zobaczyłem zdjęcie ze ślubu jej starszej siostry, której mąż też był w niemieckiej armii – tydzień po ślubie wyjechał na wojnę do Grecji i zginął. Siostra babci zmarła parę lat temu. Ciotka Johanna dużo rzeczy wiedziała, o których niewiele mówiła.

Michał chce mówić, bo czuje się tą historią „osobiście dotknięty”.

Choć nie wiem, czy chciałbym, żeby to się akurat znalazło w artykule… waha się. Ten neurotyczny rys, ja też u siebie dostrzegam. Dlatego zależy mi na tym upamiętnieniu, bo świat współczesny zmierza znowu w kierunku jakiegoś kultu siły, eliminacji słabości. To nie jest tylko historia tamtego reżimu. To zło jest gdzieś w ludziach. Dlatego to jest nasza historia. Nie dlatego, że wydarzyła się na naszym terytorium.

Jest wdzięczny chłopakom. To, że oni się znaleźli, to niezwykłe… Im już się udało coś zdziałać.

Babcia Michała przychodzi do Kortowa zawsze pod koniec września i zapala znicz w lapidarium.

Widokówka z Kortau

Na zdjęciach: pokój muzyczny na oddziale żeńskim, z fortepianem, bujanym fotelem, stylowymi meblami. Kryty taras z rozkładanymi łóżkami, zielenią, pozującymi do fotografii pielęgniarkami. Kaplica, w której odprawiano dla pacjentów nabożeństwa ewangelickie i katolickie.

Michał Woźnica: To był jeden z największych zakładów w Prusach Wschodnich, nowoczesny, od początku z elektrycznością, która jeszcze w samym Olsztynie była w powijakach.

„Za jednym naciśnięciem dźwigni nagle rozświetlane są całe budowle i długi rząd okien, który dopiero co pogrążony był w ciemności, za jednym zamachem staje się widny” – relacjonowano w prasie spektakl zapalenia światła w Kortau.

Prowincjonalny Zakład Leczniczo-Opiekuńczy dla umysłowo chorych otwarto 2 czerwca 1886, na obrzeżach miasta Allenstein. Początkowo dla 600 pacjentów. Osobne miasteczko – z elektrownią, piekarnią, mleczarnią, remizą strażacką, ogrodami przy pawilonach, kręgielnią, kąpieliskiem nad jeziorem, własnym gospodarstwem, hodowlą krów, świń, koni, warsztatami krawieckimi, szewskimi, własną kostnicą i cmentarzem.

Drugi dyrektor zakładu, Adolf Stoltenhoff, zamienił zamknięte cele w przestronne sale. Zamiast izolacji, kaftanów bezpieczeństwa, wprowadził spacery nad jeziorem, kąpiele, „leczenie pracą”. To było zgodne z biegiem nauki ówczesnej, nowoczesnej psychiatrii – opisuje Woźnica początki Kortau. Z okazji świąt np. urodzin cesarza, odbywały się tańce, a do Kortau zajeżdżały trupy teatralne. Część pacjentów i pielęgniarzy założyła nawet chór.

„W zeszłą sobotę chorzy na umyśle z Kortowa mieli swoją zabawę w Jakubowie. Wyjechali oni na wozach przystrojonych w zieleń z muzyką na czele na miejsce zabawy, gdzie po przekąsce i orzeźwieniu się urządzano dla nich różne gry” – opisywała „Gazeta Olsztyńska” w 1892 roku.

Rodziny mogły odwiedzać pacjentów dwa razy dziennie. Zdarzały się skargi, że nie można ich zastać, bo ciągle pracują. Władze samorządowe zaliczały Kortau do zakładów wzorcowych, najlepiej prosperujących w Prusach Wschodnich. Wypuszczano pocztówki z widokami kortowskiego zakładu – okazałe budynki toną w zieleni.

Na początku II wojny światowej w Kortau było ok. 1300 pacjentów.

Chaos śmierci

Mam tu listę ofiar Michał Woźnica wyjmuje osiem kart gęsto zapisanych 562 nazwiskami. Apelujemy, żeby znalazły się w lapidarium. Każde to konkretna historia.

