0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto KAREN MINASYAN / AFPFoto KAREN MINASYAN ...

Tak naprawdę w Gruzji najważniejsze rzeczy dzieją się na długiej alei Rustawelego w Tbilisi. Tu odegrała się znacząca część wojny domowej na początku lat 90., tu historia zapamiętała najważniejsze sceny rewolucji róż z 2003 roku, tu, na naszych oczach, rozgrywa się kolejna gruzińska rewolucja, która nie doczekała się jeszcze swojej nazwy. I której wyniku jeszcze nie znamy.

Tak naprawdę ósma noc protestów, z 6 na 7 grudnia, była dla Tbilisi najbardziej brutalna. A najgorsze jest to, że poprzedziły ją dwie noce względnego spokoju. Wydawać się wtedy mogło, że gruzińska władza odpuściła.

Wyglądało na to, że zmieniła taktykę i wróciła do strategii z maja, kiedy w ogóle nie reagowała na masowe protesty. Wtedy ludzie wyszli na ulice, bo nie zgadzali się na wprowadzenie prawa o tzw. zagranicznych agentach przeklejonego prosto z rosyjskiego ustawodawstwa. Władza zdawała się ich nie zauważać. A wychodzili codziennie. Przez ponad dwa miesiące. Mieli flagi, transparenty i pokojowe nastawienie. Tańczyli, grali w planszówki, śpiewali.

Przeczytaj także:

I nic nie wskórali

Rządzące od 12 lat Gruzińskie Marzenie pozwoliło im blokować stolicę, a samo szykowało się do wiele ważniejszej gry. Najpierw przegłosowali w parlamencie jeszcze jedno rosyjskie prawo, tym razem o zakazie tzw. homoseksualnej propagandy, a potem postanowili wygrać wybory parlamentarne, by przez kolejne cztery lata samodzielnie władać krajem.

Udało się. Nawet sfałszowane wybory nie były w stanie wyciągnąć masy ludzi na tbiliskie ulice. Żarty skończyły się dopiero 28 listopada, kiedy premier Irakli Kobachidze oznajmił, że Gruzja zawiesza swoje aspiracje europejskie do końca 2028 roku i rezygnuje z unijnych pieniędzy.

Do ludzi dotarło, że drzwi Europy właśnie zatrzaskują im się przed nosem, ale za to z uśmiechem wita ich perspektywa ruskiego miru. Wyszli spontanicznie. Wkurzeni i zjednoczeni. Młodzi, starsi, nawet dzieci. W rękach mieli fajerwerki. To w końcu grudzień, zbliża się nowy rok, więc dostęp do sztucznych ogni jest nieograniczony.

I to na nie odpowiadała policja i specnaz: wodą, gazem pieprzowym i łzawiącym, gumowymi kulami, biciem i zatrzymaniami.

Po sześciu brutalnych nocach przyszedł względny spokój. Specnaz i policja czekali w gotowości, ale nie atakowali protestujących. Postanowili opanować sytuację w ciągu dnia. Najpierw Urząd skarbowy zapieczętował największy magazyn fajerwerków na bazarze Lilo. A potem, 4 grudnia, służby dokonały masowych nalotów na biura organizacji pozarządowych i siedziby opozycyjnych partii. Nie obyło się bez aresztowań i brutalnych pobić.

Gruzińskie Marzenie nazwało te działania „zapobiegawczymi”. Premier Kobachidze uznał je za „uzasadnione” i powiedział, że „to początek końca liberalnego faszyzmu” w Gruzji. Oskarżył też opozycję o to, że stała „za nieudanym Narodowym Majdanem” i zaopatrywała protestujących w materiały pirotechniczne.

Z uśmiechem przyznał, że kiedy je zarekwirowali „przemoc na ulicach natychmiast ustała”. Za brutalność policji i rozganianie protestów odpowiedzialność też zrzucił na opozycję, ale teraz „ministerstwo spraw wewnętrznych nie musi już reagować, bo jest spokój”.

stasia Gruzja 2
Ulica w Tbilisi. Foto Stasia Budzisz

Spokój? Nie do końca

Owszem, przez ostatnie trzy noce z rzadka na niebie rozbłyskały sztuczne ognie, ale ludzi nocami przybywało. Brali w ręce brukową kostkę i walili nią w blachę, która oddzielała ich od dziedzińca parlamentu. Nadal mieli na sobie flagi, transparenty i gwizdki. Założyli też maski, żeby naprędce zakładane w mieście kamery nie mogły ich rozpoznać. Ostatnie dni pokazały, że za udział w proteście można wylecieć z pracy, albo spodziewać się w domu nalotu policji. Wzięli też gogle i maski przeciwgazowe. Bo nie wierzą służbom.

Ale przez dwie noce nikt ich nie ruszał.

Znów rozmawiali, śpiewali, dzielili się jedzeniem. Cieszyli się nawet, że coś się ruszyło w Ministerstwie spraw wewnętrznych, bo media obiegły wieści, że z pracy odeszli operatorzy armatek wodnych, a szef wydziału planowania operacyjnego departamentu zadań specjalnych MSW, pułkownik policji Irakli Szaiszmelaszwili złożył rezygnację.

Co więcej, specnaz pobił instruktora, który prowadził z nimi rozmowę psychologiczną, która miała ich motywować do stosowania przemocy wobec protestujących.

Pojawiła się więc jakaś nadzieja, że coś zaczyna trzeszczeć w strukturach państwa. Dobre wieści dla protestujących zaczęły napływać też ze świata.

Kraje bałtyckie nałożyły sankcje na wiodących polityków Gruzińskiego Marzenia, w tym na Bidzinę Iwaniszwilego. Z USA przypłynęła realna groźba ich nałożenia, którą spiker parlamentu Szalwa Papuaszwiwli skomentował słowami: „Wystąpienie przeciwko gruzińskiemu rządowi oznacza wystąpienie przeciwko narodowi gruzińskiemu. Nacisk na władze gruzińskie oznacza nacisk na naród gruziński”.

Ludzie odebrali to jako panikę w rządzącej partii. No i ruszyły instytucje i ludzie kultury. Zaczęli nawoływać do masowych strajków, za udział w nich konstytucja zabrania zwalniania z pracy.

Nocny atak

Ostatniej nocy zmieniła się jednak taktyka służb wobec protestujących. Koło północy zaczęli okrążać zebranych na alei Rustawelego z dwóch stron, odcinając im możliwość ucieczki zarówno przed używanym masowo gazem, jak i wodą z armatek i pałami specnazu.

Specnaz rzucał się na ludzi w metrze, wyciągał ich ze sklepów i wyłapywał z klatek schodowych.

– To rosyjski model działania specsłużb – tłumaczy analityk Gela Wasadze z Georgian Strategic Analysis Center. – Biegną grupami, dopadają ofiarę, biją i zaciągają do radiowozu. No i okrążanie protestu, tak, by odciąć możliwe drogi ucieczki.

Część schowała się przed siłowikami w hotelach, mieszkaniach i knajpkach. Ci, którym udało się wydostać z okrążenia, wylegli na innej ulicy i tam kontynuowali protest. Blokowali drogę.

Masowe areszty

Ci, którym się nie udało, trafili do aresztu. Tylko wczorajszej nocy zatrzymano 48 osób, jak podaje ministerstwo spraw wewnętrznych. Transparenty International i rzecznik praw obywatelskich twierdzą, że areszty w stolicy są już przepełnione, policja musi odwozić zatrzymanych do okolicznych regionów.

Łącznie zatrzymano już ponad 400 osób, ponad 300 z nich zostało poddanych torturom i nieludzkiemu traktowaniu. W stosunku do 350 z nich toczy się postępowanie administracyjne, a wobec 26 karne.

Tymczasem mer miasta i sekretarz generalny Gruzińskiego Marzenia Kacha Kaladze zapowiada, że niebawem na alei Rustawelego w pobliżu parlamentu stanie bożonarodzeniowa choinka. Nie zapomniał przestrzec „radykalistów”, by nie próbowali ingerować w wydarzenia noworoczne skierowane przede wszystkim do dzieci.

– Do choinki jeszcze nie doszliśmy – mówi Gela Wasadze. I ma na myśli „krwawą choinkę”, na której zamiast bombek Ukraińcy podczas Majdanu zawiesili zdjęcia pobitych podczas próby pacyfikacji demonstrantów. Zanieśli ją przed siedzibę Andrija Klujewa, ówczesnego sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, który ich zdaniem wydał rozkaz bicia ludzi.

Takich zdjęć nie brakuje też w Gruzji.

GEORGIA-POLITICS-DEMO-EU
Protesty w Tbilisi. Demonstranci trzymają zdjęcia osób pobitych przez policję i specnaz. 7 grudnia 2024. Fot. KAREN MINASYAN / AFP

Na choinkę czeka więc nie tylko burmistrz Kacha Kaladze i jego dzieci. Czekają też protestujący.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo nie możemy się jej doczekać – mówi mi Lorena, jedna z tbiliskich aktywistek.

;
Na zdjęciu Stasia Budzisz
Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze