0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / AgencjaSławomir Kamiński / ...

Publicysta Konstanty Gebert, jeden z najwnikliwszych obserwatorów procesów politycznych i społecznych, napisał dla OKO.press podsumowanie doświadczeń minionego roku - tę część publikujemy dziś.

Drugą część - zawierającą ogląd spodziewanych wydarzeń roku 2020, które mogą wpłynąć na losy nasze i całego świata - opublikujemy wkrótce.

Zapraszamy do lektury. Nas wciągnęła i to bardzo.

Najważniejsze wydarzenie roku 2020 już się dokonało. Wyborcze zwycięstwo konserwatystów Borisa Johnsona w Wielkiej Brytanii nie tylko ostatecznie zagwarantowało Brexit, ale też potwierdziło zasadność politycznej strategii opartej na przeświadczeniu, że darmowe posiłki są jak najbardziej możliwe.

Zasada there ain’t no such a thing as a free lunch, czyli z grubsza: za wszystko trzeba płacić, przyświecała konserwatystom na całym świecie od końca II wojny światowej. Nie można więc równocześnie zwiększać wydatki i obniżać podatki, gwałcić prawa mniejszości i wzmacniać demokrację, czy pomiatać sojusznikami i liczyć na ich poparcie.

Przeczytaj także:

Fałszywe obietnice zwolenników Brexitu

Zwolennicy Brexitu przekonywali doń Brytyjczyków twierdząc, że wyjście z Unii pozwoli zaoszczędzić miliardy funtów roztrwaniane dotąd przez nieodpowiedzialną Brukselę, zamknąć drzwi przed niechcianymi imigrantami, przywrócić pełną państwową suwerenność – i nic to nie będzie kosztować.

Lata debat, jakie nastąpiły po brexitowym referendum, udowodniły, że obietnice te, przedstawiane jako pewniki, w rzeczywistości są niezmiernie mało wiarygodne, a znacznie bardziej prawdopodobne jest, że zdarzy się ich dokładne przeciwieństwo. Mimo to głoszący je konserwatyści miażdżąco wygrali przedterminowe wybory.

Jak w każdych wyborach, rzecz jasna, liczy się nie tylko to, kto wygrał, ale i to, kto przegrał: Brytyjczycy odmówili poparcia labourzystom, którzy pod wodzą Jeremy’ego Corbyna głosili program radykalnie lewicowy, a liberalnych demokratów widoków na zwycięstwo pozbawiło, jak zawsze, przekonanie, że nie mają widoków na zwycięstwo.

Lecz choć klęska Corbyna powinna być ostrzeżeniem dla tych, którzy wybierają kandydatów mających stanąć w szranki z rządzącymi populistami, to sukces Johnsona jest nieporównanie bardziej znaczący.

Fala populizmu nie chce opaść

Jeżeli zaś tak zachowali się Brytyjczycy, obywatele najstarszej nieprzerwanie funkcjonującej demokracji świata, od lat uchodzącej – nie bez racji – za niedościgniony wzór politycznej odpowiedzialności i zdrowego rozsądku, to czego oczekiwać od innych?

Triumf Johnsona najprawdopodobniej zwiastuje podobne zwycięstwa gdzie indziej, od polskich wyborów prezydenckich do amerykańskich. Fala populizmu najwyraźniej nie zamierza opadać. Wrażenie to potwierdzają bardziej już rygorystyczne analizy politologiczne.

Wynika z nich, że reżimy populistyczne – definiowane jako przekonanie, że rdzenny lud lub naród kraju jest uciskany przez rodzime elity i zagranicę, a odpowiedzią na to winny być rządy większości – panowały w 2019 roku, jak i dziesięć lat wcześniej, w około 20 krajach świata. Nie są to jednak te same kraje:

obecnie pod rządami populistów żyją niemal 3 miliardy ludzi, w porównaniu z nieco ponad pół miliarda dekadę temu.

Swój triumf populiści zawdzięczają postawie, którą trafnie zdiagnozował przed brexitowym referendum Lord Kanclerz Michael Gove [torys, w kolejnych brytyjskich rządach od 2010 roku - red.]. „Ludzie w tym kraju – powiedział – mają dość ekspertów, którzy mówią, że wiedzą, co jest najlepsze, a mylą się stale”.