O 14-letniej Christel Becker, wiadomo wiele: miała 4-lata, kiedy umieszczono ją w zakładzie w Rastenburgu (Kętrzynie). „Zachowanie psychopatyczne”, „permanentny fizyczny niepokój”, „brak koncentracji”, „do wszystkiego podchodziła z entuzjazmem”, „śpiewała wiele piosenek w oddziale” – opisywano ją wtedy. Z zakładów już nie wyszła, przenoszona do kolejnych, gdzie widziano w niej dziecko „posłuszne, dobrze wychowane, zawsze strasznie ciekawe” albo „bezczelna, dokuczliwa, przeszkadzająca innym, trudna do opanowania”. Z Kortau próbowała uciec, ale pielęgniarka rozpoznała ją w pobliskim Allenstein. Ostatnia diagnoza: „Bardzo niesprawny umysł – kulawy. Robi różne głupie rzeczy, jest kłótliwa i niezgodna”. Ostatnia data w dokumentacji medycznej – 28 lipca 1941 i informacja o „przeniesieniu w transporcie zbiorowym” – to data jej przeniesienia do komory gazowej w ośrodku Pirna-Sonnenstein w Saksonii.

Większość nazwisk znaleźli w bazie udostępnionej przez Archiwum Federalne w Berlinie. Cały czas szukają, dopisują. Pacjentów Kortau, których zabito, było więcej niż 562. Mamy tu kilka grup ofiar, chaos śmierci – mówią.

Co najmniej 301 pacjentów zamordowano w 1940 roku w ramach regionalnej akcji „Lange” nadzorowanej przez SS. Przewieziono ich do obozu Soldau (Działdowo), gdzie pacjentów rozstrzeliwano albo truto spalinami w tzw. samojezdnych komorach gazowych, instalowanych na ciężarówkach. Zrobiono tam preludium do masowego mordowania – opisują. Druga grupa to ofiary akcji T4. W Kortau gromadzono pacjentów z całych Prus Wschodnich i pociągami wywożono do Saksonii. Tam była selekcja, część od razu kierowano na śmierć, a część do zakładów przejściowych, skąd potem też trafiali do komór gazowych.

W ramach akcji T4 (nazwa od adresu Tiergartenstrasse 4 w Berlinie, skąd nią kierowano), którą rozpoczęto na rozkaz Hitlera, rozesłano do zakładów psychiatrycznych w Niemczech kwestionariusze. Na co pacjent choruje? Jak długo jest w zakładzie i jakie rokowania? Czy ktoś go regularnie odwiedza? Zdolny do pracy? Uciążliwy? Popełnił kiedyś przestępstwo? W centrali kwestionariusze segregowano, biegli stawiali krzyżyk czerwonym atramentem albo minus niebieskim.

Krzyżyk oznaczał wyrok śmierci.

Rodzinom przesyłano zawiadomienie o „przeniesieniu” do innego zakładu, zgonie z powodu zapalenia płuc, gruźlicy, zawału. Z Kortau transport ruszył w lipcu 1941 roku. Wywieziono wtedy ok. 800-900 zgromadzonych tam pacjentów.

Szacuje się, że w latach 1939-1945 zabito na terytorium Rzeszy ok. 200 tys. pacjentów zakładów psychiatrycznych, osób z niepełnosprawnościami, dorosłych i dzieci. W całej Europie w sumie – ponad 300 tysięcy.

W sierpniu 1941 roku zawieszono transporty zbiorowe, bo nie udało się ich utrzymać w sekrecie, niektóre rodziny szukały bliskich, głośne były protesty kilku niemieckich duchownych. Lekarze dostali potem wytyczne, by zabijać na miejscu, w swoich zakładach – wstrzykiwać trujące dawki leków, głodzić na śmierć. Czy to był przypadek Wandy, prababci Michała Biedziuka?

Zachowała się notatka biegłego stawiającego krzyżyki w akcji T4, który latem 1944 roku objeżdżał zakłady psychiatryczne. „W Prusach Wschodnich – w Tapiau i w Kortau zauważa się postawę niechętną wobec problemu eutanazji lub całkowitą bezczynność w tej kwestii” – irytował się. Nie uśmiercali na miejscu? Czy robili to, choć niechętnie? Niechętni byli od początku, czy dopiero w 1944 roku?

Michał: Zadajemy te pytania. Mamy jednak przesłanki, by sądzić, że działo się to także tutaj. Jeden z profesorów powiedział nam, że kiedy zaczynali tu pracować na uczelni w latach 60., to znaleźli karty zgonu in blanco: bez nazwisk, z wypisaną przyczyną zgonu „Herzschlag“ – zawał serca. Trafiliśmy też na listę z urzędu stanu cywilnego z Allenstein, z lipca-grudnia 1941, z której wynikało, że co trzeci dzień w Kortau ktoś umierał.

Przeczytaj także:

Akt radziecki

Ktoś miał to widzieć: szli na dworzec kolejowy w Olsztynie, w lekkich ubraniach, piżamach, szpitalnych szlafrokach. Mróz mógł sięgać -25 stopni. Mogło być ich 500. Eskortować miał ich personel medyczny.

Że może zaginąć bez śladu taka grupa ludzi? Kacper Kozłowski opowiada o ostatnich dniach Kortau.

Kolejarze mieli opowiadać, że Niemcy rozstrzelali pacjentów po drodze. Inna poszlaka: zamarzli w wagonach porzuconych na bocznicy. Śladu po nich nie odnaleziono.

Prawdopodobnie 19 albo 20 stycznia do zakładu dotarł rozkaz, by wyprowadzić 500 pensjonariuszy. Prawdopodobnie po to, by zrobić miejsce dla rannych żołnierzy niemieckich. Nasza hipoteza jest taka, że wcześniej lżej chorych pozostawiano w Kortau przy życiu i wykorzystywano do pracy przy utrzymaniu szpitala wojskowego, który tu działał mówi Michał Woźnica.

W zakładzie miało potem jeszcze pozostać około setki pacjentów i większość personelu, który dostał zakaz opuszczania placówki. Do tego ranni niemieccy żołnierze w szpitalu i cywile, którzy schronili się w miejscu oznaczonym flagą czerwonego krzyża.

Tę historię znamy: administracja hitlerowska do ostatniej chwili wstrzymywała ewakuację ludności cywilnej z Allenstein, ogłoszono ją dopiero 21 stycznia 1945 roku na kilka godzin przed wejściem Armii Czerwonej. Allenstein to będzie pierwsze większe niemieckie miasto, do którego wejdą Rosjanie. Zdobędą je błyskawicznie. Mordy i gwałty na cywilach, palenie miasta będą trwały długo.

Zachowała się fotografia dawnej załogi kotłowni. Być może wśród nich jest ten, który widział opowiada Kacper.

Bo o tym, co działo się potem w położonym na uboczu miasta Kortau, wiemy tylko z niejasnych przekazów i z odkopanych szczątków. Pracownik kotłowni miał opowiedzieć po wojnie innemu palaczowi o imieniu Joseph. Ten wskazał potem:

dwa metry od tego budynku jest ogromna mogiła.

Pięć dni trwała największa kortowska ekshumacja w 1955 roku, wykopano 227 ciał. Wcześniej już pracownicy Olsztyńskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego „Przemysłówka” – którzy rozpoczęli odbudowę spalonego Kortowa pod mającą powstać tam w 1950 roku Wyższą Szkołę Rolniczą, z której wyrośnie później UWM – natrafili na kilka mniejszych zbiorowych grobów. Byli w nich mężczyźni, kobiety i podobno też dzieci. W odzieży szpitalnej, pielęgniarskich ubraniach, z protezami kończyn, podobno też na szpitalnych prześcieradłach, jakby zabito ich w łóżkach, część w mundurach niemieckich. Z ranami postrzałowymi, ciętymi. W jednym grobie ciała ułożone równo, w innym jakby wyrzucone z okna. Ofiar miało być ok. 400-500. Szczątki przewieziono w skrzyniach na cmentarze w Olsztynie. Protokoły z ekshumacji podobno dość szybko zniszczono. Rozpuszczono informacje, że ofiary to pacjenci zamordowani przez Niemców.

Dopiero w 1993 roku Stanisław Piechocki – prawnik, prywatnie zajmujący się lokalną historią – podejmie próbę opisania tego, co wydarzyło się w 1945. To on przekaże relacje nielicznych świadków.

Wejdzie też do willi przy ul. Warszawskiej, gdzie mieszkali lekarze i gdzie mieli zostać odnalezieni powieszeni na strychu. „Willa wisielców” obrośnie mroczną legendą. – Nie wiemy, jak zginęli. Powieszeni? Kobieta, która zamieszkała tam po wojnie, opowiadała, że jako dziecko znalazła na strychu ampułki z morfiną opowiada Kacper. Razem ze swoim nauczycielem, Marcinem Cieleckim, w 30 lat po Piechockim weszli do tej willi, która stoi do dziś, zamieszkana. Cielecki opisał to miejsce w poruszającym tekście „Miasto wisielców”. Na strychu wyciąga ręce w górę. „Belki są zbyt nisko. Przecież tu nikogo nie można powiesić”.

Jest jeszcze druga willa, w której mieszkał dyrektor zakładu psychiatrycznego. W czasie wojny był nim Kurt Hauptmann. Miał zginąć zastrzelony wraz z żoną w tym domu. Mieli zostać zakopani w ogrodzie. Ekshumacji tu nie przeprowadzono. Prawdopodobnie leżą gdzieś tam wciąż mówi Michał Woźnica o willi, przy której zakończyli w tym roku styczniowy marsz.

Czy trafilibyśmy do Kortau?

„Ty byś trafił do Kortau, i ona też. Ty byś trafił do Kortau, i Ty, i Ty, i Ty. Odmieniaj przez przypadki, odmieniaj przez osoby. Trafiłbyś do Kortau. Ty, i ty, a ty może nie, ale ty – oooo, ty już tak. Trafiłbyś do Kortau. Marcin Cielecki trafiłby do Kortau…”.

Studiowałem historię na UWM i nie słyszałem na zajęciach, żeby padła nazwa „Kortau”. Naprawdę. Ani razu mówi Marcin Cielecki.

Urodzony w Olsztynie, rocznik 1979. Pisarz, autor tomów poetyckich, książek eseistycznych. Nauczyciel historii w I LO w Olsztynie.

Później zamieszkaliśmy z żoną w pobliżu. Z synem w wózeczku zacząłem tam spacerować. Kortowo latem jest niesamowite, bo nie ma ludzi. Wchodzisz do miasteczka, które jest martwe. Syn zasypiał, siadałem na ławce i wtedy zacząłem czytać „Czyściec zwany Kortau”. Byłem jak w malignie. Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? Studiowałem historię w tym miejscu i nic o tym nie wiedziałem?

Od tego czasu nie przestaje krążyć wokół Kortau. W tekstach, w pracy nauczyciela.

Zacząłem mówić o tym najpierw na lekcjach poświęconych III Rzeszy. Teraz robię o tym osobną lekcję. Jedna, dwie osoby z klasy zwykle coś wiedzą. Dla innych to jest szokiem, tak jak było dla mnie, że mieszkają w Olsztynie i nic nie wiedzieli. To historia, która do młodych przemawia bardzo. Znacznie bardziej niż kolejna opowieść o Koperniku. Przy tych zmianach, które dzieją się z naszym zdrowiem psychicznym, my wszyscy możemy się w niej odnaleźć – mówi.

„Patrzę na swoich uczniów. Na tych, co się tną po ramionach, i żyletkami jeżdżą po udach. Na tych, co mają fobie szkolne. Na tych, którym nie obce omamy i halucynacje na poziomie świadomym. Na tych, którzy mają problem z kontrolą emocji, na tych z początkami schizofrenii i dla których nie ma miejsca w szpitalu, bo oddział młodzieżowy jest przepełniony. Nie znam tabliczki mnożenia, ale listę Mendelejewa edukacji potrafię wyrecytować wyrwany ze snu: Asperger, anoreksja, autyzm, ADHD, bulimia, dysleksja, dyskalkulia, nadpobudliwość, dysortografia, nietrzymanie moczu, stany lękowe, stany lękowe, stany lękowe” – pisze w transowym tekście „Kortau zapomnianych”. Wywołuje w nim zmarłych z Kortau, wzywa na spotkanie z nimi żywych z Olsztyna.

„Czy trafilibyśmy do Kortau?” – brzmiało hasło warsztatów, które zorganizował w szkole pięć lat temu. „Zadajemy pytanie, czy ta historia mogłaby wydarzyć się ponownie?” tłumaczył w „Gazecie Olsztyńskiej”. Pod tekstem dużo niezrozumienia. „Czemu zbrodnie niemieckich nazistów popełnione w imieniu państwa niemieckiego, na jego terenie, łączycie z obecnymi mieszkańcami Olsztyna? Jaka tu ciągłość społeczno-prawno-etniczna? Co mają do tego Polacy z Olsztyna?” – komentuje ktoś.

Kortau ogniskuje olsztyńskie problemy z pamięcią. W tekście „Miasto wisielców” Cielecki pisze: „Kortau jest bramą, przez którą wchodzi się do Olsztyna. Zmierzenie się z historią Kortau, to załatwienie swoich porachunków z Olsztynem”. Pokazuje, jak nieopowiedziana historia zamienia się w „willę wisielców”, której przyglądamy się jak zafascynowani horrorem gapie.

A wiesz, że w Olsztynie jest escape room o Kortau? Jakoś gdzie indziej nie ma podobnych pomysłów. Nie ma escape roomu „ucieczka z Auschwitz” dodaje.

Nie rozumie, dlaczego Uniwersytet ucieka. Zwłaszcza że UWM nie ponosi żadnej odpowiedzialności za te zbrodnie, jest tylko wina za niepamięć mówi. Dziwię się, że UWM nie widzi edukacyjnej wartości w tym temacie. Mogłyby powstać tu interdyscyplinarne wykłady poświęcone medycynie w Trzeciej Rzeszy, eugenice, polityce pamięci… Czy to nie dziwne, że mamy tu instytut historii, wydział medycyny, prawo, kryminalistykę, filozofię, a nie ma poważnej monografii Kortau? pyta. I czy to nie jest ironiczne, że właśnie na tym terenie mamy Kortowiadę? Że mamy Campus Polska, na którym mówimy o prawach człowieka i nie wspominamy o Kortau?

Nie organizowałbyś Kortowiady? pytam.

Robiłbym, ale inaczej. Nie mówię, że to miejsce musi być ascetyczne.

Jak żyć na cmentarzu?

Na pewno nie z nieświadomością.

Jak ta historia powinna być upamiętniona?

Mnóstwo rzeczy zostało już dobrze zrobionych w Polsce, wystarczy podpatrzeć. I mamy na UWM specjalistów, to pytanie do nich. Odpowiedzią nie jest ta tablica zamontowana ostatnio. Znalazłaś ją? Trudno zauważyć tabliczkę na wysokości kolan. To powinna być rzetelna ścieżka edukacyjna. Argumenty, że to będzie „traumatyzować” studentów? Przecież to może być np. aplikacja, nie musi być inwazyjne. A widziałaś aleję katyńską na terenie kampusu? Tu nikt nie miał wątpliwości. A co ma wspólnego Kortowo z Katyniem? Naciągane, że hej. Pamiętam Zjazd Historyków Polskich w 2009 roku w Kortowie, pod patronatem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który anonsował nową politykę historyczną. Wtedy właśnie odsłaniano tę aleję. Szkoda, że nikt wtedy o Kortau nie wspomniał. Bo myślenie jest takie: to nie nasza historia.

Cielecki przypomina też: niedawno Sejm uchwalił 22 września Dniem Pamięci Ofiar Zagłady Osób z Zaburzeniami Psychicznymi na terenach okupowanej Polski podczas II wojny światowej. I Kortau znów jest poza pamięcią, bo w czasie wojny to nie był teren Polski mówi.

A może powinniśmy młodym pozwolić uciec z „traumalandu”? pytam, pożyczając tytułowe słowo z książki Michała Bilewicza.

Ale sama wiesz, że ucieczki z „traumalandu” nie ma. Im bardziej będziemy to wyciszać, tym bardziej będzie wracać. Jeśli jesteś zakorzeniony w historii, wtedy wiesz, gdzie stoisz, można patrzeć przed siebie. Jeśli nie, potykasz się, jesteś ciągle zadziwiony, tu kość, tu korzeń…

Cielecki szedł przez Kortowo w styczniowym marszu pamięci, czytał nazwiska ofiar. Z jednej strony niesamowita duma mówi o tym, co robią jego dawni uczniowie. Z drugiej zazdrość, że prześcignęli mnie w badaniu faktów. Nie są historykami, a odnajdują takie źródła! Zawstydzają mnie jako historyka, zawstydzają historyków z UWM dodaje. Ale też czuję troskę, żeby ich to kopanie się z systemem nie przetrąciło.

W escape roomie bawiliśmy się świetnie

„Godzinę intensywnych emocji i niezapomnianej rozrywki” – obiecuje Profesor Escape Room działający w centrum Olsztyna. Do wyboru mamy: Leśna chata wiedźmy, Kolumbijski pościg, Napad na bank, Opuszczony szpital.

„Słyszeliście, że na terenie Kortowa istniał niegdyś szpital psychiatryczny, z którego chorzy nie wracali do domów?!” – zachęca się tu do zabawy.

„Super miejsce do odwiedzenia ze znajomymi, Pani Julia idealnie wprowadziła nas w klimat upiornego szpitala, bardzo polecamy!” – polecał ktoś w Google miesiąc temu. „Byliśmy grupą 4-osobową w pokoju Opuszczony Szpital i bawiliśmy się świetnie” – pisze ktoś inny. Można tu zorganizować wieczór panieński, kawalerski, urodziny dla dzieci.

Miejsca niepamięci

Idę Aleją Ofiar Katyńskich w Kortowie – 27 dębów, przy każdym tabliczka z nazwiskiem ofiary „związanej z Olsztynem”. Mijam dalej: tablice, kamienie, upamiętniające zasłużonych profesorów, jubileusze wydziałów. Mijam figurę złotej rybki przy Instytucie Rybactwa Śródlądowego.

Dysonans jest drastyczny mówi dr Magdalena Sacha, która okiem kulturoznawczyni przyjrzała się tej zdumiewająco wielkiej liczbie upamiętnień i zestawiła ją z niepamięcią o miejscu, w którym uczelnia powstała.

„Lokalna historia – obca narodowo, bo związana z byłymi niemieckimi mieszkańcami miasta – mimo bliskości przestrzennej nie jest uznawana za swoją” – wskazywała w swoim tekście. Napisał do niej potem z Brazylii wnuk kobiety, która miała służyć w domu u Arthura Powelsa, naczelnego lekarza Kortau: babcia miała wspominać, że Powels nie pozwolił ściągnąć wiszącej na domu flagi ze swastyką, nawet gdy w 1945 roku zbliżała się już Armia Czerwona.

Sacha pochodzi z Olsztyna, na Uniwersytecie Gdańskim prowadzi zajęcia z pamięci kulturowej Polski. Zawsze podaję przykład Kortowa. Zazwyczaj wśród studentów znajdzie się kilka osób z Olsztyna i mówią, że nic o tym nie wiedzieli opowiada. To jest problem dziedzictwa poniemieckiego.

Nie nasi zmarli, nie nasze zbrodnie.

Opowieść o granicach empatii wobec ofiar innej narodowości, wobec osób chorych psychicznie, a także o granicach między historią centralną i lokalną odczytuje.

Kortowo zna od dziecka. Rocznik 1973. Bywała w tej willi, gdzie mieli zostać powieszeni niemieccy lekarze. Ja nie widziałam kości, choć niektórzy wspominali o bawieniu się wśród kości w parku opowiada.

Próbuje zrozumieć historię nie-pamięci. Jej ojciec pochodził z Cieszyna, a przesiedleni cieszyniacy współtworzyli Wyższą Szkołę Rolniczą w Olsztynie. – Skonfrontowani z rzeczywistością wypalonej dzielnicy, skupili się najpierw na odbudowie, a potem na kreowaniu wizerunku radosnego kampusu nad jeziorem. Do tego propaganda komunistyczna. Może miało znaczenie też to, że jednak uczelnia miała dominantę rolniczą, techniczną, a nie humanistyczną? zastanawia się. Ale skoro uczelnia nie była w stanie udźwignąć tematu, dlaczego nie zajął się tym nikt inny z historyków?

Kortowo nie jest wyjątkiem. Tych niedopowiedzianych historii jest w Polsce bardzo dużo przypomina prof. Robert Traba, historyk, politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN, założyciel Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa „Borussia”, które w latach 90. zaczęło odpominać historię Olsztyna. Upamiętniamy historię narodową, zapominając o wielowymiarowej historii miejsc, w których mieszkamy. A jak coś nie pasuje do kanonu pamięci narodowej, to często bywa zapominane albo wypierane. Może nasza pamięć jest też przesycona rytualizacją traumy? Z drugiej strony prawdą jest, że pół Warszawy jest jednym, wielkim cmentarzem, najpierw ofiar getta, a potem tragedii powstania warszawskiego. O 50 tys. ofiar stalagu niedaleko Olsztynka pamiętają nieliczni, a ślad po nim zatarła ostatecznie S7 do Gdańska. Tam podobnie jak teraz w Kortowie pamięć o obozie uratowali zaangażowani społecznicy, a potem dopiero gmina.

Traba dołączył do styczniowego marszu przez Kortowo. Nie ukrywa, że kiedy pierwszy raz trójka z „Upamiętnienia dla Kortau” zwróciła się do niego o podpis pod petycją, nie był pewien, czy to nie poszukiwanie „dark heritage” – ciemnego dziedzictwa, z którego bierze się trend turystyki do miejsc naznaczonych tragedią. Podkreśla, że powinny powstać gruntowne badania historii Kortau. Trudno zrozumieć, że uczelnia tego dotąd nie zrobiła. Można było zlecić badania, uruchomić grant. Chciałabyś się chyba dowiedzieć, kto mieszkał w twoim domu przed tobą?

W gabinecie rektora

Rektor zaprasza mnie na spotkanie.

Rektorat UWM mieści się w jednym z poszpitalnych gmachów. Z gabinetu rektora widać zabytkową willę dyrektora zakładu dla psychicznie chorych, właśnie jest remontowana.

Powiem szczerze, że moje postrzeganie tego tematu zmieniło się mówi prof. dr hab. Jerzy Przyborowski, gdy pytam, jak odpowie na petycję, którą wkrótce dostanie. Wcześniej nie było mowy o tym, że znamy ofiary z imienia i nazwiska. Kiedy dotarła do mnie informacja, że jest lista tych osób, to zmieniłem podejście. Inaczej się myśli o konkretnych ludziach.

Będzie tablica z 562 nazwiskami?

Tak, już zdecydowałem.

Rektorem Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego jest od 1 września 2020 roku. Pierwszy apel grupy „Upamiętnienie dla Kortau” zbiegł się z początkiem jego kadencji.

Podjęliśmy wtedy uchwałę Senatu, że Uniwersytet będzie żywym „Pomnikiem Historii”*, że można historię czcić poprzez to, że wyznajemy wartości tolerancji, wolności… Ustanowiliśmy 1 czerwca, który jest świętem Uniwersytetu, dniem upamiętnienia ofiar (w tym roku uroczystości będą 4 czerwca). Składamy wtedy kwiaty w lapidarium. Ufundowaliśmy tablicę. Jest skromna, przyznaję. Pomyślimy o nowym projekcie. Natomiast na pewno nie chciałbym zrobić z Uniwersytetu mauzoleum.

­ Listę ofiar ustaliła trójka młodych ludzi. Dlaczego nie zajął się tym Uniwersytet?

Mam wrażenie, że od samego początku od tego tematu chyba się uciekało.

Dlaczego?

Może przez niezdolność do zmierzenia się z tym że to był szpital psychiatryczny. To czysto ludzkie. I wie pani, skojarzenie Uniwersytet – szpital psychiatryczny nie jest specjalnie korzystne. Pamiętam, że gdy jako pracownik uczelni słyszałem po raz pierwszy historie, że „tutaj była kostnica, a tutaj krematorium”, to były dla ludzi trudne do przyjęcia rzeczy.

Rektor – urodzony w Łasinie niedaleko Grudziądza, rocznik 1964 jest absolwentem i pracownikiem naukowym Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie (która w 1999 weszła w skład UWM), specjalizuje się w genetyce, hodowli i biotechnologii roślin.

Nie słyszałem o tej historii bardzo długo. Byłem już dojrzałym pracownikiem naukowym, kiedy dotarły do mnie sygnały w charakterze opowieści, trochę sensacyjnych, podszytych emocjami, strachem. O tym, że to był nie tylko szpital psychiatryczny, ale też miejsce mordu, dowiedzieliśmy się dużo później. To jest szokujące. Trzeba zrozumieć, że nie wszyscy są gotowi na przyjęcie takiej wiedzy. Pamiętam, jak pierwszy raz, jako nastolatek, pojechałem ze swoim wujem do obozu koncentracyjnego Stutthof. Bałem się, że będę musiał się zmierzyć z tym ogromem nieszczęścia. Tutaj też tak mogło być. I nie wiem, jakie będą reakcje teraz.

Może tablicy powinien towarzyszyć szerszy program edukacyjny? Planowany był wykład o historii Kortau.

Próbowaliśmy, tylko potrzeba kogoś, kto będzie w stanie poprowadzić takie wykłady w sposób profesjonalny. Nie znaleźliśmy chętnego na Uniwersytecie. Może mamy to za mało przebadane… To mnie trochę dziwi, że nikt z historyków nie opisał szczegółowo tej tragedii, są tylko wzmianki.

Może rektor powinien takie badania zainicjować?

Nie chciałbym ingerować w wolność badań naszych uczonych. Ale mogę obiecać, że wrócę do tematu wykładu.

A pomysł ścieżki edukacyjnej?

Znowu: żeby stworzyć opisy, trzeba to zbadać. Nie możemy się narazić jako Uniwersytet na zarzut braku profesjonalizmu. To spore przedsięwzięcie przygotowanie takiej ścieżki… Ale mi się podoba ten pomysł z kodami QR.

Dlaczego nie spotkał się pan dotąd z trójką młodych ludzi z „Upamiętnienia dla Kortau”?

Być może sam początek nie był dobry… Poczułem się wtedy, jako rektor, od początku atakowany. Samo słowo „petycja” brzmi jak forma żądania. Ale myślę, że temat na tyle dojrzał, że trzeba się spotkać.

Pytam rektora o kości.

