GUS podał nowe dane o inflacji w styczniu 2022. Widać spadki cen paliw, ale nie hamuje to wzrostu wskaźnika. Ceny są aż o 1,9 proc. wyższe niż w grudniu 2021. Rząd i NBP nie panują nad sytuacją, a tarcze obniżą szczyt inflacji, ale na koniec mogą wpłynąć na cały proces negatywnie
Nie przebiliśmy 10 procent inflacji, jak przewidywała część analityków. Ale tym razem konsensus prognoz był bardzo bliski, wynosił 9,3 proc. Jest to też mniejszy wzrost niż w ostatnich trzech miesiącach. Od grudnia wskaźnik cen towarów i usług wzrósł o 0,6 punktu procentowego, a wcześniej po kolei o 0,9 pp, 1 pp, 0,8 pp. Ale czy to znaczy, że idzie spowolnienie i możemy się już rozluźnić? Niekoniecznie. Szczególnie że mówimy o wskaźniku rok do roku. W stosunku do grudnia 2021 mamy wzrost cen o 1,9 proc. – najwyższy w tej fali inflacyjnej.
Co jeszcze wiemy o inflacji w styczniu?
Wielokrotnie pisaliśmy, że ceny żywności rosną wolniej niż ogólny wskaźnik inflacji. To już nie jest prawdą – ceny żywności w stosunku do stycznia 2021 wzrosły o 9,4 proc.
We wstępnych danych (w styczniu i lutym GUS podaje wstępne dane w połowie kolejnego miesiąca, w przeciwieństwie do innych miesięcy, gdy pojawiają się one już na końcu miesiąca) widać rządową tarczę antyinflacyjną i niższe ceny paliwa. W stosunku do grudnia 2021 ceny paliwa do prywatnych środków transportu spadły o 4,4 proc. Zwolniły też wzrosty cen energii. Jest o 18,2 proc. droższa niż rok temu, ale tylko o 8 proc. niż w grudniu 2021. To wyniki obniżek VAT. Podobny schemat zobaczymy w przyszłym miesiącu w przypadku cen żywności. Ale spadek może być mniejszy, niż się spodziewaliśmy – o czym za chwilę.
Dzień wcześniej poznaliśmy stan inflacji w Czechach. I tam inflacja również zaskoczyła – wyniosła aż 9,9 proc. wobec stycznia 2021. To też ogromny wzrost w ciągu jednego miesiąca. Zaledwie miesiąc wcześniej wynosiła 6,6 proc. Miesiąc do miesiąca ceny wzrosły o 4,4 proc. i to najwyższy wzrost poziom u naszych południowych sąsiadów od stycznia 1993, prawie od trzech dekad. Czesi mieli natomiast też wysoką inflację po kryzysie finansowym z 2008 roku, gdy była bliska 8 proc. W Polsce udało się tego wówczas uniknąć.
Nieustannie obserwujemy, że wciąż są kraje w Europie, które mają wyższą inflację niż Polska. Ale marna to pociecha. Po pierwsze, „liderami” są tutaj Estonia i Litwa – małe gospodarki, których nie da się łatwo porównać do Polski. Reagują one szybciej i ostrzej na zmiany, ale też łatwiej im z tych wysokich poziomów schodzić. A dodatkowo są w strefie euro, gdzie bank centralny prowadzi zupełnie inną, spokojniejszą i odpowiedzialniejszą komunikację.
Po drugie, mamy pierwsze sygnały, że ścieżka inflacji w krajach Europy się rozjeżdża, kraje przestają iść równomiernie w górę. Według dostępnych szacunków Eurostatu za styczeń, wskaźnik inflacji HICP (nieco inny koszyk dóbr niż w przypadku wskaźnika GUS) w niektórych krajach spadł. Pierwszy, choć wciąż niewielki spadek zaliczyła Estonia (z 12 proc. na 11,7 proc.). W Hiszpanii inflacja jest niższa o pół punktu procentowego niż w grudniu i wynosi 6,1 proc. W Niemczech – o 0,6 pp, do 5,1 proc. Spadki widać też na Łotwie, we Francji i Luksemburgu. To nowa sytuacja, bo dotychczas wszystkim rosło. Ale są też skoki, jak właśnie w Czechach, ale też np. w Holandii (z 6,4 proc. na 7,6 proc.) czy silny skok w Belgii (z 6,6 proc. na 8,5 proc.).
Strefa euro wciąż ostrożnie podchodzi do zmian stóp procentowych. Tam wciąż wynoszą zero. Inflacja w strefie wynosi 5,1 proc. w styczniu i jest praktycznie bez zmian trzeci miesiąc (po skoku z 4,1 proc. na 4,9 proc. w listopadzie).
W Polsce stopy procentowe kolejny raz NBP podniósł 9 stycznia, do 2,75 proc.
Dzień później prezes NBP Adam Glapiński wyszedł na konferencję prasową i znów trudno było rozróżnić, czy występuje przed nami poważny prezes kluczowej w walce z inflacją instytucji, czy komik, który chce nas zabawić przez godzinę, ale scenariusz skończył się po pięciu minutach i rozpaczliwie improwizuje.
Zaczął od tego, że występuje przed dziennikarzami jako „jastrząb”, czyli ma ostre rozwiązania i jest zdeterminowany, by inflację zdusić. Jednocześnie nie do końca wiemy, jaki jest plan NBP na najbliższe miesiące. Mamy rozmyte kompetencje, z inflacją próbuje walczyć rząd, a prezes niezależnego przecież banku centralnego na konferencji o sytuacji gospodarczej powtarza zdania z kampanii propagandowej rządu i zrzuca pełną winę za podwyżki cen prądu na Unię Europejską. A politykę klimatyczną UE uważa za błędną.
Jaką ma na to odpowiedź?
„Ale co zrobić? Nie można się kopać z koniem, deszcz pada, trzeba wziąć parasol” – to diagnoza prezesa Glapińskiego.
Tymczasem sprawna i bezpośrednia komunikacja to jedno z kluczowych narzędzi banku centralnego w walce z inflacją.
„Bank centralny powinien mówić jasno: to tymczasowe, przejściowe, tutaj mamy analizy, wynika z nich to i to. Jeśli będą symptomy, że inflacja zaczyna się utrwalać, to zrobimy to i to. Konkret. Prosty komunikat: jesteśmy kompetentni; stoimy na straży; wiemy, co się dzieje; wiemy, jak reagować.
A jeśli nie wiemy, to pokazujemy, czego dokładnie nie wiemy i dowiemy się ich np. w najbliższych trzech miesiącach. Wówczas gospodarstwom domowym jest łatwiej i mogą zaufać, że to tymczasowe” – mówił dr Wojciech Paczos w wywiadzie z OKO.press w styczniu 2022.
Pomimo wielu uwag z różnych stron prezes Glapiński nie zmienia swojego stylu. Jego konferencje to przydługie wykłady na wiele tematów jednocześnie i nikogo nie uspokajają.
Rząd natomiast stara się zmniejszać inflację niższymi podatkami. W lutym dalej spadły ceny paliwa przez zmniejszenie stawki VAT z 23 proc. do 8 proc. Od początku lutego obowiązuje zerowy VAT na żywność.
Chociaż teoretycznie jest to niezgodne z obowiązującym prawem unijnym, to Komisja Europejska przymyka na to oczy w całej Europie. Bo prace nad zmianami w unijnej dyrektywie VAT i tak trwają, by dokładnie taki ruch umożliwić. A ze względu na wyjątkowe czasy wysokiej inflacji, KE dała ciche przyzwolenie, by VAT na żywność obniżyć już wcześniej. I to właśnie zrobiła Polska.
A jednak pojawiały się obawy, że obniżka wcale niekoniecznie wpłynie na ceny żywności. Niektóre sieci podniosły ceny tydzień przed podwyżką, by potem je obniżyć i tymi obniżkami się chwalić przed swoimi klientami. Jak było naprawdę?
Z pewnością ten, kto był w ostatnich dniach na zakupach, zauważył w sklepach tablice i kartki informujące, że obniżka VAT na produkty spożywcze jest zasługą rządu. Sklepy mają obowiązek takie informacje umieszczać w widocznym miejscu. I z pewnością łatwo zauważyć wiele niższych cen pojedynczych produktów. Co jednak, jeśli jedne idą w dół, a drugie w górę? Czy da się stwierdzić, jak wygląda pełny obraz, a nie tylko pojedyncze paragony?
Jeżeli rząd wyobrażał sobie, że obniżka VAT zmniejszy ceny żywności o całe pięć procent, to srogo się przeliczył. Według danych zbieranych przez fundację CASE, 7 lutego ceny produktów spożywczych były średnio o 2 proc. niższe niż tydzień wcześniej.
CASE opracowało specjalny indeks inflacyjny. Aby złapać efekt obniżki VAT, ich wskaźnik jest aktualizowany co tydzień, zamiast co miesiąc, jak w przypadku GUS.
Problem w tym, że ceny są obecnie bardzo dynamiczne. Gdy porównamy te z 7 lutego do tych miesiąc wcześniej, to spadek wynosi już tylko jeden procent.
Analitycy CASE doszli do wniosku, że gdyby spadek VAT przekładał się w całości na spadek cen, wówczas od 1 lutego powinny one być niższe średnio o 4,8 proc. Ale daleko nam do tego efektu. To w dużej mierze wynik wcześniejszych podwyżek ze stycznia.
Tak szerokie obniżki podatków muszą być dla państwowego budżetu kosztowne. Według ekspertów banku PKO BP, obecne obniżki z tarczy będą kosztować 34 mld zł. To ogromna kwota, ale pamiętajmy, że rząd w budżecie na 2022 rok zapisał absurdalnie niską prognozę inflacji – 3,3 proc. Inflacja najpewniej będzie mniej więcej dwukrotnie wyższa, a to daje rządowi możliwość nowelizowania budżetu i wyższe wpływy.
Według tych samych ekspertów daje to rządowi możliwość, by w tym roku wydłużyć działanie obniżek. A to coraz mocniej uprawdopodabnia scenariusz, że obniżki zostaną z nami co najmniej do wyborów jesienią 2023 roku. To może nam na długie miesiące wydłużać trwanie podwyższonej inflacji. Szczególnie że część działań rządu jest proinflacyjna. W trudnych czasach decydują się np. na czternastą emeryturę, która oznacza kilka dodatkowych miliardów złotych w gospodarce. I chociaż poprawia wielu emerytom bieżącą sytuację finansową, to nie załatwia rzeczywistych problemów z systemem emerytalnym — ani też nie kieruje pieniędzy tam, gdzie faktycznie są potrzebne.
Rząd plącze się w swoich priorytetach. Jeśli chce przedłużyć swoją władzę w 2023 roku, to właśnie inflacja jest jednym z podstawowych zagrożeń. Ale chce też dać jak najwięcej seniorom – najwierniejszej grupie swoich wyborców. Jedno wyklucza drugie, ale PiS chce zrobić wszystko na raz. I ostatecznie takie ruchy mogą drogą kosztować i PiS (politycznie) i wszystkich nas (ekonomicznie).
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze