0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Giorgi ARJEVANIDZE / AFPFot. Giorgi ARJEVANI...

Tak naprawdę protestujący nie schodzą z ulic Tbilisi mniej więcej od miesiąca, ale takiego czegoś, co dzieje się od trzech dni – jak mówią mieszkańcy tego miasta i stali bywalcy demonstracji – dawno nie widzieli.

100 tys. na ulicach w Tbilisi

Rzeczywiście. Od wiosny do później jesieni byli tam niemal codziennie, choć z różną intensywnością. Nie licząc bogatego w protesty maja, bywało, że pod budynek parlamentu wychodzili pojedynczy ludzie. Teraz zaś znów szacuje się, że w samej stolicy jest ich blisko 100 tys.

View post on Instagram
 

Przeczytaj także:

A ściągnęły ich tam słowa premiera, Iraklego Kobachidzego, który w czwartek, 28 listopada, oświadczył, że Gruzja wstrzymuje proces integracji z Unią Europejską do końca 2028 roku i tym samym rezygnuje z jakiegokolwiek budżetowania ze strony wspólnoty. Premier jednocześnie zapewnił, że Gruzja stanie się częścią Unii Europejskiej w 2030 roku, ale na własnych zasadach i „z godnością”, a nie „jak żebrak”. Jego zdaniem za cztery lata będzie na to przygotowana gospodarczo i zdąży utworzyć dobrze funkcjonujący system demokratyczny.

Mimo, że brzmi to jak żart, musiał tak powiedzieć, bo partia, z której się wywodzi, w 2017 roku wprowadziła do gruzińskiej konstytucji zapis, mówiący o tym, że rząd podejmie wszelkie środki, by zapewnić pełnią integrację z UE i NATO.

Gdyby więc ogłosił całkowitą rezygnację z eurointegracji – oficjalnie złamałby konstytucję.

A tak, przygotował pole manewru.

Wyraźnie jednak zaznaczył, że gruziński rząd będzie stopniowo wdrażał umowę stowarzyszeniową oraz umowę o pogłębionej i kompleksowej strefie wolnego handlu i do końca 2028 roku wprowadzi 90 procent jej postanowień. Dał tym do zrozumienia, że biznesy mogą czuć się w Gruzji spokojnie.

Protesty od czwartku

Oświadczenie Kobachidzego było reakcją na czwartkową rezolucję Parlamentu Europejskiego, który uznał ostatnie wybory parlamentarne za nielegalne i zarekomendował, by Gruzini w ciągu roku rozpisali nowe. PE uważa, że październikowe wybory odbyły się na tle „ciągłego regresu politycznego”, za który odpowiedzialna jest rządząca partia, Gruzińskie Marzenie. Rezolucja wezwała do nałożenia osobistych sankcji na wiodących polityków, którzy stoją za regresem demokratycznym i naruszeniami prawa wyborczego w Gruzji. Mają dotyczyć premiera Iraklego Kobachidzego, spikera parlamentu Szalwę Papuaszwilego, burmistrza Tbilisi Kachę Kaladzego i najbogatszego człowieka w Gruzji oraz założyciela rządzącej partii, Bidzinę Iwaniszwilego.

W rezolucji mówi się też o „poważnym ograniczeniu formalnych kontaktów na szczeblu UE z gruzińskim rządem i parlamentem” i przypomina, że proces eurointegracji został zawieszony jeszcze przed wyborami z powodu uchwalonego w maju antydemokratycznego prawa o tzw. zagranicznych agentach.

Liczba zatrzymanych rośnie

W czwartek ludzie masowo wyszli na ulicę w obronie eurointegracji i całą noc protestowali przy budynku parlamentu. Specnaz ruszył do akcji około pierwszej w nocy. Uderzył gazem łzawiącym, wodą z armatek, którą wymieszał z nieznanym chemicznym środkiem, pięściami i pałami. Wyłapywali protestujących nie tylko na ulicy. Wbiegali za nimi do aptek, sklepów, a nawet cerkwi, w której ci szukali schronienia, albo starali się dojść do siebie po kontakcie z gazem lub parzącą wodą.

Bilans pierwszej nocy zatrzymał się na 43 zatrzymanych, po drugiej było już 107, po ostatniej nie podano jeszcze danych. Nie oszczędzano też dziennikarzy. Ponad 20 z nich zostało pobitych podczas wykonywania obowiązków służbowych. Kilku, z poważnymi obrażeniami czaszki, trafiło do szpitala.

Władza nazywa reakcję UE „dezinformacją”

W piątek zabrał głos ambasador UE w Gruzji, Paweł Herczyński. Powiedział: „obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. Przyjęliśmy do wiadomości, że Gruzja nie jest zainteresowana kontynuowaniem integracji z UE w ciągu najbliższych czterech lat”. Zaznaczył, że w takiej sytuacji „wszystkie opcje są na stole”, a wśród nich także decyzja o zawieszeniu ruchu bezwizowego dla obywateli Gruzji. Decyzję w tej sprawie poznamy 16 grudnia, na posiedzeniu Rady do Spraw Zagranicznych.

Słowa Herczyńskiego w Gruzińskim Marzeniu zostały odebrane jako „sianie dezinformacji”. Premier Kobachidze oświadczył: „będziemy musieli na nie odpowiedzieć. Mówimy o reakcji dyplomatycznej”. Tyle, że nie doprecyzował, co ma na myśli. Powiedział też, że „od trzech lat europejscy politycy i biurokraci, którym nie udało się doprowadzić do ukrainizacji Gruzji, nieustannie próbują wykorzystywać tematykę statusu kandydata i rozpoczęcia negocjacji do osłabienia kraju, podsycania polaryzacji i sztucznego podziału społeczeństwa”. Jego zdaniem główną odpowiedzialność za protesty ponoszą europejscy politycy i biurokraci oraz „lokalni agenci”, „piąta kolumna”, którą reprezentują cztery opozycyjne partie polityczne.

Podobne stanowisko zajął burmistrz Tbilisi, Kacha Kaladze, który oświadczył, że „protest opiera się na kłamstwie”, jakoby Gruzja zdecydowała się zrezygnować z eurointegracji. Jego zdaniem „protestujący zostali wprowadzeni w błąd”, ponieważ europejscy politycy „przekręcili” słowa premiera. Dodał, że „Gruzińskie Marzenie robi wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić integrację europejską kraju, ale musi się to odbywać z godnością”.

Ambasadorzy odchodzą, sypią się petycje

Prezydentka Gruzji, Salome Zurabiszwili, określiła decyzję rządu jako „złamanie konstytucji” i pierwszego dnia wyszła na protest pod budynek parlamentu. Na drugi dzień skrytykowała władze za nieproporcjonalne użycie siły.

Potem już cała sobota była pełna nowych wiadomości

Jako pierwszy rezygnację ze stanowiska ambasadora złożył Otar Berdzeniszwili, który pełnił misję w Bułgarii. W jego ślad poszli kolejno ambasadorzy w Niderlandach, Włoszech i Litwie. Stanowisko opuścił pracownik Sztabu Generalnego Ministerstwa Obrony Narodowej, konsultant ds. amerykańskich i brytyjskich w Gruzińskich Siłach Zbrojnych, Rati Twalawadze. Pojawiła się także niepotwierdzona jeszcze informacja o rezygnacji ambasadora Gruzji w Stanach Zjednoczonych i wiceministra spraw zagranicznych Teimuraza Dżandżalii.

Posypały się też petycje. Ponad 500 pracowników Izby Sprawiedliwości, podlegającej pod Ministerstwo Sprawiedliwości w Tbilisi opowiedziało się przeciwko decyzji rządu.