Miałem tylko jedno zgłoszenie. Natychmiast zleciłem, żeby przekazać je do analizy. To nie były kości ludzkie.

Prawo do zapomnienia

Zbierają jeszcze podpisy pod petycją, którą w maju chcą przekazać rektorowi. Pod koniec kwietnia było ich 447. „Z szacunku dla niewinnie zamordowanych”, „Bo tego wymaga przyzwoitość”, „To powinno być oczywiste. I zrobione bez pisania petycji” – komentują podpisani.

Niedawno nawiązali kontakt z Borisem Böhmem z Gedenkstätte Pirna-Sonnenstein – centrum pamięci działającym w dawnym zakładzie psychiatrycznym, w którym w czasie wojny gazowano pacjentów. Odpowiedział pozytywnie na naszą prośbę o współpracę w identyfikacji ofiar z Kortau, które mają w swoich dokumentach! cieszy się Michał Woźnica.

Chcieliby jeszcze: przetłumaczyć swoją stronę Upamiętnienie dla Kortau na niemiecki. Michał Zarecki chciałby zrobić o Kortau film. Michał Woźnica zająć się tym w doktoracie i opublikować książkę. Żeby nikt już nie musiał się tak gubić w tej historii, jak my się gubimy od lat.

Przy liście ofiar podali na stronie dopisek: „Prawo do zapomnienia”. Rodziny, które nie chcą, by nazwiska ich bliskich były ujawnione, mogą zażądać usunięcia danych.

Post scriptum. Kości ludzkie

Już po zamknięciu tekstu, dostałam informację z Prokuratury Okręgowej w Olsztynie w sprawie kości znalezionych obok akademika w kwietniu 2022 roku. Patomorfolog stwierdził, że to szczątki „prawej kości miednicznej” i „prawej kości udowej” prawdopodobnie mężczyzny „pochodzące z okresu wojen światowych XX wieku”. Postępowanie umorzono.

*Pomnik historii to jedna z pięciu form ochrony zabytków wymienionych w ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. UWM nie otrzymał formalnie tego statusu, to było jedynie „wewnętrzne stanowisko uczelni, władze nie procedowały tego dalej” – informuje rzecznik UWM.

Petycję można podpisać tutaj: https://www.petycjeonline.com/kortau

Korzystałam ze strony www. kortau.com. Z książek S. Piechockiego „Czyściec zwany Kortau. Nieznana historia” (1993) i „Olsztyn, styczeń 1945. Portret miasta” (2000). Artykułu M. Sachy „Kortau i Kortowo: »Czyściec« i kampus – narracje »nie-pamięci«, »nie-miejsca« w przestrzeni” („Przegląd Zachodni” 2016, nr 2). Tekstów M. Cieleckiego „Miasto wisielców” („Twórczość” 2022, nr 9) i „Kortau zapomnianych” („Więź” 2025, nr 1).

A także m.in. z: R. Bętkowski „Zakład psychiatryczny w Kortowie” („Debata” nr 183-185), S. Achremczyk „Kortowo dawniej i dziś” (2021), A. Götz „Obciążeni. »Eutanazja« w nazistowskich Niemczech” (Czarne, 2015), K.Błażejowska „Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych” (Czarne, 2024).

Zdjęcie archiwalne nad tekstem: Kryty taras łóżkowy dla pacjentów szpitala w Kortau. Źródło: koloryzacja za pomocą narzędzi online (MyHeritage) zdjęcia z publikacji Deutsche Heil Und Pflegeanstalten Für Psychischkranke In Wort Und Bild, 1910, t. 2, ss. 177-182 (domena publiczna).

Za zdjęcie z Marszu Pamięci dziękujemy Urszuli Jagiełłowicz z Olsztyńskiego Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej. www.instagram.com/agdm.osmn ; www.instagram.com/ulajag?utm_source=ig_web_button_share_sheet&igsh=ZDNlZDc0MzIxNw==

;
Na zdjęciu Violetta Szostak
Violetta Szostak

Violetta Szostak – absolwentka filologii polskiej na UAM w Poznaniu, dziennikarka, przez 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą” w Poznaniu, autorka reportaży i wywiadów publikowanych m.in. w „Dużym Formacie” i „Wysokich Obcasach”. W 2022 r. w wydawnictwie Agora ukazała się książka "Onyszkiewicz. Bywały szczęśliwe powroty" - rozmowa z Januszem Onyszkiewiczem, którą przeprowadziła wspólnie z Włodzimierzem Nowakiem

Komentarze