Antyoświeceniowa nieufność wobec wydumanej wiedzy oderwanych od życia profesorków stanowi stały rys demokratycznej kultury politycznej, a wspierały się na niej też i ruchy antydemokratyczne, od lewa do prawa. Współcześnie jednak ogromnie ją wzmocniły dwa niedawne kryzysy: finansowy lat 2008-2009 i uchodźczy kilka lat później.

Ten pierwszy udowodnił, że eksperci, podobnie jak zwykli ludzie, nie rozumieją gospodarki i nie potrafią jej przewidzieć – ale to nie oni, a zwykli ludzie właśnie, płacą cenę, czasem druzgoczącą, chybionych analiz i prognoz.

Ten drugi wykazał, że budowane przez ekspertów struktury polityczne jednoczącej się Europy nie potrafią sobie poradzić z problemem, wręcz modelowo nadającym się do rozwiązania na szczeblu europejskim. A skoro tak, to po co słuchać ekspertów? Brytyjczycy poparli Brexit.

Eksperci przegrali z internetem

Gove miał więc rację – ale „ludzie w tym kraju” jednak nie. Wielu ekspertów myliło się w kwestii kryzysu finansowego, ale inni go jednak przewidzieli, czy też wypracowali narzędzia radzenia sobie z nim.

Kryzys uchodźczy wybuchł nie dlatego, że słuchano ekspertów, ale dlatego, że ich nie słuchano. Gdyby kraje Unii solidarnie i systemowo podzieliły się zadaniami związanymi z napływem uchodźców, co właśnie unijni eksperci postulowali, ich przyjęcie i ewentualna integracja byłyby dużo mniej kłopotliwe.

Warto zresztą zauważyć, że nie było nawet potrzebne bezpośrednie zetknięcie z konsekwencjami rzekomej niekompetencji ekspertów, by ich opinie odrzucić: w Polsce sama ewentualność, że kraj mógłby przyjąć uchodźców, pomogła wynieść PiS do władzy, a niesprawdzenie się czarnych prognoz o natychmiastowej katastrofie budżetowej, jaką miał spowodować program 500 plus, potwierdziło przeświadczenie, że ekspertów słuchać nie należy.

Tyle tylko, że eksperci mylili się przecież nie pierwszy raz, a dotąd ich pomyłki nie wywoływały aż tak katastrofalnych skutków. Obywatele wcześniej jednak zakładali, że pomyłki te wynikały z wyciągnięcia błędnych wniosków z nadal godnych zaufania zasobów eksperckiej wiedzy;

teraz wiarygodność tej wiedzy samej została zakwestionowana.

Widać to najwyraźniej w rozpowszechnianiu się ruchów antyszczepionkowych, które po prostu za nic mają fakt, że cała wiedza medyczna przeczy ich tezom, że badania, na które się powołują, są nierzetelne, co udowodniono – i że kierowanie się tymi tezami stanowi bezpośrednie zagrożenie życia ich własnych dzieci i innych ludzi. Antyszczepionkowcy zachowują się jak brexitowcy, ale na poziomie nieporównanie groźniejszym.

I zapewne ani jednym, ani drugim, nie starczyłoby determinacji, gdyby nie internet. Wcześniej ktoś, kto „miał dość ekspertów”, pozostawał ze swym poglądem sam, w obliczu ogromu eksperckiej wiedzy, podbudowanej autorytetem całego systemu społeczno-politycznego, który ją wytworzył. Dziś znajduje poparcie tysięcy takich, jak on sam, a internetowy mechanizm komory rezonansowej skutecznie wytłumia inne poglądy.

„Nie da się? Da się. I tyle w temacie” mówi internetowy vox populi. Polemika z nim jest właściwie niemożliwa, bo argumentom merytorycznym przeciwstawia on liczbę tych, którzy im tej merytoryczności odmawiają.

Świat idzie w ślady Łysenki, ale populiści mają trudniej

Stwierdzić należy, że w świetle istotnie licznych eksperckich pomyłek postawa taka nie jest bezzasadna. Pozostaje ona tym niemniej błędna.

To, że syfilis ongiś leczono rtęcią, a schizofrenię lobotomią, nie oznacza, że należy odrzucić medycynę. Oznacza jedynie, że należy się liczyć z tym, iż – jak każde inne ludzkie przedsięwzięcie – może okazać się zawodna.

Ale odrzucenie czegoś, co może być zawodne, na rzecz czegoś, co jest takim niemal z całą pewnością, nie wydaje się rozsądną decyzją, nawet jeśli fałszywość obietnic populistów nie jest oczywista natychmiast.

Johnson sprzedał Brytyjczykom gruszki na wierzbie, wbrew twierdzeniom botaników – by kontynuować tę metaforę – ale zgodnie z oczekiwaniami tych, którzy pod wierzbą mieszkają, a na gruszki mają apetyt.

Nie inaczej postępował Trofim Denisowicz Łysenko, który twierdził, że cechy nabyte się dziedziczą, a więc jeśli wierzbie zaszczepić pęd gruszy, ta będzie odtąd gruszki wydawać. To, że nigdy takiego zjawiska nie zaobserwowano, było bez znaczenia, bo Łysence udało się przekonać do swojej tezy jedynego człowieka, którego opinia się w ZSRS liczyła – Stalina. Za wyrażania poglądów z nią sprzecznych radzieccy uczeni lądowali w gułagu.

Współcześni populiści już tak dobrze nie mają. Muszą przekonać wyborczo znaczącą część opinii publicznej, i systematyczny brak gruszek jednak jakoś wytłumaczyć. Niektórzy mogą mieć pokusę sięgnięcia do podobnych do stalinowskich metod perswazji, ale bez pełnego opanowania państwa nie jest to możliwe.

Będą więc w końcu oddawać władzę – ale najpierw musi dojść do dotkliwego kryzysu gruszkowego.

W przypadku obietnic finansowych oznacza to dotkliwą zapaść państwa, w przypadku ruchu antyszczepionkowego – wzrost liczby zgonów, którym można by zapobiec, i to bardziej znaczący, niż ma to miejsce obecnie.

Mechanizmy bezpieczeństwa w internecie

A i to jeszcze niekoniecznie zabezpieczy przed kolejnymi populistycznymi zagrożeniami; konieczne jest tu wbudowanie mechanizmów bezpieczeństwa do samego internetu. Interwencje cenzorskie w sposób oczywisty nie wystarczą, bo nie nadążą z eliminacją szkodliwych treści, ani nie przekonają ich zwolenników o ich szkodliwości; przeciwnie.

Niezbędne jest wypracowanie przez samych użytkowników dobrowolnie stosowanych mechanizmów oceny wiarygodności treści. Coś takiego już raz się zdarzyło: gdy pod koniec 19 wieku nastąpił w USA rozkwit prasy drukowanej, najczęstszym spotykanym w niej tytułem było Interesting if true – „Ciekawe, o ile to prawda”. A po tym następowały opowieści o cielęciu z dwiema głowami, człowiek na księżycu, czy spisku masonów w Białym Domu.

Założyciel dziennika „New York Herald”, James Bennett, uważał, że zadaniem gazety „nie jest uczyć, lecz zaskakiwać i bawić”. Istotnie, ludzie po to kupowali gazety, a „Herald” odniósł ogromny handlowy sukces.

Gdy jego rywal „New York Times” sto lat temu zaczął systematycznie weryfikować publikowane informacje, i by mieć na to środki poniósł cenę, uważano, że gazeta popełnia samobójstwo: ludzie mają płacić więcej by czytać nie to, co chcą?

„Herald” połączył się z innym rywalem w 1924 roku i spoważniał, ale przestał wychodzić w 1966 roku; „Times” zwycięsko trwa do dziś. Choć tego przykładu nie da się oczywiście bezpośrednio przenieść do świata internetu, pokazuje on, że postęp jest możliwy.

A póki co, nastawmy się na przejściowe braki w dostawach gruszek.

Wkrótce opublikujemy II odcinek prognoz i refleksji Konstantego Geberta na rok 2020.

;

Udostępnij:

Konstanty Gebert

(ur. 1953), psycholog, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika „Midrasz”. W stanie wojennym, pod pseudonimem Dawid Warszawski, redaktor i dziennikarz podziemnego dwutygodnika KOS, i innych tytułów 2. obiegu. Autor ponad dwóch tysięcy artykułów w prasie polskiej i ponad dwustu w międzynarodowej, oraz kilkunastu książek. Książka „Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło” (Agora 2022) otrzymała nagrody im. Beaty Pawlak, Klio oraz im. Marcina Króla. Jego najnowsze książki to „Spodnie i tałes” (Austeria 2022) oraz „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” (Agora 2023). Twórca pierwszego polskiego podcastu o Izraelu: „Ziemia zbyt obiecana”.

Komentarze