Swoje oświadczenie podpisało też ponad 120 pracowników Urzędu Miasta Tbilisi, w którym zadeklarowali, że są „wierni swoim obywatelom i konstytucji”. Dołączyły do nich także banki – TBS Bank oraz Narodowy Bank Gruzji, które otwarcie skrytykowały partię rządzącą za porzucenie negocjacji z UE. Obojętne nie zostały także firmy dostarczające usługi telefoniczne i internetowe, szereg instytucji kulturalnych i uczelnie wyższe.

Sytuacja wymyka się spod kontroli

Wszyscy uznali działanie rządu za niezgodne z konstytucją i deklarowanym celem większości społeczeństwa. Według sondażu przeprowadzonego w grudniu 2023 roku przez NDI ponad 86 procent respondentów popiera eurointegrację.

Późnym wieczorem rzecznik Departamentu Stanu, Matthew Miller, napisał na swoim X: „USA i UE żałują decyzji Gruzińskiego Marzenia o zawieszeniu przystąpienia do UE. Potępiamy nadmierną siłę zastosowaną wobec Gruzinów, którzy słusznie protestują przeciwko zdradzie ich konstytucji – UE jest bastionem przeciwko Kremlowi. Dlatego zawiesiliśmy nasze strategiczne partnerstwo z Gruzją”.

Salome Zurabiszwili skomentowała tę decyzję słowami „to tragiczny rezultat antydemokratycznej, antyzachodniej, antyeuropejskiej i antygruzińskiej polityki Gruzińskiego Marzenia. Teraz, jeszcze bardziej niż kiedyś, stało się jasne, że kurs, który obrali wiedzie tylko w jednym kierunku – w stronę Rosji”.

- To, że sytuacja wymyka się władzy spod kontroli to jasne – mówi Arnold Stepanjan z Public Movement Multinational Georgia. – Niemniej wstrzymałbym się jeszcze z daleko idącymi wnioskami. Sytuacja jest poważna, ludzi na ulicach rzeczywiście ogrom, choć nie wygląda na to, że ktoś nad nimi panuje. To oddolny, nieskoordynowany ruch.

Władza odpowiada coraz większą przemocą

Jeden z liderów opozycji, Mamuka Chazaradze powiedział o konieczności nadania protestowi „bardziej konstruktywnego charakteru”. Zaproponował powołanie rady koordynacyjnej pod przewodnictwem prezydentki Salome Zurabiszwili, która miałaby jakoś zapanować nad demonstracjami i w rezultacie doprowadzić do kolejnych wyborów. Wezwał więc wszystkich do zjednoczenia się wokół prezydentki. Wszystkie cztery opozycyjne stowarzyszenia i partie wydały wspólne oświadczenie, w którym obiecują protestującym pomoc prawną, medyczną i informacyjną oraz zażądały zwolnienia wszystkich aresztowanych.

Państwowa Służba Bezpieczeństwa Gruzji (SSS) poinformowała o próbach organizowana przez „pewne grupy ludzi” protestów pod budynkiem parlamentu. Celem tych grup ma być opracowywanie „brutalnych scenariuszy dla przywódców konkretnych partii politycznych i liderów organizacji pozarządowych”, którzy chcą „przejąć władzę siłą”. Zaapelowała też do protestujących, by „zachowali ostrożność i nie stali się świadomie lub nieumyślnie uczestnikami planowanej prowokacji”.

Zdaniem Lewana Joselianiego, rzecznika praw obywatelskich, podczas demonstracji doszło do naruszenia zakazu stosowania tortur oraz nieludzkiego i poniżającego traktowania ludzi przez pracowników MSW.

Prezydentka stawia opór

Z kolei prezydentka podczas zwołanej w sobotę konferencji prasowej oświadczyła, że będzie kierować procesami politycznymi kraju. Pokreśliła, że jest „jedyną, niezależną i prawomocną instytucją”.

Jej kadencja mija 16 grudnia i koleje wybory na to stanowisko nie odbędą się za pomocą głosowania powszechnego, a prezydenta wybierze specjale Kolegium, składające się z 300 osób.

Zurabiszwili powiedziała, że będzie pełniła urząd do czasu powołania legalnie wybranego parlamentu, który legalnie wybierze kogoś na jej miejsce. „Jestem z wami i będę z wami”.

