PiS w sondażach trzyma się mocno niezależnie od tego, na ile niszczy demokratyczne instytucje, ile kłamie i jakie wybuchają afery. Dlaczego obywatele, miast stać na straży systemu demokratycznego, przyczyniają się do jego powolnej erozji? Badania nad takim fenomenem są prowadzone w wielu ośrodkach na świecie. Analizuje je dla OKO.press Piotr Zagórski
Jeśli założymy, że wyborcy serio traktują demokrację, wydaje się, że partie jej zagrażające powinny być od władzy odsuwane. Nie mamy też obowiązku popierać tych polityków, którzy namiętnie nas okłamują. Rozsądne także wydaje się ukaranie przy urnach partii skorumpowanej - pisze dla OKO.press Piotr Zagórski*, socjolog i politolog.
Przecież demokracja, nawet w najwęższej definicji, zawsze umożliwia wyrzucenie łotrów z rządu.
Dlaczego więc duża część obywateli wydaje się ślepa na przewinienia rządzących lub co najmniej odwraca wzrok od ich ewidentnych nadużyć i skłonna jest ich nadal popierać?
Powodów z pewnością jest wiele. Przyglądając się sytuacji w Polsce można wymienić choćby zawłaszczenie mediów publicznych i konsekwentne pranie mózgów przez obóz rządzący, straszenie obcymi, podlane nacjonalistycznym sosem, populistyczny podział na skorumpowane elity i dobry lud czy też rozdawnictwo posad w instytucjach publicznych.
Z pewnością wysokie poparcie dla PiS-u mogą tłumaczyć również transfery pieniężne, choćby program 500 plus. Niemniej jednak wielu politologów i socjologów gdzie indziej szuka odpowiedzi na pytanie: dlaczego obywatele, miast stać na straży systemu demokratycznego, niejednokrotnie przyczyniają się do jego powolnej erozji?
Zdecydowanie więcej możemy wybaczyć partii, z którą się utożsamiamy. Im jest nam bliższa, tym większa pobłażliwość. W intrygującym eksperymencie, przeprowadzonym w 2014 roku na Węgrzech, respondentom przedstawiono informację dotyczącą dopiero co wprowadzonych zmian w kodeksie wyborczym.
Następnie poproszono ich o ocenę prawomocności hipotetycznych wyborów parlamentarnych. Okazało się, że sam opis zmiany w prawie nie miał wpływu na opinię o legalności wyborów ani u popierających partię rządzącą, ani u zwolenników opozycji.
Ciekawiej jednak zrobiło się, gdy do opisu reformy dodano informację o jej partyjnym źródle. Tylko część badanych została powiadomiona o tym, że za reformą stoi Fidesz – rządząca partia premiera Viktora Orbána.
Nagle przeciwnicy rządu stali się zdecydowanie bardziej krytyczni wobec zmian w kodeksie wyborczym. Co innego zwolennicy Fideszu, twardo stojący przy partii, bez względu na to czy osłabia ona demokrację, czy nie.
Nie ma wątpliwości, że ustawa zmieniająca prawo wyborcze na Węgrzech była uchwalona pod interesy jednej partii – tej rządzącej. Wychodzi więc na to, że
jeśli popieramy jakąś partię, utożsamiamy się z nią, lub jedynie podoba nam się trochę bardziej niż inne, istnieje spora szansa, że przymkniemy oko na jej wybryki i szwindle, nawet jeśli zagrażają one demokracji.
W polityce mijanie się z prawdą nie jest wyjątkiem. Czemu jednak dajemy wiarę i tym politykom, których kłamstw jesteśmy jak najbardziej świadomi? W innym niedawno przeprowadzonym eksperymencie naukowcy próbowali wyjaśnić, dlaczego wyborcy uznają za wiarygodnych nawet tych ludzi, którzy jawnie kłamią lub uprawiają demagogię.
Uczestników badania poproszono o ocenienie dwóch kandydatów startujących w wyborach uniwersyteckich, w których głównym tematem sporu był zakaz spożywania alkoholu na terenie uczelni.
Tylko niektórym respondentom przekazano informację, że kandydat - osoba z zewnątrz, outsider aspirujący do odebrania władzy - używała w kampanii ewidentnych kłamstw na temat związku konsumpcji alkoholu i przemocy na tle seksualnym na terenie kampusów.
Kto uznał go za najbardziej wiarygodnego? Otóż ci, identyfikujący się z nim jako outsiderzy. Jednak tylko wtedy, gdy otrzymali również informację o tym, że dotychczasowe władze wykorzystywały swoje wpływy do załatwienia własnych interesów i nie przejmowały się pomocą innym.
Respondenci, którzy zostali powiadomieni o prawidłowej reprezentacji obywateli przez obecne władze, trafniej oceniali wiarygodność outsidera kłamcy jako niższą.
W odróżnieniu do eksperymentu węgierskiego, bardzo ważnym wyznacznikiem zaufania do polityka naginającego reguły było utożsamienie się z kandydatem, lecz tylko dla osób, które uznają dotychczasowy system polityczny za wadliwy lub nieprawowity.
Gdy część obywateli czuje, że elity polityczne nie reprezentują ich preferencji, nie rządzą w ich imieniu, nie działają w imieniu populistycznie rozumianych „prawdziwych ludzi”, jawny kłamca może przez nich zostać odebrany jako prawdziwy przedstawiciel ludu.
Im bardziej uderzy w zasady działania dotychczasowego establishmentu, tym bardziej autentyczny wydawać się może w oczach rozczarowanych dotychczasową władzą. Jeśli uda mu się im wmówić, że czyni to w imię jakiegoś wyższego dobra, jakiejś „większej prawdy”, może śmiało kłamać dalej.
Dla wielu polityków oskarżenie o łapówkarstwo lub nawet skazanie za korupcję wcale nie musi oznaczać końca kariery politycznej. W szczególności, gdy dany polityk lub partia ma wielu zwolenników. A to dlatego, że nawet
to samo przewinienie postrzegamy jako mniej poważne, jeśli jego sprawca należy do partii, z którą się utożsamiamy.
Wyobraźmy sobie, że burmistrz jakiegoś miasta rozdaje posady członkom rodziny. Będziemy zdecydowanie bardziej krytyczni co do takiego postępowania, jeśli burmistrz należy do innej partii niż nasza.
Ponadto, im mniej wiemy o polityce, tym wyższa jest nasza tolerancja na korupcję i tym bardziej polegać będziemy właśnie na przynależności partyjnej w ocenie powagi przewinienia.
Identyfikacja partyjna i niska świadomość polityczna to nie jedyne, słynne skądinąd, szumidła przeszkadzające nam w prawidłowej ocenie działań korupcyjnych. Jak dowiodło inne badanie, wyborcy oceniają na ile skorumpowana jest dana partia przez odniesienie do innych partii politycznych.
Jeśli więc jesteśmy zdania, że wszyscy kradną, znacząco maleje szansa, że ukarzemy w wyborach korupcję w partii rządzącej.
Sprawdźmy więc, czy pobłażliwość wobec autorytarnych zapędów obozu władzy, bujd sprzedawanych w „Wiadomościach” TVP i afer ludzi związanych z PiS, można wytłumaczyć tym, że wielu Polaków utożsamia się z tą partią, uważa poprzedni system polityczny za nieprawowity, a miniony rząd za co najmniej tak samo skorumpowany.
W ramach Polskiego Generalnego Studium Wyborczego (PGSW) przeprowadzonego po wyborach w 2015 roku 40 proc. respondentów przyznało, iż istnieje taka partia polityczna, która jest im bliższa niż inne.
Wśród tych osób, 43 proc. wskazało, że tą partia jest PiS. PO jest bliższe 27 proc. badanych.
Niemniej jednak, aż połowa z tych 27 proc. którym bliskie jest PO, przyznaje, że nie czują się zbyt mocno związani z tą partią. Podczas gdy wśród zwolenników PiS prawie 70 proc. czuje raczej mocny lub bardzo mocny związek z tym ugrupowaniem.
PiS ma więcej twardych zwolenników niż wszystkie inne partie razem. Pamiętać należy jednak, że ci "twardzi" nie przekraczają 12 procent wszystkich Polaków.
Siła związku z partią wśród osób deklarujących, że istnieje taka, która jest im bliższa niż inne (w proc.)
Źródło: PGSW 2015. N=680. Więcej szczegółów w: R. Markowski, red. 2017. Demokratyczny Audyt Polski 2: Demokracja wyborcza w Polsce lat 2014-2015. Warszawa: Biuro RPO.
Jeśli chodzi o sympatię do partii politycznych, więcej niż co trzeci badany uznał, że PiS mu się podoba lub bardzo podoba (od 6 do 10 na dziesięciostopniowej skali). Dla prawie 12 proc. PiS to strzał w dziesiątkę (10/10).
PO podobało się lub bardzo podobało co piątemu respondentowi, a "10"-tek ta partia miała niespełna 3 proc. Zła wiadomość dla opozycji demokratycznej jest więc taka, że mniej więcej co trzeci Polak czuje sympatię do PiS-u, a co ósmy jest bardzo mocno związany z tą partią.
Opozycja nad siłą związków z wyborcami musi popracować.
Według przytoczonych badań, aby sympatyk danej partii (lub kandydata) przymknął oko na jej kłamstwa, powinien dodatkowo uznawać dotychczasowy system polityczny za wadliwy lub nieprawowity.
Z danych PGSW wynika, iż tuż po wyborach wygranych przez Zjednoczoną Prawicę wielu z respondentów czuło dystans do systemu. Co ciekawe, respondentów, którzy zgodzili się ze stwierdzeniem „w naszym obecnym systemie społeczno-politycznym czuję się coraz bardziej obco i nieswojo”, więcej było wśród deklarujących, że blisko im do PO (47 proc.), niż wśród zwolenników PiS (41 proc.).
Z pewnością wyborcy PO poczuli się nieswojo po przegrywanych wyborach. I choć popierający PiS do dziś mogą czuć się obco, rządzącym nie będzie łatwo w najbliższych wyborach przedstawić się jako outsider kwestionujący dotychczasowy porządek.
Będą próby przedstawienia wyborów jako rozliczenia z „postkomunistyczną III RP”, z „kastą sędziowską”, czy z „układem medialnym”. Trudniej jednak będzie uwierzyć w kłamstwa obozu rządzącego.
Wbrew pozorom, sympatycy PiS nie uznają wszystkich polityków za skorumpowanych częściej niż ci, którym bliskie jest PO. Wśród zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego więcej osób myśli, że politycy to przyzwoici ludzie.
Do tego, ich wiedza polityczna nie różni się zasadniczo od sympatyków PO czy innych partii politycznych. Nie powinno być więc taryfy ulgowej również dla afer korupcyjnych dotyczących ekipy rządzącej.
Głównym czynnikiem stojącym za sukcesem PiS jest sympatia wielu Polaków do tej partii. A także brak sympatii do innych ugrupowań. Jak dalece się to zmieniło od 2015 roku, zobaczymy w tegorocznych wyborach.
Po pierwsze, choć wielu rodaków ma upodobanie do PiS, sympatia ponad połowy Polaków jest do zagospodarowania przez partie opozycyjne.
Po drugie, z pewnością nie wszyscy sympatycy PiS pójdą do wyborów. Pamiętajmy, że na ogół tylko połowa uprawnionych do głosowania głosuje w Polsce w wyborach parlamentarnych.
W majowych wyborach do Europarlamentu, prawdopodobnie tylko co czwarty z nas pofatyguje się do urn (w 2014 było to 23,83 proc., a w 2009 - 24,53). Do tego głosujących będzie więcej wśród lepiej wykształconych obywateli mieszkających w miastach.
A tam, jak pokazały ostatnie wybory samorządowe, opozycji udało się zmobilizować wielu wyborców. Twardych zwolenników PiS przekonać się nie uda, ale o sympatię większości Polaków warto zawalczyć.
*Piotr Zagórski – socjolog i politolog. Pisze doktorat o partycypacji wyborczej w Europie Środkowo-Wschodniej na Universidad Autónoma de Madrid. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym” i „El País”.
Lista cytowanych artykułów naukowych:
Ahlquist, J.S., Ichino, N., Wittenberg J., & Ziblatt, D. (2018). How do voters perceive changes to the rules of the game? Evidence from the 2014 Hungarian elections. Journal of Comparative Economics, 46(4), 906-919. https://doi.org/10.1016/j.jce.2018.01.001
Hahl, O., Kim, M., & Zuckerman Sivan, E. W. (2018). The Authentic Appeal of the Lying Demagogue: Proclaiming the Deeper Truth about Political Illegitimacy. American Sociological Review, 83(1), 1–33. https://doi.org/10.1177/0003122417749632
Anduiza, E., Gallego, A., & Muñoz, J. (2013). Turning a Blind Eye: Experimental Evidence of Partisan Bias in Attitudes Toward Corruption.Comparative Political Studies, 46(12), 1664–1692. https://doi.org/10.1177/0010414013489081
Cordero, G., & Blais A. (2017). Is a corrupt government totally unacceptable? West European Politics, 40(4), 645-662. https://doi.org/10.1080/01402382.2017.1280746
Komentarze