Jednak mimo wielkiej społecznej mobilizacji oraz szeregu oświadczeń i deklaracji wygląda na to, że jedyną osobą, która ma plan działania nadal jest Bidzina Iwaniszwili.

– Plan, który dziś przedstawiła opozycja, czyli próba zapanowania nad protestami i doprowadzenie do kolejnych wyborów to, prawdę powiedziawszy, dość słaba strategia

– mówi Stepanjan. – Sytuacja jest krytyczna i nic nie wskazuje na to, że Marzenie zamierza pójść na jakieś ustępstwa. Nie widzę żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji. Najlepszym ze wszystkich fatalnych wyjść wydaje się być skupienie się wyborach samorządowych, które mają się odbyć za rok. Jeśli wtedy opozycja wzięłaby większość, można by zacząć mówić o zmianie. Na ten moment szanse na przełom, moim zdaniem, są marne. Jeśli sytuacja jeszcze bardziej wymknie się władzy spod kontroli, istnieje ryzyko, że możemy spodziewać się pomocy Rosjan na ulicach Tbilisi. A tego wszyscy wolelibyśmy uniknąć.

Rosja się cieszy

A Rosja przygląda się Gruzji z rosnącym zachwytem. Władimir Putin powiedział, że podziwia władze tego kraju za determinację, choć podkreśla, że nie ma z nimi żadnych kontaktów. Główni rosyjscy propagandyści prześcigają się w pochwałach dla Gruzińskiego Marzenia i nie oszczędzają pogardliwych słów dla „pachołków kolektywnego Zachodu”. Szeroko mówią o próbie powtórzenia ukraińskiego Majdanu i rozpaczy Europy, która traci swoje wpływy na Kaukazie Południowym.

Warto zaznaczyć, że większość wyborców, którzy oddali swój głos w ostatnich wyborach na Gruzińskie Marzenie nie jest prorosyjska. Cała kampania rządzącej od 12 lat w Gruzji partii była oparta na obietnicach rychłego wstąpienia w struktury UE i jednoznacznego prozachodniego kursu kraju. Gdyby choć raz określili się jako partia prorosyjska, pogrzebaliby swoje szanse na wygraną. Podczas całej kampanii podkreślali, że za ich kadencji Gruzja podpisała umowę stowarzyszeniową z UE, otrzymała ruch bezwizowy i status kandydata. Obiecywali też stabilność i wzrost gospodarczy.

Co nie znaczy, że nie było sygnałów. Były. Zwłaszcza od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie: nieprzystąpienie do sankcji na Rosję, nienazywanie wojny wojną, pomoc w ich obchodzeniu, wpuszczenie do kraju ogromnej ilości tzw. rosyjskich relokantów itp.

Utrzymać władzę za wszelką cenę

Nie można więc wykluczyć wpływów Rosji na Gruzję. Warto jednak pamiętać, że większość obywateli tego kraju oddała swój głos – niezależnie czy dobrowolnie, za łapówkę czy pod wpływem szantażu – to na partię proeuropejską, nie prorosyjską.

To nie Rosjanie ich do tego zmuszali, a Gruzini. I nie za ruble, a za lari.

Celem Gruzińskiego Marzenia jest utrzymanie się u władzy. Za wszelką cenę. I wygląda na to, że zrobią wszystko, by tego dokonać. Bo za władzą stoi biznes i wielkie pieniądze.

Unia Europejska, która ciągle patrzy na ręce, nie jest im tak naprawdę do niczego potrzebna. Biznes lubi ciszę i poddywanowe układy. Rosja jest w tym świetna.

I z chęcią wzmocni swoje i tak już niemałe wpływy na Kaukazie Południowym. Jest jeszcze jeden gracz, któremu zawracanie głowy zachodnimi standardami na pewno nie jest na rękę, Chiny. I to być może im należy zacząć się bliżej przyglądać.

;
Na zdjęciu Stasia Budzisz
Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze